TI TA NICDonek*Jacek*Radek

avatar użytkownika nissan
Kiedy morze jest spokojne, łagodne fale skąpane w promieniach słońca delikatnie oblewają kadłub okrętu a niebo jest wolne od chmur, żegluga wydaje się być dziecinną igraszką, czystą przyjemnością pozbawioną trudności. W takich warunkach nawet laik poradziłby sobie ze sterowaniem olbrzymimi statkami. Jak wiadomo idylla nigdy nie trwa wiecznie, a realia często wystawiają na próbę prawdziwe umiejętności ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo rejsu. " ...DONEK... Ciekawe czy kiedy podczas słynnej telewizyjnej debaty z Jarosławem Kaczyńskim Tusk użył tego sformułowania wiedział co ono oznacza. Otóż w języku łacińskim słowo „donec” znaczy – do czasu. Zatem można się ładnie uśmiechać, dużo obiecywać i rozgrywać strategię sielanki, ale nie można tego czynić wiecznie. Jak mawiał poniekąd rodak Tuska - Abraham Lincoln „można oszukiwać wszystkich ludzi przez jakiś czas, albo niektórych ludzi przez cały czas, ale nie można oszukiwać wszystkich ludzi przez cały czas.” ------------------ Czy płynie z nami kapitan? ~ 20 lutego 2009 ~ Do niedawna, w warunkach wprawdzie pozornego, ale jednak spokoju kapitanem polskiego okrętu był premier Donald Tusk. Nie oznacza to, że nim być przestał, ale warunki zmieniły się radykalnie. Do Polski dotarł osławiony i odmieniany przez wszystkie przypadki kryzys ekonomiczny, a jego skutki zaczynają się przekładać na realną sferę gospodarki. W takiej sytuacji każdy odpowiedzialny rząd, jeśli tylko nie wierzy ślepo w niewidzialną rękę rynku, która rzekomo wszystko sama rozwiąże, podejmuje kroki mające na celu przeciwdziałanie skutkom finansowej zapaści poprzez działania mające na celu ratowanie narodowej gospodarki. Rządy, w zależności od kompetencji wybierają różne drogi owego ratunku. Tylko w nadzwyczajnie trudnych warunkach można ocenić, kto tak naprawdę zna się na swoim fachu. Po owocach ich poznamy. Oddajmy głos historii. **Oto na terytoriach podbitych przez Japonię podczas II wojny światowej politykę finansową znaczyły ciągi maszyn do produkcji pieniędzy. **F.D.Roosevelt zastosował konfiskatę złota swoim obywatelom, umieszczając zasoby złotego kruszcu w Fort Knox. **Współczesna Rosja nawiązuje do wzorców japońskich dodrukowując kolejne miliony banknotów, aby ratować rubla. Barack Obama właśnie wpompował prawie bilion dolarów do amerykańskiej gospodarki. Imponujące… Co robi polski rząd wielkich mężów stanu? Powtarza jak mantrę dwie kwestie – euro i prywatyzacja, prywatyzacja i euro. Pochodzący z Wielkiej Brytanii minister finansów (polskiego rządu) Jan Vincent Rostowski z werwą pokrzykuje na opozycję i szuka oszczędności gdzie popadnie. Wg niego, Polska nie jest zagrożona interwencją zbrojną obcych państw, więc nie musi inwestować w armię. No cóż, patriotyzm godny księcia Radziwiłła. W tych oszczędnościach kompletnie zagubił się skromny minister Bogdan Klich (lekarz psychiatra z wykształcenia), który tak zadłużył MON, że szukając ratunku z długów powinien skorzystać chyba z jakiegoś kursu zarządzania, bo inaczej trafi pod opieką swoich kolegów po fachu. Ponieważ „na bezrybiu i rak ryba” z braku laku premier pozostawił go na stanowisku, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał objąć żałosnej schedy po panu Klichu. Widać, jak bardzo rząd się zagubił. A kiedy człowiek się gubi to szuka najprostszego rozwiązania. Najłatwiej bowiem obciąć środki na budowę dróg i autostrad, sprywatyzować ostatnie polskie spółki, wstąpić do RM2 zrzekając się odpowiedzialności za złotówkę. Owszem – pieniądze pojawią się od razu. Ale to jest zwykła rejterada, ucieczka z posterunku, której skutki będą opłakane. Spowolnienie tempa inwestycji spowoduje spadek państwowych zamówień, zakłady będą ograniczać produkcję, nastąpią masowe zwolnienia pracowników, pracownicy pozbawieni dochodu nie będę mieli siły nabywczej aby kupować produkty. Kolejne zakłady będą ograniczać produkcję, kolejne zwolnienia itd. Kryzys to dodatnie sprzężenie zwrotne, czyli każdy jego przejaw pogłębia kryzys przypominając mechanizm błędnego koła. Niemądra polityka gospodarcza rządu będzie tylko dociskać tą śmiercionośną sprężynę. Rząd tłumaczy, że nie ma pieniędzy i nie wie skąd je zdobyć, aby zainwestować w gospodarkę. A skąd weźmie pieniądze na utrzymanie rzeszy bezrobotnych, którzy stracą pracę w wyniku takiej polityki? Pierwszą ofiarą jest Huta Stalowa Wola, premier zapowiedział osobisty dialog z załogą, świetnie ale czy w ten sam sposób zamierza rozwiązywać problemy każdego upadającego zakładu? Brak rozwiązań systemowych próbuje się zamaskować doraźnymi akcjami pomocowymi, daje się znów rybę zamiast wędki. W HSW stoją wyprodukowane, wysokiej jakości maszyny, a polski rząd zapowiada budowę autostrad przy użyciu sprzętu z Chin! W Niemczech czy Francji za takie plany groziłaby polityczna śmierć albo banicja, ale u nas tolerowanie tandety jest w przedziwnej modzie. Inna sprawa, że poziom wykorzystania środków z UE jest alarmująco niski. Ślimaczące się procedury biurokratyczne skutecznie uniemożliwiają efektywne działanie, ale nikt nawet nie myśli aby naprawdę zmieniać złe prawo. Rzekomo służąca temu osławiona komisja Palikota stała się raczej źródłem rozmaitych skandali niż narzędziem walki z prawnym chaosem. Oczywiście jest i drugi dno. Propaganda na rzecz wprowadzenia Euro dramatycznie przybiera na sile. „Eksperci” na spółkę z „autorytetami” zachwalają zalety wspólnej waluty niczym przekupki z prowincjonalnego bazaru. To nie przypadek, że radykalne osłabienie złotówki zaistniało akurat po zapowiedziach wejścia Polski do systemu RM2 i rychłego przyjęcia Euro oprotestowanego przez drugą stronę polskiej sceny politycznej. Aby uciszyć sprzeciwy społeczeństwa ukazuje się słabość narodowej waluty, a jak pokazują sondaże, poparcie dla wprowadzenia Euro systematycznie wzrasta zgodnie z wolą europejskich bonzów. Mogą być z siebie dumni – udało się ogłupić kolejny kraj Europy. Węgry również ledwo sobie radzą ze swoją gospodarką, a niestety to właśnie z nimi jest powiązana Polska. To jednak jeszcze nic w porównaniu z sytuacją na Ukrainie, która stoi na krawędzi bankructwa, a jeśli upadnie nasz wschodni sąsiad to uderzeniowa fala ogłuszy nas na długie lata. Na zamieszaniu korzystają (o ile sami go nie wywołali) spekulanci giełdowi, zdolni do obalania gospodarek całych państw. Na co ich stać pokazywał już nieraz megaspekulant G. Soros, pochodzący z Węgier amerykański finansista żydowskiego pochodzenia, który w 1992 roku pogrążył Bank Anglii! Takich jak on są setki. Drobni giełdowi gracze, ten finansowy plankton jest z góry skazany na pożarcie przez giełdowe grube ryby. Przy okazji nie ma co żałować banków, przynajmniej nie w Polsce. Otóż polskie banki mogą być już nazywane (jak coraz więcej rzeczy) tylko polskojęzycznymi, a ich centrale w innych państwach amortyzują sobie skutki kryzysu właśnie poprzez takie filie jak w Polsce. W ten sposób dochodzi do finansowego drenażu kapitału z naszego kraju. Stopniowo okazuje się, że Polska sterowana przez miernej klasy sterników zmierza w kierunku góry lodowej. Nie robią przy tym niemal żadnych uników, z odwagą szaleńca krocząc po pewną śmierć. Po I wojnie światowej w ciągu niespełna 20 lat zdołano przezwyciężyć hiperinflacje, postawić na nogi przemysł, wybudować od podstaw całe miasta i zacierać różnice z trzech całkowicie różnych zaborów. Dokonali tego ludzie pełni wiary w Ojczyznę, mający świadomość wierności i obowiązku służby dla odzyskanego z niewoli kraju. Elity, a nie „elity”, prawdziwi patrioci, ludzie wielkiego formatu. Niestety wraz z II wojną światową, dramatem Katynia, Palmir oraz Powstania Warszawskiego, ludzie tacy jak oni odeszli na zawsze, a na ich następców przyjdzie Polsce czekać jeszcze lata. Obawiam się, że już ich nie doczeka strawiona przez nieudolność, wchłonięta do Eurołagru, ubezwłasnowolniona i wołająca o pomstę, pomstę która nie nadejdzie nigdy… 56 czytań Napisane przez: Tomasz http://blog.informacje.int.pl/2009/02/20/czy-plynie-z-nami-kapitan/ ------------- PS. 16 MAJA 2008. Od niedawna w polskiej polityce panuje dosyć osobliwa moda na wielkie zdrabnianie. Podobnie jak u Gombrowicza, służy ono zakłamywaniu i zniekształcaniu rzeczywistości. W debacie publicznej pojawiają się co rusz nienaturalnie brzmiące słowa, które o dziwo odnoszą się do najważniejszych ludzi w państwie, tym samym znów następuje umiędzynarodowienie sprawy polskiej i chocholi taniec ścigających się kompromitacji połączonych z historyczną amnestią i uładzonym żywotopisarstwem. Pod tytułowymi zdrobnieniami kryją się postaci, z którymi wiąże się wiele interesujących acz nie znanych informacji. Pierwszy, najważniejszy z nich to Donek, czyli Donald Tusk. Ciekawe czy kiedy podczas słynnej telewizyjnej debaty z Jarosławem Kaczyńskim Tusk użył tego sformułowania wiedział co ono oznacza. Otóż w języku łacińskim słowo „donec” znaczy – do czasu. Zatem można się ładnie uśmiechać, dużo obiecywać i rozgrywać strategię sielanki, ale nie można tego czynić wiecznie. Jak mawiał poniekąd rodak Tuska - Abraham Lincoln „można oszukiwać wszystkich ludzi przez jakiś czas, albo niektórych ludzi przez cały czas, ale nie można oszukiwać wszystkich ludzi przez cały czas.” Mam jednak poważne wątpliwości czy te słowa dotyczą naszego zmanipulowanego, totalnie zagubionego społeczeństwa. Co łączy Tuska z Lincolnem? Otóż łączy ich pochodzenie etniczne. Obaj mają korzenie żydowskie. Dziadkowie pana Donalda byli z czterech stron narodowości żydowskiej, przykładowo pani Anna Liebke, matka Ewy Tusk, babcia Donalda. Z kolei pani Liebke wyszła za Żyda – pana Dawidowskiego. Jakby tego było mało dziadkowie Tuska podpisali Volkslistę, a jeden z nich w sposób niewyjaśniony zasłużył na szczególnie łagodne traktowanie w obozie koncentracyjnym Stuthof. U Donalda również z kościołem było na bakier. Swój ślub kościelny wziął dopiero miesiąc przed wyborami prezydenckimi, dla zrobienia wrażenia na nieoświeconym tłumie. Dodatkowo ostatnio chwalił się w Newsweeku, że przezywając burzliwą młodość nie stronił od alkoholu, papierosów i narkotyków. Słowem, to kolejny dowód na to, że premier to swój chłop! Po takich wyznaniach już nawet nie warto przypominać w jaki sposób z obecny premier odnosił się do kwestii polskiego przemysłu nazywając go bezwartościowym, albo porównując Polskę do biednej panny bez posagu. Podobnie haniebnych wypowiedzi jest znacznie więcej, ale doprawdy znając prawdomówność i szczerość tego człowieka cytowanie czegokolwiek z jego bezwartościowego słowotoku ma mniej sensu niż błazen udający rycerza. Kolejna osobliwość w rządzie PO to urodzony w Londynie minister finansów – Jan Vincent Rostowski, zwany Jackiem. Kiedy wstępował do tuskowego gabinetu posiadał podwójne obywatelstwo, ale nie posiadał za to numeru PESEL ani NIP. No cóż, kiedy Jarosław Kaczyński utrzymywał, że nie posiada konta bankowego to momentalnie napisały o tym gazety na Jamajce, a w przypadku pana Jacka całkowita cisza. Brak komentarzy, reakcji, tradycyjnego rwetesu i reperkusji. Pewnie bardzo musi zazdrościć popularności byłemu premierowi, bo najwyraźniej jeszcze się na nim w egzotycznych krajach nie poznali. I wreszcie Radosław Sikorski, pseudonim Radek. Były minister obrony narodowej, obecny szef MSZ, czyli człowiek do wszystkiego. Jako student Oksfordu należał do elitarnej grupy młodzieży z tzw. dobrych domów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie działalność owej „tajnej” organizacji. Otóż wsławili się oni tym, że odwiedzając lokale i puby na Wyspach dokonywali w nich demolowania sprzętu i mebli, po czym za wszystko płacili i w całkowitym spokoju opuszczali miejsce zniszczenia. Obecnie pan minister jest żonaty z amerykańską pisarką żydowskiego pochodzenia i przecudnej urody - Anne Apfelbaum w związku z czym Sikorski w polityce zagranicznej realizuje interesy lobby żydowskiego, tym mocniej że za protektora ma Władysława Bartoszewskiego, ekscentrycznego kolekcjonera orderów i rozmaitych tytułów z wyjątkiem profesora emerytowanego i profesora świętej pamięci. Więcej odznaczeń otrzymał chyba tylko towarzysz Breżniew, a co do tytułów to powinien lepiej zacząć od uzyskania magisterium. Tych trzech zdrobnionych muszkieterów dzierży obecnie stery naszego państwa. Osobiście nie powierzyłbym tej bandzie dorobkiewiczów kierowania nawet autkiem na zdalne sterowanie, ale jak widać chyba nasze społeczeństwo jest ode mnie odważniejsze. Kiedy tak patrzymy na tą idylliczną atmosferę rodem z utworów Kochanowskiego przypomnijmy sobie raczej bajkę Krasickiego, bo „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły…” 240 czytań Napisane przez: Tomasz -------------- PS 2. by http://korwin-mikke.blog.onet.pl/2,ID367003237,RS1,index.html 28 lutego 2009 *** Nie myślałem, że jest aż tak źle... {~pc486,} zechciał nas zająć trochę innym tematem. Na stronie: http://biznes.onet.pl/1,12,11,54025109,144956156,6198630,0,forum2.html wykrył, że stare zadanie, które rozwiązywałem w IV klasie szkoły podstawowej („Cegła waży kilogram i pół cegły; ile waży cegła?”) jest za trudne dla większości komentatorów ze strony poświęconej... ekonomii, na portalu business!! {~pc486,} pisze: „jeżeli tak proste zadanie z matematyki z jedną niewiadomą, przerasta większość ludzi po edukacji państwowej, to nic dziwnego iż wierzą oni w wyliczenia socjalistów i ich obietnice, i na nich głosują...” Do tego, że 98% dziewczyn po ukończeniu liceum natychmiast zapomina całą matematykę (zakładając, że kiedykolwiek ją w ogóle znały...) - to już przywykłem. Normalne zjawisko. Co przeraża, to to, że prawie wszystkie komentarze wpisywane są (co widać gołym okiem) przez mężczyzn!! Parę tygodni temu cudowałem, że ekonomista, ekspert WE, nie umie rozwiązać zadania, w którym trzeba było chwilę pomyśleć. Ale tu przecież nie trzeba żadnego równania z jedną niewiadomą! To po prostu widać! Ci, co to liczą rozwiązując równanie przerażają mnie bodaj jeszcze bardziej, niż ci, co nie umieli tego rozwiązać! Zgroza... Teraz nieco spokojniej... {~kocur} pisze: "Czy w takim razie dla p.J K-M istnieje pojęcie zysk? Jeśli ja w hurtowni kupię towar za 100zł, a później sprzedam na straganie za 150zł to coś zyskałem czy nie? Przecież ja tylko dokonałem wymiany pieniędzy na towar, a później odwrotnej zamiany towaru na pieniądze. Te 50 zł, które pojawiły się w mojej kieszeni to złudzenie, a nie zysk? Czy jeśli zamienię 100zł na euro, a później z powrotem euro na 150 zł to jak nazwać owe 50 złotych, które mi się pojawiło w portfelu? Dar Boży? Dla mnie to zysk. Jakiś błąd w rozumowaniu popełniłem?" Różnica jest zasadnicza. Tu wymienił Pan 100 zł na towar a potem towar na 150 zł; tam zamieniam 363 zł na dolary, potem dolary na 335 zł - czyli straciłem! Natomiast jeśli kupi Pan ziemię za $100, a jej rynkowa cena wzrośnie do $500 - to od tego Pan podatku od zysku nie płaci!. Choć już próbują – nazywa się to: „opłaty adiacenckie”... Na transakcji kupna-sprzedaży w kantorze Pan ZAWSZE traci. Ew. zysk pochodzi nie z czynności zakupu – lecz ze wzrostu (po jakimś czasie) ceny towaru – ale to już zupełnie inne źródło ew. zysku! Tego „zysku” nie da się policzyć: wszystkie kursy walut są płynne, cena złota również – więc nie da się dyskutować., czy kupując złotówki zyskałem (w stosunku do np. €uro) – czy tylko nie straciłem? Np. miałem 1000 zł dwa lata temu i ich wartość wzrosła z $300 na $400; dobrze - ale w dolarach zimbabwańskich wzrosła 500 razy... Dlaczego mam liczyć w dolarach akurat amerykańskich? A teraz wartość moich złotówek spadła do US$250. To czy ja najpierw zyskałem , a potem straciłem – czy cały czas mam 1000 zł? Zależy od punktu widzenia... Ale gdybyśmy nawet ustalili jakiś punkt widzenia, to i tak nie sposób ustalić czy ja teraz w kantorze sprzedaję $100 kupione 4 lata temu – czy inne, kupione rok temu... Tak czy owak – bzdura kompletna. A w ogóle podatki od zysku, dochodu i przychodu należy znieść - i po problemie!
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz