O celach faktycznych i deklarowanych

avatar użytkownika dzierzba

Wybory prezydenckie zbliżają się do nas wielkimi krokami. Rzec by można, że niewiele już czasu nas od dnia elekcji dzieli. Na kogo wskaże nieubłagany palec historii, tego wciąż, choć byśmy chcieli, nie wiemy. Dokądże więc zmierzamy?

Jeżeli powyższy wstęp wydaje się Wam pokrętny, dziwny i wydumany, śpieszę wyjaśnić: chciałem być jak Stary. Ale teraz już całkiem poważnie. Faktycznie wybory za pasem. Przez kilka ostatnich dni miałem okazję uczestniczyć w paru dyskusjach poświęconych szansom części z kandydatów  i nasunął mi się pewien oczywisty wniosek, którym przy sobocie chcę się podzielić.

Zacznę od porządkującego temat stwierdzenia, że pretendentów do urzędu Prezydenta można podzielić na dwie, nierównoliczne grupy. Do pierwszej należy miłościwie nam panujący Bronisław Komorowski oraz Andrzej Duda. Grupa druga natomiast, to cała reszta: Magdalena Ogórek, Paweł Kukiz, Adam Jarubas, Grzegorz Braun, Marian Kowalski, Janusze: Palikot i Mikke oraz – czas uruchomić google – Paweł Tanajno i Jacek Wilk.

Rozróżnienie takie wynika z stąd, że pierwsi dwaj faktycznie walczą o fotel Prezydenta RP, a cała reszta nie. Dla Dudy i Komorowskiego zamiarem deklaratywnym i faktycznym jest chęć wygrania tych wyborów, a  wszyscy pozostali tylko tak twierdzą, bo wypada. Oczywiście wynika to głównie z ich szans, ale nic to nie zmienia. Ważne, że Kukizowi, Braunowi, Kowalskiemu itd. muszą przyświecać jakieś inne zamysł niż prezydentura. Przyjmując więc, że powyższe rozróżnienie jest prawdziwe – a jest takim niewątpliwie, gdyż musiałby zdarzyć się prawdziwy cud, by np. Marian Kowalski wygrał wybory lub chociaż wszedł do drugiej tury (wiedzą o tym doskonale sami zainteresowani) – musimy zadać sobie pytanie o sens głosowania na kogokolwiek innego niż Komorowski i Duda.

Ja w każdym razie go nie dostrzegam.

Nie mogę bowiem zrozumieć, jak w sytuacji, gdy na szali mamy drugą kadencję Komorowskiego albo zmianę na Dudę, można zajmować się takimi pierdołami, jak robienie dobrze ludziom, którzy przy tej okazji chcą się wypromować w mediach i zwiększyć przyszłe szanse swoje lub swoich ugrupowań na przykład w wyborach parlamentarnych? Jakkolwiek zresztą wzniosłe, szlachetne i patriotyczne pobudki by nimi nie kierowały. Przecież oni już swój plan zrealizowali: są w radio i telewizji, mogą o swych wizjach Polski opowiadać… Czy uzyskają trzy czy pięć procent głosów niewiele tu zmieni. Nie ulega przecież wątpliwości, że po wyborach nie staną się nagle stałymi uczestnikami mainstremowej debaty, bo ileś tam set tysięcy głosów zebrali.

Pomijając już więc całkiem powody, dla których ktoś zdecydował się pompować pieniądze w część kandydatów – mam na ten temat oczywiście swoje zdanie  – naprawdę nie pojmuję, po co stawiać krzyżyk przy kimś, kto nie tylko nie ma żadnych szans na wygraną, ale wręcz nie ona jest jego celem.

Radzę się nad tym zastanowić, bo chęć poprawienia sobie samopoczucia poprzez – tak naprawdę konformistyczne i nic nie kosztujące – zagłosowanie na Brauna, Kowalskiego, Tanajno lub Wilka itd., na pewno nie zwiększa szans na zmianę w Pałacu Prezydenckim. No, chyba że właśnie o drugą kadencję Komorowskiego wam chodzi…


Kategoria: dywagacje, dzierzba

napisz pierwszy komentarz