Relacje osób, które przeżyły tzw. śmierć kliniczną często mówią o tym, iż denat przemierza długi tunel, zakończony światłem, które zamienia się w jakiś iddylliczny krajobraz: łąkę, leśną polanę, nad którą opiekę roztacza tajemnicza Istota emitująca niespotykaną pozytywną energię, poczucie ukojenia i bezpieczństwa oraz emocjonalne ciepło.
Jak wiadomo, rozróżniamy kilka rodzajów śmierci: śmierć kliniczną, śmierć mózgową, śmierć samobójczą, śmierć skrytobójczą, śmierć nagłą, powolną i tak dalej i tak dalej. Ostatnio jednak do tych wszyskich rodzajów śmierci dołączył kolejny: śmierć sądowa. Przykładem takowej był papierowy zgon kapitana Edwarda Graczyka, którego "niezawisły sąd" lustracyjny, ten sam który orzekł, że Lech Wałęsa nie był TW Bolkiem, uznał w 2000 r. za zmarłego. Od tego czasu kapitan Graczyk nadal cierpliwie nie żył, aż ktoś zmącił jego Wieczny Odpoczynek, pisząc książkę jednoznacznie wskazującą na esbecki epizod "legendy Solidarności".
Są na tym świecie bezeceństwa, od których nawet umarli przewracają się w grobach, są jednak takie okropności, od których umarli z grobów powstają. Jak mówi dwudziestowiekowa tradycja naszej cywilizacji, gdy ktoś powstaje z grobu to nie z byle powodu, tylko na przykład po to by kogoś zbawić. Nie inaczej stało się w przypadku kpt. Graczyka, który tymczasowo odgrywa rolę zbawcy umoczonego po uszy w esbeckim szambie establiszmentu III RP. Piszę: establiszmentu III RP, bo przecież wszyscy doskonale wiemy, że nie o samego Lecha Wałęsę tutaj chodzi, tylko o cały ten grajdoł, który jego "legenda" podtrzymuje już blisko 20 lat.
Na końcu tunelu, którym podąża z grobu powstały kapitan Graczyk, jest światełko, co ja gadam, jakie tam światełko, są reflektory mediów wszelakich, które kierują na SB-eka swój blask, by dać wyraz najprawdziwszej prawdzie. A ta, jak powszechnie wiadomo wygląda następująco:
Wałęsa nie był agentem, zaś kilkusetstronicowa, obszernie udokumentowana praca historyków to mistyfikacja. Pieniądze "legenda Solidarności" dostawała od kapitana Graczyka tytułem zapomogi (SB była bowiem prekursorem ruchu charytatywnego w Polsce, Caritas się nie umywa) w "obalaniu komunizmu", albowiem oczywistym jest, że zadaniem SB było wspieranie finansowe wrogów PRL-u. Kapitan Graczyk bezczelnie fałszował wszystko, co mu weszło pod rękę, a teraz, skoro już zmartwychwstał, postanowił się nam tym pochwalić, dzięki czemu jest najbardziej wiarygodnym świadkiem pana prezydenta oraz sprzymierzonych z nim mediów. Oczywiście nikt specjalnie nie docieka, dlaczego ledwo przebudzony ze Spoczynku Wiecznego, przyznał, że Wałęsa to "Bolek" oraz że osobiście wręczał mu pieniądze, a potem, gdy już znalazł się u źródła światełka w tunelu, tj. w istytucie Lecha Wałęsy powiedział coś całkowicie odwrotnego tj. że nic o żadnym Bolku ani gratyfikacjach finansowych nie wie, ale nie bądźmy już tacy drobiazgowi. Bo czy ktoś rozlicza zmartwychwstałych zbawicieli z fałszywych zeznań?
Pozostaje tylko pytanie, kto jest ową tajemnicza Istotą, która opiekuje się zawieszonymi między życiem a śmiercią osobami. Wierzący powie, że to Bóg, albo wręcz przeciwnie: Demon, ateista uzna, że to halucynacja; słowem, każdy ma na to jakieś wytłumaczenie, a dowodu naukowego, jak nie było, tak nie ma. W przypadku jednak kapitana Graczyka, niewątpliwie z tajemniczą opieką mamy do czynienia, skoro pan SB-ek bez cienia obawy zmienia zeznania składane pod odpowiedzialnością karną, przyznaje się z rozbrajającą szczerością (zresztą tak jak większość jego kolegów stających przed lustracyjnymi sądami) do fałszowania dokumentów i okłamywania siebie i swoich przełożonych a także składa relację z tymi dokumentami sprzeczną. Czy aby to nie ta sama Istota, która wbrew dokumentom oczyściła z zarzutów "legendę Solidarności" albo innych kolegów po fachu jak Święty, Olin, Nowak i tak dalej? Czy to nie ta sama Istota, która roztacza opieką dusze i ciała Lewara, Beatusa, Delegata, Filozofa i całej masy zastępów autorytetów moralnych?
http://menda.salon24.pl/105975,index.html
napisz pierwszy komentarz