Były doradca Putina: Tusk popełnił ogromny błąd, ufając Moskwie (fronda)
Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego - mówi Andriej Iłłarionow, doradca ekonomiczny Władimira Putina w latach 2000-2005, w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.
Andriej Iłłarionow, 2003
W obszernym wywiadzie udzielonym amerykańskiemu korespondentowi „Rz” wybitny rosyjski ekonomista przypomina, że w historii przewinęło się wiele przypadków tajemniczej śmierci osób, które próbowały się dowiedzieć, co się stało w Katyniu. - Katastrofa samolotu z Władysławem Sikorskim na pokładzie wydarzyła się wkrótce po tym, gdy poprosił on Międzynarodowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie Katynia. W 1946 roku podczas procesów norymberskich jeden z polskich prokuratorów, Roman Martini, został zamordowany, gdy przekonywał, że zbrodnia była dziełem NKWD. W maju 1946 jeden z członków rosyjskiej delegacji w Norymberdze – Nikołaj Zoria – wyrażał wątpliwości co do tego, że Niemcy byli sprawcami tej zbrodni. Następnego ranka znaleziono go martwego w pokoju hotelowym.
Ekonomista, pracujący obecnie w amerykańskim think-tanku CATO, wyjaśnia, dlaczego wraz z czołowymi rosyjskimi dysydentami wystosował list otwarty po katastrofie smoleńskiej, wyrażający zaniepokojenie przebiegiem śledztwa.
Pytany o hipotezę zamachu, nie odpowiada wprost, tylko zwraca uwagę na wadliwy sposób prowadzenia śledztwa. - Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób i dlatego napisaliśmy list otwarty, który wysłaliśmy do "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i dziennika "Polska The Times" – wyjaśnia.
Odnosi się również do krążących teorii spiskowych na temat katastrofy. - I chciałbym myśleć, że to nie był spisek. Proszę mi jednak pozwolić przypomnieć śmierć Aleksandra Litwinienki w Londynie. Wiele osób myślało, że to był przypadek, a pracownicy brytyjskiego Scotland Yardu – choć mają opinię najlepszych na świecie – przez ponad 20 dni nie byli w stanie dojść do prawdy. Sprawę udało się wyjaśnić dzięki próbce moczu, którą pobrano na krótko przed śmiercią Litwinienki. To wtedy się dowiedziano, że otruto go przy użyciu materiałów radioaktywnych. Gdyby nie pobrano tamtej próbki, do dziś nie wiedzielibyśmy, iż było to morderstwo wykonane z zimną krwią i przy dużym udziale środków rządowych. Chciałbym być absolutnie pewny, że przy wyjaśnieniu katastrofy prezydenckiego samolotu zostaną użyte przynajmniej takie środki jak w przypadku sprawy Litwinienki – stwierdza.
Zwraca uwagę na kampanię dezinformacyjną strony rosyjskiej i metodyczne ferowanie w mediach niepopartej dowodami wersji o błędzie pilota - Przechodząc do samego śledztwa, to po pierwsze uważam, że sposób jego prowadzenia nie spełnia standardów badania tego typu katastrof. Po drugie przez ostatnie 45 dni nie spełniono obietnic dotyczących dostarczenia materiałów ze śledztwa i ujawnienia części z nich opinii publicznej. Po trzecie wreszcie obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy – błąd pilota – twierdzi.
Historyk zastrzega, że nie wyklucza błędu pilota, jednak zwraca uwagę, że takie wnioski powinny być ogłaszane dopiero po zakończeniu śledztwa, przeanalizowaniu oraz odrzuceniu innych hipotez na podstawie jasnych dowodów. – W przeciwnym razie twierdzenia o błędzie pilota są czystą spekulacją. W tym wypadku wygląda jednak na to, że nie mamy do czynienia ze spekulacją, lecz konsekwentną kampanią prowadzoną bez przerwy od 45 dni – alarmuje. - Bardzo dużo uwagi poświęcono analizie czarnych skrzynek, co oczywiście jest postępowaniem właściwym i potrzebnym – dodaje.
Następnie zwraca uwagę na brak wiarygodnych danych o informacjach, jakie kontrolerzy lotów przekazywali pilotom. - Wiemy, że pogoda zepsuła się tak bardzo, że żaden samolot nie mógł wylądować co najmniej 40 minut przed zaplanowanym czasem lądowania samolotu prezydenckiego. Jak ta informacja została przekazana? Jaka była reakcja załogi? Najważniejszą rzeczą jednak jest sprawa położenia samolotu. Dlaczego, gdy zaczął kosić czubki drzew, znajdował się co najmniej 100 metrów niżej, niż powinien? Dlaczego zboczył o 40 metrów na lewo od kursu, który powinien był przyjąć? Czy kontrolerzy lotów nie widzieli na radarach jego pozycji? A jeśli widzieli, to dlaczego nie ostrzegli pilotów? Dlaczego po prostu nie zabronili lądowania, do czego mieli prawo? – mnoży pytania.
Andriej Iłłarionow przypomina, że takie pytania padały już wiele razy. Zastanawia się, czemu kontroler lotu nie zachowywał się ściśle zgodnie z procedurami, a trzy dni po katastrofie odszedł na emeryturę. Dziwi go, że nie stało się to jednak przedmiotem dyskusji, miast tego dywagowano na temat osoby, która poza załogą była w kokpicie. - Początkowo miała to być kobieta, potem się okazało, że to jednak mężczyzna – przypomina kolejny element dezinformacji.
Zastanawia się nad inercją polskiego rządu i łatwowiernością w stosunku do strony rosyjskiej i poddaje krytyce zapewnienia premiera Tuska o zaufaniu do rosyjskich śledczych. - Jeżeli premier Tusk rzeczywiście tak mówił, to popełnił ogromny błąd. Niezależnie od osobistych relacji ostatnia rzecz, jaką może zrobić szef rządu, to zaufać komukolwiek spoza swojego kraju. To podstawy dyplomacji, które mają zastosowanie nawet do najbliższych sojuszników. Sam spędziłem trochę lat w rządzie i wiem, że w polityce zagranicznej nie można postępować w ten sposób. Jako osoba prywatna może pan wierzyć, komu chce, bo jeśli się pan pomyli, to tylko pan poniesie odpowiedzialność za swój błąd. Ale urzędnik państwowy, premier, prezydent, nie mają do tego prawa. Stosunki międzynarodowe to branża, w której nie można poprzestać na zaufaniu. W Rosji mamy takie powiedzenie: "ufaj, ale sprawdzaj" – mówi.
Przechodzi wreszcie do jawnych kłamstw na temat katastrofy, które trafiły do mediów. Zgromadził ich aż 27. - Tuż po katastrofie usłyszeliśmy, że pilot cztery razy podchodził do lądowania. Wszyscy na lotnisku wiedzieli, że była tylko jedna próba lądowania. Przez wiele dni powtarzano jednak kłamstwo o czterech próbach. Potem zaczęto rozpowszechniać dezinformację, że polski pilot był niedoświadczony. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że miał wystarczające doświadczenie. Mówiono, że nie znał rosyjskiego i nie mógł się porozumieć z wieżą. To też było kłamstwo. Wreszcie nieprawdziwy okazał się czas katastrofy. W kabinie pilotów nie było też żadnej kobiety – wylicza, odpowiadając korespondentowi „Rzeczpospolitej”.
Ustosunkowuje się wreszcie do żądania utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy, które pod adresem premiera sformułowało ponad 50 tysięcy Polaków. - Międzynarodowa komisja powinna powstać tuż po katastrofie. Mówiło o tym wiele osób. Nienaciskanie w tej sprawie na rosyjskie władze było błędem polskiego rządu. Obecnie nie wiemy, jakie dowody zniszczono, a które przetworzono tak, by nic nie dało się już wykryć – twierdzi i zastanawia się nad możliwą reakcją Rosjan na takie żądanie. - Nie można wykluczyć negatywnej reakcji. Najpierw musielibyśmy jednak widzieć zainteresowanie tą kwestią polskiego rządu. Tymczasem w sprawie śledztwa zajmuje on bierną postawę. Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego – ocenia.
Czym mógł narazić się prezydent Kaczyński? - Opóźnienie porozumienia między Rosją a UE czy fakt, że był on głównym sprawcą tego, iż Rosja nie zwyciężyła podczas ataku na Gruzję. Jeszcze ważniejszy był jednak jego udział w czyszczeniu wojskowych służb wywiadowczych z ludzi, którzy byli związani z rosyjskimi służbami. To była największa wina Kaczyńskiego i nie ma wątpliwości, że w Rosji dla niektórych osób było to niewybaczalne - wylicza Rosjanin.
MJ/Rp.pl
Zobacz także:
Felsztinski: Lot sowieckim samolotem do Rosji jest z natury niebezpieczny
http://fronda.pl/news/czytaj/premier_tusk_popelnil_ogromny_blad_ufajac_rosjanom
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz