Najpierw poszliśmy do lumpexu. To dlatego, że mnie nie przyszło do głowy, że na Rzeszowszczyźnie może być inna pogoda niż u nas, i nie miałam w co się ubrać na wieczór. Organizacja zakupów była doskonała. Łyżeczka trzymała portfel, ja bluzkę, a Paweł Pomianek trzymał w tym wszystkim klasę. Kiedy już nabyłam dwie bluzki (bo "fraki" są tam o połowę tańsze niż we Wrocławiu), a Łyżeczka kazała mi wychodzić (chciałam kupić trzecią sztukę odzieży), okazało się, że obiad gotowy, to znaczy w pizzerii czekała już pizza na wynos, którą ostatecznie zaczęliśmy jeść już w samochodzie. Dokończyliśmy jadło u Pomianków w domu. Chciałam tam porozmawiać z żoną Pawła, Anusią, ale córka Juleczka szybko rozszyfrowała obie nowe ciocie i co chwilę podchodziła do mnie z dużą poduszką, każąc się bawić w chowanego:  "Nie ma! Nie ma!" - wołała zachwycona. "Ania, a może pogadamy? - "Nie ma, nie ma!" - wołała na to Julka.

Około 19 niechętnie opuściliśmy te serdeczne progi, Anusię, Julkę i Pawłową mamę. Z ogrodu Pawła i Ani rozciąga się piękny widok na zielone wzgórza, którymi otoczony jest Rzeszów. A myśmy musieli zjechać w dół, do miasta, na ulicę Bożniczą. Tam, w zaułku obok dawnej synagogi jest klub Stara Drukarnia. Salonik Kameralny rozgościł się między oknem i pianinem, Łyżeczka i Nobloga rozstawiły zdjęcia i świece, zjawili się nasi goście i pod przewodnictwem Pawła rozpoczął się nasz wieczór autorski. Paweł ma dużą wprawę i zadawał nam bezlitośnie celne pytania, cytował naszą książkę, tak, że  każda musiała być dobrze przygotowana do mówienia. Nasi goście, wśród których byli m.in. salonowi Sajonara i Grzegorz Lepianka, słuchali, pytali i oglądali fotografie. Jak to bywa na naszych spotkaniach salonowych, nie trzeba było sobie wiele tłumaczyć. Cieszyliśmy się każdą chwilą, popijaliśmy herbatę i żartowaliśmy. Dopiero koło 22 Nobloga zaordynowała powrót . Na parapecie Starej Drukarni paliły się już świece w świeczniku siedmioramiennym, tak, w tej samiej szybie odbijały się mury synagogi.  Wyszliśmy na zewnątrz i chłonęłam urok Starego Miasta, w którym na budynkach nie straszą zatarte napisy: "Ausgang" i "Gartenstrasse".  I  domy bardziej przyjazne, niższe. Tu znalazłam spokój, jaki zwykle mam sobie w miastach na wschodzie. Ale dopiero teraz odkryłam dlaczego: bo tu nie mam poczucia odciętych korzeni.

Teraz pojechaliśmy z kolei w gościnę do Noblogi. Przywitali nas tam Pan Noblog oraz zaspana Panna T. (Noblogowa Panna T.) oraz przylepna psina. Przyjęte po królewsku, przegadałyśmy z Gospodarzami czas do północy. Wtedy to Noblogi wzrok stał się troskliwy... otóż zaczęły kiwać nam się głowy. Razgawor dokończyliśmy nazajutrz. Kiedy wróciłyśmy do kuchni, Pan Noblog śmiał się, że właściwie to robimy poranną prasówkę. Każda mianowicie stała w innej części kuchni, z nosem w gazecie, i udawała, że rozmawia z Gospodarzami. Jesli chodzi o prasówkę, to zrobiłyśmy ją wcześniej, już przy myciu zębów (aha, Łyżeczka przyjechała bez szczoteczki, a ja bez pasty), bo oni mają szybę łazienki wytapetowaną ciekawymi cytatami z obiektywnej prasy polskojęzycznej.

Jeszcze przed południem wyszło słońce i tym bardziej nie chciało nam się opuszczać Rzeszowa,  wstawać od stolika kawiarnianego na ryneczku, zmieniać trakt, który dotąd biegł od białego kościoła do kościoła, uliczką wysadzaną kasztanami, których kwiaty mocno pachniały przed deszczem, i wzdłuż pałaców oraz starych willi...  Jeszcze stojąc na peronie, pokazywałyśmy sobie z Łyżeczką gąszcz zieleni, w którym ginęły tory, a był to kierunek do Przemyśla: "To t a m trzeba jechać...".  W Łyżeczkowie czekał na Łyżeczkę chory Chłopczyk S., a na mnie Wrocławiu wściekły ziąb i tradycyjny bajzel. Po wyjściu z tymczasowego (!) dworca ruszyłam do automatu z biletami MPK. Ale biletu nie kupiłam. Automat od chodnika oddzielała półtorametrowa kałuża. Nie dało się... Stanęła mi przed oczami scena z pociągu. Siedziały obok mnie, przy oknie dwie Stare Baby. Patrzyły na zalane pola Małopolski i rozmawiały, zatroskane. - Wróżka mówiła, że bydzie woda... - kiwała głową Stara Baba po lewej. - No, i je. Widzi pani? Zamyśliła się: - Tylko po co nam ta woda? Chyba żeby kto wszedł i sadził w niej kukurydzę - podsumowała ze ze smutkiem w głosie. No właśnie :D


Dziękujemy Wam serdecznie, Noblogo i Pawle, za przyjęcie, za organizację spotkania i za bycie razem.