Demokracja a la Wałęsa. Naszą bronią byłą prawda
III, ostatnia część wspomnień Lecha Zborowskiego
Przewodniczący komisji stoczniowej, Szablewski, wyznał z czasem, że otrzymał polecenie. Przemilczał, od kogo. Trudno sobie wyobrazić, aby ktoś mógł zadzwonić do stoczni i zażądać od Szablewskiego wysłania uzbrojonej bojówki do serca „Solidarności”. Poza Wałęsą nie było w MKZ osoby, która mogłaby przewodniczącemu stoczniowej „Solidarności” wydać jakiekolwiek polecenie. A już z całą pewnością polecenie napadu na centrum związku.Ponadto myli się ten, kto myśli, że idea stworzenia bojówek wewnątrz „Solidarności” była pomysłem nowym.
Wspomniałem wcześniej o tak zwanej sieci. To był patent Wałęsy i miał się nazywać „sieć wiodących zakładów”. Wódz dysponował listą największych zakładów, poczynając oczywiście od stoczni, które to zakłady cieszyły się jego szczególną sympatią. Tam też miał największe poparcie. Już w pierwszym okresie istnienia związku Wałęsa postanowił stworzyć z nich sieć, których bojówki pacyfikowałyby nieposłuszne mu grupy, jak również niektóre mniejsze zakłady – w razie gdyby te przyjęły niewłaściwą linię postępowania. Do stworzenia sieci nie doszło tylko dlatego, że kiedy organizowano spotkanie przedstawicieli tych wybranych zakładów, wiadomość wyciekła na zewnątrz i na spotkanie przyjechali także zaniepokojeni przedstawiciele mniejszych zakładów.Nawet, jeżeli nigdy nie doszło do formalnego założenia „sieci”, to posługiwanie się grupami z niektórych zakładów do pacyfikowania innych, szczególnie MKZ, było zjawiskiem częstym. I chociaż drukarnia w Gdańsku była pierwszym miejscem, w którym jawnie użyto fizycznej przemocy, to już wcześniej w różnych miejscach grupy te posługiwały się metodami zastraszenia, przekrzykiwaniem, niedopuszczaniem do głosu i uciszaniem niewygodnych.
Pisze o tym Andrzej Gwiazda w książce-wywiadzie pod tytułem Gwiazda, miałeś rację.Poruszając ten temat, wspomina: „W całej Polsce przygotowane były grupy do rozbicia MKZ-tów. U nas im się udało, zostaliśmy wyrzuceni z zarządu; w Warszawie zrobili podejście, ale się nie udało. Zdaje się, że załogi „prawdziwkom” nie dopisały, bojówki do czyszczenia zostały źle dobrane, bo przyszli i przekonali się, że mają rację ci, których chcieli wywalać”.O gdańskim MKZ opowiadał: „Historia gdańskiego MKZ-tu to nieustannie powtarzające się próby wyrzucenia prezydium przez Wałęsę. Na stoczni miał już sformowane nowe prezydium, którego skład, – mimo że było to supertajne – znaliśmy”.Gdyby ktoś czuł się jeszcze nieprzekonany do końca, to przytoczę opis zamiarów i sposobów działania wodza, który nie może budzić wątpliwości, gdyż pochodzi z ust samego Wałęsy. W książce Oczami bezpieki Sławomir Cenckiewicz przytacza na stronie 497 znajdujący się w dokumentach bezpieki opis rozmowy wodza z tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Konrad”.Rozmowa odbyła się podczas pierwszej tury zjazdu, tuż przed wyborami na przewodniczącego związku, czyli na kilka dni przed napadem na drukarnię (?).
Przytaczam dokładne brzmienie tekstu raportu:„Zdaniem konfidentów SB, także stronników »elektryka z Gdańska« w rodzaju TW, ps. »Konrad«, coraz większa pewność Wałęsy, iż zostanie wybrany przewodniczącym »Solidarności«, opierała się po części na przekonaniu, że w razie gdyby zjazd przybrał niekorzystny dla niego obrót, to na salę obrad wkroczy trzydziestoosobowa grupa stoczniowców, która »wspólnie ze służbą porządkową usunie z sali osoby atakujące w swych wystąpieniach Wałęsę«. Radykalni zwolennicy Wałęsy – na czele których miał stać Stanisław Bury z Gliwic – atakowali i oczerniali członków KOR (czytaj: przeciwników Wałęsy), argumentując, że »do władzy rwie się żydostwo, któremu obce są interesy robotników«. Jak zapewniał TW »Konrad«, podporządkowana Wałęsie służba porządkowa uniemożliwia też kolportaż wydawnictw KOR w czasie zjazdu”.
Nie sądzę, aby były tu potrzebne dodatkowe wyjaśnienia.. Ważne wydaje się natomiast to, że Wałęsa i bezpieka potraktowali drukarnię jako poligon doświadczalny dla swoich bojówek. Za jednym pociągnięciem pozbyli się z MKZ reszty WZZ-towców i sprawdzili nie tylko sprawność bandy, ale przede wszystkim ewentualną reakcję opinii publicznej.Napad bojówek Wałęsy na jego własny związek nie był wcale końcem całej tej historii. Wódz nawet nie próbował udawać, że z napadem nie miał nic wspólnego. Nie pojawił się ani razu w drukarni, aby o tej sprawie z kimkolwiek porozmawiać. Natomiast otoczył się kilkuosobową obstawą, która uniemożliwiała jakikolwiek z nim kontakt. Wydawał się bardzo zadowolony z przebiegu wypadków i raczej małego, przynajmniej początkowo, oddźwięku w regionie gdańskim. Dopiero późniejsza fala protestów napływająca z innych regionów kraju, zmusiła go do nieznacznej zmiany postawy.
Tymczasem bojówkarze wrócili do stoczni i – zgodnie z esbeckimi wzorcami – przystąpili do akcji propagandowej wymierzonej przeciwko drukarzom. To była akcja równie brudna, jak sam napad.Rozpuszczano niezliczone ilości przeróżnych kłamstw na nasz temat. Używano do tego celu stoczniowego radiowęzła. Mówiono więc o nadużyciach, o naszej rzekomej współpracy z bezpieką, a nawet sugerowano, że podejrzewa się nas o handel narkotykami. Stosowano sprawdzoną metodę: im większa ilość rzuconego błota, tym większa szansa na to, że jakaś jego część do nas przylgnie. Pomówienia graniczyły z paranoją. Zaczęto rozgłaszać tak idiotyczne oskarżenia, jak to, że w drukarni handlowano zachodnim masłem i winogronami.
Jednocześnie rzecznik prasowy Moszczak spreparował odpowiedni komunikat, przedstawiając napad na drukarnię jako akt wyczyszczenia jej z ludzi bezpieki. W gablocie stoczniowej „Solidarności” wywieszono kilka zdjęć z napadu, ukazujących spokojnie rozmawiających „przedstawicieli delegacji stoczniowców”. Kiedy jednak zażądaliśmy okazania reszty fotografii, oznajmiono nam, że film zaginął.W tym samym czasie bezpieka rozrzuciła na ulicach Trójmiasta prowokacyjne ulotki atakujące „Solidarność”, a podpisane: „Wolna Drukarnia MKZ”.Wkrótce z całej Polski zaczęły docierać głosy oburzenia. „Solidarność” Poligrafów, z siedzibą w Szczecinie, zamieściła w swym piśmie „Kwadrat” serię artykułów, domagając się ukarania winnych. Informacje i protesty ukazały się również w wielu innych wydawnictwach „Solidarności” w całym kraju. Pod wpływem tych nacisków zdominowany przez Wałęsę Zarząd Regionu Gdańskiego próbował stworzyć pozory, że zajął się dokładnym zbadaniem sytuacji. W tym celu powołano trzyosobową komisję. Komisja, złożona z ludzi Wałęsy, „badała” sprawę w sposób szczególny. Większości drukarzy zadano jedno, niektórym kilka pytań. Ale wszystkim postawiono jedno i to samo: „Gdybyś brał udział w wyborach na przewodniczącego związku, to głosowałbyś na Wałęsę czy Gwiazdę?”.
Piramida absurdu postępowania komisji osiągnęła szczyt w wydanym przez nią oświadczeniu. Nie sposób przytoczyć całego tekstu. Sprowadzał się on do prostego wniosku: zaniepokojona sytuacją w drukarni delegacja stoczniowców przeprowadziła przyjacielską rozmowę z drukarzami. Ustalenia kończyły się zaleceniem wyrzucenia drukarzy z pracy. Raport komisji przepełniony był stwierdzeniami wprost idiotycznymi, w rodzaju: „Komisja nie widzi potrzeby delegacji tak licznej (ok. 50 osób), choć przyjęła do wiadomości, że liczebność wynikała z pojemności autokaru, przy dużej liczbie chętnych” (?). Albo: „Komisja uważa za niewłaściwy brak uprzedzenia telefonicznego prezydium ZR, choć przyjmuje do wiadomości pośpiech wywołany chęcią wykorzystania przerwy śniadaniowej”.Mnóstwo było w tekście tego rodzaju perełek najwyższego intelektu. Zadowoleni z siebie członkowie komisji ogłosili raport, uznając sprawę za załatwioną.
Protesty w całym kraju jednak nie ustawały, toteż Zarząd Regionu musiał w końcu włączyć sprawę napadu do porządku obrad. W początku października znaleźliśmy się więc w sali obrad Zarządu Regionu. Cała ta scenka przypominała kadr z jakiegoś surrealistycznego filmu. Na środku stał długi stół. Po jednej stronie zasiadali zwolennicy Gwiazdy, po drugiej – ludzie Wałęsy, z Burym włącznie. Prowadzący wywołał sprawę drukarni jako następny punkt porządku obrad. W tym momencie od stołu poderwał się Wałęsa, krzycząc, że to wszystko robota Gwiazdy i trzeba jego samego, jak i jego ludzi, stanowczo ze związku wyeliminować. Obrady natychmiast przerodziły się w głośny spór o wszystko, tylko nie o sprawę drukarni. To zamieszanie trwało jakiś czas i nawet prowadzący nie był w stanie nad nim zapanować. W końcu awantura przycichła i udało się powrócić do tematu napadu. Wówczas oficjalny wniosek złożył Bury. Grzmiał, żeby – jak się wyraził – „zrzucić gówniarzy ze schodów”. W końcu prowadzącemu udało się wyciszyć salę na tyle, by przeczytać wspomniany wcześniej wniosek komisji.
Ustalenia komisji były tak nieprawdopodobnym stekiem bzdur, że nawet niektórzy członkowie grupy Wałęsy nie mogli ich zaakceptować. Minimalną ilością głosów przegłosowano uchwałę nakazującą przywrócenie wszystkich drukarzy do pracy. Wałęsa stwierdził, że nie uznaje tej decyzji i opuścił salę wraz z Burym i resztą grupy.Następnego dnia zgłosiliśmy się do pracy tylko po to, by zastać przed drzwiami osiłków Wałęsy. Nie dopuścili nas do maszyn.
Tymczasem wobec nacisków z zewnątrz wódz udzielił nam płatnych urlopów. Mimo tego postanowiliśmy zgłaszać się do pracy każdego ranka, co czyniliśmy aż do czasu wprowadzenia stanu wojennego. Do ostatniego dnia nie zostaliśmy dopuszczeni do drukarni.
Stan wojenny część z nas spędziła w ośrodkach internowania, część w podziemnych drukarniach. Wszystkie urządzenia w drukarni gdańskiego MKZ zostały kompletnie zniszczone przez pacyfikujące budynek oddziały ZOMO. Nie muszę chyba dodawać, że nowa ekipa drukarzy powróciła spokojnie do swoich poprzednich zajęć.Wałęsa oparł swój kombatancki życiorys między innymi na opowieściach o tym, jak to go z pracy wyrzucano w czasach jego „bohaterskiej” działalności opozycyjnej. Każdy z nas był w tym samym czasie zwalniany z pracy wielokrotnie. Niektórzy znacznie częściej niż wódz. Nigdy jednak nie był ów wielki polski rewolucjonista wyrzucany siłą przez komunistyczne czy jakiekolwiek inne bojówki.Mało tego, on miał możliwość odwoływania się od tych decyzji. My musieliśmy z tego prawa zrezygnować dla dobra związku.
Prawdziwą ironią staje się w tych okolicznościach fakt, że kiedy jeszcze przed sierpniem nikomu nieznany Wałęsa odwoływał się od swego zwolnienia z pracy do Terenowej Komisji Odwoławczej, to właśnie ja osobiście organizowałem i przeprowadzałem akcję poparcia dla niego. W dniu, w którym złożył odwołanie, byłem właśnie świeżo zwolnionym z pracy związkowcem. To właśnie ja zorganizowałem kilkunastoosobową grupę młodych ludzi, których przekonałem, by pod nosem milicji rozdawali ulotki i bronili sprawy człowieka, którego nigdy przedtem nie widzieli na oczy. Żaden z nich nie miał nic wspólnego z opozycją. Wystarczyło jednak moje poręczenie i cała ta grupa nie tylko zjawiła się jak jeden mąż, ale i wywołała zamieszanie, o którym bezpieka nieprędko zapomniała. Nie przypominam sobie, aby wódz kiedykolwiek powiedział „dziękuję”, muszę więc uznać, że zrobił to nieco później w typowy dla siebie sposób.
Kiedy wstępowałem w szeregi opozycji pod koniec lat siedemdziesiątych, dostałem do ręki broń.. Były nią zadrukowane kartki papieru. I nie było dziełem przypadku, że władze bały się ich jak ognia. Niosły prawdę, okłamując wtłaczany nam natrętnie fałsz. Jeżeli więc po tym wszystkim nie możemy dzisiaj mówić głośno prawdy tylko dlatego, że dotyczy ona symbolu, to muszę zapytać:, po co to wszystko robiliśmy? Mogliśmy przecież siedzieć cicho. Nie mielibyśmy dzisiaj paskudnego uczucia, że staliśmy się aktorami Orwellowskiego Folwarku zwierzęcego.
Demokracja jest od dawna ulubionym hasłem Wałęsy. Posługiwał się tym słowem wiele razy. Nigdy jednak nie wyjaśnił, że w jego słowniku oznacza ono wbijanie ludziom do głowy swoich opinii za pomocą bojówkarskiej pały.Tym, którzy tak bardzo troszczą się o dobre imię naszego herosa, powiem tylko, że w innym czasie i w innym miejscu za takie „zasługi” symbol zamiast fotela prezydenta otrzymałby stołek w celi, i tym razem nie jako więzień polityczny. Niezależnie od tego, jak bardzo burzy to komuś jego wewnętrzny spokój, prawdą pozostaje fakt, że bandytyzm nie przestaje być bandytyzmem tylko dlatego, że dopuszcza się go symbol.Nie marzy mi się wtrącenie naszego symbolu do ciemnego lochu ani też nikogo nie namawiam do podobnego myślenia. Pomiędzy lochem jednak a stawianiem nowych pomników jest przecież olbrzymia przestrzeń. Tym wszystkim, którzy nawołują do wyważania opinii o naszym symbolu, proponuję więc wykorzystać ową przestrzeń do tego właśnie celu.Uczynię na koniec drobny gest wobec Wałęsy, gest, na który on sam nigdy się nie zdobył, i pozwolę mu mieć ostatnie słowo, cytując jego niedawną wypowiedź dla tygodnika „Wprost”.
Nasz symbol powiedział „Pojednanie nie zakłada amnezji. Nie może oznaczać, że nie dociekamy prawdy, nie wyjaśniamy afer, zamazujemy różnicę między uczciwymi a przestępcami”.
Nic dodać nic ująć. Lech Zborowski
Lech Zborowski ( ur. 1957 r.) - w 1979 r. przystąpił do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża w Gdańsku. Pełnił role kolportera i kuriera. Brał udział w wielu akcjach ulotkowych, protestacyjnych oraz obrony zwalnianych z pracy robotników, miedzy innymi Lecha Wałęsy. Brał bezpośredni udział w przygotowaniach do strajku w sierpniu 1980 roku w Gdańsku. Okres strajku spędził w centrum wydarzeń w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Po zakończeniu strajku organizował drukarnie w siedzibie powstającego wówczas MKZ NSZZ ” Solidarność ” w Gdańsku. Następnie pracował w niej jako drukarz do września 1981 r. Stan wojenny rozpoczął wychodząc z domu tuz przed północą w nocy z 12 na 13 grudnia. Bezpośrednio przed pacyfikacja stoczni przez oddziały ZOMO, wraz z Anna Sosnowską i Wojciechem Bubellą ( także drukarzami MKZ) zdołał wynieść znajdujący się tam powielacz. Następnie współdziałając ściśle z Bogdanem Borusewiczem, liderem Regionalnej Komisji Koordynacyjnej NSZZ ” Solidarność ” w Gdańsku, prowadził działalność opozycyjną, drukując oświadczenia i informacje RKK. Działalność te prowadził do czasu wyjazdu z kraju. Od 1985 r. mieszka w USA w stanie Massachusetts. W 2006 r. uzyskał status pokrzywdzonego w Instytucie Pamięci Narodowej w Gdańsku. Notkę sporządził Sławomir Cenckiewicz
Lech Zborowski, tak pisze o sobie i swoich najbliższych kolegach”
„Tak w ogóle to muszę wyjaśnić, że byłem w WZZtach w cieniu i zainteresowanie bezpieki moją osobą było niewielkie. Poza paszportówką i dwoma donosami ze stanu wojennego nie dostałem niczego. Wiem od ludzi z IPN, że pojawiam się gdzieś przy okazji jakiś pojedynczych operacji, ale musiałbym ponownie wystąpić o odszukanie tych rzeczy, a jak dotąd nie było na to czasu. Zwłaszcza, że nie postrzegam tego jako bardzo istotne. Zresztą, jeżeli teczka takiego człowieka jak Andrzej Butkiewicz była niewielka i nie zawierała specjalnych sensacji to tym bardziej ja nie mogę spodziewać się niczego. Janek Karandziej jeden z najbardziej aktywnych w WZZtach dostał tylko kilka mało ciekawych kartek. Czasami mamy wrażenie, ze bezpieka wcale nie miała tak dobrych informacji jak im się wydawało. Kiedyś kierowca z KW PZPR w Gdańsku przyniósł nam raport bezpieki dla władz wojewódzkich dotyczący akcji antywyborczej z ‘80. Raport donosił, że niespotykana wcześniej skala akcji ulotkowych objęła Oliwę, Żabiankę i Przymorze. To były tereny obsługiwane przez ludzi, których nazwisk nigdzie Pani nie znajdzie. Byliśmy dumni z rezultatów jak i z dużej anonimowości.” P.S. Informacja uzupełniającaAndrzej Butkiewicz odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski
13 marca 2008 r., Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński nadał pośmiertnie Andrzejowi Butkiewiczowi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Order został nadany za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za zaangażowanie w działalność polonijną
* * *
Andrzej Butkiewicz – działacz opozycji antykomunistycznej, współzałożyciel Studenckiego Komitetu Solidarności, działacz przedsierpniowych Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu. W sierpniu 1980 r. prowadził strajkową drukarnię Stoczni Gdyńskiej. Po strajkach organizator poligrafii NSZZ „Solidarność”. 13 grudnia 1981 r. internowany i więziony w Strzebielinku. Po wyemigrowaniu do Stanów Zjednoczonych aktywnie działał w amerykańskiej Polonii. Zmarł 7 marca 2008 r. w Norton k. Bostonu. Z przykrością zawiadamiamy, że 7 marca 2008 roku zmarł nagle w wieku 53 lat działacz Solidarności gdańskiej Andrzej Butkiewicz. Andrzej Butkiewicz Andrzej Butkiewicz urodzony w 1955 r, w 1983 wyemigrował do USA. Ostatnio zamieszkały w Norton, Massachusetts. Założyciel Wolnych Związków Zawodowych w 1977. Współtowarzysz w celi Lecha Kaczyńskiego obecnego Prezydenta RP. Internowany w grudniu. Zmarł nagle na atak serca we własnym domu 7 marca 2008 r. zostawiając żonę i troje dzieci. Pozostanie w naszej pamięci.Koledzy i koleżanki z USA. Więcej na stronie http://www.polboston.com/
Zapraszam na strony , założone dzięki uprzejmości Blogmedia 24.pl
http://annawalentynowicz.wordpress.com/
http://dominczykmiroslaw.wordpress.com/
http://blogmedia24.pl/
- Lech Zborowski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz