Polski się boicie! (mfijolek)
Kto i dlaczego boi się mitu Lecha Kaczyńskiego i czym ten mit jest.
W najnowszym numerze tygodnika „Plus Minus” znajduje się artykuł Michała Karnowskiego, który zastanawia się nad tym, kto i w jakiej części przejmie testament i osobę Lecha Kaczyńskiego jako ‘swoją’, jako budulec swojego środowiska politycznego. Nie będę się zajmował tym problemem, bo to temat na inną opowieść. Natomiast radzę się skupić, bo temat, który poruszę jest niezwykle istotny. Chodzi o samą ideę czegoś takiego jak mit Lecha Kaczyńskiego.
Już w parę dni po katastrofie ten mit zaczął się budować. Kilkunastogodzinne kolejki do złożenia hołdu prezydenckiej parze w Pałacu, odkrywanie innego Lecha Kaczyńskiego – ciepłego, wrażliwego i niezłego polityka, a nie tylko przejęzyczającego się konusa, aż wreszcie ostatni spór w Prawie i Sprawiedliwości, gdzie zarówno ‘jastrzębie’, jak i ‘liberałowie’ próbowali wyrwać tylko dla siebie dziedzictwo zmarłego prezydenta. Dodajmy – prezydenta, który mimo naprawdę wielu zalet, nie był zbyt sprawnym politykiem, co doskonale pokazują książki wydane już po jego śmierci – choćby te autorstwa Piotra Semki czy duetu Reszka/Majewski.
Mity mają to do siebie, że nie wszystko w nich musi być idealne. Rodzący się mit Lecha Kaczyńskiego jest czymś całkowicie innym niż stosunek do Józefa Piłsudskiego albo Romana Dmowskiego. Nie wykluczam natomiast, że kiedyś takie rozmiary może osiągnąć. Bo nie chodzi tutaj o osobę Kaczyńskiego. Chodzi o pewien zbiór idei, które można utożsamiać ze zmarłym prezydentem. Polityka historyczna, idea silnego państwa, wizja polityki wschodniej, w której Polska jest liderem regionu i z tego buduje swoją siłę, do tego silna nutka patriotyzmu, katolicyzmu oraz sceptycyzmu co do III RP, a także pamięć o tym, co działo się tuż po katastrofie smoleńskiej – to wszystko daje bardzo solidny kapitał. Wokół tych idei można zbudować nie tylko silną partię polityczną, ale coś głębszego. Fundament, na którym zbudowane zostanie myślenie pewnej części Polaków. O co chodzi? Przytoczę fragment książki Piotra Semki:
„Pamiętam, jak wiele lat temu słyszałem z ust weterana gdańskiej opozycji Krzysztofa Wyszkowskiego znamienne słowa: odzyskaną po 1989 roku niepodległość w znacznie większym stopniu zawdzięczamy mitowi Powstania Warszawskiego niż Okrągłemu Stołowi. Wówczas ta teza wydawała się nieco zaskakująca i przesadnie górnolotna. (…) Jeśli władze PRL czegoś się obawiały, to właśnie mitu powstania. To taki lęk skłaniał władze komunistyczne w latach 40. do drukowania haniebnych plakatów „AK zapluty karzeł reakcji”. Powstanie Warszawskie miało bowiem jedną dość dotkliwą dla komunistów konsekwencję. Podobnie jak Katyń obnażało kłamstwa na temat okoliczności powstania PRL i wyjaskrawiało jej wasalny wobec Rosji status. Rzucało wyzwanie tezie, że wolność przyniosła nam Armia Czerwona. Przypominało, jak obojętnie Sowieci patrzyli na zagładę milionowego miasta. (….) Siedem lat po powstaniu, po wymordowaniu większości niepodległościowych elit, jak się okazuje, komunistów nie opuszczało widmo kolejnego zrywu stolicy. Dlatego z takim uporem budowano Nowe Miasto na miejscu wyburzanych kamienic. Dlatego w centrum miasta powstawał niczym totem nowej władzy pałac im. Stalina. Powstańcza Warszawa zeszła pod ziemię, ale istniała jako trudny do odpędzenia duch. Cóż z tego, że na nowo ułożono i sprzątnięto ruiny spalonych ulic. Nie udało się „wyrzucenie pamiątek i spalenie wspomnień.” (Piotr Semka, "Lech Kaczyński. Opowieść arcypolska", s. 208-210)
Dzisiaj mitu Lecha Kaczyńskiego boi się obecna władza. Oczywiście, że jest to mit adekwatny do naszych czasów, który ciężko porównywać z Powstaniem Warszawskim albo wymordowaniem polskich oficerów i elit w Katyniu. Ale jest to mit, którego skutki mogą być – choć na mniejszą skalę – podobne. I podkreślę to raz jeszcze – w ten mit nie muszą wierzyć jedynie osoby, które wierzą w tezę o zamachu 10 kwietnia. Z tym mitem nie muszą się utożsamiać jedynie ludzie z środowiska PiS, którzy widzą w Jarosławie walecznego Łokietka (patrz: twórczość Jarosława Marka Rymkiewicza). Mało tego, z tym mitem nie muszą się godzić jedynie ludzie, którzy uważają Lecha Kaczyńskiego za wybitnego polityka. Bo do niego też można mieć sporo uwag, wątpliwości i zastrzeżeń. Ale mit ten będzie jednoczył ludzi, którzy wierzą w silną i niezależną Polskę.
Władza się tego musi bać. Bać się tego mitu, którego nie da się zamieść pod dywan, usuwając krzyż spod Pałacu albo sprzątając palące się znicze. To dlatego po upływie prawie ośmiu miesięcy od katastrofy, w żadnej z telewizji nie było ani jednej powtórki z Placu Piłsudskiego albo Krakowa, gdzie na żałobno-pogrzebowych uroczystościach gromadziły się setki tysięcy ludzi. Stawiam całe moje niewielkie oszczędności, że do 10 kwietnia 2011 roku, nic nie zostanie pokazane. A i wtedy – idę o zakład – będzie to okraszone mnóstwem komentarzy, a nie zwykłą powtórką z tamtych dni. To dlatego nie powtarzane są zdjęcia, gdy przed limuzynę wiozącą ciało Kaczyńskiego, rzucano niezliczone kwiaty. Nikt mi nie wmówi, że to z powodu oglądalności – powtórki seriali, filmów albo innych tańców z gwiazdami pokazywane są bez przerwy. Tymczasem z tak wielkiego wydarzenia nie ma absolutnie nic. Jakby go nie było.
To dlatego tak paniczny strach ogarnął lewicowe środowiska, gdy przez kilkanaście dni po katastrofie, Polska się zatrzymała. To dlatego „Krytyka Polityczna” dramatycznie apelowała o zniszczenie tej przerażającej ciszy, tej okropnej wzniosłości, żądając, aby emitowano w końcu programy rozrywkowe. To dlatego w opisach wydarzeń po 10 kwietnia, pojawiły się wówczas hasła o ‘demonach polskiego patriotyzmu’, o nekrofilii, histerii, cyrku. To dlatego wreszcie panuje tak wielkie niezrozumienie, gdy niektórzy publicyści, dziennikarze i osoby życia publicznego przypinają tzw. katyńskie guziki do klap swoich marynarek. Boją się, nie rozumieją, bo to wyrywa się spod kontroli. To jest jak pożar, którego nie da się ugasić wiadrem wody.
Ale mity mają to do siebie, że im bardziej próbuje się je niszczyć i chować, tym mocniej kwitną i rosną. Kreowanie na siłę wydarzeń integrujących społeczeństwo nie udaje się do końca. Spójrzmy choćby na rocznicę częściowo wolnych wyborów 4 czerwca, na obchody Okrągłego Stołu, na rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej. Nie da się na siłę wymyślić mitu i legendy. Na dwa tygodnie przed Wielkanocą, minie rok od tragedii pod Smoleńskiem. Będzie to niedziela. Idę po raz kolejny o zakład, że ludzi na ulicach w marszach pamięci czy jak to tam zostanie nazwane, będzie więcej niż na obchodach 4 czerwca, że ludzie będą bardziej wzruszeni, że będą mocniej to przeżywać, że pod Pałacem Prezydenckim znów znajdą się tony zniczy i kwiatów. I nic im nie da sprzątnięcie ich nazajutrz.
Mity mają wreszcie to do siebie, że wyrastają oddolnie. Nie zawsze szybko, nie zawsze od razu. Czasem potrzebna jest jakaś iskra. Ale ten mit jest. I tylko czeka na taką iskrę, żeby wywołać pożar.
http://fronda.pl/fijolek/blog/polski_sie_boicie
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz