Odrzucić grubą kreskę

avatar użytkownika Maryla

Z prof. Manfredem Wilkem, niemieckim publicystą i historykiem, rozmawia Bogusław Rąpała

30 września br. Bundestag wprowadził poprawkę do ustawy o archiwach enerdowskiej bezpieki, zgodnie z którą okres lustracji w służbie publicznej zostaje wydłużony do 2019 roku. Jak Pan przyjmuje tę decyzję?
- Z jednej strony to dobrze, że można się upewnić, czy ktoś, kto chce pełnić wysokie stanowisko, współpracował ze Stasi. Z drugiej strony minęło już ponad dwadzieścia lat, od kiedy przestała istnieć NRD, i liczba tych, którzy w Stasi pełnili jakieś funkcje, maleje. To raczej symboliczna decyzja polegająca na odrzuceniu tzw. grubej kreski. Ten rozdział naszej historii związany ze Stasi jest dlatego taki trudny, ponieważ wszystko to dotyczy tylko jednej czwartej naszego narodu - większość Niemców na Zachodzie nie była prześladowana przez enerdowską bezpiekę. Oczywiście były wyjątki. Ja również widziałem swoje akta.

Co stałoby się, gdyby Niemcy zaprzestali lustracji?
- Nie chcę spekulować. W Niemczech zawsze toczono dyskusję, jak rozwiązać problem lustracji. Na początku lat 90. zachodni prawnicy i politycy byli sceptyczni wobec lustracji, rozważając to w kategoriach polityczno-moralnych. Polityka zjednoczenia Niemiec była polityką integracji. Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec (SED) mogła w zmienionej formie dalej funkcjonować. Tak jak w Polsce kontynuacją PZPR jest SLD, tak w Niemczech SED przeorganizowało się w SPD. Jest to więc historia, która pozostała otwarta. To, czego ludzie w NRD obawiali się najbardziej i czego nie chcieli, to to, że Stasi utworzy swoje sieci powiązań w nowej administracji, przedstawicielstwach komunalnych oraz w polityce i że w tych nowych obszarach będzie kontynuowała swoje intrygi. To z pewnością związane było ze strachem, jakiego doświadczyli, kiedy SED znajdowała się u władzy. I teraz w ciągu tych dwudziestu lat można było zaobserwować ciekawe zjawisko. Otóż bardzo mało osób otwarcie przyznało się do tego, że szpiegowali na rzecz tajnej policji. Przyznawali się jedynie do tego, co im udowodniono. Tylko w ten sposób na światło dzienne wychodzi to, czego nie wiedzieliśmy. Obecnie cała uwaga koncentruje się na Brandenburgii, gdzie na początku lat 90. premierem był Manfred Stolpe, wieloletni współpracownik służby bezpieczeństwa. Jego teczkę personalną zniszczono, tak więc nie ma szans na znalezienie ostatecznych dowodów. Problem też w tym, że w Brandenburgii lustracja w przypadku policjantów i sędziów nie przebiega tak, jak powinna. Jest to więc aktualny polityczny problem.

W jaki sposób w Niemczech odbywa się sprawdzanie przeszłości osób podlegających lustracji?
- W Niemczech instytucja państwowa sama musi wnioskować o to, żeby Urząd ds. Akt Stasi sprawdził, czy dane dotyczące konkretnej osoby się w nim znajdują i jak wyglądają. Ale sam urząd nie decyduje o tym, kogo zlustruje. Na dodatek wiele osób mówi: "Dobrze, teraz wiemy już wszystko, ale to nas nie interesuje". Cały obszar gospodarki to dziedzina, gdzie pytanie o lustrację nigdy nie odgrywało znaczącej roli. Tak więc sposób obchodzenia się z dokumentami Stasi, z przeszłością ludzi z NRD, jest dosyć ambiwalentny. Jednak podanie do wiadomości informacji o danej osobie prowadzi do dyskusji, czy ktoś jest do zaakceptowania, czy też nie. To jest w gruncie rzeczy forma publicznego sporu na temat tajnej policji, ale przede wszystkim na poziomie szpicli i donosicieli, a więc tych, którzy działali blisko ludzi, jednak, co ciekawe, pełnoetatowi oficerowie, którzy ich prowadzili, z reguły uniknęli odpowiedzialności. Rozliczenie z nimi na płaszczyźnie prawnej się nie odbyło. Nie wspominając już o samej partii komunistycznej. Spór wokół dyktatury SED skupił się na tajnej policji, a nie na jej dowódcach, czyli partii.

Jakich argumentów najczęściej używają przeciwnicy lustracji?
- Przede wszystkim argumentują to upływem czasu. Kiedy w życie weszła pierwsza ustawa o Urzędzie ds. Akt Stasi w 1992 r., prawnicy w parlamencie wyobrażali sobie, że lustracja będzie mogła zostać zakończona po piętnastu latach. Najpierw skoncentrowano się na prominentnych działaczach politycznych głównie na płaszczyźnie landów i Bundestagu. Potem dochodziły kolejne grupy zawodowe, lekarze, sportowcy, artyści. Głównym argumentem zwolenników grubej kreski jest oczywiście również to, że przecież NRD była zalegalizowanym i uznawanym na arenie międzynarodowej państwem. I to, co było prawem w NRD, nie może zostać uznane za bezprawie. Ale te same argumenty były stosowane w odniesieniu do czasów nazizmu.

Niedawno wybrany nowy szef Urzędu ds. Akt Stasi Roland Jahn jako jeden z głównych celów wyznaczył odsunięcie byłych agentów Stasi od pracy w kierowanym przez siebie urzędzie. Jak to się stało, że w ogóle zostali oni zatrudnieni?
- Piętnaście lat temu mój czeski kolega, który pracował nad aktami czeskiej bezpieki, zapytał mnie: "Wiesz, kto był nauczycielem tej tajnej policji?". Odpowiedziałem: "Jej sowieccy sojusznicy". On roześmiał się i powiedział: "Nic z tych rzeczy. Rekrutowano gestapowców, którzy siedzieli w więzieniach w Pradze. Oni byli ich pierwszymi nauczycielami". To bardzo wymowna historia. Kiedy otwierano urząd, zostało w nim zatrudnionych wielu członków zlikwidowanych enerdowskich ministerstw. Opracowanie tajnych archiwów i szybkie przeprowadzenie lustracji czołowych polityków wymagało pomocy oficerów Stasi. Oni wiedzieli, gdzie co się znajduje, znali całą strukturę archiwów, których objętość była ogromna. To są ludzie, o których powinno się było mówić, ale się nie mówiło. Z drugiej strony w urzędzie zatrudniono wielu pracowników administracji państwowej NRD, którzy z prześladowaniem opozycji w swoim życiu zawodowym nie mieli do czynienia. Na skutek takiej polityki zatrudnieniowej wielu pracowników rozwiązanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej (MfS) zostało przyjętych do policji i do służby celnej. Inni znaleźli pracę w agencjach ochrony, różnych urzędach, w tym również w Urzędzie ds. Akt Stasi.
Trzeba też uwzględnić jeszcze jedno. Pierwszy szef Urzędu ds. Akt Stasi Joachim Gauck był ewangelickim pastorem, który dopiero jesienią 1989 r. stał się znany jako działacz opozycyjny. Podobnie było w przypadku jego następczyni Marianne Birthler, również wywodzącej się ze środowiska protestanckiego. Roland Jahn jest pierwszym szefem urzędu, który widział więzienia Stasi od środka. W momencie obejmowania swojej funkcji mówił otwarcie o swojej działalności opozycyjnej i zapowiedział, że rzeczą nie do zaakceptowania jest to, żeby w jego urzędzie pracowali ludzie z enerdowskiej bezpieki i żeby ofiary reżimu narażane były na spotkanie się z nimi. Do tej pory dyskusja o tym była odrzucana przez jego poprzedników, którzy wskazywali na niemieckie prawo pracy. Postawa Jahna bierze się z szacunku dla ofiar. Ma w tym zresztą nieograniczone wsparcie tychże ofiar zrzeszonych w różnych organizacjach.

W Polsce ofiary systemu komunistycznego żyją bardzo skromnie, często w ubóstwie, w przeciwieństwie do ludzi odpowiedzialnych za ich cierpienia, którzy nawet nie zostali należycie osądzeni. A jak jest w Niemczech?
- U nas jest dokładnie tak samo. To perfidne. To wymiar, którym nie zajęto się należycie po 1989 roku. Brałem udział w wielu dyskusjach i zawsze reprezentowałem pogląd, że lekcja, jaką powinny wyciągnąć niemieccy demokraci z dyktatury Hitlera, to nigdy nie być za pan brat z dyktatorem. A tak się właśnie stało w przypadku dyktatury SED. Dla mnie zawsze oznaczała ona sowiecką niewolę. Ale ten wymiar polityczno-moralnego rozgraniczenia w latach 80. całkowicie uszedł uwagi wielu niemieckich intelektualistów i przedstawicieli klasy politycznej. Kto podawał w wątpliwość przyjęty porządek, uznawany był za wroga pokoju. To dlatego moralno-polityczna postawa Rolanda Jahna przez wielu jest nierozumiana. Jest z pewnością paralela między Niemcami a Polską. Wielu ludziom reżim komunistyczny zniszczył życie osobiste i zawodowe, zdarzały się morderstwa. Tego nie da się naprawić. Tym ludziom nie można zwrócić czasu. Oni płacili swoim własnym życiem. I teraz w nich bezlitośnie uderza administracja państwowa. Kto pracował dla NRD, nabył prawa emerytalne. Trybunał Konstytucyjny zniósł redukcję rent dla oficerów Stasi i funkcjonariuszy partyjnych. To jest skutek tej moralno-politycznej obojętności wobec dyktatury we własnym kraju. Roland Jahn dał czytelny znak sprzeciwu wobec takiej sytuacji.

Dziękuję za rozmowę.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111025&typ=my&id=my03.txt

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz