Ile zrozumiał oszołom z Ciemnogrodu?
Pod moim ostatnim wpisem, pt. Prawica krajowa bezjajeczna, na Niepoprawnych.pl pojawił się komentarz oszołoma z Ciemnogrodu. Oszołom pisze, że analogie między Polską a USA – może efektowne, ale fałszywe i to całkowicie fałszywe. Mój polemista nie zauważył chyba, że gdzie się dało i jak się dało ja pisałem, że przy porównaniach należy używać stosowne proporcje. A to, moim zdaniem, zmienia postać rzeczy.
Pisze dalej oszołom z Ciemnogrodu, że Porównywanie amerykańskich mediów – w większości lewicowych to fakt – do polskich całkowicie zdominowanych przez postkomunizm to co najmniej lekkie nieporozumienie. Oszołom ma tutaj częściowo rację, jednak nie za bardzo się kwapi, by wytłumaczyć powody zwycięstwa Baracka Obamy w zeszłorocznych wyborach prezydenckich. A są one m.in. i takie, że abstrahując od katastrofalnej końcówki prezydentury Georga Busha juniora, która Amerykanów zniechęciła do głosowania na kandydata Republikanów, to w krystalizacji decyzji wyborczej tamtejszego elektoratu wybitnie temu ostatniemu pomogły właśnie tamtejsze media, które, jak słusznie oszołom zauważa, są w większości lewicowe. Czyż jednak należy to uznać za wadę tamtejszej demokracji? Nie, albowiem, asumpt do takiego zaangażowania tamtejszych mediów dał właśnie poprzednik Baracka Obamy i jego administracja. Przecież media te nigdy nie ukrywały swojego profilu politycznego, zaś niekiedy oficjalnie opowiadały się za taką lub inną kandydaturą. Postkomunizm ma tutaj niewiele do rzeczy. Zresztą, jeśli tak na to patrzeć, to aż dziwi, że będąc tego świadomym, obóz braci Kaczyńskich nic właściwie nie zrobił, by tę sytuację zmienić. Już sam fakt, że w USA istnieje Fox News, którego odpowiednika w Polsce można szukać ze świecą świadczy o całkowitej fałszywości analogii. – pisze dalej oszołom z Ciemnogrodu. Ależ absolutnie, nie świadczy to o tym, co mi mój polemista zarzuca. To świadczy bowiem o tym, co napisałem trzy zdania wcześniej. Nie ma odpowiednika, to racja. Lecz dlaczego tak jest, to w to oszołom już nie wnika.
Mimo lewicowego przechyłu CNN-ów, NYTimes’ów itp. nie wydaje się, by amerykańskie media były ręcznie sterowane przez postkomunistyczne służby. – oszołom ciągnie dalej. A ja zapytam – co ma piernik do wiatraka. Czy wtedy, kiedy pojawił się cień szansy na to, by ruszyć czerwone dynastie na Woronicza, to coś z tego wyszło? Czy, gdy News Corporation (spółka-matka Fox News Channel), Ruperta Murdocha, posiadała udziały w TV Puls, to nie było szansy, by stworzyć silną prawicową stację, która nie byłaby sterowana przez postkomunistyczne służby? Przecież ów Dobry Wujek zza Oceanu już był w Polsce obecny na rynku telewizyjnym. Czy nie dałoby się, za czasów rządu PiS’u, na tyle wzmocnić i zwiększyć pozycję Telewizji Trwam, by mogła ona stanowić alternatywę dla reszt stacji komercyjnych? Szanowny oszołomie, to jak to jest? Pisze dalej oszołom, że Tak więc kpienie, że Kaczyńscy i PiS tylko narzekają na nieprzychylność mediów jest co najmniej nie na miejscu. Otóż ja wcale nie kpię, lecz wyciągam wnioski z tego, co powyżej. Zresztą jak świat długi i szeroki niejeden prezydent i niejeden premier się uskarżali i uskarżają na media. Ileż to np. daje się widzieć skarg Sylvio Berlusconiego na media? Jak na ironię potentata medialnego. A i były kanadyjski premier, Brian Mulroney, jak się twierdzi długo narzekał z powodu bycia przez lata niesprawiedliwie pod pręgierzem mediów pomimo faktu, że RCMP (Royal Canadian Mounted Police) nie znalazła dowodów na złe postępowanie w sprawie transakcji z Airbusem. (Mulroney wells up, blames the media) Źle się dzieje w państwie kanadyjskim, skoro kolejny premier, Stephen Harper, twierdził, że żurnaliści pracujący w Parliament Hill są uprzedzeni do jego rządu i zdecydowali, by być opozycją wobec jego konserwatywnej administracji. (Prime Minister Harper and the media) Jak widać nie ma więc takiego premiera bądź prezydenta, który nie byłby w mediach krytykowany i jakoś specjalnie dopieszczany.
Bo właśnie jawna i bezczelna stronniczość mainstreamowych mediów jest jednym z głównych problemów polskiej demokracji. I nie jest to problem wymyślony przez Kaczyńskich dla swojego usprawiedliwienia tylko problem całkowicie realny i namacalny – wystarczy codziennie włączyć sobie telewizor, by się o tym przekonać. – pisze dalej oszołom z Ciemnogrodu. No dobrze, tylko co nam tak właściwie wyjaśnia to, że jednym z głównych problemów polskiej demokracji jest jawna i bezczelna stronniczość mediów mainstreamowych, skoro o tym wiadomo jest nie od wczoraj. Cóż jest bowiem robione, by ten stań zmienić? By stworzyć swoje instrumenty i mechanizmy, dzięki którym można byłoby zbudować przeciwwagę dla owych mainstramowych mediów. Dlaczego owym mainstreamem nie są media konserwatywne, prawicowe, takie, które bezustannie pracowałyby właśnie na rzecz szeroko rozumianej prawicy polskiej? Czego tutaj brakuje? Kasy? Ludzi? Woli? Czego? Że nie jest to problem wymyślony przez Kaczyńskich, to no… cóż. Ja, gdy patrzę na obu braci, to widzę ludzi, którzy „całe życie” siedzą w polityce, niekiedy pełnili ważne urzędy, znają się na grach parlamentarnych a i pewnie niejedno środowisko mają dobrze rozpoznane. Cała masa atutów, które tak często są podkreślane w prawicowej publicystyce (w tym też i prawicowym blogopisarstwie), a jednak ich wykorzystanie w najbardziej wyraźnym kształcie daje się opisać jako sformowanie dużej partii. Partii, której i tak nie udało się utrzymać władzy przez pełną kadencję. Zaryzykuję tezę, że nie było to wcale nierealne.
Oczywiście warto się uczyć od republikanów, adaptować ich pomysły i sposoby działania do polskich realiów, ale niestety na polski Fox News w przewidywalnej przyszłości liczyć nie możemy. – oszołom ciągnie dalej. Ależ mój szanowny polemisto, była szansa, by mieć taki skrojony na nasze realia Fox News, bo też i Rupert Murdoch miał udziały w TV Puls. Rozumiesz? Myśmy prawie to mieli. Lecz „prawie”, to wiadomo…
Mój polemista jest zdania, że Analogia między rządem Kaczyńskiego a Obamy też całkowicie chybiona. Wszak jednak nie zauważa, że nie używałem tych porównań bezpośrednio, gdyż podkreśliłem, że należy utrzymywać stosowne proporcje. Jaka jest zatem koincydencja pomiędzy przychylnymi Obamie mediami i spadkiem jego popularności a nieprzychylnymi Kaczyńskiemu mediami i tym samym efektem? Czyżby może przeciętny Amerykanin miał być mądrzejszy od przeciętnego Polaka?
Racja, W Polsce mamy system parlamentarno-gabinetowy a nie prezydencki. Ale tylko częściowa. Sięgnijmy więc po „czytankę”. Ryszard M. Małajny, w „Pozycja ustrojowa Kongresu USA” (t. III, Wyd. UŚ, Katowice 1995, str. 314), pisze: „Wahadło supremacji” wielokrotnie przemieszczało się pomiędzy obydwoma końcami Pennsylvania Avenue. Nie od rzeczy będzie więc choćby pobieżna analiza czynników wprawiających je w ruch. Na pierwszym miejscu należy wymienić partyjną konfigurację sił. Jest sprawą notoryjną, że jeżeli partia, której leaderem jest prezydent, posiada większość w obu izbach Kongresu, to uzyskuje on znacznie szersze pole manewru i w konsekwencji jego znaczenie rośnie. Reguła ta miewała wszakże liczne wyjątki, kiedy taki szef egzekutywy nie potrafił należycie ułożyć sobie stosunków z legislatywą, jak np. Carter. Ponadto do specyfiki amerykańskiego życia politycznego należy fakt, iż Partia Demokratyczna częściej zdobywa większość w Kongresie, podczas gdy Partia Republikańska częściej z kolei obsadza urząd prezydenta. Stąd pierwsza nazywana jest „partią kongresową”, a druga „partią prezydencką”. Już choćby z tego powodu trwałe zdominowanie parlamentu przez rząd nie jest możliwe. Niezależnie od tego rywalizacja międzypartyjna okresami bierze górę nad rywalizacją pomiędzy Kapitolem a Białym Domem, w następstwie czego każda partia może szukać sposobów przesunięcia głównego ośrodka władzy od jednego do drugiego. To z kolei tłumaczy dlaczego w czasie wyborów prezydenckich ważne są także wybory do Kongresu. Mówiąc inaczej, dopełnieniem wyników wyborczych w jednym są wyniki w drugim. Pozostaje również trzeci człon tej układanki, tj. obsada Sądu Najwyższego, która może pomóc jednej bądź drugiej stronie uzyskać wpływ znaczący. Kaczyński był całkowicie uzależniony od większości parlamentarnej, czym Obama przejmować się nie musi. – pisze dalej oszołom. I jak widać z powyższego się myli. A jak bardzo? Zobaczmy. (Bush losing ‘fast track’ trade powers) Prezydent Bush w sobotę stracił swoje uprawnienia do podpisywania bez ingerencji Kongresu, w ramach „szybkiej ścieżki”, umów handlowych. (…) Od 1975 r., tylko jeden kolejny prezydent, Bill Clinton, został pozbawiony tych promujących handel uprawnień, stworzonych po to, by przyspieszyć redukowanie barier handlowych i otworzyć nowe rynki z innymi krajami. Bush nie otrzyma ich z powrotem, podobnie jak i następny prezydent. (…) Uprawnienia do „szybkiej ścieżki”, datujące się od czasów administracji Forda w 1975 r., dają prezydentowi prawo do negocjowania umów handlowych, które Kongres może przyjąć bądź odrzucić, lecz które nie mogą być uzupełniane. Od tamtego czasu każdy prezydent tymi uprawnieniami się cieszył, aczkolwiek utraciło ważność w latach pomiędzy 1994 a 2002 r., kiedy Demokraci podejrzliwie podchodzący do umów handlowych przyłączyli się do wrogo nastawionych wobec Clintona administracji Republikanów stojących w opozycji do odnowienia tych uprawnień. No proszę, proszę tak w 1994 r. zachowali się koledzy partyjni wobec męża dzisiejszej Sekretarz Stanu, i niby Obama żadną większością przejmować się nie musi. Ale zaraz, zaraz. Kto wówczas w Kongresie miał większość? Sprawdźmy. W tym okresie, w 103 Kongresie USA, w Senacie Demokraci mieli 56 miejsc w stosunku do 44 – Republikanów, zaś w Izbie Reprezentantów większość demokratyczna wynosiła około 59 proc. Niczego to nie dowodzi?
Ponadto co by nie mówić o amerykańskiej klasie politycznej – na pewno to nie aniołki – to jednak pewnych zasad się tam przestrzega. Można liczyć, że część kongresmenów będzie się kierować głównie interesem państwa i społeczeństwa i zagłosuje zgodnie z nim nawet wbrew partyjnym wytycznym. – prawi dalej oszołom. Cóż, jest problem. Mianowicie, kwestia, tzw. dyscypliny klubowej nie jest tam tak ostro traktowana, jak w Polsce. Cały wic polega na tym, że tamtejsze obie partie są silne siłą osobowości, które przyciągają, a nie dzięki posłuszeństwu od nich wymaganego. Dla przeciętnego senator bądź kongresmen mający bogactwo, pozycję społeczną i wyrobienie polityczne jest dla takiej lub innej partii cennym „nabytkiem”. W istotnym stopniu to oni ją uwiarygodniają niż jest odwrotnie. Stąd też mogą pozwolić sobie na taką swobodę, jaką chcą posiadać. Bo też i kariera na Kapitolu to przeważnie zwieńczenie w ogóle całej drogi życiowej. Przeto mogą oni władzom partyjnym stawiać pewną alternatywę – „Albo mam samodzielność i postępuję według swojego rozeznania i swoich wartości i wówczas jesteśmy razem z pożytkiem dla obu stron. Albo idę uprawiać swój back yard, hołubić wnuki etc, wówczas nikt z tego nie odniesie żadnych korzyści.” Tam, na Kapitolu się kończy swoją aktywność społeczną i polityczną, u nas na Wiejskiej się ją dopiero rozpoczyna. Stąd też tam kwestia dyscypliny partyjnej nie jest tak istotna jak u nas. Zaś co do przestrzegania owych zasad, to niemało jest w tym coś z bajek.
Chyba w Polsce trudno liczyć, by jakaś grupka platformersów wyłamała się z partyjnej dyscypliny w obronie dobrych obyczajów i zdrowego rozsądku. Przykład komisji hazardowej jest nad wyraz wymowny. – kończy oszołom. Ale zaraz, zaraz… Czyż może to tak trudno sobie przypomnieć o tym, jak Demokraci postępowali, kiedy wybuchła afera Whitewater? Jak twardo bronili prezydencką parę? Jak udowadniali, że jest to polityczne polowanie na czarownice? A i dzisiaj się o tym pisze, że jest to „polityczna kontrowersja”. Tutaj jest cała lista, w której do pudła trafiały zawsze płotki. I jakie wnioski?
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz