Co łączy prof. Antoniego Dudka z Rastawickim, Orcholskim, Nawrockim i Krasuckim?
Przysłuchując się opiniom profesora Antoniego Dudka na temat "wojny na górze" wygłoszonym w minionym tygodniu w TVP-info nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że słyszę ponownie dawną narrację Gazety Wyborczej, która, jak pamiętamy, w tamtym sporze uczestniczyła jako strona! Nie pojawił się w wypowiedzi prof. Dudka główny przedmiot ówczesnego sporu: umowy okrągłego stołu (UOS). Sporu o to czy UOS mają nadal obowiązywać mimo upadku komunizmu we wszystkich krajach wokół i po rozwiązaniu PZPR - jednej z dwóch układających się stron UOS. Oczywiście nie był to jedyny przedmiot sporu, ale z pewnością podstawowy.
Na przeciwko Mazowieckiego i wspierających go środowisk, ustawił prof. Dudek po latach raz jeszcze Wałęsę redukując w ślad za ówczesną Gazetą Wyborczą (por. art. Michnika "Dlaczego nie będę głosował na LW") motywy sporu do problemu niezaspokojonych ambicji laureata nagrody Nobla. Nie wiem czy jedynie niezaspokojone ambicje kierowały Wałęsą. Czy względy merytoryczne, o których sam głośno w kampanii mówił były dla niego tylko windą do prezydentury. Raczej tak, jeśli skonfrontować pamięć o tamtych wydarzeniach z lekturą licznych opracowań historycznych i relacji, które od tamtego czasu pojawiły się, włącznie z syntetyczną, niezwykle bogatą faktograficznie książką Pawła Zyzaka.
Niezależnie od tego jakie jest zdanie prof. Dudka w tej sprawie, (chyba jednak nie dokładnie takie samo jak narracja GW) faktem jest, żemając dobrą okazję sprostowania jednego z największych fałszywych mitów dwudziestolecia przed szeroką widownią telewizji publicznej pominął kluczową sprawę dla zrozumienia tego co wówczas działo się. Pominął to mianowicie, że rzeczywistym przeciwnikiem obozu Mazowieckiego nie był Wałęsa i jego domniemany przerost ambicji.Prawdziwym przeciwnikiem były nie mniej liczne (szacując ostrożnie) od obozu Mazowieckiego, zepchnięte wcześniej na margines życia publicznego środowiska "Solidarności", które połączył brak akceptacji dla polityki zdumiewającej po rozpadzie ZSRR spolegliwości wobec reprezentującego jego interesy aparatu PRLowskiego i wspomagania kuriozalnego uwłaszczenia nomenklatury przy cichej akceptacji gwałcenia prawa i działalności przestępczej(fikcyjne upadłości, afera FOZZ, fikcyjne spółki, rosyjska pożyczka dla PZPR, jawne przyjęcie dewizy, że „pierwszy milion należy ukraść”, itd).
Zredukowanie podstawowego konfliktu po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku w przekazie medialnym do kwestii drugorzędnej, w swej istocie nieważnej, było kamieniem węgielnym kłamstwa, które dzisiaj stało się normą. Przypomnę, że kłamstwo to poprzedzone zostało w Gazecie Wyborczej innym kłamstwem, paskudnym paszkwilem na braci Kaczyńskich w czasie, gdy nikt jeszcze nie wiedział kim są i z jakimi propozycjami wchodzą do debaty publicznej, a Michnik powszechnie uważany był za uosobienie nie tylko uczciwości, ale wręcz cnót wszelkich. Paszkwil ten był pierwszą próbą delegitymizacji osób, których idee zostały uznane za wrogie przez środowiska Michnika i Mazowieckiego zarażone absurdalną antypolską fobią rodem z KPP i przywiązaniem do niedawnych panów znanym z czasów niewolnictwa .
Obecnie w Gazecie Wyborczej, sztandarowym medium akceptowanym przez Wajdę trudno znaleźć choć jeden artykuł, który nie byłby kłamstwem wyższego rzędu, jakim jest świadoma insynuacja, wyolbrzymienie, zdezawuowanie, zignorowanie, projekcja, kreacja, przemilczenie, przykrycie, odwrócenie, delegitymizacja i cały szereg innych metod manipulacji i dezinformacji wykraczający poza klasykę Schopenhauera i wyczyny rzecznika rządu Urbana w stanie wojennym. Kanalie i hieny dziennikarskie pokroju Rastawickiego, Orcholskiego, Nawrockiego i Krasuckiego awansowały do roli autorytetów moralnych i pełno ich wśród gadających w publicznej telewizji głów na każdy temat, zajmują również kierownicze stanowiska. Kłamstw w produkcjach typu „Dramat w trzech aktach”, których najnowszym przykładem jest film o Blidzie reklamowany z rozmachem, już nie ma kto zdemaskować. Każdy chce jakoś żyć... Z wyjątkiem Gazety Polskiej (i paru innych oaz wolności spełniających dziś rolę podobną do Radia Wolna Europa w czasach komunizmu), której artykuł na ten temat gorąco polecam.
Dzisiejszy stan wszechobecnego kłamstwa, powszechnego wśród dziennikarzy i polityków przyzwolenia na nie, jest konsekwencją tolerowania tamtych pierwszych kłamstw. Obowiązuje maksyma „kto nie kłamie ten frajer lub co gorsze, moher”. Dlatego głos historyka jest ważny nie tylko dla rozumienia tego co było, ale także ma olbrzymie znaczenie dla rozumienia tego co jest.Na swoje odkrycie czekają już nie tylko białe plamy PRLu, ale także białe plamy III RP, których stale przybywa w świecie medialnym Wajdy.
Prof. Antoni Dudek uznawany jest za specjalistę polskiej historii najnowszej. Jego monografia p.t. „Reglamentowana rewolucja” jest jednym z odważniejszych opracowań dotyczącym przełomu 1989/90. Publikacja ta nie mogła podobać się na Czerskiej, sprawującej niepodzielny rząd dusz w roku wydania - 2004, skoro prowadziła do takiej oto, jakże boleśnie odciskającej się i na dzisiejszej rzeczywistości konkluzji:
„Zakulisowe działania Kremla, umiejętna polityka stopniowania ustępstw przez ekipę Jaruzelskiego, wciągnięcie do współpracy umiarkowanej części opozycji, wreszcie słabość jej radykalnego odłamu, który nawet w styczniu 1990 r. - gdy PZPR była już praktycznie martwa – nie był w stanie nakłonić obywateli do masowego udziału w podejmowanych wówczas akcjach okupacji partyjnych komitetów, przesądziły o tym, że wydarzenia z lat 1988-1990 zasługują na miano reglamentowanej rewolucji. W jej trakcie, tylko na jeden czerwcowy dzień, duch historii opuścił warszawskie gabinety i salony, by z pomocą milionów Polaków wyposażonych w kartki do głosowania przetrącić kręgosłup komunistycznej dyktaturze. Ten dzień był wystarczająco długi, by skutecznie zburzyć mury peerelowskiej twierdzy, ale okazał się zbyt krótki dla zniszczenia sporej części tego, co się za nimi skrywało.”
Pozycja ta nie jest wolna jednak od pewnych niedostatków, które widać także w przytoczonym fragmencie. Można zastanawiać się nad trafnością określenia „radykalny odłam”. Był to raczej odłam pozbawiony głosu w przeciwieństwie do tzw. „opozycji konstruktywnej”. Bo niby co miałoby świadczyć o radykalności? Żądanie dekomunizacji, którą wszyscy sąsiedzi zdołali przeprowadzić? Domaganie się programu gospodarczego, poszanowania prawa? Z tego samego powodu, braku możliwości komunikowania się ze społeczeństwem, odłam ten, nazwijmy go „niemy”, nie był w stanie zmobilizować Polaków do przejmowania partyjnych komitetów. Nie był w stanie zmobilizować do czegokolwiek, bo niby jak? Jego „słabość” zatem to nie jakaś przyrodzona cecha „radykalnego odłamu”. Raczej prosta konsekwencja zawłaszczenia jedynego niekomunistycznego medium, Gazety Wyborczej, przez Michnika i podporządkowania go ideologii „grubej kreski”, „zasypywania podziałów”, co w praktyce prowadziło do uwłaszczenia i okopania się w wielu instytucjach nomenklatury, czy szerzej, peerelowskiego aparatu i jego sukcesorów.
Temat poruszony w komentowanej audycji telewizyjnej znalazł swoje miejsce w innej sztandarowej pozycji Profesora - „Historii politycznej Polski 1989-2005”. Również i tu pozostaje pewien niedosyt. Zwłaszcza w opisie nastrojów społecznych w kontekście propagandy Gazety Wyborczej. Autor przywołuje wprawdzie reakcje społeczne na poszczególne wydarzenia, dostrzega ich znaczenie, ale tak jak poprzednio wyjaśniając je, niedostatecznie uwzględnia wpływ krzywego lustra medialnego i wytwarzanych tą drogą emocji. Dotyczy to także reakcji na dostrzeżony (jednak) przez autora książki podstawowy spór o zachowanie UOS i przywilejów aparatu peerelowskiego.
Może jest to materiał na oddzielną książkę p.t. „Rzeczywistość i „rzeczywistość” Gazety Wyborczej. Przyczynek do historii Polski”. Jedno nie ulega wątpliwości, na środowiskach naukowych dysponujących szeroką wiedzą o najnowszej historii Polski ciąży moralny obowiązek odkłamywania minionych medialnych manipulacji. Służy temu najlepiej publicystyka adresowana do szerokiego odbiorcy. Tymczasem prof. Dudek w programie telewizyjnym wypowiada się w języku propagandy środowiska, które nieprzerwanie od 1989 roku odciska w świadomości Polaków potworne piętno mniej i bardziej wyrafinowanych kłamstw z pogwałceniem wszelkich standardów. Panie Profesorze, to jest równia pochyła. Na jej końcu jest cynizm i bezwzględność Jerzego Urbana i wzorujących się na nim kanalii i miernot.
- dodam - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz