Prezydentura "nie podziału"
Siódmego maja rano pan Bronisław Komorowski powiedział w radiowej Jedynce, że jego prezydentura będzie – jak się wyraził dosłownie – prezydenturą nie podziału, a łączenia społeczeństwa...
Takie gładkie słowa ładnie brzmią, ale pan Komorowski nie jest przecież w polityce samotnym debiutantem. On sam oraz partia, której jest czołowym przedstawicielem, działa w Polsce już wiele lat. Wato więc by było, drogi panie kandydacie, pochwalić się jakimiś konkretami w dziele tego nie dzielenia, a łączenia społeczeństwa.
Po aferze Rywina, w łonie Platformy Obywatelskiej zrodziło się przekonanie o konieczności przeprowadzenia w Polsce istotnych zmian. Tam podchwycono hasło budowy IV Rzeczypospolitej. Do wyborów parlamentarnych w roku 2005 PO i PiS szły z bardzo podobnymi intencjami i zamiarami. Jedni akcentowali – Polskę liberalna; drudzy – Polskę solidarna. Dla polityków i większości społeczeństwa oczywista była przyszła koalicja, która zmiecie w niebyt rzeczpospolitą kolesiów, w której handlowano ustawami parlamentarnymi.
Wola Suwerena była korzystna dla siostrzanych stronnictw, utworzonych przez dawnych działaczy legendarnej Solidarności: - PO 133 posłów; - PiS 155 posłów.
Co wówczas uczynił pan Komorowski et consortes dla nie podziału, a łączenia społewczeństwa?... Czy zwycięskie w wyborach stronnictwo, któremu prezydent Kwaśniewski powierzył misję tworzenia rządu nie proponowało PO koalicji? Proponowało – ja nie mam zaników pamięci – proponowało wicepremiera, połowę ministerstw (w tym finansów, wszystkie gospodarcze i MON) oraz Marszałka Sejmu...
Jakaż piękna perspektywa powstała dla nie podziału, a łączenia społeczeństwa! Państwo liberałowie mogli do upojenia łączyć Polaków poprzez działalność w powierzonych sobie resortach. Ale panu Komorowskiemu i pozostałym liderom chodziło chyba o coś innego i storpedowali rozmowy koalicyjne, żądając w istocie, aby PiS oddał im inicjatywę rządu. Chyba przez to Tusk przegrał prezydenturę.
No i w miejsce nie podziału, a łączenia społeczeństwa zainicjowane zostało coś na kształt wojny domowej, co toczy Polskę do dziś. Pan Komorowski z przyjaciółmi pozbyli się przy tym takich ludzi jak Jan Rokita, prof. Paweł Śpiewak, prof. Zyta Gilowska i prof. Stanisław Gomułka, a sprzymierzyli się ze środowiskami, które przed wyborami w 2005 r. deklarowali zwalczać. A te, budzące grozę, opowieści o mitycznych hakach i podejrzeniach, to nie mydleniem oczu naiwnym? Kto bowiem może się bać jakichkolwiek dochodzeń, jeśli nie ma nic na sumieniu?!
Spójrzmy na gołe fakty, bez wchodzenia w szczegóły polityki PO. Na Lecha Kaczyńskiego oddało głosy 8,3 mln. Polaków, a na posłów Platformy głosowało 6,7 mln. Porównanie tych liczb dowodzi, że Prezydent RP nie uzurpował sobie mandatu, tylko go autentycznie miał. Co ma wspólnego z nie podziałem, a łączeniem społeczeństwa pogarda i szyderstwa manifestowane wobec najwyższego przedstawiciela RP posiadającego tak silny mandat? Komorowski i PO usiłowali przy tym dyskredytować uosobienie Majestatu Rzeczypospolitej dla układności przed politykami zagranicznymi, ostatnio przed premierem Rosji!
P. S.
Lekko jest teraz biadolić nad konstytucją, która tak sytuuje prezydenta w systemie władzy RP. Jednak to nie pisowcy ją uchwalili w 1997 r. Uchwaliła ją partia ludzi rozumnych, do której należała wtedy większość zasiadających dzisiaj w ławach poselskich PO.
- Jan Kalemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz