Związki zawodowe ale jakie? (Odc. 3)
Dla mnie „Solidarność” była zawsze związkiem, ale związkiem szczególnym. Byliśmy solidarni. Jak jest dziś? Dlaczego pękły więzy, dlaczego „Solidarność” przestała być solidarna? Dlaczego dziś związki zawodowe są nieskuteczne? Jak jest gdzie indziej? Co musi się zmienić; cele czy metody? - to pytania, które nie tylko bloger powinien zadawać i na nie odpowiadać.
Od czasu do czasu przy okazji kolejnej związkowej rocznicy wraca pytanie: Czy Solidarność to był ruch czy związek?
„Ruch odrodzenia moralnego" wynikał z konieczności walki związkowej i zniknął jak smużka dymu w 1990 r., gdy rządy dusz przejęła druga Solidarność, zbudowana według ideologii Friedmana. – napisze po latach Andrzej Gwiazda.
Nie wdając się w szczegółową analizę, powiem, jak ja to widziałam i dziś oceniam. Dla mnie „Solidarność” była zawsze związkiem, ale związkiem szczególnym, bo bez słów łączyła nas wola działania i naprawy, wola słuchania pokrzywdzonych i udzielania im pomocy.
Każdy, kto przeżył tamten czas, wie, jak bardzo czuliśmy się wolni i odpowiedzialni jedni za drugich.
Ale tak się złożyło, że nie można było wtedy oddzielić działalności związkowej od politycznej. Ta przenikała wtedy z konieczności każdą naszą decyzję. Rozumieli to nawet ci, którzy nie angażowali się w działalność „Solidarności”.
Na każde spotkanie z władzami szliśmy grupowo. Tak, tak, Panie Duda, nikt z nas nie poszedłby na rozmowę z premierem bez jej pełnej jawności.
A do tego setki interwencji, godziny rozmów z ludźmi, którzy przychodzili z nadzieją, że im pomożemy. Nikt wtedy nie pytał czy osoby te wypełniły deklarację, interweniowaliśmy tak jakby to był nasz związkowiec.
Trzeba też choć napomknąć, że taka praca związkowa wymagała czystych rąk. Znam ludzi, którzy z żalem mówili, że nie mogą się włączyć, bo czasem kombinowali w swojej pracy.
Byliśmy solidarni
Wiem, co teraz mogę usłyszeć. Nie musicie mi przypominać, że niektórzy byli delegowani z polecenia partii czy SB. Odpowiem. Nie było ani czasu, ani możliwości wątpliwości tych rozstrzygać. Gwarantem bezsilności tajniaków była jawność działania i bezinteresowność działaczy.
Ach! Jak było pięknie! Powie ktoś ironicznie. No, niezupełnie. Byli już wtedy tacy, którzy chcieli wiele zarabiać i umieli wykorzystać do pracy zapaleńców, co to własne pieniądze angażowali w kupno papieru, przejazdy, nie umieli i nie chcieli wycenić swojej pracy. Ale wielu z nich potem, ja do takich należę, odebrali w stanie wojennym zapłatę z nawiązką. Nie zostaliśmy w potrzebie nawet przez moment sami.
O nich, tych z punktów pomocy przy parafiach, o prawnikach, lekarzach i wolontariuszach rozdzielających i rozwożących pomoc, nie mówi się, za to o sporach wokół koncepcji działalności między działaczami struktur podziemnych związku już legendy zdążyły powstać. Kto, kiedy, jak, dlaczego uciekał, kogo zamknęli, kogo spałowali, a kto był TW. Owszem ważne, należy do historii, uwiarygodnia bądź nie, obecną działalność tych osób, ale nie na tym wtedy polegała solidarność, o której mówił nam w Gdańsku Jan Paweł II.
Solidarność - to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni - przeciw drugim. I nigdy "brzemię" dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza nad solidarność./…/ Nie może być program walki ponad programem solidarności. Inaczej - rosną zbyt ciężkie brzemiona. I rozkład tych brzemion narasta w sposób nieproporcjonalny.
Bardzo często i bardzo ochoczo przy różnych okazjach rocznicowych odwołują się dziś związkowcy do słów wielkiego rodaka, ale w praktyce, każda grupa zawodowa ciągnie do siebie, co najdobitniej widać przy tzw. reformie emerytalnej.
"Solidarność"przestała być solidarna
Rzecz nie w samym pamiętaniu i istocie misji, jaką na siebie wzięła wówczas „Solidarność”, a w pytaniu: Jak jest dziś? Dlaczego pękły więzy, dlaczego „Solidarność” przestała być solidarna?
W odpowiedzi zapytam każdego z nas:
- Odezwiesz się w czasie zebrania pracowniczego, gdy ktoś dopomina się o przestrzeganie prawa? Wesprzesz go?
- Zapiszesz się do związku w swoim zakładzie pracy? A może założysz tam związek, skoro go jeszcze nie ma?
-Staniesz po jego stronie, gdy twój kolega buntuje się przeciwko pracy bez odpoczynku, kosztem sobót, urlopu? A może z tym większym zapałem przyjdziesz do pracy nawet w niedzielę?
Odpowiedź zależy od poczucia honoru i własnej wartości. Po prostu nie zachowam się jak tchórz, zwyczajna świnia, co ryje, by więcej zagarnąć dla siebie.
Czy myślisz, że wtedy nie mieliśmy rodzin, kredytów do spłacania, dzieci na studiach, chorych rodziców, zaległości czynszowych?
Zabierali z pracy, aresztowali, wpychali na 48 godzin na dołek, wypuszczali, by za rogiem znowu zamykać na kolejne dni i nie pytali, kto odbierze dziecko z przedszkola, czy nie masz przypadkiem w domu zamkniętego psa, za co będziesz żył?
Nie baliśmy się? Wolne żarty. Od strachu większa była jednak pewność, że ludzie nie dadzą tobie i twoim bliskim zginąć.
Dziś nie grozi już pacyfikacja, strzelanie do robotników. Za to grozi nam bezrobocie, brak zasiłku, pętla kredytowa i eksmisja na bruk. Dziś pracodawca nie musi nas straszyć, wystarczy, że opanował techniki dzielenia, sami się straszymy.
Ale to nie wszystko, to nie jest powód, dla którego związki, w tym najliczniejszy NSZZ „Solidarność”, przestały być skuteczne.
Solidarność” działała w określonych społecznych i politycznych warunkach. Dziś są one inne, ale zadanie dla związku pozostało takie samo; chronić pracownika przed wyzyskiem, negocjować układy zbiorowe i ustalać godziwą zapłatę, pomagać i jednoczyć do wspólnego działania, reprezentować jego słuszne interesy przed pracodawcą, zapobiegać niesprawiedliwemu lobbystycznemu prawu. Inaczej cele te były realizowane w PRL, a inne metody muszą obowiązywać dziś.
Zysk i wyzysk
Zysk przedsiębiorcy jest wskaźnikiem pozwalającym określić czy działalność gospodarcza przedsiębiorstwa jest opłacalna, czy też nie.
Trudno się dziwić, że przedsiębiorca liczy, kalkuluje i przede wszystkim tnie koszty uzyskania przychodu, aby opłacalność jego firmy była jak największa. W skład tych kosztów wchodzi wycena pracy. To oczywiście nie tylko wynagrodzenie pracownika, ale wszystkie wydatki związane z płacą, jak choćby wynagrodzenia za godziny nadliczbowe, składka ubezpieczeniowa, różnego rodzaju dodatki, nagrody, ekwiwalenty za niewykorzystany urlop, różnego rodzaju fundusze itp.
Od lat słyszymy, że obciążenie pracodawców z tytułu kosztów pracy dławią firmy, a związki hamują rozwój gospodarczy. Można się przyjrzeć kosztom dokładnie i sprawdzić, które można zmniejszyć, które niszczą przedsiębiorczość i są źródłem bezrobocia. To powinien robić nie tylko pracodawca, ale również związki zawodowe, by żądania rykoszetem nie uderzały w pracowników. Ale przedtem proszę o przykład, że przerzucenie wzrostu kosztów na pracowników zostało spożytkowane na uratowanie firmy i jej rozwój.
Zdarzają się szlachetne wyjątki. Znałam jednak takiego pracodawcę, co kazał dla zwiększenia wydajności pracować w niedzielę, a sam z rodzinką wypoczywał w gospodarstwie agroturystycznym.
Oczywiście, swojej firmy nie kupił, nie zarobił na nią. Był jej dyrektorem i został właścicielem po jej sprywatyzowaniu. A gdy już wyeksploatował pracowników, którym zabrał nawet pomieszczenie na godne spożywanie posiłku, zamknął ją i założył drugą, zarządzając nią identycznie.
Na wycenę pracy składają się różne czynniki, niekoniecznie czysto ekonomiczne i społeczne. Czy ktoś jest w stanie policzyć, ile w wycenie ludzkiej pracy jest zachłanności, nieuczciwości i zwyczajnego wyzysku? Co widać najlepiej na procederze przenoszenia produkcji z Europy do Azji w poszukiwaniu taniej siły roboczej czy sprowadzaniu emigrantów z krajów ubogich.
W ekonomii zjawisko to ma swoją definicję. Jest to „eksploatacja siły roboczej (wyzysk)" poza prawem i często wskutek świadomego generowania bezrobocia, wcale nie wynikającego z podaży i rentowności firmy.
Ekonomia podobno nie ma etyki, a jedynie rachunek ekonomiczny. Etyki wymaga się jednak od pracownika. Jest on instrumentem do uzyskania dochodów i opłacalności działalności rynkowej, jest towarem, narzędziem, ale powinien być dyspozycyjny, uczciwy, kreatywny, najlepiej bez zobowiązań rodzinnych itd.
Demagogia ta wtłaczana jest nam na siłę poprzez media z pieniędzy jawnych i ukrytych lobbystów. Ostatnio najlepiej to widać na zaangażowaniu dziennikarskim w obronę „umów śmieciowych”.
Zmiany czy walka i szukanie wroga
U nas przychodzi to stosunkowo łatwo. Wciąż mamy wpisany w nasze umysły kod komunistyczny - „proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, a wrogiem jest zły czy dobry, obojętnie, pracodawca i „białe, różowe i niebieskie kołnierzyki”. Takie bezproduktywne gryzipiórki.
Zamiast zmieniać, walczymy i szukamy wrogów, których nam się skrzętnie podsuwa. Tylko co z tego wynika, jeśli prawo jest nieskuteczne, przedsiębiorca bez etycznych hamulców, a związki bezsilne lub uzależnione od partii? Postraszą zmianą ustawy związkowej i już jest grzecznie. Etatowi działacze związkowi mają przecież rodziny, kredyty…
Warunkiem zwycięstwa jest konsekwencja i skuteczność. Jak sprawić, by związek stał się skuteczny?
W Polsce według danych CBOS z 2010 r. do organizacji związkowych należało 15% tak więc z 8 372 000 zatrudnionych 1,3 mln osób było członkami związków zawodowych. Nie da się więc zaprzeczyć, że związki zawodowe są najliczebniejszymi organizacjami zrzeszającymi Polaków. Żadna partia nie może się poszczycić taką liczebnością.
Ustawa o związkach zawodowych /Dziennik Ustaw Rok 2001 Nr 79 poz. 85/ teoretycznie powinna też zachęcać do zrzeszania. Tymczasem jest inaczej, liczba związkowców systematycznie spada. Najsilniej uzwiązkowiona jest budżetówka; oświata i służba zdrowia oraz silne gałęzie przemysłu, jak np. górnictwo. Najsłabiej przedsiębiorstwa prywatne, handel, usługi.
Skąd więc wzięło się przekonanie, że związki Polaków przestały interesować? Badania mówią co innego. Polacy nie należą do związków, bo w ich miejscach pracy po prostu nie ma. Szukają więc, jak napisał mi w komentarzu Internauta pomocy gdzie indziej. fotoamator pisze, między innymi:
Znam taką sytuację, w której grupa pracowników, zamiast udać się do związków, wynajęła radcę prawnego, aby odzyskać należne im od zakładu pieniądze. Sprawa trwała dwa lata, a pracownicy odnieśli sukces.
Muszą więc być hamulce, które nie skłaniają do zrzeszania się, inne niż niechęć do związków.
Szukając materiałów do tematu natrafiłam dyskusję: Związki zawodowe - szansa czy zagrożenie? Pada tam pytanie czy pracownik komórki Public Relations może być członkiem związku zawodowego. Po bardzo nowoczesnych, wolnorynkowych, kapitalistycznych poglądach na temat relacji między pracodawcą a pracownikami i reprezentującymi ich związkami, różnych wnioskach wynikających z obserwacj, pada końcowe zdanie Pauliny, która tę dyskusję rozpoczęła, niechętna związkom zawodowym:
faktycznie... nie doczytałam.. sorry - robię kampanię wyborczą Zielonym i jestem zakręcona na maxa... :)
I właściwie wszystko jasne. Robię kampanię, nieważne komu, a moje poglądy są czystą teorią i nijak mają się do wspólnoty, w której pracuję. O solidarności, wspólnocie narodowej raczej zapomnijmy w tym wypadku.
Solidarni gdzie indziej
Kilka tygodni temu przeczytałam:
Po ponadtygodniowej walce z pracodawcą o należne wynagrodzenie 50 polskich pracowników budowy w Essen na zachodzie Niemiec otrzymało pieniądze. (Polacy wywalczyli w Niemczech należne im wypłaty) Stało się to dzięki zabiegom związku IGBau. W czasie trwających negocjacji Polacy otrzymali niezbędną do przetrwania pomoc: Dwie noce spędzili w noclegowni dla bezdomnych, a potem miasto Essen oddało do ich dyspozycji szkolną salę gimnastyczną, a miejscowy Czerwony Krzyż zapewnił materace i koce.
Dumny ze sukcesu związkowiec mówi:
Dla związków zawodowych nie ma znaczenia to, skąd pochodzą ludzie pracy. Naszym zadaniem jest walka o ich prawa i sprawiedliwe pensje.
Skuteczność niemieckich związków zawodowych wymusza konkurencyjność i zabieganie o nowych członków.
Tam wiedzą, co stało się ze związkami we Francji, które troszczyły się tylko o swoich. Tanią siłą roboczą emigrantów, których nikt nie bronił przed wyzyskiem, związki francuskie zostały pozbawione swojej siły. Już tylko mogą sobie bezskutecznie pokrzyczeć w pochodzie na ulicy.
Recepta
Co zrobić by i u nas tak się nie stało? Zamiast ograniczać liczbę związków jak chcą tego partie, może by tak wreszcie wyprowadzić związki z zakładów pracy i uczynić je prawdziwie niezależnymi?
Może pora na zmianę struktur związkowych, żywcem przeniesionych z komuny?
Skoro związkowiec pobiera pensję od pracodawcy, to jak może być niezależny?
Dziś każdy może wyjeżdżając za pracą sprawdzić jak działają związki w innych krajach, może o tym przeczytać w Internecie, nie da się więc dłużej udawać, że mamy centrale związkowe. To nie są żadne centrale, a już na pewno centralą nie jest „Solidarność”.
Mój rozmówca, fotoamator, napisał:
Związki są potrzebne, ale paradoksalnie, ich zarządy nie mogą wywodzić się spośród pracowników. Raczej powinny istnieć np. regionalne centra związkowe -najlepiej branżowe - zupełnie niezależne od pracodawców, które reprezentowałyby pracowników i brałyby udział we wszelkiego rodzaju negocjacjach. A jeśliby uzależnić wynagrodzenie negocjatorów od wynegocjowanych stawek wynagrodzenia - to mielibyśmy zupełnie inną sytuację. Negocjatorami powinni być doświadczeni radcy prawni, opłacani ze składek członkowskich.
Nie wiem czy we wszystkim mój rozmówca ma rację, ale na pewno wiem, że nie da się być skutecznym związkiem pobierając pensję od pracodawcy, organizując wyjazdy integracyjne i paczki świąteczne. To mieliśmy za komuny. Nie da się walczyć o prawa pracownicze, gdy przewodniczący związku jest kierowcą dyrektora.
Może zacznijmy od najprostszej sprawy; jawności spotkań Komisji Trójstronnej? Niech ludzie wiedzą, co mogą związkowcy.
Może wreszcie z tygodnikiem „Solidarność” wyjść do ludzi, zareklamować, pokazać, jakie problemy rozwiązuje związek.
A może tak jak w przypadku TV Trwam organizować wielotysięczne marsze w obronie konkretnych pracowników, konkretnych zakładów? O. Rydzyk może, to cóż to jest dla Komisji Krajowej największego związku zawodowego?
Nie ma innej drogi jak wymusić na władzy i pracodawcach przestrzegania prawa. Błagalne apele o wspieranie związku nic tu nie pomogą. Buńczuczne odgrażanie się na nic się nie zda, jeśli będą to tylko puste słowa. Pora zabrać się do roboty, a ta skorumpowana i nic nie robiąca władza sam zwinie manele, bo kolesie przestaną napełniać koryto.
Gdy nie działa prawo, gdy ustawy dyktują korporacje pracodawców, gdy lekceważone są umowy społeczne, pozostaje bunt i walka, ale z głową i konsekwentnie, na miarę wyzwań czasu, a ludzie drzwiami i oknami będą pchać się do związków i co najważniejsze nie będą żałować swoich pieniędzy na składki.
Coś mi się jednak zdaje, że nie tylko umowy śmieciowe powinny pójść na śmietnik, ale polskie związki w obecnym kształcie i to bez wyjątku. Albo nastąpi porozumienie ponad podziałami wszystkich struktur związkowych, wypracowanie wspólnych celów, z szacunkiem dla odrębności, żeby zainicjować powstanie nowych, niezależnych od władzy, nastawionych na obronę i wszelkie wsparcie kondycji pracowników, albo bawcie się dalej, tylko po co i jak długo jeszcze?
______________________________________________________
źródło:Po co komu związki zawodowe?
źródło: Raport NBP o związkach zawodowych. Polacy niesolidarni w kryzysie
Statystyka z r. 2008
Największe regiony NSZZ "Solidarność (według liczby członków)
Śląsko-Dąbrowski 100 tys. Mazowsze 67 tys. Małopolska 60 tys. Gdański 43 tys. Dolny Śląsk 42 tys. Ziemia Łódzka 30 tys. Środkowowschodni 26 tys.
Członkostwo w związkach zawodowych według branż (w proc.)
Oświata, nauka, ochrona zdrowia 25 proc. Transport i łączność 22 proc. Górnictwo i przemysł 21 proc. Administracja 16 proc. Budownictwo 11 proc. Handel i usługi 4 proc.
Uzwiązkowienie w zakładach pracy (w proc.)
do 50 zatrudnionych 5 proc. od 50 do 249 zatrudnionych 18 proc. 250 zatrudnionych i więcej 31 proc.
źródło: 2,5 mln związkowców w Polsce. Ponad 6 tys. związków
______________________
w wersji audio "Rozmyślań przy zmywaku" możemy słuchać tu: Niepoprawne Radio PL
- mamakatarzyna - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz