Recenzja. Dewastacja pamięci Powstania Warszawskiego. "Miasto 44" Jana Komasy

avatar użytkownika kazef

  „Młodzi ludzie tęsknią za wolnością”, tak mówi nam Jan Komasa w początkowych napisach swojego filmu, informując, że od pięciu lat w Warszawie trwa okupacja, a Czerwona Armia zbliża się do miasta. O filmie tym napisano już wiele, recenzji towarzyszących premierze nie brakowało, a sam reżyser zrobił wszystko, by nadać filmowi rozgłos i ściągnąć widzów do kin, że przypomnę prapremierę - projekcję na Stadionie Narodowym, po której obraz wzbudził falę krytyki powstańców-weteranów.

Nie chciałbym powtarzać opinii obiegowych i refleksji z innych artykułów. Nim obejrzałem ten obraz, z rozmów o filmie, które gdzieś tam zasłyszałem, utkwiło mi w pamięci tylko jedno: uważaj, film bardzo drastyczny. I tak jest w rzeczywistości – powiem już na wstępie. Ale cóż znaczy moja subiektywna opinia? Sąd człowieka, który łatwo nie kupuje manipulacji i historycznych fałszerstw szytych na miarę potrzeb przez współczesnych krawców – inżynierów dusz.

To nie jest film dla mnie. Komasa kroi obraz dla młodych ludzi. To dla nich opowiada o Powstaniu wywołanym przez ich dziadków. Ale nie zbałamuci wszystkich młodych ludzi. Ci, którzy mieli dziadków w Powstaniu i znają prawdę z ich opowieści, wizji Komasy nie kupią, bo wiedzą, kim jest czy był dziadek i babcia. Jak byli różni od bohaterów ukazanych w kinie.

Ale inni młodzi ludzie? Ci, którzy nie wiedzą jakie wartości reprezentowało tamto pokolenie, jak było różne od dzisiejszych rówieśników, jak inaczej myślało i w inny sposób było wychowane? Do nich Komasa kieruje swoją wizję. Warto się zastanowić, co im sprzedaje. A czy w to uwierzą? Odpowiedzi na to pytanie nie znam, choć pewne przesłanki można wysnuć.

Rozprawię się najpierw z rzeczą może nie najważniejszą, ale - jako że otwierającą film – mająca swoją rangę. Mowa o cytowanym już zdaniu „młodzi ludzie tęsknią za wolnością”. O co tu chodzi Komasie? Ano na zbudowaniu od samego początku więzi ze współczesnym młodym widzem poprzez użycie słowa wytrychu: „wolność”.  Czy w 1944 r. powstańcy walczyli o wolność? Czy rozumieli ją tak, jak współczesny widz? Wspomnienia i opowieści przedstawicieli ówczesnego pokolenia nie pozostawiają wątpliwości. Chodziło o Polskę! O niepodległą Ojczyznę. O Ojczyznę wolną, czyli niepodległą. Dopiero w niepodległej Polsce można było myśleć o wolności, można było poczuć się wolnym. Najpierw zatem dobro wspólne: niepodległa Polska, a dopiero w niej wolność; także w rozumieniu wolności osobistej. Komasa nieprzypadkowo zapomina o takim wymiarze wolności. Jego wolność z napisów początkowych koresponduje z dzisiejszym znaczeniem tego słowa. Ze znaczeniem, które jest nam ustawicznie podmieniane, podstawiane. Zatem dziś owa „nowoczesna wolność” to hasło „uwolnić słonia” i „uwolnić karpia”, to słowa przeboju „niech żyje wolność, wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda”. To nawoływanie w imię takowej wolności do zmiany podejścia do aborcji, eutanazji i posiadania narkotyków. Tak zatem zaczyna Komasa i buduje w ten sposób przekaz dla młodych ludzi. Czyni to na różnych poziomach percepcji przez cały film.

Teraz o sprawie zasadniczej dla koncepcji Komasy. Jego bohaterowie, warszawcy powstańcy, są wyprani z jakichkolwiek motywacji natury - nazwijmy to - wyższego rzędu. Trudno byłoby mówić w ich przypadku o patriotyzmie bądź jego braku. Nie wiemy, po co idą do powstania, o co walczą. Co wiedzą o sytuacji politycznej, sytuacji na froncie? Czy w ogóle o tym mówią? Na tym poziomie Komasa nie operuje. Zostaje poziom motywacji psychologicznych, indywidualnych. Ale i tu trudno doszukać się źródeł postaw. Zostaje więc niedookreślenie, wspólne zagubienie osobowości,  oraz co za tym idzie – tu podkreślam – zagubienie się widza. Pozostają jakieś strzępki motywacji osobistych, z których z trudem można coś określić. To programowe założenie i celowa robota Jana Komasy - scenarzysty i reżysera w jednym.

Młody widz ogląda dramat przede wszystkim oczyma dwójki młodych bohaterów: Biedronki i Stefana – natura sztuki filmowej sprawia, że utożsamia się z ich przeżyciami. Stefan włącza się do konspiracji w ostatniej chwili przed wybuchem powstania. Dlaczego dopiero wtedy? Co robił wcześniej? Tego nie wiadomo. Komasa delikatnie sugeruje jedynie, że Stefan chce porzucić nadmierną opiekuńczą matkę, histerycznie bojącą się o syna, w którym może się odezwać żołnierska krew męża – poległego w 1939 r. majora Wojska Polskiego (matkę  Stefana gra znakomicie Monika Kwiatkowska – trudno nie oglądać jej przez pryzmat wzruszającej roli Majki z serialu „Dom”). Po co idzie do powstania Biedronka? Bo tak robią koledzy i koleżanki? Tego nie wiemy. W każdym razie zakochujący się w sobie Biedronka i Stefan filmowani będą jako outsiderzy. Jako dwoje ludzi odstających od reszty, od kolegów i koleżanek z oddziału, od powstańców zaangażowanych w walkę bezrefleksyjnie, entuzjastycznie, cieszących się z walki, z pierwszych sukcesów. Ta dwójka będzie filmowana jako inna - bez głębszego uzasadnienia przyczyn inności, na poziomie emocji kreowanych przez obraz.

Biedronkę gra młodziutka Zofia Wichłacz. Dziewczyna o delikatnej i subtelnej urodzie, pięknych, blond włosach i smukłej sylwetce. Z niebieskimi, głębokimi oczyma i w niebieskiej sukience, która wyróżnia ją na tle dominujących szarością ruin. Jej kreacja jest ewidentnie największym atutem filmu. Wichłacz przypomina wyglądem irlandzką aktorkę Saoirse Ronan z przed lat kilku (dziś gwiazdę Hollywood). I nie chcemy ani przez chwilę, aby zdarzyła jej się jakakolwiek krzywda (chodźmy taka, jaka spotkała Saoirse Ronan w przejmująco drastycznej „Nostalgii anioła” Petera Jacksona). Biedronka podobnie jak Stefan pozostaje psychologicznie zagubiona w ekranowej rzeczywistości. Widz gubi się razem z nimi.

Jaka jest ta rzeczywistość? Niemal od początku nie do wytrzymania. Komasa podrażnia nasze zmysły i buduje klimat drastyczności już pierwszymi scenami: wyrywaniem zęba, zabawą bohaterki ze szczurem czy krwawą szramą na twarzy Stefana. Już wiemy, że w tym filmie to nie przelewki. Nie będę opisywał, jakich krwawych i sadystycznych scen jesteśmy świadkami. To z nich zbudowany jest ten obraz. Żadna z naszych czułych strun nie zostanie oszczędzona, łącznie z wykorzystaniem płaczu niemowlaka, łącznie z tragedią małego dziecka. Rzeź na ekranie sprawia wrażenie odrealnione, nadnaturalne. Ale przede wszystkich odrzuca, odpycha. Jakie pytanie świta w głowach widza? A może inaczej: jakie ziarno zasiewa w młodych głowach Komasa? Moim zdaniem takie: obłęd’44 – tu obraz filmowy potwierdza tytuł znanej książki. Powstanie jawi się jako senny, brutalny koszmar, okropny i ponury, taki, z którego trzeba się jak najszybciej wybudzić i nigdy już do niego nie wracać. Czyż nie taki zasiew zostawia ten film w głowach? Widz zapomni fabułę, zapomni gdzie co usłyszał. Na lata zostanie w głowie zasiane wrażenie, przerodzone w osąd – niby we własną opinię, ale tak naprawdę to cudzy zasiew: nie wracajmy do tamtych czasów, zapomnijmy o tym całym powstaniu… Po co te obchody, biało-czerwone opaski, dzieci śpiewające powstańcze pieśni, kult powstania i to całe muzeum…

Komasa robi film wizualnie dopracowany, montażowo bardzo sprawny. Widać w filmie wysoki budżet, widać oko kamery rodem z gier komputerowych – popularnych strzelanek. Widz to czuje, wie, że ktoś o niego zadbał. Do tego mamy postmodernistyczne wstawki ze współczesnymi przebojami, zwolnionym tempem i zdjęciami jak z teledysku czy filmów Tarantino. Pojawiają się one we znamiennych fabularnie miejscach. Pierwszy pocałunek na tle świszczących kul i zagrożenia życia, potem w momencie klaustrofobicznej atmosfery wędrówki przez kanały, wreszcie w chwili seksu z zakochaną w bohaterze łączniczką Kamą - w sytuacji beznadziei walki stresu nie do wytrzymania. Czyli w chwilach największego wzburzenia zmysłów. Wtedy Komasa daje młodzieżowe wstawki i puszcza oko do młodych. Czy udanie? Nie umiem ocenić.

Dwoje bohaterów wyróżnia po wyjściu z kanałów wygląd – są brudni i czarni. Tymczasem na Śródmieściu młodzi jeszcze się bawią, cieszą powstaniem – w swojej naiwności nie wiedzą, jako zgroza ich czeka. Stefan opuszcza swoją dziewczynę – znów nie bardzo wiadomo dlaczego. Ta za nim pójdzie – pewnie z miłości, choć Komasa konsekwentnie nie wdaje się w takie ideowe dylematy. To dopiero połowa filmu, ale muszę przyznać, że ja w tym miejscu odpadłem. Nadmiar drażliwości spowodował, że przestałem emocjonalnie reagować. W którym miejscu odpadnie młody widz? Może wcześniej, może później, wszystko jedno. Ważne, że odpadnie, że będzie miał dość. I nie będzie chciał wracać. Nie do filmu – do przeżywania powstania, do całej tej atmosfery. O to chodzi. W każdym razie druga część filmu już się Komasie nie klei, narracja się rwie, pomysły nie współgrają.  

Trzeba na koniec wspomnieć o rzeczach drobniejszych, ale takich które są i swoją funkcję zapewne spełniają. Komasa szarżuje i lubuje się w scenach brutalności ale oszczędza i kreśli delikatną kreską w scenach, w których ma do zaproponowania czytaj: zakamuflowania, przekaz ideologiczny. No dobrze, wódki i pijących Polaków tu nie ma. Gołe tyłki męskie i kobiece są, ale umiarkowanie, w sam raz, żeby nie postawić twardego zarzutu. Boga w filmie nie ma, nikt się nie modli, nie prosi o nic. Jeden ze starszych powstańców rzuca coś w rodzaju: tylko gdzie jest Bóg? w reakcji na ogrom cierpienia wokól. Słowa nie brzmią jak rzecz do dyskusji, raczej jak teza, z którą nie ma sensu  polemizować, a trzeba przyjąć jako naturalną. Figurką Matki Boskiej Biedronka rąbnie w głowę jednego z powstańczych dowódców, gdy ten za złożenie podpisu na przepustce każe jej się rozebrać. Komasa nie odmówił sobie zatem ukazania dowódcy-zwyrodnialca. Z jakich powstańczych wspomnień wziął sobie tę postać? Odpowiadam: z żadnych.

I jeszcze jedno: wyraźnie zaznaczają swoją obecność na ekranie berlingowcy. Nieporadni ale jednak idący na pomoc Powstaniu. Stawający w pierwszym szeregu na Czerniakowie. Kim są, skąd się wzięli – Komasa nie odpowiada. Młodzież musi się douczyć. Coś tam jej Komasa dopowiada, jakieś kłamstwo podrzuca. W jednej ze scen powstańcy zauważają sowieckie czołgi jadące wzdłuż rzeki po praskiej stronie. Chwilę potem Niemcy wysadzają most na Wiśle. Biedni Rosjanie! nie będą mogli przejechać na drugą stronę. Biedni powstańcy! Nie dostaną pomocy. Czy wobec takiego ukazania kulisów sowieckiego zatrzymania się na Wiśle mam się cieszyć, że Komasa nie drwił z Boga aż w takim stopniu jak Passendorfer w „Kolumbach”? Że  bohaterowie Komasy niczym Jan Englert w tamtym serialu też popłyną wpław Wisłą, ale u Komasy nie będzie to ucieczka do sowieckich wybawicieli?

Na koniec wypowiedzi reżysera i byłych powstańców.

Jan Komasa:

„W „Mieście” cały czas pracujemy nad wizualną stroną, ale reżysersko, dla mnie, symbolem jest dmuchawiec. W jednym miejscu urodzili się jacyś ludzie, których porwał wiatr historii.”

„Mam pewną dowolność jeśli chodzi o dobór postaw. Mój bohater może zachowywać się dziwnie: nie po żołniersku na przykład. Ale nie mogę pozwolić sobie na zbyt wiele, bo inaczej przestanę być wiarygodny. Dla jego zachowań potrzebuję kontrapunktu – jeśli on zrobi coś, co nie jest powszechnie akceptowane, ktoś musi mu zwrócić uwagę. I tak się stanie. Z tym, że ja idę jeszcze dalej, gram filmem”

„Człowiek w sytuacji zagrożenia robi straszne głupoty. Śmierć, którą pokazuję, nie jest wyidealizowana. Jest czasem głupia i niepotrzebna…”

Tylko Pan tak bardzo koncentruje się na chaosie, że marginalizuje pracę dowódców powstania, którzy przecież mieli strategię walki.
" Ale ja chciałem opowiedzieć o żołnierzach szeregowych. Pamiętajmy, że w moim filmie pokazuję oddział, który jest w odwodzie." 

Powstańcy warszawscy:

„Chcielibyśmy, żeby ten film rzeczywiście przedstawiał to, co myśmy robili, żebyśmy mogli jeszcze raz poczuć tamtą atmosferę. Ja nie widziałem jeszcze żadnego filmu, który choć w części uchwyciłby tę radość, tę atmosferę, która panował w kwaterze “Zośki” 1 sierpnia. To się nie da, po prostu to się nie da opisać! To trzeba przeżyć”

 „Kiedy ten Czerniaków już się wali, kiedy po drugiej stronie ściany są Niemcy, a tutaj ta łączniczka zdzierająca z siebie to wszystko do naga... Bieliznę pokazuje... Trzy tygodnie byliśmy niegoleni, niedomyci i głodni. A oni w filmie oddają się temu gwałtownemu seksowi... Bzdura, po prostu bzdura” 

"Gdy dziewczyna zaczynała przyjaźnić się z chłopakiem, on pamiętał, że jeśli są razem po walce, to żeby o dziewczynie pomyśleć – żeby zdobyć dla niej na przykład trochę wody czy coś do zjedzenia. Objąć ją serdecznie, nawet przytulić. Wiem, że były [w filmie] próby pokazania, że: 'przybiegli, gdzieś w kąt jakiś wpadli i się na siebie rzucili'. Ja sobie w ogóle takich scen nie wyobrażam w czasie powstania”.
 

5 komentarzy

avatar użytkownika kazef

1. Komasę na planie

odwiedził Andrzej Wajda i minister Zdrojewski.
Obaj reżyserzy podjęli się realizacji filmów o powstańczym zrywie z 1944 roku, będąc w zbliżonym wieku – zwrócił uwagę minister. Wajda, gdy rozpoczynał prace nad „Kanałem”, miał 29 lat. Kręcący obecnie „Miasto44” Komasa to 31-latek.
87-letni Wajda podczas spotkania z młodszym reżyserem powiedział: „Cieszę się, że młodzi koledzy odwołują się do polskiej przeszłości, bo z tą przeszłością nie rozprawiliśmy się jeszcze do końca”.
http://dzieje.pl/film/wajda-i-komasa-spotkali-sie-na-planie-filmu-o-pows...

avatar użytkownika Maryla

2. @kazef

czerwona tłuszcza miała na swoja wyłączność przez całe 8 lat środki finansowe i machinę propagandy, aby zniszczyć wszystko co piękne w kulturze i historii Polski.
Pomimo 25 lat prób zabicia w Polakach poczucia dumy , pedagogika wstydu poniosła sromotną klęskę.
Najlepiej pokazują to wyniki wyborów i 11 listopada.
Miejmy nadzieję, że proces wychowania młodych Polaków w dumie z własnej narodowej kultury i historii rozpocznie sie za rządów PiS.

Na pohybel wszystkim czerwonym "artystom"i ich sponsorom!

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

3. @Maryla

Komasa został doceniony, dostał paszport Polityki i przemawiał do młodych na owsiakowym Przystanu Woodstock. Na tymże Przystanku zachwalała jego film Agnieszka Holland.
Całe szczęście młodzi na nich nie głosują.

avatar użytkownika guantanamera

4. @kazef

"Boga w filmie nie ma, nikt się nie modli, nie prosi o nic. Jeden ze starszych powstańców rzuca coś w rodzaju: tylko gdzie jest Bóg?"
Odpowiadam wspomnieniem Pana Stanisława, (pisałam o Nim tu http://blogmedia24.pl/node/71952#comment-343532) wtedy nastoletniego chłopca:
"Do południa służyłem do Mszy św., które odprawiane były w bramach i na podwórkach. Kapłani podczas każdej Mszy św. udzielali wiernym absolucji (odpuszczenia wszystkich grzechów). Uczestniczyłem też w odgruzowywaniu zawalonych domów i wydobywaniu ludzi, żywych i zmarłych. Było to trudne zadanie i bardzo psychicznie obciążające. Codziennie wieczorem odmawialiśmy Litanię Powstańczą wraz z suplikacjami leżąc krzyżem w czasie nalotów.
Suplikacje powstańcze:
Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie
Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie
Od pocisków i grantów - wybaw nas, Panie
Od miotaczy min - wybaw nas, Panie
Od pożarów i spalenia żywcem - wybaw nas, Panie
Od rozstrzelania - wybaw nas, Panie
Od zasypania - wybaw nas, Panie...

To był po prostu inny świat... Są tacy, którzy nie mogą go znieść i muszą dewastować...

avatar użytkownika kazef

5. @guantanamera

Dziękuję za wspomnienie Pana Stanisława. To był inny świat i inaczej myślący ludzie. Przytoczę relację Ireny Ćwiertnia-Sitowskiej: 


Codziennie po południu wszyscy mieszkańcy zbierali się w piwnicy, aby wspólnie odmawiać różaniec i śpiewać religijne pieśni. Często podczas modlitwy słyszeliśmy odgłosy przeraźliwego zgrzytu, gdy Niemcy strzelali z armaty zwanej krową, której pociski przelatywały nawet kilka kilometrów. Celowano w nasz dom, który jako jedyny stał pośród morza gruzu. Nie było prądu, karbid dawno się skończył, zostało jeszcze tylko parę świec. Woda ledwo kapała z kranu, trzeba było ją z trudem łapać do gotowania potraw i picia.
Ze zbombardowanego kościoła św. Michała przychodził ksiądz, by odprawiać mszę świętą. Podczas jednego z nabożeństw rozpętało się prawdziwe piekło, z nieba leciały bomby, a z oddali wystrzeliwano pociski niosące zniszczenie. Modliliśmy się o ocalenie lub rychłą śmierć. Życie stawało się nie do zniesienia. Podczas bombardowania ściskałam w dłoni maleńki różaniec, który dostałam od babci Józi. Przywiozła go przed wojną z pielgrzymki do Częstochowy.

http://www.oil.org.pl/xml/oil/oil68/gazeta/numery/n2013/n201308/n20130832