Komunijka Miłosza na bajerze – dzień uroczystości.
Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień. Ta uroczysta i odświętna niedziela. Miłosz w tym dniu obudził się z przejęcia już około szóstej i zaczął gorączkowo rozmyślać o wszystkich prezentach, które miał dostać. Fantazja go zwyczajnie ponosiła. Coś tam się jemu przeplatało, że ma przyjąć najbardziej święty ze wszystkich sakramentów, jak to ksiądz mówił podczas przygotowań, jednak nie ku temu kierowały się jego myśli. „Znowu trzeba będzie jakieś formułki powtarzać. Normalnie nuda.” – leżał w łóżku, rozmyślając – „Ciekawe co dostanę od rodziców? Bo Bartek mówił mi, że ma dostać nowy rower. A Justyn to jakąś wypasioną konsolę do gry.” – zastanawiał się trochę zazdroszcząc kolegom. – „No nie wyrabiam. Chciałbym by już było po tym wszystkim w kościele i po tej imprezie rodzinnej.” Leżał sobie jeszcze jakieś pół godziny, gdy do jego pokoju weszła Julia.
- Halo synku, dzień dobry! Trzeba już wstawać i się szykować – przywitała się z synem.
- Dzień dobry, mamusiu – malec jej odpowiedział. – Ale będzie dzisiaj fajnie. Co?
- No oczywiście – rodzicielka potwierdziła. W tym czasie w kuchni słychać było jak Roman nastawia ekspres do kawy. – No wstawaj już. Szybciutko – ponagliła syna.
Miłosz, jak z procy wyskoczył z łóżka, popędził do kuchni, by się przywitać z ojcem i by usiąść do śniadania, gdyż poczuł się głodny.
- Czeeee tatooo! – wskoczył z krzykiem ojcu w ramiona.
- Cześć bąbel – ten wesoło odpowiedział.
- Aaaa, tato to wiesz? No wiesz, że, wiesz, że… – Miłosz mówił z przejęciem.
- No co? Nie wiem, nie rozumiem, o co tobie chodzi – Roman odpowiedział synowi.
- No tato, że Justyn to, Justyn ma dzisiaj na komunię dostać jakąś super konsolę do gry – Miłosz mówił, z trudem się opanowując.
- A, tak, to Justyn. Wiesz co, może to, co kto ma dostać to sobie zostawimy na później – Roman starał się przytemperować syna. – Na razie są inne rzeczy do zrobienia – krótko powiedział.
- Miłosz, idź się wysikaj, umyj rączki i siadaj do śniadania – poleciła Julia synowi. Ten zrobiła, jak mu matka poleciła, i w trójkę usiedli do śniadania.
Po śniadaniu Julia się umyła i zrobiła makijaż, zaś po niej kąpiel wziął Roman. Gdy wyszedł z łazienki to Julia umyła Miłoszowi zęby i zaprowadziła go do jego pokoju, by go odświętnie ubrać. Gdy chłopiec był gotowy, Julia poszła do sypialni, by również się ubrać. Z sypialni natomiast wyszedł gotowy już Roman i dołączył do syna, żeby poczekać na żonę. Odezwała się jego komórka – „Teściowa”, się wyświetliło.
- Romuś, tu mamusia – usłyszał w słuchawce.
- Wiem mamo, dzień dobry – odpowiedział jej przechodząc do gabinetu, nieco poirytowany słowem „mamusia”.
- Słuchaj Romuś, tata pyta gdzie to, co u nas wstawiłeś do garażu, ma się znaleźć – powiedziała do zięcia.
- Mamo zrobimy to tak, że w trakcie sesji zdjęciowej Miłosza podjadę szybko do was i ściągnę taksówkę bagażową, do której to załaduję i przewiozę to do restauracji – odpowiedział teściowej.
- Dobrze, Romuś, to tak zróbmy. To do widzenia. Tylko się nie spóźnijcie – usłyszał w słuchawce.
- Do widzenia, mamo. Na pewno się nie spóźnimy – zapewniająco jej odpowiedział.
- Kto dzwonił? – spytała Julia, jak tylko wyszła z sypialni.
- Twoja mamusia – odpowiedział.
- A co chciała? – usłyszał pytanie.
- No wiesz, że ten… tego… – kątem oka spojrzał na syna, który zajęty był przeglądaniem komiksu, i wydawało się, że rozmową rodziców nie jest zainteresowany – … no, garaż rodziców, i to co tam oraz gdzie to ma się znaleźć. Że… – i powtórzył żonie to, co powiedział teściowej.
- A ona na to? – Julia dopytywała się.
- Ano, powiedziała, że dobrze – powiedział.
- Rozumiem. No musimy się już wybierać. Miłosz, zakładaj buty, bo się zbieramy! – zawołała do syna.
- Już to zrobiłem, mamo – usłyszała.
- To dobrze. Chodź tu do mnie – poleciła dzieciakowi – W porządku. Ręce czyste, buzia też, jeszcze fryzura… – poprawiła synowi włosy – i chyba jesteśmy gotowi. Roman możemy już iść?
- Tak, możemy – odpowiedział jej mąż.
- To idziemy – zakomenderowała, w ostatniej chwili w przedpokoju poprawiając sobie uczesanie.
- To idziemy – powiedział Roman.
Wyszli z mieszkania, zamknęli drzwi wejściowe na klucz i zjechali windą na podziemny parking. Wsiedli do samochodu i pojechali do kościoła. Właściwie to mogliby pójść do niego pieszo, ale Roman nie chciał się wracać po samochód, gdyż ten miał być potrzebny po uroczystości. Zajechali na parking koło kościoła w niespełna dziesięć minut, zaparkowali i wyszli z samochodu. Od razu zobaczyła ich mama Julii. Szybko się ruszyła do młodych, by się przywitać, a przede wszystkim nacieszyć widokiem Miłosza.
- A dzień dobry, dzieci – się odezwała, gdy znalazła się od nich w odległości kilku metrów. – O jak nasz Miłoszek ślicznie wygląda. Tak bardzo poważnie. Garnitur na nim się układa wprost perfekcyjne. – Mówiła cała rozanielona. „Ta jasne, perfekcyjnie. Tylko, że mnie coś się w pachy wpija, i jeszcze sprzączka od paska mi się wrzyna. Jak ja bym chętnie przyszedł tutaj w dresie. Kurde wyglądam jak jakiś kogut, cholera.” – myślał sobie Miłosz.
– A co ty masz taką kwaśną minę? – Zwróciła się do Miłosza babcia Halina, która zauważyła brak entuzjazmu na jego buzi.
– Nic babciu jest wporzo – powiedział. „Co mam starej mówić, że mam olewkę z tego garniaka?” – pomyślał.
- To, jak jest dobrze, to się cieszę – babcia odpowiedziała. – Chodźmy do wszystkich – zarządziła.
Julia wzięła z samochodu kilka rzeczy, zaś Roman zamknął drzwi pilotem. Cała czwórka poszła do grupy osób, na nią oczekujących. Byli w niej druga babcia, dziadek Janusz, wujowie, ciotki, bratankowie, bratanice, krewni, kuzyni oraz kilkunastu przyjaciół i znajomych Fantastycznych. Mniej więcej było tyle osób, ile zostało zaproszonych. Po przywitaniu się każdego z każdym Julia wzięła za rękę Miłosza i poszła z nim do kościoła. W nim gromadziły się inne dzieci, po raz pierwszy przystępujące do sakramentu eucharystii, ich starsze i młodsze rodzeństwo, dziadkowie, rodzice, wujkowie, ciotki i jeszcze inne osoby. Całością zawiadywały siostry zakonne i dwóch prezbiterów. Julia zaprowadziła Miłosza do kolegów i koleżanek z jego klasy. Do kościoła weszła grupa tych osób, które zostały zaproszone na I komunię Miłosza. Przez jakieś dziesięć minut w środku trwał gwar i krzątanina, aż się rozległ dzwonek.
- W Imię Ojca… – zaczął ksiądz mówić. Msza się rozpoczęła.
- W Imię Ojca… – powtarzał Miłosz i reszta zgromadzonych.
Ceremonia mszy świętej przebiegała zgodnie z zasadami liturgicznymi, zaś Miłosz był bezustannie zajęty rozmyślaniem o tym, jakie w tym dniu dostanie prezenty.
- Słowa ewangelii według… – usłyszał siedząc. Szybko dostrzegła to siostra Leokadia, która na co dzień pomagała siostrze Hortensji, katechetce Miłosza, i zręcznym ruchem poderwała malca do góry.
- Według… – powiedziała, podnosząc Miłosza do pozycji stojącej, i karcąc go wzrokiem.
- Według … – powtórzył.
- Św. Jana – powiedział ksiądz-celebrans.
- Św. Jana – Miłosz szybko powtórzył pod czujnym okiem siostry Leokadii, której twarz zaczęła coraz bardziej łagodnieć. „Ale mnie dopadła.” – pomyślał malec.
Dalsza część uroczystości przebiegała bez większych kłopotów. Wreszcie msza dobiegła końca. Powoli wszyscy zaczęli kościół opuszczać. Gdy byli na zewnątrz, fotograf zrobił kilka zdjęć strażackich, po których cała grupa zaczęła się rozchodzić. Tym, co, jak i gdzie zarządzała babcia Halinka, pilnująca, by wszystko przebiegało zgodnie z „biznesplanem”. Miłosz wraz z Julią i fotografem udali się na sesję zdjęciową, zaś Roman pojechał do teściów, by coś przewieźć z ich garażu do restauracji. Zaproszeni goście bądź to udali się na spacer, bądź do domów, by odpocząć lub się odświeżyć bądź w jakieś inne miejsca.
Około południa Roman podjechał z taksówką bagażową do restauracji, i wraz z jej personelem przenieśli przywiezioną rzecz do środka. Ponieważ układ stołów był w literę U, to rzecz ta została ustawiona w środku i przykryta dużą białą płachtą. W sali trwały ostatnie przygotowania, nad czym czuwały babcia Halinka i vice menedżer restauracji. Około 15 minut po dwunastej wszyscy zaproszeni byli już w środku, zaś Miłosz z mamą i fotografem dojechali kilka minut później. Zbliżała się dwunasta trzydzieści. Kiedy cała trójka weszła do środka, to została powitania przez dziadków i pozostałych zebranych, zaś Miłosz od dziadków otrzymał specjalne błogosławieństwo. Następnie Julia ze swoją mamą wskazały gościom ich miejsca, by jako ostatnie zająć swoje. Miłosz siedział po prawej stronie Julii, zaś po jej lewej Roman. Kelnerzy zaczęli roznosić przystawki. W tle cicho na fortepianie jakiś człowiek grał nastrojową muzykę. Po przystawkach mowę okolicznościową wygłosił Roman. Zaczął od tego, że z Julią są dumni z tego, że Miłosz tak dzielnie przygotowywał się do sakramentu pierwszokomunijnego, że pilnie uczęszczał na katechezy, że się cieszy z tego, że tylu gości zaszczyciło swoją obecnością, że to i owo itd. itd. Swoją przemowę wygłosił również dziadek Janusz, wyrażając swoje szczęście, że mógł dożyć chwili tak ważnego sakramentu u swojego wnuka, że sam pamięta I komunię swojej córki itd. itd. Po jednej i drugiej przemowie wszyscy bili brawa. A Miłosz coraz bardziej się nudził i myślał naprzemiennie bądź to o deserze bądź o prezentach. Przez cały czas był on pod czujną obserwacją babci Halinki pilnującej, by nieopacznie nie ubabrał swojego odświętnego stroju lub by jemu coś nie upadło na podłogę. Julia z kolei pilnowała, by całość przebiegała zgodnie z planem. Po przystawkach była krótka, kilkuminutowa przerwa na zmianę zastawy przed podaniem zupy. Goście coraz częściej zaczęli polewać do kieliszków, w części wyręczając tym samym obsługę.
W pewnym momencie kelnerzy zaczęli roznosić zupę. Na chwilę gwar rozmów ucichł, by z czasem, jak tylko kolejne osoby jeść kończyły, zaczął się wzmagać z powrotem. Miłoszowi, rzecz jasna, coraz mniej chciało mu się jeść i marzył o tym, by wstać od stołu i pobawić się z innymi dziećmi. Te również zaczęły tego chcieć coraz bardziej i dawały to do zrozumienia na swój własny dziecięcy sposób. Wreszcie po zupie Julia zgodziła się, by Miłosz mógł z resztą dzieci pobawić się w drugiej sali, gdzie czekała specjalnie do tego celu wynajęta opiekunka do dzieci. Stała opiekunka Miłosza, pani Stanisława, z powodu choroby nie mogła brać udziału ani w uroczystości ani również w imprezie. Miłosz i reszta dzieci się udali do sali zabaw. Tymczasem, impreza rozkręcała się coraz bardziej. Kolejne butelki napitków opróżniane były jedne po drugiej. Salwy śmiechu wybuchały tu i ówdzie coraz częściej. Było doprawdy wybornie. Wreszcie, po około pół godziny po rozniesieniu zupy i zjedzenia jej przez ostatniego gościa, kelnerzy pojawili się z drugim daniem. Znów na moment rozmowy ucichły, zaś Miłosz i reszta dzieci wróciły na swoje miejsca. Miłosz ledwo co dziubną widelcem i powiedział do mamy, że się już najadł i nie chce nic więcej.
- Miłoszku, zjedz tylko warzywka i mięsko. Kartofelki zostaw – powiedziała mu rodzicielka.
- Ale mamo… – zaczął grymasić.
- Żadne mamo, bo nie dostaniesz deseru – grożąc jemu przerwała.
- No, dobra, dobra – z niechęcią i ociąganiem się jej odpowiedział. Po czym zaczął jeść coraz to leniwiej. Babcia Halinka, tymczasem, była zajęta ożywioną rozmową z jednym ze swoich kuzynów.
Wszyscy, może poza większością dzieci, dokończyli drugie danie. Kelnerzy zaś błyskawicznie posprzątali naczynia i sztućce po drugim daniu, by móc zrobić zmianę do deseru. Zanim go jednak podali, to Roman podszedł do vice menedżer restauracji, by zamienić z nią kilka słów. Ona przytaknęła głową i poszła na zaplecze. Deser wjechał do środka. Był nim czteropiętrowy przekładany tort waniliowo-czekoladowo-truskawkowy, o średnicy półtora metra, na szczycie którego stał mały aniołek z cukru. Tort stanął nieopodal czegoś, co w dalszym ciągu było przykryte białą płachtą. Do tortu podeszły obie babcie oraz Miłosz. Od jednego z kelnerów wzięły gorący, ostry nóż, ujęły je w swoje ręce, babcia Halinka wzięła Miłosza za prawą rękę, przyłożyła ją do rąk swojej i drugiej babci, i cała trójka dokonała pierwszego cięcia. Rozległy się oklaski, fotograf zaczął błyskać fleszem, wszyscy krzyknęli „Zdrowie Miłosza!”. Kelner, od którego został wzięty nóż, wziął go z powrotem i zaczął kroić porcje tortu. Wystarczyło dla wszystkich i został jeszcze niewielki kawałek. Po torcie podane zostały lody, sałatka owocowa i ciasta. W trakcie deseru Roman podszedł do Miłosza, wziął syna za rękę i podszedł z nim do zakrytego przedmiotu. Głośno poprosił wszystkich o ciszę, po czym gdy ona nastąpiła zwrócił się do syna.
- Miłoszku, nasz najdroższy synku, wiem, że długo śniłeś i rozważałeś, co dostaniesz od nas na I komunię, i wiele rzeczy chodziło tobie po głowie. Jednak wiem na pewno, że na to nigdy nie wpadłeś. A co to, to zobacz sam. – dokończył, wskazując na płachtę.
Miłosz nieśmiało podszedł bliżej do przedmiotu, ujął brzeg materiału i zaczął go ściągać. Coraz bardziej, coraz bardziej zaczęło ukazywać się coraz wyraźniej, to co było pod spodem. W końcu, Miłosz energicznie szarpnął płachtę i oczom wszystkim ukazał się quad z silnikiem 110 w cenie trzy i pół tysiąca, przez kierownicę przewieszony był kombinezon za trzysta złotych a na siedzeniu było pudełko z kaskiem za dwieście dziewięćdziesiąt złotych. Gdy to zobaczył, to aż cały zaniemówił. Pozostali zaczęli się powoli ruszać, by Miłoszowi wręczyć prezent pierwszokomunijny. Pierwsza zrobiła to babcia Halinka, która podeszła do Miłosza z małym pakunkiem w ręku.
- To od nas, mój kochany Miłoszku – powiedziała przytuliwszy i ucałowawszy wnuka.
Dalej podeszła babcia Kasia, wręczając Miłoszowi pudełko z laptopem za około pięć tysięcy złotych. Również przytuliła i pocałowała Miłosza. Następnie podeszła ciotka Ewa, siostra Julii, która małemu wręczyła kopertę z dwoma tysiącami w środku. Po niej podszedł wujek Stefan, brat Romana, który przytaszczył ogromne pudło z zestawem hi-fi w środku. Była też cała masa różnych innych prezentów. Książek, płyt, wisiorków, świętych obrazków i czego tam jeszcze. Impreza niebawem się kończyła, ostatnie strzemienne były wypijane, wszyscy powoli się zaczęli ulatniać do domów, w końcu zrobiło się pusto. Gdy ostatni goście opuścili lokal do babci Halinki podeszła Violetta Trzaska.
- Proszę pani – powiedziała. – Zapraszam panią do drugiej sali byśmy mogli ostatecznie rozliczyć imprezę.
- Dobrze, już idziemy – babcia odpowiedziała.
Gdy obie przeszły do drugiej sali i usiadły przy służbowym stoliku, przy którym stał terminal raportowo-kasowy, Violetta Trzaska szybko się zalogowała i weszła do odpowiednich opcji, wielokrotnie dotykając ekran. Po krótkiej chwili ze szczeliny wysunął się długi pasek papieru, który pani Trzaska urwała. Rozprostowała go i rzuciła okiem na sumę.
- Około dziesięciu tysięcy pięćset z groszami. Ponieważ wstępnie zapłaciła pani dwa tysiące sto, to pozostało jeszcze około siedem tysięcy dziewięćset – powiedziała, szybko obliczając.
Babcia Halinka, gdy to usłyszała, to poczuła się jakby coś jej zaszkodziło, jakby zjadła coś nieświeżego.
- Ależ proszę pani… – zaczęła protestować.
- Chwileczkę. – Przerwała jej menedżer – Umawiałyśmy się, że tamta wstępna cena, to wartość szacunkowa, która może się zmienić. Prawda? I to w zależności od tego, ile alkoholu pójdzie. A tu na wydruku wszystko jest wyszczególnione, proszę panią. – Powiedziała dobitnie podkreślając ostatnie dwa wyrazy.
W tym czasie Miłosz i Roman byli zajęci oglądaniem quadu i w ogóle zabawą, zaś Julia siedziała odpoczywając. Babcia Halinka wstała od stolika pani menedżer, poszła po córkę, by ta dokonała ostatecznego rozliczenia.
- Trzeba dopłacić jakieś siedem dziewięćset – poinformowała córkę, gdy obie wróciły do stolika pani menedżer.
- Że co, mamo? – Z niedowierzaniem spytała Julia.
- To zobacz sama – urwała jej matka w pół słowa.
Julia sięgnęła po wydruk, zaczęła uważnie studiować pozycje, aż wreszcie dotarła do sumy.
- Dziesięć tysięcy pięćset piętnaście złotych – przeczytała. – No rzeczywiście. Wychodzi jakieś siedem dziewięćset do zapłacenia – powiedziała, lekko trzeźwiejąc. Sięgnęła do torebki po kartę płatniczą i podała ją menedżer. Ta zaś profesjonalnie dokonała odpowiednich operacji, Julia wprowadziła swój PIN i transakcja została zamknięta.
- To z mojej strony już wszystko. – Usłyszały obie od menedżer – Dziękujemy bardzo i polecamy się na przyszłość. – Dokończyła z suchym profesjonalizmem w głosie.
Wreszcie, późnym popołudniem a właściwie wieczorem, wszyscy się już zebrali, quad wylądował w bagażówce i wrócił do garażu dziadków, zaś Julia z Miłoszem wrócili do domu. Gdy wszyscy wychodzili z lokalu babcia Halinka pomyślała – „Tak, no właśnie Florence, pięć patelni, a szósta mnie właśnie w głowę trafiła. Ale Miłoszek dziś wyglądał cudownie.” – i pojechała do siebie taksówką. Po jakimś czasie do domu wrócił Roman. Przed jego powrotem Julia wykąpała małego i położyła go do łóżka. Jego pokój był cały zastawiony różnymi prezentami. Gdy Miłosz leżał już w łóżku to pomyślał sobie – „Co jak co, ale reszcie oko zbieleje i kopara opadnie. Fajna była komunijka i taka na bajerze. Ech quad, Justyn zwyczajnie nie wyrobi. Aaa, ksiądz mówił, że paciorek. Później.” – pomyślał, ziewnął, przymknął oczy i zasnął.
[Wszelkie podobieństwo do jakiejkolwiek osoby bądź jakichkolwiek osób lub instytucji jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.]
P.S Notka ta jest bez feedowego linka, gdyż musiałem umieścić ją "ręcznie". Pytanko do Szanownych Blogerów. Macie tak samo?
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz