MAGAZYN POLACY NA RATUNEK ŻYDOM

avatar użytkownika Maryla

NIEZNANI BOHATEROWIE

Ks. prof. Paweł Rytel-Andrianik

 
zdjecie

Od lewej: Józefa Dziuba i uratowana Helena Kirjanow w podziemiach Domu Arcybiskupów Warszawskich, które służyły za schron podczas Powstania Warszawskiego (FOT. L’OSSERvATORE ROMANO)

20 tys. nazwisk Polaków ratujących Żydów zgłoszonych w ciągu siedmiu miesięcy – to odpowiedź na apel Radia Maryja. Nadspodziewany odzew świadczy o bardzo dużym zakresie pomocy udzielanej w czasie zagłady oraz o potrzebie Kaplicy Pamięci w Polsce.

Pod koniec stycznia projekt toruńskiej Kaplicy Pamięci został przedstawiony Ojcu Świętemu Franciszkowi. Kiedy Papież usłyszał, że będą w tym miejscu upamiętnione osoby, które ratowały ludność żydowską, od razu udzielił swego błogosławieństwa i nad projektem uczynił znak krzyża świętego. Ponadto złożył swój podpis na projekcie Kaplicy Pamięci jako znak swojej życzliwości i wsparcia dla tej inicjatywy.

Papieskie błogosławieństwo jest wyrazem szacunku Następcy św. Piotra dla wszystkich Polaków, którzy ratowali ludność żydowską, oraz dla tych, którzy starają się ocalić od zapomnienia pamięć o bohaterach. W tym gronie szczególną zasługę mają ci, którzy przekazują relacje telefonicznie, e-mailowo lub listownie.

Tajemnicze zdjęcie

W odpowiedzi na apel o nadsyłanie danych do Kaplicy Pamięci udało się ustalić, kto jest na zdjęciu – ikonie Powstania Warszawskiego. Do tej pory wiadomo było, że fotografia, na której widać trzy kobiety i dziecko, została wykonana podczas Powstania Warszawskiego w Śródmieściu przez fotografa powstańczego Joachima Joachimczyka ps. „Joachim.”

Kilka dni temu zadzwonił Henryk Dziuba i przekazał informację, że na tym zdjęciu (od lewej) jest jego mama Józefa oraz ukrywana Żydówka Helena Kirjanow i bezdomna kobieta z wnuczką, wzięta z ulicy podczas powstania. Zdjęcie zostało wykonane w podziemiach Domu Arcybiskupów Warszawskich służących wtedy za schron.

Henryk Dziuba, mający 15 lat w 1944 r., relacjonuje, że po powstaniu w getcie warszawskim Maria i Andrzej Dobrodziejowie skierowali Helenę Kirjanow do Jana i Józefy Dziubów, którzy zdecydowali się ukrywać ją w swoim mieszkaniu. Na początku Powstania Warszawskiego Józefa Dziuba wraz z ukrywaną Żydówką znalazły schronienie w Domu Arcybiskupów Warszawskich na ul. Miodowej 17/19, za akceptacją m.in. ks. Zygmunta Choromańskiego, późniejszego biskupa pomocniczego warszawskiego, i ks. Józefa Podbielskiego, którzy wiedzieli o tożsamości Heleny Kirjanow. Józefa zdecydowała się przyjąć także bezdomną osobę z ulicy wraz z jej wnuczką. Kobiety przebywały w podziemiach Domu Arcybiskupów Warszawskich. W tym czasie Helena w ogólne nie wychodziła z budynku, a Józefa przygotowywała posiłki duchownym i innym przebywającym tam ludziom. W pomoc był zaangażowany także Andrzej Wróbel pracujący w pałacu arcybiskupim.

Wszyscy znajdujący się na zdjęciu przeżyli wojnę. Pod koniec lat 40. Helena Kirjanow wyjechała do męża do Francji, a następnie do rodziny do Argentyny. Do końca utrzymywała serdeczny kontakt z tymi, którzy ją uratowali.

Bohaterowie odzyskują imię

Podobne przykłady osób, które ratowały ludność żydowską, wychodzą powoli na światło dzienne. Wiele w tym względzie zależy od miejscowych władz samorządowych, lokalnych stowarzyszeń i ludzi dobrej woli. Wystarczy, że rozpocznie się zbieranie informacji na ten temat, chociażby na stronie www.sprawiedliwi.org.pl, aby dotrzeć do cichych bohaterów, którzy z narażeniem życia swego i swych rodzin ratowali swoich sąsiadów na danym terenie.

Przykładem jest chociażby powiat Wołomin, gdzie z inicjatywy miejscowych władz udało się dotrzeć do informacji o 50 Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, których nazwiska są obecnie wypisane na pomniku znajdującym się w miejscu muru byłego getta. Ten pomnik ukazujący rodzinę polską chroniącą rodzinę żydowską (zob. okładkę „Magazynu”) jest wymownym znakiem wielowiekowej dobrosąsiedzkiej historii polsko-żydowskiej w powiecie wołomińskim. To, czy zachowana zostanie pamięć o lokalnych bohaterach, zależy zarówno od miejscowych władz, jak i od tych, którzy zabiegają o ocalenie prawdy historycznej.

Śmierć za kromkę chleba

Tylko w Polsce nawet za podanie kromki chleba osobie pochodzenia żydowskiego groziła kara śmierci. Taką karę wykonywano publicznie, aby odstraszyć od udzielania jakiejkolwiek pomocy Żydom. Mimo to bardzo wielu Polaków ryzykowało życie swoje i swych rodzin, aby ratować osoby innej narodowości i wyznania.

Do tej pory nie ma w Polsce pomnika, który by upamiętniał w skali kraju Polaków ratujących ludność żydowską. Kaplica Pamięci w Toruniu wypełni tę lukę. Jest ona budowana pod kościołem pw. Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i bł. Jana Pawła II jako wotum wdzięczności za pontyfikat Papieża Polaka. Na jej marmurowych ścianach zostaną wyryte – podobnie jak w Yad Vashem w Jerozolimie – nazwiska Polaków ratujących Żydów. Wśród nich jest ponad 6,3 tys. odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata oraz kilkanaście tysięcy bohaterskich Polaków, którzy do tej pory pozostawali nieznani.

W tym gronie jest ok. 1500 osób zamordowanych za pomoc ludności żydowskiej oraz ok. 1000 księży i wiele sióstr zakonnych. Gdyby nie Kaplica Pamięci, pozostałaby luka w historiografii Polski dotycząca dobrosąsiedzkich relacji polsko-żydowskich.

Owoce apelu

Dzięki apelowi dotyczącemu Kaplicy Pamięci zebrano też informacje o licznych miejscach pochówków ludności żydowskiej zamordowanej przez niemieckich nazistów. W przyszłości planuje się ich upamiętnienie, aby oddać należny szacunek ofiarom holokaustu.

Przesłano dotąd setki stron dokumentów, liczne zdjęcia i relacje pozostawione po wojnie przez uratowanych Żydów. W 90 proc. nigdy wcześniej nie były one publikowane, więc rzucają nowe światło na relacje polsko-żydowskie podczas II wojny światowej. Istotne jest też, że wiele relacji przekazują naoczni świadkowie wydarzeń sprzed ponad 70 lat. Najczęściej mówią o swych rodzicach, rodzinie lub krewnych. Dzięki temu można sprostować wiele nieścisłości powtarzanych w literaturze holokaustu, szczególnie dotyczących nazwisk i imion oraz nazw miejscowości.

Przykładowo część publikacji podaje błędnie, iż Franciszek Ligas zginął za ratowanie Żydów w miejscowości Bystra k. Nowego Targu, a z relacji jego siostrzenicy Władysławy Bryjak wiadomo, że zginął w miejscowości Maruszyna. Podobnie niektóre publikacje podają, iż za tę pomoc został zabity Józef Krawczyk, jednak na podstawie relacji jedynego ocalonego z rodziny wiadomo, że zginął Stanisław, a nie Józef Krawczyk. Podobnych przykładów jest wiele, a mają one znaczący wkład w ukazanie prawdy historycznej.

Co dalej?

W związku z tym, że wiele relacji zgłoszonych do Kaplicy Pamięci nigdy nie ujrzało światła dziennego, w planie jest publikacja książki oddającej głos uratowanym Żydom oraz ratującym Polakom. Wcześniej zaś uruchomiona zostanie strona internetowa na ten temat oraz profil na Facebooku i na Tweeterze, aby dzielić się najnowszymi odkryciami na forum międzynarodowym, także w języku hebrajskim i angielskim. Jest to nieodzowne, tym bardziej że zainteresowany tą kwestią jest m.in. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie, jeden z departamentów rządu USA oraz środowiska akademickie.

 

Autor jest profesorem Papieskiego Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie, koordynuje akcję zbierania świadectw do Kaplicy Pamięci w Toruniu.

http://www.naszdziennik.pl/wp/66979,nieznani-bohaterowie.html

zdjecie

Ester Weber z domu Muehlbauer (pierwsza z lewej) odwiedziła w latach 90. rodzinę Bików, której zawdzięcza ocalenie podczas wojny ()

Pospolite ruszenie

Anna zechenter

 

Czternastolatek zastrzelony przez Niemca, gdy chciał podać chleb Żydom z getta w Sokołowie Podlaskim, długo umierał z powodu upływu krwi.

Kobieta rozstrzelana za przyjęcie pod swój dach dziecka cudem ocalałego z likwidacji getta w Kołomyi; pozostawiła dwoje sierot. Takich świadectw są tysiące.

Ponad 6 tysięcy Polaków zostało uhonorowanych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za pomoc Żydom pod niemiecką okupacją. Inni byli przez dziesięciolecia bezimienni. Żyli tylko w pamięci bliskich. W czasie wojny płonęły dokumenty, ginęli świadkowie. Czasem uratowani urywali kontakt ze swymi wybawcami, a przecież ich zeznanie wymagane jest przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie do uznania kogoś za Sprawiedliwego. Liczba tych, którzy ryzykowali śmierć swoją i całej rodziny dla ocalenia nieznanych im czasem ludzi, jest więc znacznie wyższa niż owe 6 tysięcy – może nawet wielokrotnie…

Szlak na Słowację

 

Młodziutka Żydówka szła na spotkanie z Franciszkiem Koperstyńskim, przedwojennym żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza, który od zimy 1939 roku przechowywał żydowskich uciekinierów w swoim rodzinnym domu w Jaśliskach przy granicy ze Słowacją, a potem przeprowadzał ich na słowacką stronę. W Daliowej kobietę zatrzymał oddział złożony z Niemców i Ukraińców. Według wspomnień brata Franciszka, Antoniego, było to na przełomie lat 1942 i 1943. Przerażona dziewczyna podała adres, pod który zmierzała, nazwisko Koperstyńskich i hasło kontaktowe. O tym, co stało się później, opowiedział Antoni, wówczas 11-letni chłopiec. Oddział niemiecki obstawił dom w Jaśliskach. „Franciszek był na strychu, nas wszystkich wyciągnęli z domu, bili i popychali kolbami, postawili pod mur, przyprowadzili tę Żydówkę i na naszych oczach rozstrzelali. (…) W naszą całą rodzinę wycelowali karabiny i tylko cud, prawdziwy cud sprawił, że nas nie zastrzelili. Krzyczeli i szukali Franka, ten zdążył już uciec, był bardzo sprytny. Nie mogąc znaleźć najstarszego brata, zabrali ze sobą młodszego Bolka, zabrali też ojca”.

Bolesława Koperstyńskiego po bestialskim śledztwie w Jaśle wywieziono do Auschwitz, gdzie został zamordowany w marcu 1943 roku. Ojciec przesiedział w gestapowskiej katowni kilka miesięcy i został wypuszczony. A Franciszek zdecydował się opuścić dom, żeby nie narażać bliskich, i rozpoczął walkę przeciwko Niemcom z bronią w ręku w partyzanckich szeregach Armii Krajowej.

Zanim jednak nadszedł ów tragiczny dzień, w domu rodziny Koperstyńskich, w specjalnie urządzonym pomieszczeniu pomiędzy dachem a sufitem strychu, Żydzi spędzali zawsze jedną noc przed skokiem na słowacką stronę. Franciszek wyruszał z nimi przez góry na Słowację. Maria, jego siostra, szacowała, że przez ich dom przeszło od kilkudziesięciu do ponad stu polskich Żydów. Wspominała też, że po wojnie przychodziły do nich liczne listy z podziękowaniami za ocalenie.

Nie doczekał tych czasów Franciszek, zamordowany w lutym 1944 roku w miejscowości Haczów przez szefa lokalnego gestapo. Korespondencja z Zachodu budzić zaczęła natomiast zainteresowanie władz komunistycznych. Według słów Marii, ból po śmierci dwóch braci, ogrom cierpienia, który spadł na nich podczas wojny, a także ciągłe nękanie przez komunistów sprawiły, że listy te palili, a o heroizmie brata zmuszeni byli zapomnieć na długie, długie lata.

Ocalili dwoje dzieci, stracili syna

Danka Błażejewska była Żydówką – we wspomnieniach Witolda Szczęśniaka żyje pod tym nazwiskiem, bo prawdziwego nie zna. Jego ojciec, Stanisław, przywiózł pewnego dnia wiosną 1942 roku do domu w Suchodole pod Sokołowem Podlaskim dziewczynę w wieku około 13-14 lat, blondynkę mówiącą dobrze po polsku. Sąsiadom nawet przez myśl nie przeszło, że może być Żydówką.

Latem 1942 roku, gdy Szczęśniakowie przeprowadzili się do Sokołowa Podlaskiego, wzięli Danutę ze sobą. Wtedy właśnie Stanisław Szczęśniak wyrobił jej niemiecką kenkartę na nazwisko Danuta Błażejewska. „Danka prowadziła nasze gospodarstwo domowe i wychowywała mnie i moją siostrę Annę” – napisał w relacji z października 2013 roku Witold. Oficjalnie była polską sierotą zatrudnioną przez Szczęśniaków. Po śmierci ojca w 1947 roku matka Leontyna wyszła ponownie za mąż i przeniosła się do Kosowa Lackiego – rodzinnej miejscowości Danuty. Tam dziewczyna zaczęła szukać swoich bliskich – nie pozostał po nich jednak żaden ślad. Prawdopodobnie zginęli.

Po odwiedzinach przedstawicieli Komitetu Pomocy Żydom jesienią 1949 roku Danuta, wówczas już okołodwudziestoletnia kobieta, wyjechała do Izraela na zawsze. Nigdy nie odezwała się do ludzi, którzy uratowali jej życie i z którymi mieszkała siedem lat – może nie chciała albo nie potrafiła wracać pamięcią do tamtych czasów, kiedy każdy dzień mógł być ostatnim.

W rodzinie Szczęśniaków było – obok Witolda i Anny – jeszcze trzecie dziecko, Tadeusz. Czternastoletni chłopak nie mógł patrzeć na nędzę Żydów w getcie. „Wspólnie z dwoma kolegami postanowili przed Wszystkimi Świętymi [1943 roku] przemycić chleb i warzywa Żydom do getta – wspomina Witold. – Przebywała tam ostatnia garstka Żydów wykorzystywanych przez Niemców. Pracowali przy ekshumacji zwłok zamordowanych przez Niemców w czasie likwidacji getta w 1942 roku. Ładowali zwłoki na samochody i wywozili do obozu w Treblince, gdzie były palone”. Tadeusz i dwaj jego koledzy dogadali się z pilnującym terenu Niemcem, ten jednak, pijany, otworzył do nich niespodziewanie ogień. „Brat został postrzelony w kręgosłup. Zmarł po kilku godzinach z upływu krwi” – podaje Tadeusz Szczęśniak.

Zigban Elimelech trafił do rodziny Szczęśniaków jeszcze przed Danką, bo jesienią 1941 roku. „Był w stanie skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego, strasznie wychudzony. Brat najpierw ostrzygł jego włosy na głowie. Pamiętam, że skóra miała dziury wyżarte przez wszy do kości czaszki”. Wołali na niego „Władek”, pozostał u nich przez osiem miesięcy, ukrywał się na strychu. Potem wziął go do siebie wuj Witolda, Franciszek Tyszko z Suchodołu – tam na oczach całej wsi chodził na Msze św. do kościoła, żeby rozwiać wszelkie podejrzenia. Zigban Elimelech „Władek” też wyjechał po wojnie do Izraela, ale utrzymywał kontakty z Franciszkiem Tyszką. Korespondencja zaginęła – ocalała karteczka z jego izraelskim adresem, którą pozostawił w Suchodole, szukając tam w 2005 roku swoich wybawicieli. Żaden z nich nie dożył tej chwili. „Trzeba pamiętać, że na terenie naszego powiatu działała niemiecka fabryka śmierci w Treblince. Jesteśmy dumni, że w naszych rodzinach Tyszków i Szczęśniaków udało się przeżyć Władkowi całą wojnę” – pisze Wojciech Szczęśniak. „Szkoda, że tak mało pozostało w pamięci i właściwie żadnych dokumentów”.

„Zmówcie za mnie ’Wieczne odpoczywanie’”

Zuzanna Puławska używała imienia Zosia – tak podpisywała swoje listy z więzienia w Stanisławowie, dokąd zabrało ją gestapo za to, że pozwoliła zostać w swoim domu żydowskiemu dziecku ocalałemu z likwidacji getta w Kołomyi. Przed wojną rodzina Puławskich dobrze znała żydowską krawcową i jej troje dzieci: Hanię, Basię i Mojszego. Gdy Niemcy zaczęli likwidować getto, Mojsze przeżył cudem. Wydostawszy się spod zwałów trupów, przerażony chłopak ruszył przed siebie, szukając schronienia. Dotarł do domu Puławskich, których znał i pamiętał z czasów przedwojennych. Wpadł do mieszkania i od razu pobiegł na strych. Zuzanna nie wahała się z decyzją: chłopca należy ratować.

Miesiącami siedział na strychu, przeżywając zapewne wciąż od nowa koszmar, który rozegrał się na jego oczach. Nerwy miał w coraz gorszym stanie. Któregoś dnia nie wytrzymał, zbiegł na dół i jak w amoku zaczął grozić, że się zabije, utopi, krzyczał, że nie ma ani po co, ani dla kogo żyć. Nie zdołali go zatrzymać – wybiegł na ulicę i przepadł. Gdy Zuzanna Puławska wróciła z nabożeństwa w cerkwi greckokatolickiej w święto Matki Bożej Zielnej, pod domem było już gestapo.

W listach, które pisała do brata Józefa ze stanisławowskiego więzienia, chęć życia („Nie chcę dopuszczać myśli do siebie, że jutro mogę nie żyć – bo ja chcę żyć, i to bardzo!!!”) przeplata się z poczuciem, że postąpiła słusznie. „Tak moi Kochani, za dobre serce siedzę, jak nie warto (…) być tylko [słowo „tylko” podkreślone mocno dwa razy] egoistą, żyć dla siebie samego”. A nad wszystkimi uczuciami dominuje niepokój o los dzieci: „Gdyby jednak Bóg mnie powołał, proszę Cię, zaopiekuj się moimi dziećmi jak ojciec. Od Matki dowiesz się o mojej śmierci”. W marcu 1944 roku w ostatnim liście do brata pisała: „Zmówcie czasem za mnie Anioł Pański i wieczne odpoczywanie. Nie rozpaczajcie”. Dwa miesiące później została zamordowana przez Niemców.

Współwięźniarka Olga Plewa napisała w 1986 roku z Detroit do córki Zuzanny Puławskiej, Stanisławy Kopeć: „Pani Puławska jest mi znana, bo siedziałam razem ze swoją Matką w więzieniu (…) za pomoc Żydom. Pani Matka zabrana była z więzienia na śmierć i nie wróciła nigdy, a ja ze swoją Matką zostałyśmy ocalone. (…) Gdy klucznik otworzył drzwi i wykrzyknął: ’Frau Pulawski, raus!’, jeszcze odwróciła się do nas głową i powiedziała ’do widzenia’. Bardzo płakaliśmy za Panią Puławską, bardzo była przyjemna, ładnie śpiewała. My bardzo lubiliśmy, jak Pani Puławska śpiewała”.

„Jak własne dziecko”

 

„Kiedy sytuacja Żydów stała się bardzo trudna, rodzice moi zadecydowali, że jedyną możliwością przeżycia (…) było umieszczenie mnie u ich nieżydowskich znajomych (…). Ojciec zostawił mnie u Józefa Bika, Mariana Bika i ich siostry Marii. Przyprowadził mnie do nich w środku nocy. Miałam wtedy około trzech lat, ale pamiętam, jak mówił mi, że jestem Żydówką i żebym o tym zawsze pamiętała, ale nikomu nie mówiła, gdyż mogłabym zostać zabita” – takie notarialne oświadczenie złożyła Ester Weber z domu Muehlbauer w latach 90. Mieszkająca w USA Żydówka pamięta dobroć i miłość, z jaką przyjęto ją wiosną 1940 roku w domu Bików. „Wychowywali mnie jak własne dziecko. Oczywiście chodziłam z nimi do kościoła, uczyłam się wszystkich modlitw i prowadziłam życie dobrej chrześcijanki. Byłam tam szczęśliwa do czasu, gdy jacyś młodzi chłopcy zobaczyli mnie na polu pasącą krowy i donieśli o mnie policji”. Rzecz działa się w Krzemienicy na Podkarpaciu.

Rodzinną historię pomocy Żydom Marian Bik opowiedział swojej córce Marii Lis, a ona złożyła relację: „Mój ojciec pamiętał, jak jego matka wynosiła jedzenie młodemu Żydowi, który ukrywał się w polu kukurydzy. Na stryszku w chlewiku ukrywali rodzeństwo żydowskie, trzy osoby – do chwili, gdy znalazła się dla nich lepsza kryjówka”. Po donosie na Ester Muehlbauer Bików ostrzeżono, że muszą pozbyć się dziecka lub zostaną wszyscy rozstrzelani, a gospodarstwo spalone. Ostatnią noc przed wyprawą w nowe miejsce dziewczynka spędziła w stajni. „Marian Bik i cała rodzina płakali. Przychodzili kolejno do mnie, żeby się pożegnać” – wspomina. Rankiem Maria Bik zawiozła ją pociągiem do Warszawy, żeby poszukać siostry ojca dziewczynki, której wcześniej pomagali załatwiać fałszywe dokumenty. W tym czasie ojciec Ester ukrywał się w lesie, a matka została zastrzelona przez Niemców. „Rodzina Bik zrobiła wszystko, co w ich mocy, żeby uratować moją rodzinę, narażając przy tym własne życie”.

Ester ze swoim mężem i dziećmi wybrała się w 1993 roku do Krzemionki, gdzie odnalazła żyjących jeszcze Mariana i Marię Bików – Józef został zamordowany przez komunistów w 1945 roku.

Ojcu Ester Chananowi Muehlbauerowi udało się przeżyć niemiecką okupację. On również złożył w latach 90. notarialne oświadczenie, w którym podkreślił, że „Marian, Józef i Maria Bikowie uczynili wszystko, co możliwe, dla ocalenia mojej córki. Żyje ona dzisiaj dzięki nim”.

Wciąż pojawiają się nowe relacje, poznajemy nieznane dotychczas historie – czemu bać się tego słowa – heroizmu ludzi, którzy na szalę rzucali życie bliskich, by ratować życie Żydów. Kiedy ginęli, pozostawiali po sobie sieroty. Niech na koniec przemówi Władysław Augustyn, który w lutym 1943 roku był świadkiem rozstrzelania rodziców za ukrywanie siedmiorga Żydów w Szerzynach w Tarnowskiem. „Do dnia dzisiejszego odczuwam boleść po utracie najbliższych memu sercu Ojca i Matki. Nie mogę zapomnieć tej tragedii”.

Niechby twórcy kłamstwa o udziale Polaków w holokauście spotkali się z dziećmi ludzi wymordowanych za pomoc Żydom, które dorastały jako sieroty i dziś jeszcze nie mogą mówić bez łez o śmierci najbliższych. Niechby wysłuchali prawdziwych opowieści i spojrzeli im w oczy, zamiast „rozprawiać się z mitami o polskiej martyrologii”.

 


W artykule wykorzystano relacje i materiały nadesłane na apel Radia Maryja w sprawie Kaplicy Pamięci w Toruniu.

http://www.naszdziennik.pl/wp/66983,pospolite-ruszenie.html

zdjecie

(FOT. ARCH)

PRZEŻYŁAM

Ester Maria Nirenberg

 

Ja jestem Ester Gaist, od męża Nirenberg, urodzona w Warszawie 10 marca 1918 roku. Podczas wojny mieszkałam w Warszawie. Moja matka umarła przed wojną, a mój ojciec podczas wojny, w roku 1941. W getcie ja mieszkałam z moją zamężną siostrą i ich dwoje dzieci.

Było to w roku 1942. Zamknięci w getcie warszawskim, nasza sytuacja była beznadziejna. Na każdym kroku groziła śmierć. Niemcy już zaczęli likwidować getto. W chwilach grożących nasuwają się myśli ratunku. Przypomniałam sobie o Marylce Diehl Skierskiej. Po trzech dniach miałam kontakt z wujkiem Marylki.

Gdy pan Gustaw Diehl [syn pastora protestanckiego] wysłuchał, o co chodzi, bez wahania powiedział mi, żebym była gotowa do podróży. Zawiadomił rodzinę o naszym przyjeździe. Ja nie miałam pojęcia, dokąd jadę. Już prawie blisko folwarku przejechaliśmy przez miejsce, co zastygło mi krew ze strachu. Słyszałam silne szczekanie psów i niebo zaciemnione dymem. Przestraszona, spytałam się pana Gustawa, gdzie my się znajdujemy. To jest Arbeitslager (obóz pracy) Treblinki, który się znajduje około dwóch kilometrów od folwarku [ok. 3 km od Treblinki I i ok. 4 km od Treblinki], dzieli nas tylko mały lasek. Trudno jest opisać, jaki ból i strach przeżyłam.

Pani Kazia, żona pana Gustawa [katoliczka, pochodząca z Poniatowa k. Treblinki], czekała na nas z dwojgiem dzieci. Od pierwszej chwili czułam, że odnalazłam rodzinę.

24 października 1943 roku wdarł się w nasze życie wielki strach. Pana Gustawa nie było w domu. W niedzielę on odwiedzał sąsiadów. Pani Kazia i ja byłyśmy na ganku, ciesząc się ostatnimi promieniami jesieni. Wtem zauważyłyśmy z daleka patrol Ukraińców, którzy służyli Niemcom. Kazia bardzo się przestraszyła i prosiła, żebym weszła do domu. Po krótkim czasie Ukraińcy przyszli do domu i powiedzieli, że tutaj stały dwie kobiety, gdzie się schowała ta druga. Oczywiście zaraz mnie odkryli i zabrali mię ze sobą na komendanturę Arbeitslager Treblinki. Chodziliśmy około 2 kilometrów. Pierwsze pytanie, które mi zadano na komendanturze, było, czy jestem Żydówką. Nie odpowiedziałam, udając, że nie rozumiem. W tej samej chwili ukazał się pan Gustaw. Gdy wrócił do domu i dowiedział się, co się w międzyczasie stało, wziął konia i przyjechał galopem, prawie w tym samym czasie, co my chodząc.

Pan Diehl był osobą znaną i poważaną i dlatego mógł wejść, tonem rozgniewanym zwrócił się do obecnych, w czystym języku niemieckim: „Jakim prawem przyprowadziliście tu moją siostrzenicę. Ona jest sierotą i od maleństwa wychowuje się w naszym domu”.

Niemcy się go spytali, czy jest pewien, że nie ma we mnie krwi żydowskiej, na co pan Gustaw odpowiedział, że coś takiego nie jest do pomyślenia, to nigdy nie mogło mieć miejsca. Wtedy usłyszałam, jak jeden powiedział drugiemu: „Frei lassen” [puścić wolno]. Kamień spadł mi z serca. Pani Kazia czekała na nas na polu, ze łzami w oczach powtarzała mi: „Ja sobie wymodliłam twoje życie”.

U tych kochanych ludzi zostałam aż do końca wojny. Po wolności w roku 1945 w mieście Łodzi otworzył się pierwszy komitet dla ocalonych. Pan Gustaw miał w Łodzi bratanka. Zwrócił się do niego, żeby poinformował się o tym komitecie. Małżeństwo Diehl było niespokojne o moją przyszłość. Pan Gustaw powiedział mi, że dopóki on żyje, ja będę miała opiekę, ale gdy jego nie będzie, nie wie, co mię czeka, i myśli, że będę się czuła pewniejszą między swoimi. Jurek, bratanek, dowiedział się o szczegółach tego komitetu, wynalazł pokój dla mnie u pewnej rodziny i też pracę i przyjechał po mnie. W taki sposób opuściłam dom moich zbawicieli. Ale jak długo ja zostałam w Polsce, oni nie przestali troszczyć się o mnie. Przysyłali mi paczki żywnościowe.

W Łodzi mieszkałam dwa lata. Brat mój, który od wielu lat mieszkał w Argentynie, odszukał mię dzięki temu komitetowi. Przysłał mi pozwolenie wjazdu do Argentyny i w roku 1948 opuściłam Polskę. Oczywiście mój kontakt z ukochaną rodziną Diehl nie przerwał się.

Byłoby brakiem honoru i bezwstydną niewdzięcznością, gdybym do ostatniego mego tchu nie pamiętała z wielkim uczuciem miłości rodziną Diehlów, która w tragiczności chwili mego życia ofiarowała mi swoją pomoc, wystawiając się na wszelkie niebezpieczeństwo.

http://www.naszdziennik.pl/wp/66980,przezylam.html

Polin – Polska i heroizm Sprawiedliwych

Ks. prof. Waldemar Chrostowski

 

Po wybuchu II wojny światowej, przez wiele setek lat, żydowskie matki opowiadały swoim dzieciom wzruszającą hagadę, czyli budującą przypowieść. Brzmiała tak: Gdy Żydów wypędzano z różnych krajów na zachodzie Europy, szli na wschód, prosząc Boga o znak, kiedy już dotrą do ziemi, w której będą mogli bezpiecznie osiąść i żyć. Narażeni na liczne przeciwności, szli długo i wytrwale, aż doszli do kraju, w którym są piękne lasy i puszcze. Wsłuchując się w ich szum, rozpoznali dźwięk najpiękniejszej hebrajskiej spółgłoski, którą jest „sz”, rozpoczynające wyznanie wiary „Szma Israel” i życzenie pokoju „szalom”. Zdumieni, podnieśli głowy i na drzewach tej krainy ujrzeli wypisane palcem Bożym po hebrajsku słowo „Po-lin”, czyli „tutaj pozostań/odpocznij”. Polin to hebrajska nazwa Polski, używana do dzisiaj. Polska stała się dla Żydów ziemią wytchnienia i odpoczynku, którą nazywali „paradisus Iudeorum”, „raj dla Żydów”.

Niemieccy najeźdźcy, realizując narodowo-socjalistyczną ideologię, drobiazgowo zaplanowali i przeprowadzili masową zagładę Żydów. Dokonali jej na ziemiach polskich nie tylko dlatego, że tu mieszkało najwięcej Żydów przeznaczonych przez nich na śmierć, lecz również dlatego, że chcieli radykalnie i raz na zawsze zmienić żydowską pamięć o Polsce. Wiedzieli, że wojna musi się skończyć, a od końca 1941 r. wiedzieli, że skończy się ich klęską. Właśnie wtedy postanowili definitywnie zakończyć i zhańbić wielowiekową koegzystencję Polaków i Żydów, umieszczając w Polsce obozy śmierci. Nie jest przypadkiem, że przywozili do nich Żydów z odległych miejsc i krajów tylko dlatego, by położyć kres wszystkim dobrym skojarzeniom i uczynić z Polski żydowski cmentarz. Pomysłodawcy i wykonawcy tej zbrodni wiedzieli, co robią: zwracając się przeciw Żydom, dali też wyraz swojej nienawiści wobec Polaków i Polski oraz skłócili Żydów z Polakami i Polską. Fakt, że im się to udało, jest jednym z najdotkliwszych dla nas skutków II wojny światowej, z którego, niestety, nie zdajemy sobie sprawy. Wszystkie projekty pojednania polsko-niemieckiego przechodziły nad tym do porządku dziennego, a miary siania zamętu i hańby dopełnia również to, że niedawno polski sąd orzekł, iż wyrażenie „polskie obozy śmierci” jest do przyjęcia.

W tym kontekście trzeba umiejscowić heroizm ratowania Żydów przez Polaków w okresie bezmiaru upodlenia i krzywdy, którą zgotowali im Niemcy. Wciąż mam w pamięci opowieść ojca, który patrzył w Chrostowie na kolumnę Żydów pędzonych przez Niemców w stronę Ostrołęki. Była wśród nich kaleka żydowska dziewczyna, którą znał. Na kanwie dramatycznego opowiadania przewijało się poczucie bezsilności i niemocy, kontrastujące ze śmiechem i groźbami niemieckich oprawców. Za najmniejszą pomoc niesioną Żydom groziła niechybna śmierć.

A mimo to znalazło się bardzo wielu Polaków, którzy tę pomoc nieśli. Próbuje się ustalić dokładną liczbę Sprawiedliwych. Dobrze wiadomo, że okres PRL tym wysiłkom z wielu powodów nie sprzyjał. Jednak dobrze też wiadomo, że ta liczba była stale zaniżana, co w dużej mierze wpisuje się we wrogą nam logikę Endlösung, „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej właśnie na ziemiach polskich. W ten sam nurt wpisują się bezwzględne ataki ludzi i środowisk, którzy mając nieczyste sumienia, próbują zagłuszyć wyrzuty, jakie od czasu do czasu się pojawiają, gdy uświadamiają sobie, iż ogrom zbrodni byłby mniejszy, gdyby nie pozostali wobec nich obojętni, a tym bardziej, gdyby okazali rzeczywiste wsparcie prześladowanym i mordowanym Żydom. Ale tego nie było, co więcej, zapanowała zmowa milczenia, która często obraca się przeciwko Polsce i Polakom. My, Polacy, znamy aż nazbyt dotkliwie cenę, którą trzeba płacić za prawdę.

Najlepsi synowie i córki Narodu Polskiego spieszyli z pomocą okrutnie prześladowanym Żydom przede wszystkim dlatego, że przymuszała ich do tego wierność chrześcijańskiemu przykazaniu miłości Boga i bliźniego. W najbardziej mrocznych sytuacjach ukazywała się moc Ewangelii Jezusa Chrystusa, pokonująca wszelkie trudności i przeciwności, a nawet uprzedzenia i niechęć. Wielu tych, którzy przed wojną żywili urazy i fobie wobec Żydów, postrzegając ich nawet jako wrogów, w sytuacji zagłady, której dokonywali Niemcy, uświadomiło sobie potrzebę wypełniania najtrudniejszego Chrystusowego przykazania: „Miłujcie nieprzyjacioły wasze” – i dobrze zdali egzamin z miłości. Wielowiekowa koegzystencja nie była pozbawiona napięć, a przecież schodziły one na daleki plan i ustępowały wobec bezmiaru cierpienia i ślepej siły zła, która wyzwalała ogromne pokłady współczucia, miłosierdzia i pomocy.

Część Sprawiedliwych doczekała się zasłużonego uznania i podziękowania, inni na zawsze pozostali w cieniu niepamięci, jeszcze inni musieli się tłumaczyć i usprawiedliwiać… Nad wszystkimi krąży widmo ponurych i bolesnych oskarżeń, ponawianych pod adresem ogółu Polaków i całej Polski, w których można rozpoznać echa tej samej wrogości, która przesądziła o realizacji zagłady Żydów w Polsce, a nie gdzie indziej, a także echa tej samej obojętności i pogardy, która z zimną krwią przyglądała się poczynaniom zbrodniarzy i cierpieniom ich ofiar.

Na straży naszej ojczystej pamięci zawsze stał Kościół. Dobrze, że właśnie Kościół podejmuje żmudny wysiłek przywracania pamięci o Polakach, którzy w najmroczniejszym okresie historii ludzkości dali wiarygodne świadectwo chrześcijańskiej miłości. Nienawiść nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, a historia nie zamknęła bezpowrotnie swoich najczarniejszych kart. Męstwo Sprawiedliwych wcale nie przestało być potrzebne. Są oni dla nas drogowskazem i znakiem wskazującym właściwą drogę i dającym siłę, by ją podjąć oraz nią pójść.

http://www.naszdziennik.pl/wp/66978,polin-polska-i-heroizm-sprawiedliwych.html

 

Etykietowanie:

4 komentarze

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Polacy byli jedynym Narodem, który ratował Żydów z niemieckiej maszyny śmierci.
W Polsce w czasie okupacji za ratowanie Żydów była tylko jedna kara
Kara śmierci

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

2. Szanowny Panie Michale

PRZYPOMINALIŚMY O TYM W CZERWCU 2012 R.


Serwis nr 100 / 19.06.2012 - karty pocztowe .PDF

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tymczasowy

3. Wcale nie jestem pewien

czy w tamtych czasach znalazl bym sie na tej liscie szlachetnych. Nawet nie jestem pewien czy mialbym zwiazane z tym jakies problemy moralne.
Na tym kontynencie mowi sie:"Boys are boys", to znaczy chlopcy moga broic, bo po prostu sa tacy jacy sa.
Zydzi sa, jacy sa, kazdy wie. Nawet w Ultimate Soldier Challenge, gdzie ludzie jednostek specjalnych walcza z takimi samymi ludzmi innych krajow, np. Navy Seals contra Specnaz. No i trafili komandosi ze slynnej Army 82nd Airborne vs. sily specjalne Izraela. Wbrew moim oczekiwaniom, ci ostatni byli dosc slabi. Przy okazji okazalo sie, ze sa szkoleni tak, by nie liczyc sie ze stratami cywilnymi. Wala z luf jak leci. A leci jak na Szczecin!

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

4. Pan Tymczasowy

Szanowny Panie Ed,

Proszę nie krytykować Szczecina, bo będzie Pan miał ciche dni.

Ukłony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz