rrrechot

avatar użytkownika nissan

klucz do zrozumienia naszej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości:

o wasze głosy dzisiaj…

®© Mirosław Krupiński, lipiec 1999



O dobry ludu miedzy Wisłą a rzeką Odrą z ich fenolem !

Spójrz na me cnoty, swoją przyszłość i zdradź w wyborach swoją wolę…

Gdy dziś przed ludem swoim stoję, w wianku nie z lilii lecz z dziurawca,

rozważ zasługi wszystkie moje i swoje zyski com ich sprawca…



To ja pokryłam czerwień wroga skór owczych bielą co się śnieży,

ja przekonałam Was, nieboga, że znów wybierać go należy,

ja zasłoniłam jego zbrodnie welonem zdrady, niepamięci…

I ja karciłam was łagodnie gdy wam go wybrać brakło chęci…



Ja rozdzieliłam miedzy „swoich” media, Gazety, MSZety,

bo bez nich przecież, drodzy moi, zbłądzić moglibyście niestety

i zamiast cnoty mojej drogą w ramiona wroga iść pod lasem,

mogliście poznać mnie, niebogę, przed końcem planu – więc przed czasem…



A przecie tyle jeszcze trzeba w tym kraju zrobić, ukraść, sprzedać,

biednym odebrać kromkę chleba, swoich złodziei chwycić nie dać,

w pacht oddać Polskę za urzędy co gdzieś czekają w Europie,

i dyskontując wasze względy patrzeć jak Polska grób swój kopie…



Nie przekonujcie mnie, Polacy, że zmarnowane me nauki,

że ma przewodniość nic nie znaczy, że te Michniki, Frasyniuki,

fundacje rożne, Michigany, Kiszczak wciąż wolny i kochany,

sprzedane stocznie, pafawagi, sprzedane banki, dalsze plany

jak i gdzie znaleźć szmal, łapówki, nie są dowodem mej miłości

do Was, ma trzodo wolnożujców, żujących siano przewrotności…



Nie wypinajcie na mnie tyłka i nie skreślajcie mnie w wyborach…

Już wiem że była to pomyłka gdy was zdradziłam – lecz nie pora

by za pomyłkę mścić sie na mnie, teraz gdy partner w mojej zdradzie,

który mnie kochać miał dozgonnie, krzyżyk (nie tylko) na mnie kładzie

i w odnowionej swej czerwieni, uratowanej mym krętactwem,

jedynym się zwyciężcą mieni, oddając mnie na waszą pastwę…



Słuchajcie, przecież ja sie zmienię! Michigan cnotę wszyć znów może

i mając pełne wciąż kieszenie, znów nowe związki wam założę…

I znów pójdziecie z mojej woli na barykady, siejąc trupy,

bym ja, w zwycięstwa nowej glorii, mogła z czerwonym dzielić łupy…



Do was, wyborcy, dzisiaj idę, na głowę moją popiół sypiąc,

więc zapomnijcie mą ohydę, bym znów się mogła na was wypiąć…
++++++++++
PS.
Na wagę złota...
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 15 grudnia 2009
Jak obliczył prof. Eugeniusz Rychlewski z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, zadłużenie PRL na koniec 1989 roku wynosiło 42,2 mld dolarów i było o pół miliarda dolarów wyższe, od wartości majątku trwałego w przemyśle. Takim bilansem zamknęła się PRL. Było to tylko zadłużenie zagraniczne, gdyż na potrzeby tubylcze władcy PRL zaciągali tzw. „kredyt” w Narodowym Banku Polskim, to znaczy – drukowali pieniądze, ile dusza zapragnie, wskutek czego w połowie roku 1989 pojawiła się już trzycyfrowa inflacja. Stanowiąca element „planu Balcerowicza” obejmującego 11 ustaw, ustawa o uporządkowaniu stosunków kredytowych wprowadzała zakaz finansowania deficytu budżetowego „kredytem” NBP, dzięki czemu można było zorientować się w rozmiarze długu publicznego.
Rządy wrażliwe społecznie, które chętnie biorą różne grupy obywateli na tak zwane swoje utrzymanie, z reguły mają większe wydatki niż dochody. Ta różnica nazywa się deficytem budżetowym. W 1992 roku poseł Janusz Korwin-Mikke proponował, by zapisać w konstytucji zakaz uchwalania budżetu z deficytem, a każdą próbę obejścia tego zakazu karać jako kradzież szczególnie zuchwałą. Oczywiście przez mądrych i roztropnych mężyków stanu został wyśmiany i żadnego zakazu do konstytucji nie wpisano. W rezultacie corocznego uchwalania budżetów z deficytem zaczął stopniowo narastać dług publiczny. Wygląda to tak, że jeśli rząd ma deficyt, to musi go pokryć pożyczkami, bo w przeciwnym razie zabraknie mu pieniędzy na przykład na wypłacenie pensji policjantom, a wtedy przyjdą oni pod Kancelarię Premiera i będą krzyczeć „zło-dzie-je, zło-dzie-je!”, a kto wie – może nawet tych złodziei wyaresztują? Więc rząd sprzedaje lichwiarzom obligacje skarbowe, które jednak musi wykupić, albo za rok, albo za kilka lat. Ale skoro w jednym roku brakuje mu pieniędzy, to skąd weźmie je w następnym? Z tego samego źródła, to znaczy – ze sprzedaży coraz to większej ilości obligacji. W rezultacie rozbudowy „społeczeństwa solidarnego”, w którym – jak wiadomo, państwo funduje obywatelom różne rzeczy za ich pieniądze – dług publiczny systematycznie rośnie. O ile
w 1993 roku wynosił 51,7 mld złotych, a w roku 2001 – 71,2 mld złotych, to w na koniec pierwszego kwartału roku 2007 przekroczył 517 miliardów
złotych. Jak wiadomo, w 2007 roku odbyły się wybory parlamentarne i 16 listopada zaprzysiężony został rząd premiera Donalda Tuska.
Niedawno rząd premiera Tuska obchodził dwulecie swego istnienia i pan premier z tego tytułu strasznie się nadymał, czego to nie zrobił i w ogóle. Warto zatem przypomnieć, że wśród dokonań tego rządu na pierwszym miejscu, niczym perła w koronie, powinno figurować
powiększenie długu publicznego o około 130 miliardów złotych, w następstwie czego dług publiczny w dniu 6 grudnia o godzinie 11.57 wynosił 681 904 450 700 złotych,
powiększając się z szybkością co najmniej 1500 złotych na sekundę. Ta kwota oczywiście nie uwzględnia sztuczek z kreatywną księgowością, uprawianą przez p. ministra Rostowskiego, więc tak naprawdę może być jeszcze większa, ale niech będzie, że wynosi tylko tyle. Ciekawe, że tak bardzo ostatnio podziwiający premiera Tuska francuski prezydent Sarkozy jest pod tym względem jeszcze lepszy, bo francuski dług publiczny powiększa z szybkością co najmniej 2000 euro na sekundę.
Premier Tusk, jak powiadają, nade wszystko pragnie zostać tubylczym prezydentem w Polsce. Bóg jeden wie, do czego mu to potrzebne, bo przecież widać jak na dłoni, że z rządzeniem państwem sobie nie radzi. To znaczy – niby rządzi w sposób nie zwracający niczyjej uwagi, ale to o niczym nie świadczy, bo w taki sam sposób dowodził dywizją jeden z austriackich generałów, który potem okazał się wariatem w sensie medycznym. Więc jeśli premier Donald Tusk – tak jak mówią – rzeczywiście aż tak bardzo pragnie zostać tubylczym prezydentem, to jest to poważna poszlaka, że z jego zdrowiem coś może być nie w porządku. Dobrze to nie wygląda, ale z drugiej strony zdrowie pana premiera to nie nasz interes; niech się martwi o nie sam. Nas bardziej interesuje co innego – mianowicie – ile te niezdrowe ambicje pana premiera nas wszystkich kosztują.
Gdybyśmy 130 miliardów złotych przeliczyli na złoto według notowań z 4 grudnia, uzyskalibyśmy 1250 ton złota. Z takiej ilości złota moglibyśmy odlać co najmniej 8, a może nawet aż 10 tysięcy posągów, poczynając od pana prezydenta z wszystkimi ministrami stanu z Kancelarii, pana premiera Tuska, wszystkich ministrów i wiceministrów jego rządu, posłów i senatorów, na nawet wojewodów – i to naturalnej wielkości! A przecież to zaledwie 2 lata rządów pana premiera Donalda Tuska, który w kwestii długu publicznego na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W tej sytuacji widać wyraźnie, że znacznie taniej by nas wszystkich kosztowało, gdybyśmy sporządzali sobie tych wszystkich mężyków stanu ze złota – i kto chce, niech im się kłania, pali przed nimi kadzidła i w ogóle – jak to przed bałwanami, które mają w dodatku tę nieocenioną zaletę, że żadnych długów zaciągnąć już nie mogą! Więc jeden, dajmy na to, otaczałby kultem posąg posła Palikota, inny – bałwana pana wicemarszałka Niesiołowskiego, ktoś jeszcze – figurę pobożnego posła Jarosława Gowina – a przecież są jeszcze politycy opozycyjni, którzy też mają swoich żarliwych wyznawców.
W ten sposób urzeczywistniłaby się wreszcie pełna wolność religijna, jakiej możemy spodziewać się w Unii Europejskiej. Jak bowiem wiadomo, władze tego europejskiego cesarstwa żywią do tradycyjnych religii – z wyjątkiem oczywiście niektórych, a ściśle mówiąc – niektórej – nieprzejednaną nieufność, słusznie uważając, że kolidują one z forsowanym w UE kultem Świętego Spokoju, personifikowanym właśnie przez nieśmiertelnych biurokratów. Bo jak ktoś woli, to można by przeliczyć te 130 miliardów długu publicznego, w jakim zdążył dodatkowo pogrążyć nas pan premier Tusk, na przykład na autostrady. Za te 130 miliardów złotych, o jakie powiększył się przez ostatnie 2 lata polski dług publiczny, można by wybudować od podstaw około 6 tysięcy kilometrów autostrad! No i gdzie one są? Nie widać. I dopiero na tym tle możemy się zorientować, ile tracimy na skutek dbałości pana premiera Donalda Tuska o wizerunek w związku z przyszłorocznymi wyborami tubylczego prezydenta.
Stanisław Michalkiewicz
********
PS2
Za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, Prezydent odznaczył:
Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski: Lech Osiak Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski: Jacek Jagiełka, Józef Janiszewski współtwórca wydawnictwa Wilno, Leszek Jaranowski, Andrzej Kawecki, Izabella Lipniewicz skazana na 3 lata więzienia za wręczenie bibuły milicjantom , Krzysztof Łucyk m.in współtwórca „WiS. Wolni i Solidarni”, podtytuł: „Miesięcznik Solidarności Walczącej, Oddział w Katowicach” oraz „PIK. Podziemny Informator Katowicki”, Jan WojnarKrzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski:Andrzej Grigoriew, Bolesław Guzowski, Jacek Guzowski, Paweł Kołkiewicz, Kazimierz Michalczyk, Wioletta Osiak, Joanna Radecka, Złotym Krzyżem Zasługi: Janina Kawecka
To nasze elity, a nie dzisiejsza klasa polityczna bez klasy!
Odwieźliśmy z Tadeuszem Pana Józefa i Leszka na dworzec. Mimo wszystko w dobrych nastrojach. Czy jednak zdziwiłbym się, gdyby odmówili przyjęcia orderów w tej sytuacji? Przecież oni nie po to walczyli o wolną od komunizmu Polskę, by dostać order. Oni walczyli o godność, honor i Ojczyznę dla Polaków.Po tym, co zobaczyłem nie zdziwiłbym się. To ciągle nie jest Rzeczpospolita!
PS. Czytelników proszę o informacje dot. wyróżnionych. Zastąpmy prasę i media, z których żadnego przedstawiciela nie było na uroczystości. Było Niepoprawne RadioPL oraz Polityczni.pl.

napisz pierwszy komentarz