Jak Putin uratował polskie stocznie
Ten to ma szczęście - tak zaczynałby się ten przegląd prasy, gdyby był artykułem w prasie kolorowej
O kim mowa? O rządzie. Mimo upłynięcia terminu ultimatum, do godziny 4.45 1 września Katarczycy nie kupili polskich stoczni.
Obchody 70. rocznicy wybuchu drugiej wojny przykryły kłopotliwą dla premiera i ministra skarbu okoliczność. Ale, gdy opadnie pył po bitwie o pamięć, rzeczywistość może zaglądnąć rządowi w oczy. Do wtorku - jak donosi dzisiejszy "Dziennik" - mają zdecydować się losy Aleksandra Grada. Jeśli przekona Donalda Tuska, że zrobił, co mógł, uratuje stanowisko. Jeśli jednak okaże się, że nie zrobił wszystkiego - straci je. No chyba, że kupi stocznie sam...
Nim powrócę do bitwy o pamięć, jeszcze jedna sprawa z okolic rządu. Według "Dz" dymisja szefa kadr komendy głównej Policji to echo sporu wicepremiera Schetyny z prezydentem Kaczyńskim o nominacje generalskie. I choć wicepremier za to, że Kaczyński nie chciał awansować mundurowych, którzy karierę rozpoczynali w ZOMO czy w SB, śmiertelnie się na Głowę Państwa obraził, choć zapowiedział, że już nie będzie nigdy Kaczyńskiego o nic prosił i pewnie ręki mu nawet nie poda, już druga głowa spada w policji w związku z tą sprawą. To tylko dowodzi, fakt, że winny całego zamieszania jest prezydent, jest dla wicepremiera ewidentny. Wróćmy jednak do historii.
"Wypowiedź prezydenta powinno się traktować z pewnym szacunkiem" - mówi "Polsce" Piotr Kadlcik, przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP. Trzeba powiedzieć jasno: z szacunkiem powinno się podejść do wywiadu pana Kadlcika, który broni prezydenta Kaczyńskiego przed zarzutem niemieckich środowisk żydowskich o relatywizowanie zbrodni Holokaustu. Taka postawa w czasach, gdy światem rządzi polityczna poprawność to autentyczny gest odwagi.
W "Gazecie Wyborczej" Paweł Wroński wymienia powody, dla których "powinniśmy podziękować Putinowi". Dzięki niemu prezydent i premier wystąpili 1 września w jednej drużynie, "Dwugłos między prezydentem i premierem na Westerplatte po raz pierwszy przyniósł pozytywne skutki."
I choć publicysta GW gani prezydenta za aluzję do wojny w Gruzji, w kilku punktach przyznaje mu rację. Największym sukcesem zakończonych obchodów jest według Wrońskiego fakt, że przypomnieliśmy światu, że wojna zaczęła się 1 września 1939. "Zrozumieliśmy też, że z Rosją da się rozmawiać". Tu przesadził. Następujące po sobie monologi to jeszcze nie rozmowa.
Trafna diagnoza Roberta Mazurka w "Dzienniku". Jak zauważa, gdyby to za rządów PiS premier wezwał szefa IPN i kazał mu przygotować dokument dającą odpór rosyjskiej propagandzie, wtedy rozpętało by się polskie piekło. IPN oskarżono by o upartyjnienie, "Stefan Niesiołowski zagotowałby się z nienawiści, zażądano by natychmiastowej dymisji Kurtyki (...). O łamaniu sumień naukowców polscy intelektualiści poinformowaliby Radę Europy oraz media na Jamajce". Na szczęście rządzi PO i dlatego zbieżność między spotkaniem premiera z prezesem Kurtyką i publikacja dokumentu IPN jest zapewne czysto przypadkowa. Mazurek pyta jednak polityków PO, czy "nie widzą, że ich kampania opluwania IPN i niszczenia jego dorobku była szkodliwa nie dla Kurtyki u jego ludzi, ale dla - przepraszam za najwyższy diapazon - Polski i jej racji stanu?". Nic dodać.
Kilka stron dalej "Dz" w wielkim artykule pisze, że IPN szykuje publikację o Aleksandrze Kwaśniewskim. Publikacja, która zapowiedziano już przed wakacjami, opisywać będzie, że były prezydent był zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik. "Tyle, że takie stwierdzenie nie jest niczym nowym. Padło już w procesie lustracyjnym Kwaśniewskiego, który odbył się w 2000 roku." - czytamy w "Dzienniku". Skoro sprawa stara, to po co o tym pisać w gazecie?
Skomentuj na blog.rp.pl/szuldrzynski
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz