1000
FreeYourMind, wt., 28/07/2009 - 09:44
T. Sommer łamie sobie głowę we wstępniaku do tysiącznego (!) numeru, dlaczego „NCz!” nie jest w stanie wejść do pierwszej ligi tygodników na naszym mizernym rynku prasowym, toteż spieszę z paroma podpowiedziami jako były (i nawet dość wierny, jak na polskie warunki) czytelnik tego pisma. Zapewne część z nich nie będzie nowa, ale do redakcji, jak zauważył zapewne każdy z długoletnich czytelników „NCz!” dość wolno docierają uwagi krytyczne albo nie docierają w ogóle.
JKM w kwestii poruszanej przez Sommera ma swoje zdanie i uważa, że roczne opóźnienie ze startem „NCz!” (vs klepnięty od razu przez czerwonych start gazety Michnika) spowodowało dystans nie do pokonania. Absolutnie. Gdy zaczął się ukazywać (zrazu w formie gazetowej, warto wspomnieć) „NCz!”, to był rozchwytywany jako powiew zupełnie nowego i zdrowego zarazem myślenia o rzeczywistości gospodarczej i politycznej, a wiele tekstów (Michalkiewicza, Ziemkiewicza itd. czytało się wprost na klęczkach :), zwłaszcza że to na łamach tego właśnie pisma od samego początku pojawiała się wyjątkowo zjadliwa krytyka transformacji, komuny i postkomuny itd. Podobny sukces miał w połowie lat 90. doprawdy znakomity (wtedy) tygodnik „Nowe Państwo” (też wydawany początkowo gazetowo) dopóki z czasem nie zamienił się w dość nudnawy miesięcznik, by dogorywać jako luksusowy, ale mało porywający kwartalnik.
Zacznę od zalet. Po pierwsze, myślę, że wielu ludzi prawicy ukształtował wczesny „NCz!” jako forum myśli prokapitalistycznej i antysocjalistycznej (antykomunizm bowiem obecny był w różnych ośrodkach prawicowych) – i pod tym względem wkład tego pisma pozostanie nie do przecenienia, zwłaszcza że od „obalenia komunizmu” lansowano w Polsce mit, że oto budowany jest kapitalizm i gdyby nie „NCz!”, to kto wie, czy jeszcze więcej naszych rodaków nie uwierzyłoby w kłamstwo, iż transformacja jest budową systemu wolnorynkowego, a nie ustroju republiki bananowej, w której najlepiej się ma kasta uprzywilejowanych przedstawicieli starej i nowej nomenklatury, broniących się rękami, nogami i policyjnymi pałkami przed jakąkolwiek zmianą tego status quo.
Po drugie, oprócz ostrej krytyki postkomunizmu i jego „elit politycznych” (a także włączenia się w proces dekomunizacji), „NCz!” włączył się w zwalczanie projektu superpaństwa i uzurpatorskich zapędów eurokracji, stojąc na klarownym i racjonalnym stanowisku antyunijnym, no i będąc w ten sposób jednym z niewielu pism, które sprzeciwiały się akcesji Polski do „UE” z paru prostych względów, m.in. z powodu zagrożenia dla polskiej suwerenności, ale też z powodów ekonomicznych – jeśli bowiem w naszym kraju nie zbudowano systemu wolnorynkowego, to w warunkach socjalistycznej gospodarki unijnej ta budowa zostanie całkowicie zatrzymana, Polska zaś zamieni się w rynek zbytu i dostarczyciela taniej siły roboczej. Wtedy też, tj. w okresie anyunijnej kampanii „NCz!” (oraz UPR-u) odszedł stamtąd nieodżałowany R. Ziemkiewicz, który, jak można sądzić z jego wielu publikacji w ostatnich czasach, zaczyna dostrzegać to, co gołym okiem widać było jeszcze przed akcesją, no ale teraz już jest za późno. Nawiasem mówiąc, niedawno Szwecja zaatakowała „UE” za to, że nie dopuszcza żadnej dyskusji na swój temat, jedynie sieje propagandę :) Nikt nie odbierze redakcji „NCz!” zasług w organizowaniu spotkań z W. Bukowskim, jednym z czołowych współczesnych krytyków „UE”.
No ale na tym wyliczeń zalet koniec. Wróćmy do pytania Sommera. Otóż (już kolorowy i na lepszym papierze wydawany) „NCz!” nie jest ani pismem poważnym, ani niepoważnym. Nie może być mowy o powadze, gdy okładki niejednokrotnie przypominały (i przypominają) sowieckiego „Krokodiła” albo dawną peerelowską „Karuzelę” (kto pamięta, ten wie). Moim zdaniem należy wybrać, czy się zachowuje stylistykę, konwencję pisma satyrycznego, czy opiniotwórczego. Obie są, wydaje mi się, nie do pogodzenia, a amerykański „New Yorker” należy do chlubnych wyjątków. To rozchwianie „NCz!” ma charakter fundamentalny i przejawia się także w czymś, co można by nazwać linią ideową pisma, ponieważ z jednej strony twardo stara się ono bronić ideałów wolnorynkowych (częstokroć nawet libertariańskich), z drugiej – piórem JKM (że o „monarchiście” Wielomskim nie wspomnę) z maniackim uporem broni takich kreatur, jak Jaruzel, który przecież dla każdego zdrowo myślącego prawicowca powinien albo gnić w więzieniu, albo wisieć na szubienicy za zdradę (o zbrodniach przeciwko narodowi nie wspomnę). JKM zresztą i przy tej jubileuszowej okazji, pisząc o problemach z uzyskaniem zgody cenzury z Mysiej na uruchomienie pisma, rzewnie wspomina juntę:
„Dziś wiem, że już wtedy doszło do porozumienia z Lewicą europejską (która – tak jak i dzisiaj zresztą – przekupiła PZPRowców po prostu pieniędzmi). Odwoływać się do szefa GUKPPiW nie było sensu (ja zresztą czułem do tych ludzi – poza strachem – obrzydzenie) – więc się nie odwoływałem. Nic by to – z uwagi na zawarte porozumienie – nie dało. Jestem natomiast przekonany, że gdybym wtedy poszedł prosto do p.gen.Wojciecha Jaruzelskiego (który, moim zdaniem, nie został przez p.gen. Czesława Kiszczaka wtajemniczony w tę siuchtę) to bym tę zgodę załatwił! Tyle, że nawet o tym nie myślałem – nie dlatego, iżbym się bał. Nie – juntę traktowałem życzliwie, na początku wiązałem z pronunciamento 13 grudnia spore nadzieje (zawsze popierałem prawicowe zamachy stanu – a internowanie 25 najwyższych dostojników PZPR, a p.Edwardem Gierkiem na czele, było sygnałem bardzo obiecującym!), junty się absolutnie nie obawiałem; tyle, że uważałem, iż takie sprawy należy załatwiać formalnie, a nie obgadywać: ani „odgórnie”, ani „po znajomości”. Byłem już nie młody zapewne – ale nadal głupi. Wygrała postawa liberała, a nie konserwatysty…”
Pozostawiam bez komentarza ten nabożny ton w stosunku do sowieckich genseków. Na tym nie koniec niekonsekwencji (no bo chyba nie muszę tłumaczyć, że sowieciarze niewiele mają wspólnego z wolnym rynkiem i szczególnie z libertarianizmem). Na łamach „NCz!” toczono i toczy się dość bezwzględną walkę z ugrupowaniami „na lewo” od UPR-u, tj. z wszystkimi, co upeerowcami nie są, wrzucając je do wora z napisem „socjalizm”. Gdyby taki kurs trzymano twardo przez wszystkie 19 lat (w przyszłym roku 20-lecie tygodnika), to nawet bym to zrozumiał, ale to przecież UPR wszedł w egzotyczny sojusz z „wolnorynkowymi”: LPR-em i PR, gdy dobijano PiS w 2007 r. Ba, partia, która ma w nazwie „realizm”, jest wyjątkowo daleka od realistycznej oceny świata i swojego w nim miejsca. Wychodzi to każdorazowo przy wyborach parlamentarnych (każdy, kto czytywał „NCz!” zna kosmiczne prognozy JKM z niebywałymi szansami UPR-u związane), ale też ujawnia się to w zupełnie apragmatycznym podejściu do polityki, w której zawieranie mądrych sojuszy jest pierwszym krokiem do sukcesu na scenie politycznej. Dość ponurym wyrazem tej upeerowskiej filozofii polityki jest znany od lat plakat ze świniami i korytem przypominający sowieckie agitki i być może przemawiający do wyobraźni studentów politologii czy socjologii, a nie zwykłych wyborców. Nie zmienia to faktu, oczywiście, że przy korycie wielu świń nie ma – problem jednak w tym, że z taką frazeologią i stylistyką się nie da wejść na serio do polityki (już pomijam osobiste występy JKM w jakichś głupawych programach dla polityków ekscentryków – kiedyś widziałem go w skafandrze astronauty).
Na tym nie koniec. Nawet przecież w obszarze blogerskim to właśnie redakcja „NCz!” (zwłaszcza JKM, ale i u Michalkiewicza na blogu też to było) co roku udziela precyzyjnych porad czytelnikom, by nie głosować w konkursach na blogi nie związane oficjalnie z UPR-em, jakby to środowisko tejże partii miało (nie wiedzieć czemu) monopol na reprezentowanie prawicy (i liberalnego konserwatyzmu, ma się rozumieć). To również świadczy o tym, że środowisko to ma tendencje autarkiczne i znakomicie się czuje w sosie własnym. To zaś z kolei jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego „NCz!” jest tam, gdzie jest na rynku medialnym w Polsce, co daję do zrozumienia naczelnemu tego tygodnika bez cienia złośliwości. Zawsze można pójść do rozum do głowy. I lepiej późno niż wcale.
http://nczas.com/wazne/jak-to-bylo-z-%E2%80%9Encz%E2%80%9D-trudne-dobrego-poczatki/
http://www.newyorker.com/
http://nczas.com/numer-biezacy/komentarz-jubileuszowy-numer-1000/
JKM w kwestii poruszanej przez Sommera ma swoje zdanie i uważa, że roczne opóźnienie ze startem „NCz!” (vs klepnięty od razu przez czerwonych start gazety Michnika) spowodowało dystans nie do pokonania. Absolutnie. Gdy zaczął się ukazywać (zrazu w formie gazetowej, warto wspomnieć) „NCz!”, to był rozchwytywany jako powiew zupełnie nowego i zdrowego zarazem myślenia o rzeczywistości gospodarczej i politycznej, a wiele tekstów (Michalkiewicza, Ziemkiewicza itd. czytało się wprost na klęczkach :), zwłaszcza że to na łamach tego właśnie pisma od samego początku pojawiała się wyjątkowo zjadliwa krytyka transformacji, komuny i postkomuny itd. Podobny sukces miał w połowie lat 90. doprawdy znakomity (wtedy) tygodnik „Nowe Państwo” (też wydawany początkowo gazetowo) dopóki z czasem nie zamienił się w dość nudnawy miesięcznik, by dogorywać jako luksusowy, ale mało porywający kwartalnik.
Zacznę od zalet. Po pierwsze, myślę, że wielu ludzi prawicy ukształtował wczesny „NCz!” jako forum myśli prokapitalistycznej i antysocjalistycznej (antykomunizm bowiem obecny był w różnych ośrodkach prawicowych) – i pod tym względem wkład tego pisma pozostanie nie do przecenienia, zwłaszcza że od „obalenia komunizmu” lansowano w Polsce mit, że oto budowany jest kapitalizm i gdyby nie „NCz!”, to kto wie, czy jeszcze więcej naszych rodaków nie uwierzyłoby w kłamstwo, iż transformacja jest budową systemu wolnorynkowego, a nie ustroju republiki bananowej, w której najlepiej się ma kasta uprzywilejowanych przedstawicieli starej i nowej nomenklatury, broniących się rękami, nogami i policyjnymi pałkami przed jakąkolwiek zmianą tego status quo.
Po drugie, oprócz ostrej krytyki postkomunizmu i jego „elit politycznych” (a także włączenia się w proces dekomunizacji), „NCz!” włączył się w zwalczanie projektu superpaństwa i uzurpatorskich zapędów eurokracji, stojąc na klarownym i racjonalnym stanowisku antyunijnym, no i będąc w ten sposób jednym z niewielu pism, które sprzeciwiały się akcesji Polski do „UE” z paru prostych względów, m.in. z powodu zagrożenia dla polskiej suwerenności, ale też z powodów ekonomicznych – jeśli bowiem w naszym kraju nie zbudowano systemu wolnorynkowego, to w warunkach socjalistycznej gospodarki unijnej ta budowa zostanie całkowicie zatrzymana, Polska zaś zamieni się w rynek zbytu i dostarczyciela taniej siły roboczej. Wtedy też, tj. w okresie anyunijnej kampanii „NCz!” (oraz UPR-u) odszedł stamtąd nieodżałowany R. Ziemkiewicz, który, jak można sądzić z jego wielu publikacji w ostatnich czasach, zaczyna dostrzegać to, co gołym okiem widać było jeszcze przed akcesją, no ale teraz już jest za późno. Nawiasem mówiąc, niedawno Szwecja zaatakowała „UE” za to, że nie dopuszcza żadnej dyskusji na swój temat, jedynie sieje propagandę :) Nikt nie odbierze redakcji „NCz!” zasług w organizowaniu spotkań z W. Bukowskim, jednym z czołowych współczesnych krytyków „UE”.
No ale na tym wyliczeń zalet koniec. Wróćmy do pytania Sommera. Otóż (już kolorowy i na lepszym papierze wydawany) „NCz!” nie jest ani pismem poważnym, ani niepoważnym. Nie może być mowy o powadze, gdy okładki niejednokrotnie przypominały (i przypominają) sowieckiego „Krokodiła” albo dawną peerelowską „Karuzelę” (kto pamięta, ten wie). Moim zdaniem należy wybrać, czy się zachowuje stylistykę, konwencję pisma satyrycznego, czy opiniotwórczego. Obie są, wydaje mi się, nie do pogodzenia, a amerykański „New Yorker” należy do chlubnych wyjątków. To rozchwianie „NCz!” ma charakter fundamentalny i przejawia się także w czymś, co można by nazwać linią ideową pisma, ponieważ z jednej strony twardo stara się ono bronić ideałów wolnorynkowych (częstokroć nawet libertariańskich), z drugiej – piórem JKM (że o „monarchiście” Wielomskim nie wspomnę) z maniackim uporem broni takich kreatur, jak Jaruzel, który przecież dla każdego zdrowo myślącego prawicowca powinien albo gnić w więzieniu, albo wisieć na szubienicy za zdradę (o zbrodniach przeciwko narodowi nie wspomnę). JKM zresztą i przy tej jubileuszowej okazji, pisząc o problemach z uzyskaniem zgody cenzury z Mysiej na uruchomienie pisma, rzewnie wspomina juntę:
„Dziś wiem, że już wtedy doszło do porozumienia z Lewicą europejską (która – tak jak i dzisiaj zresztą – przekupiła PZPRowców po prostu pieniędzmi). Odwoływać się do szefa GUKPPiW nie było sensu (ja zresztą czułem do tych ludzi – poza strachem – obrzydzenie) – więc się nie odwoływałem. Nic by to – z uwagi na zawarte porozumienie – nie dało. Jestem natomiast przekonany, że gdybym wtedy poszedł prosto do p.gen.Wojciecha Jaruzelskiego (który, moim zdaniem, nie został przez p.gen. Czesława Kiszczaka wtajemniczony w tę siuchtę) to bym tę zgodę załatwił! Tyle, że nawet o tym nie myślałem – nie dlatego, iżbym się bał. Nie – juntę traktowałem życzliwie, na początku wiązałem z pronunciamento 13 grudnia spore nadzieje (zawsze popierałem prawicowe zamachy stanu – a internowanie 25 najwyższych dostojników PZPR, a p.Edwardem Gierkiem na czele, było sygnałem bardzo obiecującym!), junty się absolutnie nie obawiałem; tyle, że uważałem, iż takie sprawy należy załatwiać formalnie, a nie obgadywać: ani „odgórnie”, ani „po znajomości”. Byłem już nie młody zapewne – ale nadal głupi. Wygrała postawa liberała, a nie konserwatysty…”
Pozostawiam bez komentarza ten nabożny ton w stosunku do sowieckich genseków. Na tym nie koniec niekonsekwencji (no bo chyba nie muszę tłumaczyć, że sowieciarze niewiele mają wspólnego z wolnym rynkiem i szczególnie z libertarianizmem). Na łamach „NCz!” toczono i toczy się dość bezwzględną walkę z ugrupowaniami „na lewo” od UPR-u, tj. z wszystkimi, co upeerowcami nie są, wrzucając je do wora z napisem „socjalizm”. Gdyby taki kurs trzymano twardo przez wszystkie 19 lat (w przyszłym roku 20-lecie tygodnika), to nawet bym to zrozumiał, ale to przecież UPR wszedł w egzotyczny sojusz z „wolnorynkowymi”: LPR-em i PR, gdy dobijano PiS w 2007 r. Ba, partia, która ma w nazwie „realizm”, jest wyjątkowo daleka od realistycznej oceny świata i swojego w nim miejsca. Wychodzi to każdorazowo przy wyborach parlamentarnych (każdy, kto czytywał „NCz!” zna kosmiczne prognozy JKM z niebywałymi szansami UPR-u związane), ale też ujawnia się to w zupełnie apragmatycznym podejściu do polityki, w której zawieranie mądrych sojuszy jest pierwszym krokiem do sukcesu na scenie politycznej. Dość ponurym wyrazem tej upeerowskiej filozofii polityki jest znany od lat plakat ze świniami i korytem przypominający sowieckie agitki i być może przemawiający do wyobraźni studentów politologii czy socjologii, a nie zwykłych wyborców. Nie zmienia to faktu, oczywiście, że przy korycie wielu świń nie ma – problem jednak w tym, że z taką frazeologią i stylistyką się nie da wejść na serio do polityki (już pomijam osobiste występy JKM w jakichś głupawych programach dla polityków ekscentryków – kiedyś widziałem go w skafandrze astronauty).
Na tym nie koniec. Nawet przecież w obszarze blogerskim to właśnie redakcja „NCz!” (zwłaszcza JKM, ale i u Michalkiewicza na blogu też to było) co roku udziela precyzyjnych porad czytelnikom, by nie głosować w konkursach na blogi nie związane oficjalnie z UPR-em, jakby to środowisko tejże partii miało (nie wiedzieć czemu) monopol na reprezentowanie prawicy (i liberalnego konserwatyzmu, ma się rozumieć). To również świadczy o tym, że środowisko to ma tendencje autarkiczne i znakomicie się czuje w sosie własnym. To zaś z kolei jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego „NCz!” jest tam, gdzie jest na rynku medialnym w Polsce, co daję do zrozumienia naczelnemu tego tygodnika bez cienia złośliwości. Zawsze można pójść do rozum do głowy. I lepiej późno niż wcale.
http://nczas.com/wazne/jak-to-bylo-z-%E2%80%9Encz%E2%80%9D-trudne-dobrego-poczatki/
http://www.newyorker.com/
http://nczas.com/numer-biezacy/komentarz-jubileuszowy-numer-1000/
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz