Nie udało mi się wczoraj wziąć udziału w Marszu Niepodległości. Na
skutek problemów z zaparkowanie samochodu znalazłem na Placu Konstutycji
6 minut po godzinie trzeciej. Po demonstrantach nie było już śladu,
natomiast mogłem obserwować walki pomiędzy bandytami - tymi w mundurach i
tymi w kominiarkach.

Trzeba przyznać, że policja robiła duże wrażenie. Bardzo liczne
opancerzone oddziały ZOMO (czy jak się teraz ta formacja nazywa) z
dziwnymi pojemnikami na plecach, uzbrojona w broń gładkolufową wspierane
przez pojazdy z armatkami wodny. Nie zabrakło nawet konnicy.

Natomiast przez dłuższy czas nie widziałem z kim walczą. Owszem - w
stronę policjantów leciały kamienie, jakieś elementy metalowe i kosze na
śmieci, oraz race i dziwne pojemniki, z których wydobywał się dym (co
zresztą bardzo ładnie prezentowało się na placu i tworzyło atmosferę
niemal jakichś działan wojennych). Kiedy jednak dymy się rozwiały
okazało się, że tych chuliganów nie ma zbyt wielu.

Tylko wyjątkowa pasywność policji , pozwoliła im przez kilkanaście
minut na wszczynanie awantury. Kiedy padł rozkaz intewencji, po kilku
minutach zapanował spokój. Przy czym większość policjantów stała
bezczynnnie lub przemieszczała się bez celu po placu. Moim zdaniem
zadaniem policji było wytworzenie atmosfery zagrożenia i nagłośnienie
akcji niewielkiej grupy chuliganów (kwestią do wyjaśnienia pozostaje ilu
z nich było funkcjonariuszami w cywilu).

To co się działo w centrum Warszawy było, według mnie, zaplanowaną
prowokacją, w której policja odgrywała niebagatelną rolę. Z relacji
uczestników marszu widać, że celem policji było przekształcenie
patriotycznej manifestacji w starcia z funkcjonariuszami reżimu, co
pozwoliłoby na jej rozwiązanie i rozpoczęcie represji wobec
demonstrantów. Świadczy o tym informacja podana, przez bodajże TVP, o
delegalizacji marszu. Poźniej została ona zdementowana - ale potwierdza,
że zaplanowany przez prowokatorów scenariusz był realizowany, pomimo,
że sama prowokacja nie wypaliła. Ukoronowaniem prowokacji było spalenie
samochodów TVN. Teraz wygląda to trochę jak kwiatek do kożucha.

Kiedy wróciłem do domu moja rodzina była przekonana, że na Placu
Konstytucji uczestnicy Marszu Niepodległości starli się z policją.
Ludzie pozatrudniami w reżimowych stacjach telewizyjnych i radiowych
dobrze wykonali swoje zadania. Takiego festiwalu bredni i kłamstw dawno
nie dane nam było oglądać. Oczywiście nie mogło  zabraknąć komentarza
(dzisiaj w TVP.info - jakaś kreatura z tytułem profesorskim), że za
wszystko odpowiada PiS, ponieważ popierało kibiców i udzieliło im
poręczeń.

Postawić sobie należy jeszcze pytanie co było, poza skompromitowaniem
samej idei marszu, celem prowokatorów? Nie musieliśmy długo czekać na
wyjaśnienie. Donek i Bronek zaraz ogłosili, że należy zmienić prawo o
zgromadzeniach. Oczywiście na takie, żeby tylko wiece i demonstracje
popierające władzę i wyrażające miłość dla ukochanej unii europejskiej,
mogły odbywać się swobodnie. Natomiast wszelkie, ziejące nienawiścią,
wyrażaną w słowach "Bóg, honor, ojczyzna", mogły być swobodnie
rozwiązywane i pacyfikowane przez naszą ukochaną policję.

Moim zdaniem tym razem im się nie udało. Intryga była szyta z byt
grubymi nićmi, a także zawiodła koordynacja i wykonanie. Ale to jeszcze
na pewno nie koniec, tylko początek.