Wszyscy doskonale wiemy na jakiej zasadzie jest wybierany Przewodniczący Rady Unii Europejskiej. Obecnie, pewien sympatyczny Belg. Otóż, on jak i tzw. Minister do spraw zagranicznych Unii Europejskiej jest wybierany na bardzo różnie interpretowanych zasadach. Nasz Premier Donald Korybut Tuskowiecki uważał, że Prezydenta i Komisarza Zagranicznego wybiera się w długotrwałych i żmudnych negocjacjach. A na miejscu okazało się, że to raptem parę chwil, parę konsultacji między największymi i mamy parę Belgijsko – Brytyjską. Zobaczmy jak to jest uregulowane prawnie.

 
Traktat Lizboński o wyborze Przewodniczącego Rady Unii Europejskiej mówi w art. 1 pkt. 16, dodającym art. 9b, oto jego treść:
 
5. Rada Europejska wybiera swojego przewodniczącego większością kwalifikowaną na
okres dwóch i pół roku; mandat przewodniczącego jest jednokrotnie odnawialny. W przypadku przeszkody lub poważnego uchybienia Rada Europejska może pozbawić przewodniczącego mandatu zgodnie z tą samą procedurą.
 
Jak więc widzimy zapis jest bardzo prosty, bo pisze tylko o większości kwalifikowanej, nie precyzując nawet czy chodzi tu o większość kwalifikowaną 50%+1, 2/3 głosów, ¾ głosów. Nie pisze nawet przy jakim kworum taki wybór ma się odbyć. Nie precyzuje się także sposobu zgłaszania kandydatur. Kto ma prawo takie kandydatury zgłaszać i jak będzie wyglądać procedury, gdy kandydatów będzie zgłoszonych więcej niż 2 – óch. Czy będą odpadać kandydaci z najmniejszą ilością głosów i tak do pozostania tylko dwóch kandydatów, czy od razu organizowana jest druga tura, do której przechodzą kandydaci z największą ilością głosów.
 
Co prawda wybór pierwszej pary – Przewodniczącego Rady Unii Europejskiej i Wysokiego Przedstawiciela do spraw międzynarodowych poszedł nad wyraz sprawnie, ale to za pewne przez to, że był to pierwsza elekcja, po tak długo oczekiwanym momencie ratyfikowania Traktatu z Lizbony przez wszystkie kraje Unijne. Jednak nie trudno sobie wyobrazić taką sytuację za kilka lat, gdy przykładowo Niemcy z Francją i Włochami zbiorą sobie Radę Europejską w Monachium, i zgodnie z tradycją tego miasta zastosują jakiś dyktat i wybiorą wobec siebie lojalnego polityka. Takiego wyboru nie uzna natomiast koalicja Polski, Wielkiej Brytanii i Węgier, bo powoła się, na to, że co prawda brała udział w posiedzeniu Rady, ale nie brała udziału w procedurze wyboru, bo wyszła z sali obrad. Albo tak w ogóle to ta koalicja dokonała wyboru całkowicie innego Przewodniczącego Rady Unii Europejskiej. I będziemy mieć dwóch przewodniczących Unii? Skoro w dziejach, podobnie uniwersalistycznych organizacji jak papiestwo czy Cesarstwo zdarzało się wybierać po dwóch papieży albo cesarzy, to czemu, zwłaszcza przy tak niepełnych zapisach Traktatowych Unii Europejskiej.
 
Pierwsza elekcja była przeprowadzona w tak tajemniczy sposób, ze ciężko na jej podstawie wysnuć jakąkolwiek normę zwyczajową. Czy ktoś wie, przez kogo była zgłoszona kandydatura pana von Rompoya? I to będzie już pole do wszelkiego typu interpretacji i wywodów. Jak rywalizowało ze sobą dwóch cesarzy, to zawsze każdy z nich miał, przynajmniej według własnego mniemania, jak najlepszą legitymację do bycia Cesarzem. Zazwyczaj o tym czyja legitymacja była silniejsza decydowało starcie zbrojne. Ciekawe co będzie wtedy decydować o tym, który z dwóch Przewodniczących Rady Unii Europejskiej jest bardziej właściwy?