Wyznanie keyboard warriora
dzierzba, śr., 19/01/2011 - 09:09
Zgodnie z definicją Urban Dictionary, keyboard warrior jest osobnikiem, który z powodu tchórzostwa i innych mało chwalebnych ułomności, nie jest w stanie wyrazić swoich negatywnych emocji i frustracji w realnym życiu, dlatego też manifestuje je za pośrednictwem Internetu. Objawia się to agresywnymi i napastliwymi tekstami, do których keyboard warrior nie byłby zdolny bez ochrony złudnej, ale jednak odczuwalnej w sieci anonimowości.
Nie jest to dosłowne tłumaczenie hasła ze słownika miejskiego slangu, ale z grubsza oddaje jego sens. Myślę, że każdy obeznany z Internetem człowiek przynajmniej z grubsza może wyobrazić sobie takie indywiduum.
Ja w każdym razie potrafię i sądzę, że gdyby uraczono mnie tym epitetem, byłoby w tym bardzo dużo racji. Moje teksty często są napastliwe, złośliwe, prowokujące i zaczepne, choć ja sam – wiedzą o tym nie tylko moi najbliżsi – jestem generalnie człowiekiem pogodnym i sympatycznym. Pewnie, bywam opryskliwy, złośliwy i nieprzyjemny, na pewno jednak w realnym życiu zdecydowanie bardziej staram się łagodzić swoje sądy i hamować emocje. Jest to więc na swój sposób obłudne, bo poglądy mam przecież niezmienne, ale chodzi przecież o formę – tutaj widzę wyraźny rozdźwięk między mną z blogu, a tym z niewirtualnej rzeczywistości. Na postawę taką składają się różne czynniki i sądzę, że wśród nich tchórzostwo i konformizm nie będą zajmować odległych pozycji. Tak więc w podsumowaniu tego wywodu pozostaje mi tylko przyznać, że niestety podpadam pod definicję keyboard warriora i niewiele znajduję łagodzących okoliczności.
Piszę jednak o tym dzisiaj nie dlatego, że poczułem nagłą potrzebę dokonania wnikliwej introspekcji. Nie, w ten sposób chciałbym nawiązać to tematu wpływu katastrofy smoleńskiej na moje życie teraz oraz zachowania w przyszłości. Chodzi mi mianowicie o to, że ta moja internetowa zapalczywość i wściekłość na ludzi, którzy doprowadzili do tego, że przelicytowujemy się teraz z Rosjanami na stenogramy, a prawda jest jeszcze bardziej zamglona niż w dniu katastrofy, jest jak najbardziej realna. To, że jestem jakimś tam kolesiem z niszowego blogu nie oznacza, że moja pisanina to tylko taka grafomańska sztuka dla sztuki. Tutaj, po mojej stronie klawiatury siedzi, realny człowiek, który naprawdę tak myśli i wyciągając wnioski całkiem realnie funkcjonuje społecznie.
Oznacza to, że pewna grupa ludzi, których obwiniam za zaistniały bałagan i pozorowane śledztwo, naprawdę ma u mnie przechlapane. Nigdy nie oddam na nich swojego głosu, nie poprę jakiejkolwiek inicjatywy z ich udziałem i – wprawdzie również spokojnie i grzecznie, bo twarzą w twarz, a nie tylko za pośrednictwem monitora – namawiał będę do tego znajomych bliższych i dalszych.
I nieważne, że efekty tego będą zapewne mizerne. Trochę pompatycznie uważam to za swój obowiązek obywatelski. Zwłaszcza, że wiem, iż podobnych do mnie keyboard warriorów ze skóry i kości jest więcej. Mam więc cichą nadzieję, że o wadze naszego głosu niejeden polityk przekona się już w niedalekiej przeszłości.
Filed under: dywagacje, Internet, media, polityka, Polska, społeczeństwo, ustroje, wybory
- dzierzba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz