Liturgia – rzecz błaha, czy ważna?

avatar użytkownika Jaacek2

Nie jestem chyba w najlepszej formie. Trzy dni zajęło mi zrozumienie, że liturgia nie ma zbyt wielkiego znaczenia; właściwie jest drugorzędna, jest środkiem do celu, formą którą można i należy dopasowywać do…? no właśnie, tego jeszcze się nie dowiedziałem.

 

Początkowo myślałem, że to kwestia niezrozumienia różnic pomiędzy NOM-em a KRR. Ale nie o to chodziło; później okazało się, że 100% NOM-owych Mszy odprawianych jest niezgodnie z przepisami liturgicznymi.

 

O dziwo wszyscy którzy najgłośniej krzyczeli o konieczności bezwzględnego posłuszeństwa Papieżowi, którzy rozdzierali szaty nad nieposłusznym Bractwem Piusa X, ekskomunikując je niemalże, zamilkli w kwestii nieposłuszeństwa wytycznym odnoszącym się do liturgii; ani słowa o posłuszeństwie i ekskomunice, a za to pojawiła się seria dezawuujących liturgię wypowiedzi.

 

Z nich to dowiedziałem się właśnie, że liturgia jest nieważna; no nie całkiem nie ważna, tylko po prostu mało ważna – drugorzędna. Jest na tyle drugorzędna, że właściwy temat, który zapoczątkował całą dyskusję, czyli analiza porównawcza nowej i starej Mszy również zszedł na drugi plan, nie wzbudzając ani zainteresowania, ani zrozumienia u zwolenników nowego.

 

Najbardziej bulwersujące było zderzenie ze wzruszaniem ramionami w odpowiedzi na kwestię masowych deformacji występujących podczas odprawiania NOM; żadnej poważniejszej refleksji nad tym zjawiskiem, żadnego zastanowienia – jedynie wzruszenie ramion i głupawe: no i ci z tego? to nie jest ważne.

 

Trzy dni zajęło mi zrozumienie, że nie mamy tu do czynienia z ignorancją, czy zidioceniem, a wręcz przeciwnie: poglądy takie prezentują w pełni uformowani nom-ową, posoborową liturgią szeregowi katolicy; i jeszcze są z tego dumni; kochają te wszystkie błędy, przeinaczenia jawią się im pięknymi…

 

Nie rozumieją, że liturgia może być i jest, szczytem i celem Kościoła, i że nie stoi to w sprzeczności z celem ludzkiego życia, jakim jest dążenie do zbawienia; nie rozumieją, że kapłan recytując kanon Mszy, działa tak ściśle zespolony z Chrystusem, że to tak, jakby sam Chrystus wypowiadał te słowa; a potem na skutek przeistoczenia mamy na ołtarzu Boga żywego w Eucharystii, który wciąż ponawia bezkrwawą ofiarą, aby wykupić nas i zbawić.

 

Ta wielka tajemnica wiary, jest tak wielka i święta, że normalnemu człowiekowi nie przyszło by do głowy powiedzieć (czy nawet pomyśleć), że gesty i słowa poprzez które sam Bóg zstępuje z nieba na ołtarz, to coś banalnego i fajansiarskiego. Nie rozumieją, że w pewnym momencie można dojść do punktu, kiedy niebo zatrzaśnie się, i na ołtarzu nie będzie Boga; będzie tam tylko trochę opłatka i wina.

 

Teraz wszyscy jeszcze hardo zadzierają nosa: Msza jest ważna i godna, więc nie ma o czym mówić; koniec tematu; jedynym tematem, jakim są zainteresowani to oni sami: Bóg kocha mnie takiego jakim jestem, Bóg ma dla mnie (osobiście!) plan; Bóg przemawia do mnie (osobiście!) poprzez Pismo i modlitwę; charyzmaty, nowa ewangelizacja, trzeba kochać, mieć Boga w sercu! Bóg mnie zbawia itd. itd.

 

Ale czas robi swoje; z zatrutych zalążków wyrastają błędne koncepcje i błędna wizja wiary i liturgii; w miarę zwracania coraz większej uwagi na siebie, odwraca się uwagę od Boga, który właśnie pojawia się na ołtarzu; spadek poszanowania Pana Jezusa w Eucharystii jest ewidentny i nie wymaga długich wywodów i szczegółowych przykładów; jest to logicznym następstwem poglądów i postaw zawartych w zalążku lekceważenia liturgii.

 

Dzięki tej logice wiemy, jak będą wyglądały kolejne etapy rozrostu tego zalążka; dzisiaj nic jeszcze nie widać, wszystko kwitnie i pachnie, ale za dwadzieścia lat, kiedy z dzieci, które dzisiaj nie klękają do komunii, które przyjmują komunię na rękę, którym nikt nie objaśnia ściszonym głosem tajemnic wiary, opisywanych gestami i modlitwami liturgii, wyrośnie kolejne pokolenie kapłanów, z których część utraci już w międzyczasie wiarę w rzeczywistą obecność Pana Jezusa w Eucharystii.

 

Jedyną rzeczywistością pozostanie wtedy drugoplanow teatr liturgii składającej się z pustych słów i symbolicznych gestów; kapłan pozbawiony wiary nie uczyni cudu przeistoczenia.

Tak właśnie wygląda droga do nikąd, której pierwszym krokiem jest lekceważenie liturgii.

 

Dlatego ostrzegam was, nieszczęśników tkwiących w oparach modernistycznego lekceważenia: nie dajcie sobie i swoim dzieciom ukraść Boga! Nie będziecie mieli drugiej szansy.

 

Jaka modlitwa, taka wiara – ta zasada wciąż działa, i nie zamierza przestać; szczytem modlitwy Kościoła jest liturgia Mszy św. jeśli stanie się byle jaka, to i nasza wiara upodobni się do niej.

napisz pierwszy komentarz