Hercules Poirot w Smoleńsku, albo porzućcie wszelką nadzieję (tad9)

avatar użytkownika Maryla

W jednym z ostatnich blogowych wpisów Teresa Bochwic przypomina powieść Agaty Christie, gdzie intryga wygląda mniej więcej tak: w pociągu, którym podróżuje Hercules Poirot zostaje popełnione morderstwo. W kręgu podejrzeń znajduje się kilka osób, i - faktycznie - koniec końców okazuje się, że wszystkie one miały motyw i brały udział w zbrodni zadając ofierze po jednym ciosie... Otóż, dobrze się stało, że przypomniano ten kryminał, bo pomysł pani Christie wydaje się świetnie pasować do „katastrofy smoleńskiej”. Wszak nietrudno zauważyć, że 10 kwietnia zdarzyło się coś szalenie wygodnego dla różnych potęg. Zacznijmy od krajowego podwórka. A więc, przede wszystkim, Bronisław Komorowski zyskał dostęp do "lochów pałacu" (jak barwnie pisano w "GW"). A pamiętamy, że swoich "lochach" Lech Kaczyński chować miał różne przerażające kompromaty i już sama myśl, że materiały te mogłyby zaistnieć w bliskiej kampanii wywoływała nerwowość w  - powiedzmy - "określonych kręgach".  Co prawda już jakiś czas temu przeprowadzona została w postkomunistycznych mediach wyprzedzająca akcja neutralizująca (a wzięły w niej udział takie gwiazdy jak pan Dukaczewski), niemniej, mimo wszystko, zawartość „lochów” wisiała niczym miecz Damoklesa nad głową pretendenta do tronu toteż katastrofa prezydenckiego samolotu spadła mu jak gwiazdka z nieba... Zostawmy jednak nasz zaścianek i wstąpmy na grunt polityki światowej.

    Otóż, jak wiadomo zachodzą tam od pewnego czasu spore zmiany. Opisywano je wiele razy w różnych periodykach, sięgnijmy więc po jeden z nich, konkretnie -  po „Europę” (tę dodawanej do „Newsweeka”). W jej ostatnim numerze znaleźć można artykuł pod wiele mówiącym tytułem: "Punkt zwrotny dla wschodniej Europy". Jego autor, Bruce Jackson ("ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych") opisuje właśnie przesunięcia w polityce światowej do jakich doszło w ciągu ostatnich, mniej więcej, dwóch lat. Kto ciekawy, niech sobie przeczyta całość nam wystarczy skrót. A więc, zdaniem Jacksona, administracja Obamy doszła do wniosku, że USA "mają niewiele twardych interesów (...) związanych z obszarem euroatlantyckim", w związku z czym "przeformułowano politykę rosyjską" Ameryki, co oznacza, że Stany nie będą dłużej drażnić Rosji - na przykład wspieraniem przeróżnych "kolorowych rewolucji" w jej strefie wpływów. Zrezygnowano też z wciągania do NATO nowych państw, w związku z czym Sojusz na wschodzie jest "martwy", a jeden ze skutków tego faktu to "ogromy wzrost znaczenia Unii Europejskiej w stosunkach z tym regionem". Tego już Jackson nie robi, ale jeśli zdekodujemy ów "wzrost znaczenia Unii Europejskiej" wyjdzie nam, że politykę wschodnią UE określają dziś silniej, niż kiedykolwiek wcześniej interesy niemieckie. A - jak wiadomo - ostatnio Niemcy chcą się wręcz kochać z Rosją i nie życzą sobie, by jakieś drugorzędne państwa, utrudniały im ten związek. Rosja takoż....Co powinno dać mocno do myślenia tym wszystkim, którzy mają wątpliwy zaszczyt mieszkać „pomiędzy”. U nas tymczasem mówi się o tym wszystkim półgębkiem,niemniej - czasem mówi. Oto, dobre parę miesięcy temu można było w samej "GW"(!!) przeczytać artykuł pana Czecha traktujący właśnie o tym, jak to Niemcy z Rosją chcą sobie dobrze ułożyć stosunki w strefie posowieckiej (zdaje się nawet, że w tekście padał wprost termin "kondominium", ale tego już pewny nie jestem). Autorowi szło co prawda o kraje w typie Ukrainy i nie wspominał o tym, czy Niemcy z Rosją mają jakieś zbliżone plany w stosunku do Polski, ale - czyż mogą ich nie mieć? Wątpić w to, to znaczy obrażać niemieckich i rosyjskich statystów...


    Jak wobec tego odnajduje się Polska? Otóż, wydaje się, że głośny (kilka miesięcy temu) tekst ministra Sikorskiego w "GW" był niczym innym, jak deklaracją ogłaszającą, że rząd Tuska przyjmuje do wiadomości życzenia Angeli Merkel i Władymira Putina. Pozostał jednak obóz prezydencki z koncepcją opisaną niedawno w "GP" przez Antoniego Macierewicza. Przypomnijmy, że koncepcja ta zakładała budowę sojuszu państw postkomunistycznych – „od Odry po Dniepr i od Bałtyku po Morze Adriatyckie, Czarne i Kaspijskie”. Sojusz ów wsparty związkami z USA i UE miał „odgrywać samodzielną rolę między Niemcami i Rosją”. A przy tym zwrot w polityce amerykańskiej nie oznaczał końca tych planów. W tym miejscu pewien mój wierny czytelnik już ostrzy pióro, by napisać, że – wobec tego – ośrodek prezydencki trzymał się pomysłów anachronicznych, ale nie jest to takie pewne, bo budowanie relacji pomiędzy różnymi ośrodkami politycznymi w krajach byłej strefy sowieckiej mogło dać pewne efekty, nawet jeśli Amerykanów przestało to interesować i nawet jeśli nie byłyby to ośrodki aktualnie rządzące. Nie trzeba być geniuszem, by spostrzec, że pomysły rodzące się w okolicach Lecha Kaczyńskiego szły dokładnie w poprzek planów niemiecko-rosyjskich.

    Tak więc Niemcom i Rosjanom ośrodek prezydencki bruździł w sposób oczywisty, jeśli zaś chodzi o Amerykanów to i oni (czytaj: nowa administracja) mogli go traktować jako kłopotliwy relikt epoki Busha. I w tej właśnie sytuacji zdarza się katastrofa po której z owego kłopotu zostają marne resztki. Słowem - śmierć jak na zamówienie. Chcesz powiedzieć autorze, że - tak jak u Agaty Christie - każdy miał motyw i każdy zadał cios? - zapyta w tym miejscu ciekawy czytelnik. Nie, no aż tak to nie... Chcę tylko powiedzieć, że zdarzyło się coś w sumie bardzo wygodnego dla bardzo wielu oraz, że żadna z wymienionych wyżej potęg nie jest zainteresowana prawdą - jeśli ta prawda jest niewygodna dla Rosji. Taką "niewygodną prawdą" mógłby być oczywiście zamach. Co prawda niezależny prokurator Seremet stwierdził, że nie znaleziono śladów działania żadnej "broni konwencjonalnej", ale z drugiej strony wiadomo, że tajna technika wojskowa wyprzedza o parę lat tę jawną, a przy tym "konwencjonalna" komisja miałaby pewnie kłopot przy mierzeniu się z efektami działania jakiegoś "niekonwencjonalnego" ustrojstwa. Zamach nie musi być jednak jedynym kłopotliwym dla Rosjan wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej. Dużo mniej kłopotliwym, niemniej - mało przyjemnym, mogłyby być, na przykład, błędy rosyjskiej obsługi lotniska. Gdyby właśnie takie głupstwo pozbawiło ościenny kraj głowy państwa i legionu wysokich urzędników to prestiż Rosji zostałby wystawiony na szwank, więc jeśli strona rosyjska mogłaby coś zachachmęcić, by ukryć ów przykry fakt, to pewnie by zachachmęciła. I nikogo ważnego to nie obejdzie. Jak ujął rzecz prof. Andrzej Nowak: "Nie mamy żadnego poparcia dla - nazwijmy to - popsucia stosunków z Rosją. Wszystkie najważniejsze siły na świecie chcą, żeby Polska pogodziła się z Rosją, ale na warunkach rosyjskich - geopolitycznych i ekonomicznych". Jeśli do tego założymy (a ja zakładam), że rząd Platformy przyjął do wiadomości życzenia większych i silniejszych, to wypadnie nam uznać, że i on nie jest zainteresowany sprawianiem kłopotów Rosji przez odkrywanie różnych niewygodnych prawd. Skończy się więc na tym, że winnymi smoleńskiej katastrofy okażą się polscy piloci, którzy lądowali, choć nie powinni (w domyśle: naciskani przez prezydenta). Takie rozwiązanie urządza i różne siły miejscowe (bo pozwala walczyć z Lechem Kaczyńskim nawet po jego śmierci) i potężnych sąsiadów (jeśli wierzyć doniesieniom "ND" - niemiecka prasa już ochoczo podchwytuje ustalenia rosyjskiej części komisji badającej wypadek). Tak więc ustaleniem niewygodnej dla Rosjan prawdy zainteresowany mógłby być – najwyżej – ktoś w typie Herculesa Poirot, ale on, jak wiadomo nie istnieje...

Cdn?

 

http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/185640,hercules-poirot-w-smolensku-albo-porzuccie-wszelka-nadzieje
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz