Wypadki kieleckie, prowokacja PRL-u Część II
Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi
Zajścia kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r.
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej?
Mówiliśmy wyżej o potępieniu jej przez przedstawiciela Kościoła w Polsce, kardynała Hlonda. Nie inaczej mogli postąpić inni biskupi polscy. W samych Kielcach zaraz 5 lipca wojewoda kielecki zwołał przedstawicieli miasta i duchowieństwa w sprawie wydania odezwy nawołującej kielczan do spokoju. Projektu takiej odezwy zebranie jednak nie przyjęło. Uchwalono, by odezwę taką przygotowała Kuria Biskupia. Ta istotnie przygotowała ją w dniu 6 lipca, ale władze rządowe jej nie opublikowały. To też Kuria przygotowała inną odezwę i kazała ją odczytać z ambon kościołów kieleckich w niedzielę dnia 7 lipca. Przyczyniła się ona wybitnie do uspokojenia umysłów w Kielcach. W dniu 11 lipca Kuria wydała do całej diecezji drugą odezwę. Wymowa jej jest niedwuznaczna, zupełnie wyraźna. Zbrodnia i zbrodniarze zostali potępieni z całą stanowczością. A jednak dziwna rzecz, odezwy tej prasa rządowa nie tylko nie przedrukowała, lecz ją w ogóle przemilczała, nie przestając mimo to atakować Kościoła w Polsce za jego milczenie w sprawie ekscesów kieleckich. Prasa ta domaga się zarazem zbiorowego wystąpienia Episkopatu polskiego przeciwko antysemityzmowi. Jest to żądanie paradoksalne, a nawet ubliżające Kościołowi. Poza tym jest ono niewykonalne nie tylko z przyczyn o charakterze zasadniczym. Ogromna większość Żydów w Polsce, jak już mówiliśmy wyżej, szerzy gorliwie komunizm, pracuje w osławionych urzędach bezpieczeństwa, dokonuje aresztowań, pastwi się nad aresztowanymi i zabija ich, a za to spotyka się z niechęcią społeczeństwa, które komunizmu nie chce, a metod Gestapo ma już dosyć. I oto Kościół, stosownie do życzenia prasy rządowej, ma uroczyście ogłosić, że ta niechęć społeczeństwa jest nieuzasadniona, że postępowanie Żydów jest całkiem niewinne, że winni są tylko Polacy, którzy się na nich oburzają.
To jest właśnie prawdziwy sens żądań prasy rządowej. Przemilcza się to, że Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszczerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecie w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca "zbrodnią wołającą o pomstę do Boga", godną całkowitego i bezwzględnego potępienia), ale żąda się, by Kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
Wygląda to na żądanie od Kościoła, by zaaprobował system terroru, jaki jest obecnie w Polsce stosowany.
Jeżeli prasa rządowa stale wytyka Kościołowi miłość bliźniego, którą się jakoby w stosunku do Żydów nie odznacza, jeżeli ustawicznie mówi o jego obowiązkach, to może wreszcie sprowokować Episkopat Polski, że wykona on to żądanie i spełni swój obowiązek, a mianowicie powie katolikom polskim całą prawdę, nie tylko o zabijaniu Żydów, ale i mordowaniu tych tysięcy Polaków, po śmierci których nie urządza się śledztwa i wspaniałych procesów sądowych, o których nie mówi się przez wszystkie radia i o których nie piszą dzienniki całego świata.
Następstwa procesu sądowego w sprawie wypadków kieleckich
Zajścia kieleckie tymczasowy rząd polski rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica, urządził proces-mon-stre w stosunku do zabójców. Genezy wypadków nie pozwolił poruszać przed sądem, ale choć cała prasa rządowa stale i obszernie mówi o niej już przez dwa miesiące, prawdy niezupełnie dało się zataić.
Nie w prasie, bo o tym pisać nie wolno, ale prywatnie w społeczeństwie zaczęto stawiać pytania, na które proces nie dał odpowiedzi, których w sposób niezrozumiały nie poruszył i nie wyjaśnił. A więc pytano na przykład o to, w jaki sposób zginęli podczas zajść dwaj Polacy, skoro Polacy byli stroną napadającą, a Żydzi bezbronnymi? Jak wytłumaczyć śmierć oficera, który przecież był uzbrojony i któremu towarzyszyli żołnierze? Jak wyjaśnić zjawisko, że mordowanie Żydów mogło się odbywać w biały dzień i to przez 8 godzin[6].
Pytania te, a może i odpowiedzi, jakie na nie dawano, dochodziły prawdopodobnie do wiadomości władz rządowych, te ostatnie musiały coś robić, aby zapobiec wytworzeniu się przekonania, że proces z 8-11 lipca nie odtworzył całej prawdy, że przeciwnie, tylko ją zaciemnił. 1 oto 15 lipca, tj. w 11 dni po wypadkach kieleckich, PAP podała suchą notatkę, że w związku z wypadkami w Kielcach zostali aresztowani szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach Sobczyński, wojewódzki komendant milicji i jego zastępca oraz komendant komisariatu. Jako powód aresztowania podano nie dość energiczną działalność władz podczas wypadków[7]. Krok ten miał dać odpowiedź na pytania, które sobie wszyscy w związku z wypadkami kieleckimi zadawali. Nie można jednak wytłumaczyć wszystkiego brakiem energii tych paru oficerów rządowych, szereg pytań nadal czeka na odpowiedź. Zresztą nawet fakt ów aresztowania powiększa tylko wątpliwości, bo przecie gdy wypadki kieleckie czekały na proces tylko 4 dni, to od aresztowania tych oficerów upłynęło już półtora miesiąca. Aż do tej pory nie wytoczono im procesu, choć minister bezpieczeństwa, komunista Radkiewicz, w rozmowie z korespondentem "New York Timesa" przyznał winę Urzędu Bezpieczeństwa w wypadkach kieleckich[8] i choć mogliby oni wiele powiedzieć o genezie i początku zajść, nie wiadomo nawet, czy osadzono ich w więzieniu. Informacja o tym byłaby tym bardziej wskazana, że są pogłoski, iż aresztowano ich tylko dla pozoru, że w rzeczywistości Sobczyński otrzymał już pod zmienionym nazwiskiem awans na inne stanowisko. W rezultacie coraz więcej osób nie wierzy dziś w urzędową wersję o zajściach kieleckich, nawet część prasy zagranicznej zaczyna się na nią patrzeć krytycznie. Istotnie, analiza dokładna całej tej sprawy oraz zeznania świadków naocznych, którzy nie są kupieni lub sterroryzowani, jak to miało miejsce w procesie kieleckim, obalają tę wersję zupełnie.
Wnioski i zakończenie
Analiza wypadków i zeznania świadków doprowadzają nas do następujących wniosków w sprawie zajść kieleckich 4 lipca 1946 r. Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia. Władze bezpieczeństwa nie przewidziały jednak, jak się zdaje, rozmiarów zajścia. Żydzi z ulicy Planty nr 7, niechcący na skutek instrukcji czy też z innych powodów otworzyć drzwi milicji, sprawili tym, że zaczęła je wyważać siłą. Odpowiedzieli na to strzałami, które spowodowały atak na nich milicji i motłochu, przy czym milicjanci i żołnierze chwytali Żydów, mordowali ich lub wydawali tłumowi na ulicy, a ten pastwił się nad nimi na oczach oddziałów milicjantów i wojska. Przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa ograniczyli się tylko do obserwowania osób, zresztą w drugiej fazie zajść nie byli już w stanie ich opanować, gdyż większość milicji i wojska sympatyzowała z tłumem.
Do mordujących na ulicy Planty 7 należy zaliczyć milicjantów i żołnierzy, robotników oraz zebrany przypadkowo motłoch. Aresztowań dokonano tylko wśród tego ostatniego, gdyż posadzenie na ławie oskarżonych także milicjantów i robotników, będących członkami PPR, uniemożliwiłoby ukucie zarzutu, że mordowali tylko katolicy, uniemożliwiłoby atakowanie Kościoła katolickiego oraz andersowców i PSL. Ponieważ odsłonięcie całej prawdy o wypadkach skompromitowałoby rząd wobec społeczeństwa polskiego i zagranicy, a nawet wobec Żydów, których krwi chciano użyć dla celów politycznych, przeto na procesie nie pozwolono omawiać początków zajścia, gdyż świadkowie procesu mogliby się z tego domyślić istoty rzeczy.
Tak się przedstawiają w świetle bezstronnego badania wypadki kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r. Wnioski nasze pozwalają na danie łatwej odpowiedzi na pytania, któreśmy w toku niniejszych rozważań wysuwali. Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Ci, którzy zabijali w Kielcach, godni są niewątpliwie najsurowszego potępienia niezależnie od tego, że byli sprowokowani, że działali w afekcie. Wszelki antysemityzm jest uczuciem poniżającym człowieka i nieetycznym. Mordowanie ludzi, choćby innej rasy czy przekonań, czy klasy społecznej, jest zawsze zbrodnią. Ale jeżeli w dniu 8 lipca zasiadło na ławie oskarżonych tylko 8 zabijających, to nie można tego nazwać aktem sprawiedliwości, bo powinni na niej zasiąść także i ci, którzy do wypadków kieleckich doprowadzili, którzy je sprowokowali, którym na nich zależało.
Nie umieścił ich wśród oskarżonych sąd, ale umieszcza ich moralnie opinia polska. Umieszcza ona na ławie oskarżonych i tych wszystkich, którzy sieją nienawiść, którzy ze zbrodni kieleckiej robią towar na sprzedanie, starając się pogłębić różnice w społeczeństwie polskim i zohydzić Polskę zagranicy.
Źródło: Akta śledztwa, t. 3, k. 521-538, kopia, mps.
Raport ks. bp. Czesława Kaczmarka pochodzi z tomu przygotowanego przez Instytut Pamięci Narodowej: "Wobec pogromu kieleckiego", pod redakcją Łukasza Kamińskiego i Jana Żaryna, Warszawa 2006, s. 185-201
[1] "Dziennik Łódzki" z 10 VII 1946, nr 186 [tu i dalej przypisy w oryginale dokumentu, oznaczone numerami od 1 do 8],
[2] "Dziennik Łódzki" cyt[owany] wyż[ej] poprawił tu [sformułowanie użyte przez] prokuratora na "rząd emigracyjny". Taki okrzyk byłby możliwy, choć świadkowie go nie potwierdzają
[3] "Dziennik Polski", 19 VII 1946, nr 195.
[4] "Catholic Herald", 26 VII 1946, nr 3152.
[5] Próbką mówienia prawdy przez prasę rządową jest fakt podany w czołowym jej tygodniu kulturalnym "Odrodzenie" z dnia 25 VIII 1946 r., że Żydzi telefonowali do biskupa, lecz ten nie chciał się udać na miejsce wypadków.
[6] Tak głosi akt oskarżenia, w rzeczywistości zajścia trwały od godz. 9.00 do 3.00 po południu, z przerwą trzygodzinną.
[7] "Dziennik Polski", 16 VII 1946, s. 2.
[8] Zob. "The Tablet" z 10 VIII 1946, s. 1, szp.
Nasz Dziennik, wtorek, 4 lipca 2006, Nr 154 (2564)
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20060704&id=my11.txt
- Michał St. de Zieleśkiewicz - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz