Obcy są wśród nas
Padł strach na łże-elity III RP. Troska o ich dalszy los widoczna jest też za wschodnią i zachodnią granicą naszego kraju. W polskiej polityce szykuje się wielka pokoleniowa zmiana. Warto uważnie śledzić, co dzisiaj mówią i piszą beneficjenci i lokaje Systemu. Nerwowość i panika powodują czasami, że „z obfitości serca usta mówią”. Bardzo ciekawie swoje obawy objawił Tomasz Lis pisząc w „Newsweeku”: Po przegranej Komorowskiego prawdopodobnym scenariuszem jest przegrana PO w wyborach parlamentarnych. Tym samym czekają nas "igrzyska" […] Być może sensem zmian będzie doprowadzanie do swoistej rewolucji kulturalnej. Bez obozów reedukacyjnych, ale z wielką akcją redystrybucji stanowisk i prestiżu. […] Igrzyska są całkiem prawdopodobne. Tym bardziej, że Cezarowi będą potrzebne nie tylko po to, by ofiarować ludowi rozrywkę, lecz także, by okiełznać nakręcaną przez resentymenty atmosferę rewanżu. W Internecie już krążą listy sprzedawczyków, zdrajców państwa i narodu. Kto nie z nami, ten przeciw nam, a więc na margines.
Pisząc o redystrybucji stanowisk i prestiżu Lis ma na myśli wymianę elit, której w sposób oczywisty i zrozumiały się boi. Mnie jednak zastanawia posłużenie się przez niego słowem „redystrybucja”. Lis nieopatrznie używając tego zwrotu sam przyznaje, że dzisiejsze pseudo elity nie zostały wyłonione w sposób naturalny, ale w którymś momencie naszej historii nastąpiła ich dystrybucja. Nie trzeba być człowiekiem jakoś wybitnie przenikliwym by wiedzieć, że ta akcja odgórnie przeprowadzanej dystrybucji elit symbolizowana jest przez Magdalenkę i okrągły stół, a wielkim centrum tej dystrybucji przez całe lata był Michnik i jego środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”. Nie ma innej opcji panie Lis. Skoro wieszczysz pan redystrybucję stanowisk i prestiżu to sam przyznajesz, że w Polsce po 1989 roku odbywała się ich dystrybucja, a nie naturalne wyłanianie polegające na promocji ludzi zdolnych, profesjonalnych, uczciwych, mądrych, ponadprzeciętnych i kochających swoją ojczyznę.
**********
Jest wtorek, 11 lutego 1986 roku. Na moście Glinicke łączącym Berlin z Poczdamem, nazywanym „mostem szpiegów”, odbywa się trzecia i ostatnia już przeprowadzana w tym miejscu wymiana agentów. Za niecałe cztery lata runie berliński mur. Do dziś najgłośniej jest o uwolnionym w tym dniu przez Związek Radziecki, Natanie Szaranskim, wówczas sowieckim dysydencie, a dzisiaj żydowskim polityku mieszkającym w Izraelu. Oprócz niego wolność odzyskuje jeszcze trzech innych szpiegów Zachodu. W zamian sowietom wydane jest pracujące dla KGB czeskie małżeństwo Köcherów i trzy inne osoby, wśród których jest młody porucznik PRL-owskiego wywiadu, Jerzy Kaczmarek. Historia Kaczmarka jest o tyle ciekawa, że był on jednym z tych szpiegów, których polskie komunistyczne służby umieściły za żelazną kurtyną posługując się starą, stosowaną już od lat 20-tych ubiegłego wieku, metodą rosyjskiego wywiadu, polegającą na wykorzystywaniu tożsamości ludzi zmarłych, a czasem nawet żyjących. Kaczmarek uwiarygodnił się w Niemczech, jako Heinz Peter Arnold, cudem odnaleziony syn Hildegardy Arnold, która w 1947 roku zbiegła do Niemiec Zachodnich pozostawiając w Polsce dziecko, które miała z sowieckim oficerem. Kaczmarek vel Arnold donosił wywiadowi PRL między innymi na ludzi pomagającym podziemnej „Solidarności”. Dzisiaj specjalizuje się w handlu zagranicznym i zatrudniony jest w państwowej firmie działającej przy Międzynarodowych Targach Poznańskich. Jednym słowem ma się dobrze. Metoda wywiadów polegająca wyposażaniu szpiegów w cudzą tożsamość z biegiem czasu była coraz rzadziej stosowana. Sprawił to postęp nauki, a w szczególności możliwość identyfikacji przy pomocy kodu DNA. Czy ktoś posługując się tą metodą będzie chciał, a przede wszystkim mógł kiedyś potwierdzić, że inny młody porucznik, który już w wieku 33 lat został generałem i robił później spektakularną karierę wojskową oraz polityczną był na prawdę tym, za kogo się podawał? Mowa oczywiście o generale Jaruzelskim.
***********
Ktoś pewnie zapyta, po co ja tak skaczę z tematu na temat - od Iwana do pogana - zwłaszcza po wstępie, którego bohaterem jest Tomasz Lis oraz jego strach przed „rewolucją kulturalną” i „wielką akcją redystrybucji stanowisk i prestiżu”? Nie, ja nie popadam w szaleństwo i nie staję się ślepym i fanatycznym wyznawcą teorii spiskowych, ale chciałbym zwrócić uwagę na pewne fakty. Wiadomo dziś, że technikę posługiwania się skradzioną tożsamością sowieckie służby opanowały do perfekcji i przekazały ją w jakiejś mierze podległym służbom państw Układu Warszawskiego. Wiadomo też, że dużo wcześniej Stalin tylko do Polski skierował na takich papierach setki, a jak twierdzą niektórzy tysiące osób (nielegałów) różnej narodowości, najczęściej białoruskiej, ukraińskiej i żydowskiej. Wojenna tragedia, tysiące polskich sierot i ofiar, które pozostały na nieludzkiej ziemi były wprost idealną okazją do wyszkolenia i zaopatrzenia agentury w odpowiednie wtórniki dokumentów i posłania ich na zachód za Bóg, jako Polaków. Oni, a właściwie dzisiaj to już ich dzieci i wnuki żyją wśród nas i idę o zakład, że nie fedrują na przodkach, nie stoją w kolejce do pośredniaka, nie zbierają puszek po śmietnikach i ani myślą wyjeżdżać do Londynu na zmywak. Skoro na naszych oczach wielkie kariery robią dzisiaj osoby, o których wiadomo, że były dziećmi i wnukami komunistycznych zdrajców oraz oprawców rodem z UB i SB to, co z tymi, o których prawdziwym pochodzeniu i wyznaczonej im roli nigdy niczego się nie dowiemy? Ich teczek nie ma i nigdy w Polsce nie było. O tych ludziach nie wiedziały nawet podporządkowane Kremlowi PRL-owskie służby specjalne. Wiedza o nich jest zamknięta w moskiewskich sejfach i tylko ktoś wyjątkowo naiwny może twierdzić, że dzisiaj nie jest ona wykorzystywana przez rosyjskie służby.
Dla Systemu III RP nadchodzą dni strachu, a dla nas olbrzymia szansa wielkiej pokoleniowej wymiany elit, która daje nadzieję na wyeliminowanie kolejnych wpływowych osób szkodzących Polsce. Ludzi, którzy robili zagadkowo szybkie spektakularne kariery posługując się nierzadko pięknymi polskimi nazwiskami i odwołujący się do swoich wielkich przodków, wśród których nie brakowało zacnych szlacheckich rodów, a nawet hrabiów czy narodowych wieszczów piszących „ku pokrzepieniu serc”.
Nie chcę demonizować ich wpływu na dzisiejszą polską rzeczywistość gdyż nie mam na ten temat wiedzy i dowodów. Kieruję się tylko intuicją i tak zwanym chłopskim rozumem. Wiedzy tej w Polsce nie ma nikt, gdyż spoczywa ona w podziemiach Łubianki. Jedno mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem. Obcy byli i nadal są wśród nas.
Tekst opublikowany w tygodniku Warszawska Gazeta – nowy numer już w kioskach
Tu można polubić moją stronę
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz