Warto się śpieszyć...

avatar użytkownika Sosenka

To zdjęcie Dziadka zobaczyłam po raz pierwszy w "Pożegnaniu", które napisała dla niego dziennikarka lokalnej gazety. Stoi przy torze kolejowym, gdzieś w górach, bo w dali widać wzniesienia. Na plecach ma plecak ze zrolowanym kocem, a w ręku kij wędrowny. Dopiero wczoraj, gdyśmy z Mamą po raz ostatni przeglądały paczkę z poplamioną bluzą w kolorze khaki, którą znalazła się w zakamarkach starego domu podczas porządków, przyjrzałyśmy się dokładniej też tej fotografii. Odkryłyśmy, że to ten sam mundur. Zwykła bluza, wciągana przez głowę. Brak na niej odznak, sznura itd. (nie będę się wymądrzać, bo mi potem Sowiniec wytknie, że TO nie tak się nazywa). Są tylko guziki z lilijką. Ale to ta sama, którą nosił w Karpatach Wschodnich, gdzie pewnie zrobiono fotografię. Kiedyś wzbudziła mój podziw informacja, że bluza wędrownicza ciotki jest przerobiona z jego bluzy wojskowej i że była jeszcze czapka oficerska, ale Babcia osobiście spaliła ją we wrześniu'39.

W tym roku są uroczystości 100-lecia harcerstwa i postanowiłyśmy wyeksportować ocalały fragment munduru do tworzonego właśnie Muzeum ZHP. Długo trwały pertraktacje z druhną, która się tym zajmuje, aż w końcu zawitała do stolicy Dolnego Śląska. Dzisiaj rano przekazałam jej zawiniątko, z kopią artykułu-biografii. Było wzruszenie, no, bo się okazało, że on był w tej pierwszej, najstarszej drużynie. Pamiętam, że gdy kilka lat temu Dziadek umarł, a miał prawie sto lat, to jakiś druh napisał epitafium. Pod epitafium tegoż druha, pół roku później, podpisała się pozostała część drużyny. Oni sami żegnali każdego po kolei. Było to przejmujące...

Dwa tygodnie temu zaczęłam szukać wieści o tajemnicznym bracie Dziadka, o którym nie było wiadomo, czy zmarł na nowotwór, czy go Niemcy otruli. Wiedzieliśmy, że był w AK kimś ważnym, ale nie wiedzieliśmy kim. Ktoś głupi, a może nieprzychylny rodzinie, spalił wszystkie rękopisy po nim. - Kim on był, że jego dom był strzeżony 24 godziny na dobę? Długo zadawałam sobie to pytanie, póki tak nagle nie zginęła Ania Walentynowicz i w końcu zrozumiałam, że z pytaniami i pomysłami nie ma co czekać, bo decyzja zawsze może przyjść za późno. No, to napisałam do prezesa jednego z kół kombatanckich. Na czuja. Już nie za bardzo wierzyłam, że znajdę żywe świadectwo. Może jakiś przypadkowy przechodzień? Może łaskawy krewny? A wczoraj oddzwonił ten staruszek i powiedział: "Ja go znałem. To był bardzo odważny, dzielny człowiek". My od 60 lat nie mogliśmy się niczego dowiedzieć. A wczoraj nieznany mi dotąd starszy człowiek opowiedział przez telefon, jak w 1939 razem przerzucali jakiegoś księdza przez zieloną granicę.

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Kustosze historii odchodzą

nie będzie kto miał DAĆ ŚWIADECTWA PRAWDZIE.

Dlatego NIE CZEKAJMY, bo jutro już może być za późno.

Pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl