„WZORZEC LISA” (Aleksander Ścios )

avatar użytkownika Redakcja BM24
Gdyby ktoś zechciał zbadać genezę dzisiejszych zachowań pracowników medialnych pochylających się z troską nad „trudnym przypadkiem” Jarosława Kaczyńskiego, powinien sięgnąć pamięcią do roku 1992 i przypomnieć sobie radosną twórczość gwiazdy telewizyjnych „Wiadomości” Tomasza Lisa. Jego ówczesna relacja o wycofaniu przez Wałęsę poparcia dla rządu Jana Olszewskiego zasługuje na miano „wzorca z Sevres”  dziennikarskiego oportunizmu i nierzetelności.  Po raz pierwszy w III RP zastosowano wówczas na skalę masową mechanizm epatowania Polaków „konfliktowością” polityków prawicy, dorabiając im medialną gębę postaci „kontrowersyjnych”.
Przedstawiając sytuację polityczną Tomasz Lis nie zadał sobie najmniejszego trudu wyjaśniania istoty sporu między Wałęsą, a Olszewskim, koncentrując się wyłącznie na wykazaniu, że prawicowy premier wywołał waśń z prawicowym prezydentem. Odbiorca przekazu miał zrozumieć tylko tyle, że winę za zaistniałą sytuację ponosi premier, wzniecający zbyteczne, szkodliwe konflikty.  Fakt, że u źródeł  leżał sprzeciw Olszewskiego wobec wpisania przez Wałęsę do traktatu polsko-rosyjskiego działalności spółek joint-venture - czyli eksterytorialnych agentur KGB pod przykryciem, a racja należała do premiera rządu chroniącego państwo przed zalewem sowieckich agentów – nie miał dla Lisa żadnego znaczenia.
I mieć nie musiał, skoro w przekazie nie chodziło o opis stanu faktycznego i wyjaśnienie przyczyny rozbieżnych stanowisk, a wyłącznie o dowiedzenie, że sam spór jest czymś złym i politycznie niepoprawnym  oraz wykazanie „konfliktowości” premiera Olszewskiego.  Polacy nie dowiedzieli się, że premier miał całkowitą rację i działając w interesie państwa chronił bezpieczeństwo obywateli. Nie usłyszeli też, że Wałęsa chciał narazić Polaków na infiltrację obcej agentury i nie poznali prawdziwych motywów decyzji o cofnięciu poparcia dla rządu.
Zrozumieli natomiast, że naganny jest sam konflikt, złe są ostre wypowiedzi, zgubna jest „kontrowersyjność”.
U podłoża niemal wszystkich, dzisiejszych publikacji na temat Jarosława Kaczyńskiego produkowanych przez pracowników medialnych, zdaje się leżeć ten sam, nieskomplikowany mechanizm. Jego prostota, (a lepiej prostactwo) pozwala na skuteczne sprawowanie „rządu dusz” i służy systemowemu manipulowaniu społeczeństwem.
O skuteczności świadczy przede wszystkim fakt, że sam prezes PiS-u poczuwa się w obowiązku do wyjaśniania przyczyn swoich zachowań i tłumaczenia się z wypowiedzianych słów, reagując choćby na publicystykę naczelnego „Rzeczpospolitej”. 
Tak dalece wmówiono Polakom, jakoby konflikt czy sprzeciw, wynikające z nazywania rzeczy po imieniu były same w sobie skończonym złem, że tylko niewielu odbiorców zdaje się zachowywać trzeźwość umysłu i nie poddawać się manipulacji.
Na proste pytanie: czy spór jest czymś normalnym i oczywistym w demokracji - większość odpowie twierdząco, nie dostrzegając przy tym własnych niekonsekwencji w ocenie działań lidera opozycji.
Podobnie, zapytany: czy można pokonać zło bez wejścia w konflikt z tymi, którzy je szerzą – nikt rozsądny nie udzieli odpowiedzi przytakującej, wiedząc, że kompromis ze złem zawsze prowadzi do jego zwycięstwa. .
Ten zatem, kto uważa, że można dokonać naprawy jakiejkolwiek dziedziny życia publicznego III RP bez konfliktu  z grupą broniącą status quo – jest albo głupcem, albo stronnikiem owej grupy. W całą, naturalną koncepcję oppositio wpisany jest sprzeciw wobec stanu dotychczasowego, wola walki i  intencja dokonywania zmian. Fakt, że wywołują one konflikty, prowadzą do sporów, potyczek i wojen - jest równie naturalny.
Podważanie tego porządku prowadzi wyłącznie do absurdu, w którym miarą demokracji  miałaby być serwilizm i  uległość, a wyrazem skuteczności  - amoralny koniunkturalizm.
 
 
W tle fałszywej konstrukcji, na której wspiera się obecny przekaz medialny pobrzmiewa echo najdoskonalszego elementu sowieckiej dezinformacji, jakim była tzw. walka o pokój. Dzięki niej udało się skutecznie zdławić opór „wolnego świata” przed barbarzyńskim pochodem wszelkiej maści lewactwa i wmówić ogłupionym społeczeństwom, że aktywny sprzeciw wobec zła, sam w sobie jest złem.
Dziś - na tej samej zasadzie zbudowano narrację w sprawie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, potępiając tych, którzy stanęli w jego obronie, a nie zaś tych, którzy konflikt wywołali i byli faktycznymi agresorami.
Z wielu względów roztrząsanie produkcji medialnych opartych o „wzorzec Lisa”, nie ma najmniejszego sensu. Tym bardziej, przydawanie im walorów poważnej publicystyki.
Nie zostały sporządzone, by służyć poznaniu prawdy, nie są w stanie opisać rzeczywistości według kryteriów świata realnego. Nie mają nawet odwagi wskazać prawdziwego przeciwnika, a atakując słabszych, będą zawsze aktem podłości i miernoty, czasem zaś - projekcją pospolitego tchórzostwa i interesowności, podniesionej do rangi rzekomej „racjonalności”.
Arystoteles wypowiedział niegdyś myśl, z której wynika, że odwaga jest tą cnotą, która umożliwia istnienie wszystkich innych cnót.
Nie sposób zatem oczekiwać, by ktoś pozbawiony podstawowej cnoty odwagi  zasługiwał na mądrość lub posiadał wiarygodność, a jego opinie mogły podlegać poważnemu traktowaniu. Trzeba je odrzucić,  uznając za część kampanii dezinformacji, prowadzonej przy pomocy mniej lub bardziej świadomych przekaźników. http://bezdekretu.blogspot.com/2010/08/wzorzec-lisa.html
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz