Dodatek specjalny - Kwatera "Ł"

15 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. dr hab. Krzysztof Szwagrzyk –

dr hab. Krzysztof Szwagrzyk – pełnomocnik prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Tajne komplety, czyli

Tajne komplety, czyli najnowsza historia Polski w ujęciu hip-hopowym

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. GKS WILGA GARWOLIN

Członkowie
Światowego Związek Żołnierzy Armii Krajowej Obwodu „Gołąb” w Garwolinie
z Prezesem mjr Marianem Cabajem składają podziękowanie kibicom

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Morsik

4. Motocykliści "Katyńscy"...

...jesteście Wspaniali! Szkoda, że nie mogę się do Was przyłączyć...

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...

avatar użytkownika Maryla

5. Przeniesienie szczątków ofiar

Przeniesienie szczątków ofiar zbrodni komunistycznych z Łączki na Powązkach Wojskowych odbyło się 7 czerwca w Warszawie.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. Gdzie jest „Inka” Już w

Gdzie jest „Inka”

Już w sierpniu mogą ruszyć poszukiwania miejsca pochówku Danuty Siedzikówny „Inki.

Profesor Krzysztof Szwagrzyk, pełnomocnik
prezesa Instytutu Pamięci IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar
terroru komunistycznego, powiedział o tych planach w Telewizji Trwam.
Szczegóły przedsięwzięcia są dopracowywane.

– Będę mówił o tym, co zostało zrobione, a nie o tym, co zamierzamy.
Nasza praca wymaga dokładności, czasu, docierania do różnych miejsc,
zatem za wcześnie mówić o tym, co będzie – zastrzega prof. Szwagrzyk.

Wiadomo jedynie, że poszukiwania najprawdopodobniej rozpoczną się w
sierpniu w Gdańsku. To tam, do więzienia przy ul. Kurkowej, prowadzą
ostatnie ślady „Inki”.

Danuta Siedzikówna trafiła tam 20 lipca 1946 r. jako więzień
specjalny i została osadzona w celi dla więźniów politycznych. Po
niespełna dwutygodniowym śledztwie i szybkim procesie młoda
sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej dowodzonej przez mjr.
Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” została skazana na śmierć.

W ostatnim grypsie przekazała znajomym: „Powiedzcie mojej babci, że
zachowałam się jak trzeba…”. 28 sierpnia 1946 r. została rozstrzelana, a
następnie dobita strzałem w głowę przez dowódcę plutonu egzekucyjnego
ppor. Franciszka Sawickiego. Wiadomości o przebiegu egzekucji zachowały
się dzięki relacjom świadków, do których dotarł IPN: ks. Mariana
Prusaka, który spowiadał „Inkę” przed egzekucją, i Alojzego Nowickiego,
b. zastępcy naczelnika więzienia w Gdańsku. Jeszcze przed śmiercią
„Inka” krzyknęła: „Niech żyje Polska!”. Szczątki Danuty Siedzikówny
zostały potraktowane tak, jak w przypadku innych żołnierzy wyklętych, a
miejsce jej pochówku UB utajnił. Przez lata pamięć o niej była
bezczeszczona. „Inkę” przedstawiano jako przestępcę i członka pospolitej
bandy.

Powrót po bohaterów

Gdzie pochowano „Inkę”? Nie wiadomo. Sądzono, że jej szczątki
spoczywają przy murze więzienia na Kurkowej. Trop okazał się
nietrafiony. Poszukiwania mogił żołnierzy wyklętych nie należą do
łatwych. Zamordowanych grzebano bowiem potajemnie, w bezimiennych i
masowych grobach. UB na mogiły wybierał miejsca na obrzeżach cmentarzy, z
dala od innych grobów lub miejsca niedostępne dla osób postronnych.
Wielu zostało pogrzebanych w miejscach kaźni.

Podobnie działo się w Gdańsku. W ubiegłym roku gdański IPN wydał
książkę „Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku (1946-1955)”, w której dr
Dariusz Burczyk wskazywał, że m.in. rozstrzelani więźniowie, podobnie
jak ci licznie umierający w wyniku epidemii tyfusu, byli chowani w dole
przeciwpancernym, znajdującym się na terenie sąsiadujących z więzieniem
Fortów Grodzisko.

Jak wskazywał, po zapełnieniu dołu ciała chowano także na
znajdujących się niedaleko cmentarzach. „Zwłoki kilkorga ze skazanych
przekazano – po wcześniejszym uzgodnieniu – na potrzeby Akademii
Medycznej w Gdańsku” – napisał w swojej książce Burczyk. W czasie swojej
działalności Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku wydał prawie 4 tys.
wyroków skazujących, wobec t65 osób orzeczono wyrok śmierci, a 33 z nich
wykonano.

Na karę śmierci skazano m.in. pięciu członków oddziału Stanisława
Kulika „Tarzana”, trzech członków organizacji „Semper Fidelis Victoria”,
czterech członków organizacji Ośrodek Mobilizacyjny Wileńskiego Okręgu
AK i ośmiu Polskiej Organizacji Podziemnej „Wolność”, działającej w
latach 1950-1951 na terenie województwa gdańskiego. To, co może okazać
się istotne w poszukiwaniach „Inki”, to fakt, że wśród skazanych na
śmierć przez WSR w Gdańsku, na których wykonano wyrok, była tylko jedna
kotbieta i była nią właśnie Danuta Siedzikówna „Inka”.

Zespół, którym kieruje prof. Szwagrzyk, oprócz – najbardziej
zaawansowanych – prac ekshumacyjnych na Łączce na warszawskich Powązkach
zamierza szukać miejsc pochówków ofiar komunizmu w całej Polsce.

– Najbliższe wyzwania, które przed nami stoją, to badanie siedziby
Urzędu Bezpieczeństwa w Kępnie w Wielkopolsce. To są prace poszukiwawcze
na terenie Białegostoku, gdzie w pobliżu więzienia prowadzić będziemy
poszukiwania miejsc pochówku straconych, zamordowanych w więzieniu w
Białymstoku. To po Warszawie drugie miejsce, gdzie tak wiele ofiar
komunizmu zostało gdzieś pod ziemią ukrytych. To są także działania w
pobliżu Narewki na Białostocczyźnie. Na Opolszczyźnie po raz kolejny
wracamy po ludzi z oddziału „Bartka” – mówił w Telewizji Trwam prof.
Szwagrzyk.

Prace na Łączce pozwoliły dotychczas na odnalezienie szczątków dwustu
osób, siedem z nich udało się już zidentyfikować. Kolejne nazwiska
znane są tylko badaczom, szersza informacja na temat poczynionych
ustaleń zostanie przekazana opinii publicznej w ciągu maksymalnie trzech
miesięcy.

Marcin Austyn

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

7. Pan Morsik

Szanowny Panie,

Dziękuję.




Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

8. "Rotmistrz Pilecki i jego oprawcy" Tadeusz Płużański

Wykład na temat komunistycznych oprawców Witolda Pileckiego wygłoszony w maju 2013 roku w ramach Centrum Edukacyjnego Powiśle.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. arch/- Mój wuj „Zapora” Z

zdjecie

arch/-

Mój wuj „Zapora”


Z Krystyną Frąszczak, siostrzenicą płk. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Z jednej z jam grobowych na powązkowskiej Łączce wydobyto
prawdopodobnie szczątki Pani wuja i jego podkomendnych. Bardzo długo
czekaliście na ten moment…

– Tak, to niesamowite, że wreszcie, po tylu latach wujek może zostać
odnaleziony. Wiadomość o tym, że na Łączce będą prowadzone ekshumacje,
przyjęłam z radością, wcześniej było to mało prawdopodobne. Ekipa
profesora Szwagrzyka, gdy ostatnio była u mnie w Tarnobrzegu, by pobrać
materiał genetyczny z grobu rodziców Dekutowskiego, powiedziała jednak
wprost, że na wynik identyfikacji wujka muszę poczekać nawet kilka
miesięcy. Z niecierpliwością czekam na rozstrzygnięcie.

Przekazała Pani materiał genetyczny do analizy porównawczej?

– Tak, wraz z kuzynką z Warszawy przekazywałyśmy materiał genetyczny.
Ale okazało się, że nie jest wystarczający. Osoby, które robią te
badania genetyczne, pytały mnie też, czy nie mam jakichś rzeczy, które
mogłyby mieć na sobie ślady siostry „Zapory”. Przypomniało mi się wtedy,
że posiadam futrzany kołnierz, który moja mama nosiła na szyi.
Przekazałam go, ale też okazało się to niewystarczające, potrzebna była
ekshumacja i pobranie materiału genetycznego z grobu moich dziadków.

Pani wuj będzie miał wreszcie swój grób. Gdzie zamierzają Państwo pochować pułkownika?

– To będzie dla nas wielka radość i satysfakcja, choć mamy do
czynienia z tak strasznymi okolicznościami śmierci wujka. Jeśli
potwierdzi się, że to on, dobrze byłoby, aby został – wraz z innymi
ekshumowanymi – pochowany na Łączce. To będzie rodzaj pewnego
zadośćuczynienia, po tylu latach hańby mógłby mieć tu swój grób. Rodzina
rozważa również złożenie w grobie rodzinnym Dekutowskich w Tarnobrzegu
symbolicznej urny z ziemią zbroczoną krwią z dołu, w którym go
znaleziono.

Pani jest córką Zuzanny, najmłodszej siostry „Zapory”?

– Tak. Moja mama była z nim najbardziej związana. Jako najmłodsza
córka została w domu rodzinnym w Tarnobrzegu, w którym później i ja się
wychowywałam. Na strychu pod ruszającą się cegłą były ukryte w metalowej
puszce rzeczy po wujku; jakieś dokumenty, pistolet. Widziałam je,
dotykałam. Przez lata 50. i 60., mimo że mama ukrywała przede mną
niektóre fakty, widziałam, jak przychodzili do domu jacyś ludzie, którzy
mówili o wujku. Przez całe lata była w tym domu skrzynka kontaktowa
WiN-owców, tam jeszcze przyjeżdżały łączniczki. Później dowiedziałam
się, że na prośbę mamy zostawiali karteczki pod flakonem na grobie
rodziców Dekutowskiego. Po drugiej stronie ulicy mieszkał bowiem
milicjant, który miał zadanie obserwowania domu, do czasu, aż został
zburzony.

Dlaczego?

– Zbudowano tam trasę. Mama próbowała się odwoływać, jak tylko
zapadła decyzja o jego zburzeniu. Jeden z decydentów powiedział jej
wtedy cicho: „Niech się pani nie miota, bo to była decyzja polityczna,
żeby ten dom zburzyć”. Decyzja zapadała w 1966 lub 1967 roku, a dom
został ostatecznie zburzony w roku 1969 lub 1970. Ponieważ nie było
testamentu, jedna dziewiąta domu należała się Hieronimowi Dekutowskiemu.
Komuniści przypilnowali, by wypłacając odszkodowanie za zburzenie,
część pułkownika przypadła Skarbowi Państwa. Przepadły też dokumenty,
które znajdowały się na strychu. Gdy dom został zburzony, rodzice wzięli
stare pamiątki do nowego mieszkania w bloku i schowali gdzieś w
piwnicy. Niestety, było do niej włamanie i zostały skradzione. Nie wiem,
czy to był zwykły rabunek piwniczny i ktoś to wyrzucił, czy inny.

Pamięta Pani „Zaporę”?

– Niestety nie. W domu rodzinnym w Tarnobrzegu mieszkałam jako
dziecko, byłam wtedy bardzo malutka i wujka Hieronima Dekutowskiego już
nie widziałam. Wiem jednak, że wujek jako najmłodszy syn był ukochanym
dzieckiem swoich rodziców. Był bardzo wyczekiwany, ponieważ moi
dziadkowie mieli aż sześć córek. Najstarszy, pierworodny syn dziadków,
zmarł jako oficer w 1920 r., podczas wojny polsko-bolszewickiej, na
jakąś zakaźną chorobę. Babcia Maria Dekutowska bardzo przeżyła jego
śmierć. A później straciła też najmłodszego syna, Hieronima. Jej córki
ukrywały wszystkie historie związane z jego aresztowaniem, a potem
straceniem. Pewnego razu listonosz przyniósł do domu jakiś papier
sądowy, z którego o wszystkim się dowiedziała. W rodzinie mówi się, że
zgryzota doprowadziła ją do śmierci. Mimo że pojawiła się w końcu jakaś
informacja o śmierci wujka, to jednak w rodzinie długo jeszcze żyła
legenda, że rząd londyński wymienił go na jakiegoś szpiega. Wszyscy żyli
nadzieją, że może jest gdzieś na Zachodzie. Ludzie mówili, że to
niemożliwe, żeby dali zabić Dekutowskiego, że był zbyt wartościowy, by
rząd londyński o niego się nie starał.

Rodzina zabiegała o ułaskawienie?

– Oczywiście. Zofia, najstarsza siostra Dekutowskiego, mieszkała we
Francji. Wraz z mężem należeli do francuskiego ruchu oporu Résistance,
za co dostali później wysokie odznaczenia francuskie. Ciocia miała w nim
wysoką pozycję. Dzięki jej interwencjom przez ambasadę francuską
wpłynęło pismo do prezydenta Bolesława Bieruta. Były w nim prośby rządu
francuskiego o ułaskawienie. Rodzina miała wielką nadzieję, że może
dzięki temu „Zaporę” jakoś dyskretnie ocalono.

Ale Bierut nie skorzystał z prawa łaski.

– Tak. Dekutowski był bardzo znienawidzony przez komunistów. Czułam
to jeszcze w latach 80., jak w Tarnobrzegu jednej z większych ulic
nadano imię wujka. Wcześniej była to ulica Aleksandra Zawadzkiego,
komunisty, urząd i rada miasta zamienili ją na Hieronima Dekutowskiego.
Proszę sobie wyobrazić, że w pierwszych tygodniach na tablicach z nazwą
tej ulicy, zamontowanych na blokach, lądowały puszki z farbą. Taka była
wtedy atmosfera w rodzinnym mieście „Zapory”. Zresztą jeszcze 7 marca
1989 r., przed wyborami, gdy w tarnobrzeskim kościele Ojców Dominikanów,
w którym „Zapora” był chrzczony, wmurowywano tablicę zaporczyków,
podkomendnych, którzy razem z nim zginęli, były ogromne naciski władz
partyjnych i wielka nagonka prasowa, żeby temu przeszkodzić.

„Przyjdzie zwycięstwo. Jeszcze Polska nie zginęła!”. Do kogo przed śmiercią „Zapora” skierował te słowa?

– Z tego, co wiem, przekazał ten gryps do swoich żołnierzy. Do
siostry Marii Dekutowskiej-Kubiak, podczas jedynego widzenia w więzieniu
mokotowskim, powiedział tylko: „Módl się za mnie”. Więcej widzeń już z
wujkiem nie było, więc moja mama nie widziała go w więzieniu. Ostatni
raz spotkała się z nim w lasach niedaleko Tarnobrzega, gdzie przed
złapaniem stacjonował jego oddział. Mama wybrała się do niego w
przebraniu chłopki i spędziła noc w ich kwaterze. Było to dla niej
wielkie przeżycie. Opowiadała mi później, że gdy rozstawała się z
bratem, to bardzo płakała, a ten ją pocieszał. Mama zapamiętała, że jak
już wsiadała na furę, wujek ustawił swój oddział w szyku i powiedział:
„Na pożegnanie mojej siostry salwa”. Wcześniej, w dzień targowy, wujek
przyszedł do domu rodzinnego w przebraniu żebraka, by pożegnać się ze
swoją matką.

Jak wyglądał Pani wuj w trakcie ostatniego widzenia z siostrą w mokotowskim więzieniu?

– Ciocia dostała pozwolenie na widzenie się z nim po tym, jak zapadł
już wyrok. Rozmawiała z nim przez kratę. Wujek miał wtedy 30 lat, ale
jego wygląd bardzo ją zszokował. Opowiadała, że na widzenie przyszedł
starzec. Ręce miał skute i połączone łańcuchami z nogami, szedł z
wielkim trudem. Miał siwe włosy, wybite zęby, był przygarbiony. To efekt
tortur, którym był poddawany. Wujkowi przecież łamano kości, miażdżono
palce, zdzierano paznokcie, wybijano zęby, podtapiano. Moja mama,
wiedząc, jak cierpiał przed śmiercią, nigdy o tym nie mogła mówić ze
spokojem, zawsze płakała.

Jest Pani niejako strażniczką legendy płk. Hieronima Dekutowskiego. Odczuwa Pani zmianę w społecznej recepcji pułkownika?

– Jego postać jest wreszcie doceniana. Zrozumiałam to stopniowo po
tym, gdy zaczęłam być zapraszana na Lubelszczyznę, by uczestniczyć w
odsłanianiu różnych tablic czy obelisków jemu poświęconych. Na tamtej
ziemi jest kilkadziesiąt miejsc, w których upamiętniono fakt, że był tam
„Zapora”. Wcześniej wmawiano nam, że jesteśmy z rodziny bandyty. Moja
matka, nauczycielka, nie mogła dostać pracy, a ciocia, która uczyła w
szkole francuskiego, nie dość, że musiała ją opuścić, to jeszcze
wyjechać z Tarnobrzega, bo takie były naciski. Jako dziecko nie bardzo
to wszystko rozumiałam, później też stale słyszałam, że „Zapora” to
postać kontrowersyjna. Dziś mogę powiedzieć, że czuję wielką ulgę,
widząc, że wujkowi oddawana jest należna cześć, jak bohaterowi.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/35330,moj-wuj-zapora.html


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

10. "PORTRET BOHATERA"

"PORTRET BOHATERA"


Poruszające i zmuszające do refleksji zdjęcie autorstwa jednego z
najlepszych polskich fotoreporterów, Pana Jakuba Szymczuka z redakcji
Gościa Niedzielnego. Za komentarz wystarczą słowa autora:


"Tak skończyła większość Polskich bohaterów, bezimienni, w rowach, z
dziurami w czaszce. Wielu z nich, których kości dziś widziałem to byli
23-25 latkowie… Chłopaki młodsi ode mnie… To daje do myślenia. Tym razem
sprawcami nie byli Niemcy czy nasi "przyjaciele od wyzwolenia"
Rosjanie. To zbiorowa mogiła ofiar polskiego komunizmu.

Tak się
kończy fascynacja komunistycznymi ideami. To powinna być przestroga dla
współczesnej młodzieży, wśród której bywa modne (choć ostatnio
rzadziej) noszenie koszulek z Che albo jak część środowiska Krytyki
Politycznej odwoływania się do pism Lenina (pamiętam jak były wystawiane
w witrynach Nowego Wspaniałego Światu) - To już było i tak się
skończyło…

Bezimienny (trwają próby identyfikacji) bohater ze
zdjęcia prawdopodobnie został zamordowany i wrzucony do dołu kilka
metrów od Rotmistrza Pileckiego, archeolodzy IPN są bardzo blisko
odnalezienia kości. Na dniach będziemy wiedzieć więcej…"

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. NKWD mordowało w

  • NKWD mordowało w Sobiborze?

    Rozmowa z Wojciechem Mazurkiem, kierownikiem prac archeologicznych na terenie niemieckiego obozu zagłady w Sobiborze

Kto organizuje prace archeologiczne w Sobiborze?

– Prace archeologiczne na terenie byłego niemieckiego nazistowskiego
obozu w Sobiborze trwają od kilku lat. Jest to inicjatywa międzynarodowa
podjęta przez Polskę, Holandię, Izrael i Słowację w roku 2008. Zakłada
ona utworzenie państwowego muzeum, miejsca pamięci na terenie byłego
niemieckiego obozu zagłady w Sobiborze, przy udziale finansowym i
merytorycznym wszystkich zaangażowanych w ten projekt państw. W lutym
2011 r. resort kultury powierzył zadanie koordynatora projektu Fundacji
„Polsko-Niemieckie Pojednanie”.

Przed rozpoczęciem budowy obiektów nowego muzeum teren obozu muszą zbadać archeolodzy, stąd nasza tu obecność.

Zakończyliśmy kolejny etap badań. Sporządzamy właśnie raport
zawierający efekty naszych prac. Zostanie on przekazany Fundacji
„Polsko-Niemieckie Pojednanie”, która udostępni go na stronie
internetowej projektu budowy muzeum obozu. Jest bardzo prawdopodobne, że
wkrótce znów wejdziemy z badaniami wykopaliskowymi w rejon grobów
masowych celem pełnego rozpoznania tej najbardziej wrażliwej części
obozu w Sobiborze. Przypomnę, że cały obóz zajmował powierzchnię około
60 hektarów, dlatego czeka nas jeszcze wiele pracy.

Jaki zakres miały prace przeprowadzone w zakończonym właśnie etapie?

– Otrzymaliśmy zlecenie rozpoznania trzech masowych grobów o numerach
1, 2 i 7. Wcześniej, w 2001 r., groby te były sondażowo, z pomocą
wierteł geologicznych zlokalizowane i rozpoznane przez ekspedycję prof.
Andrzeja Koli z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Naszym
zadaniem była kontynuacja tamtych wstępnych badań.

Co nowego udało się odkryć?

– Udało się nam odkryć między innymi negatywy słupów ogrodzeniowych
ustawionych od drogi wiodącej do komór gazowych w kierunku północnym.
Ogrodzenie to rozdzielało groby numer 1 i 2 od grobów nr 3 do 8.
Powstało pytanie: dlaczego groby 1 i 2 zostały oddzielone od innych? Czy
miały inną funkcję? Naszym zadaniem było m.in. szukanie odpowiedzi na
te pytania. Podczas odkrywek grobów 1 i 2 udało się nam ustalić, że jest
tam zdeponowanych bardzo niewiele przepalonych kości ludzkich. Choć
wykonane przed rozkopaniem tych grobów odwierty i badania wskazywały, że
pochowano tam bardzo dużo ludzkich szczątków. Wskazuje na to również
fakt, iż groby te są wielkie. Grób nr 1 ma rozmiary 20 na 20 metrów,
jego głębokość sięga nawet 3 metrów. Podobnej wielkości jest grób nr 2.
Jedynie na obrzeżach grobu 1 znaleźliśmy cienką warstwę spalonych kości
ze śladami węgla drzewnego. To mogłoby wskazywać, iż groby te Niemcy
opróżnili w ramach Sonderaktion 1005 przeprowadzonej na przełomie lat
1943-1944, a spalone szczątki ludzkie usunęli lub zniszczyli je w inny
sposób, być może rozdrabniając je w specjalnych młynkach, o czym można
przeczytać w niektórych wspomnieniach więźniów, którzy przeżyli dzięki
powstaniu 14 października 1943 roku. Wszystko po to, aby nie było śladu
po popełnionych przez niemieckich nazistów zbrodniach. Pewnie wskutek
tego zacierania śladów podczas naszych badań udało się na razie znaleźć w
obozowych grobach masowych nr 1 i 2 szczątki co najwyżej kilkuset osób,
kiedy w całym okresie funkcjonowania obozu zamordowano prawdopodobnie
około 250 tys. osób.

Jakie wyniki otrzymali Państwo po badaniach grobu nr 7?

– Ten grób okazał się niewielki, o średnicy około 2 metrów. Ale, co
najważniejsze, okazało się, że w tym miejscu udało się nam udokumentować
ślady dwóch krematoriów. Były to krematoria naziemne, nie jak te
murowane z cegieł, m.in. na Majdanku. Polowe krematoria naziemne były
prostej konstrukcji. Wykonane były z żelaznych podkładów kolejki
wąskotorowej, na których układano zwłoki, przekładano je następnie
drewnem i polewano benzyną czy innym paliwem, po czym podpalano. Dla nas
najważniejszym dowodem na istnienie w tym miejscu takich krematoriów,
które rozciągały się na długości kilkunastu metrów, jest fakt, iż
naturalny grunt piaszczysty był tu przesiąknięty ściekającą mieszaniną
ludzkiego tłuszczu, benzyny, węgla drzewnego miejscami nawet na
głębokość aż 3,3 metra.

Które ze znalezisk zaskoczyło Pana najbardziej?

– Na terenie obozu nr III, w jego północno-zachodnim narożniku,
odkryliśmy dwa tajemnicze pochówki szkieletowe. W jednym z nich były
szczątki sześciu zamordowanych strzałem w potylicę lub w skroń osób,
drugi to pochówek pojedynczy. Oprócz tego natrafiliśmy na trzeci
pojedynczy pochówek szkieletowy, który był wkopany w miejsce, gdzie
wcześniej zlokalizowano krematorium. W chwili obecnej zakładamy dwie
hipotezy co do tych pochówków. Może być to ślad po likwidacji ostatnich
więźniów niemieckiego obozu śmierci w Sobiborze. Ale nie można jednak
wykluczyć takiej ewentualności, że mogą to być groby żołnierzy podziemia
niepodległościowego. Jak wspomniałem wcześniej, niektóre czaszki mają
bowiem ślady strzału w potylicę. Osoby te zostały pochowane w cywilnych
ubraniach, nawet w butach, widać, że w wielkim pośpiechu. To nie jest
charakterystyczne dla sposobu chowania zwłok przez Niemców. Te pochówki
bardziej nam przypominają okres powojenny, kiedy NKWD i UB zwalczało
zbrojne podziemie niepodległościowe. Teren obozu w Sobiborze byłby dla
bezpieki doskonałym miejscem ukrycia zwłok pomordowanych przez nich
patriotów, gdyż w razie ich odkrycia winą za tę zbrodnię, jakby
automatycznie, obciążeni zostają Niemcy. Obecnie odkryte tu kości
podlegają analizie antropologicznej, podobnie jak pociski znalezione w
tych grobach. Przy szczątkach natrafiliśmy na fragment łyżki, scyzoryk,
mamy również trzy pociski, od których zginęły te osoby. Te pochówki
różnią się od niemieckich w sposób ewidentny, przede wszystkim są to
pierwsze, jakie tu znaleźliśmy, pochówki tzw. szkieletowe, czyli ciała
pochowane w całości.

Pana zespół odkrył też tunel, którym mieli uciekać więźniowie…

– To odkrycie jest niewątpliwie swego rodzaju sensacją w tej mierze,
iż potwierdzałoby relacje więźniów, którzy przeżyli obóz w Sobiborze.
Według wspomnień kilku spośród nich, Niemcy odkryli lub zostali
poinformowani przez jednego spośród więźniów o wykonywanym podkopie i
natychmiast wykonali egzekucję całego Sonderkommando, ostrzegając
pozostałych więźniów, że każdego spotka podobny los przy ewentualnej,
kolejnej próbie ucieczki. Tunel znajduje się w południowej części baraku
Sonderkommando, który udało nam się w tym roku odkryć około 15 metrów
od współczesnego placu asfaltowego, na którym obecnie zlokalizowany jest
pomnik ofiar Sobiboru i kamienna wieża. Biegnie on w kierunku
wschodnim, w najgłębszym miejscu zasypisko tego tunelu sięga poniżej
zewnętrznej linii zasieków, których zwoje drutu kolczastego spoczywały
na głębokości 1,40 metra. Na razie rozpoznaliśmy ten tunel do miejsca,
gdzie wchodził on pod zasieki.

Podczas prac archeologicznych natrafili Państwo również na wyjątkowo ciekawe znalezisko – symbole chrześcijańskiej wiary.

– W obozie w Sobiborze ginęli Żydzi różnych narodowości, najwięcej
obywateli Polski, ale również obywatele innych państw z całej Europy,
między innymi z Holandii, Słowacji, Francji. Co ciekawe, podczas prac
archeologicznych odkryliśmy jeden krzyżyk. A to oznacza, iż zginęła tu
też pewna grupa chrześcijan.

Dziękuję za rozmowę.

Adam Białous

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

12. Polska pamięta

chwała bohaterom

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

13. ipn.gov.pl/- Rajd w hołdzie

zdjecie

ipn.gov.pl/-

Rajd w hołdzie żołnierzom wyklętym

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/35834,rajd-w-holdzie-zolnierzom-wykletym.html

Już w najbliższą środę rozpocznie się VI Rajd
Szlakiem Żołnierzy Wyklętych – Ostrołęka – Płock –Brwinów –Mława.
Kolejny już rajd przybliży jego uczestnikom bohaterów walki o
niepodległość:
ppor. Wacława Grabowskiego, Zygmunta Rychcika, kpt. Pawła Nowakowskiego i ppor. Stanisława Balli.

W dniach 19–23 czerwca 2013 roku już po raz szósty odbędzie się Rajd
Szlakiem Żołnierzy Wyklętych, zorganizowany przez Oddziałowe Biuro
Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.

Tym razem trasy rajdu przebiegać będą na terenie powiatów: mławskiego, nidzickiego, rypińskiego i żuromińskiego.

Rajd Szlakiem Żołnierzy Wyklętych ma charakter edukacyjny a jego
celem jest przybliżenie młodym uczestnikom wiedzy na temat żołnierzy
podziemia niepodległościowego z lat 40. i 50. ubiegłego stulecia oraz
upamiętnienia trudu i poświęcenia członków powojennej konspiracji.
Wzorem poprzednich lat młodzież będzie mogła poznać miejsca i postaci
związane z walkami i działalnością antykomunistycznej partyzantki
niepodległościowej swoich małych ojczyzn, spotkać się ze świadkami
historii i zebrać od nich relacje.

Uczestnicy zostaną podzieleni na cztery patrole, które 19 czerwca
(środa) rano wyruszą Nidzicy, Okalewa i Syberii. Każdy patrol dostanie
swojego patrona (Grupa z Ostrołęki– patrol im. ppor. Wacława
Grabowskiego ps. „Puszczyk”, Grupa z Brwinowa – patrol im. Zygmunta
Rychcika ps. „Huragan”, Grupa z Płocka – patrol im. kpt. Pawła
Nowakowskiego ps. „Łysy”, Grupa z Pułtuska – patrol im. ppor. Stanisława
Balli ps. „Sokół Leśny”).

Rajd zakończy się w Mławie, gdzie młodzież dotrze 22 czerwca, sobota
po południu. W niedzielę, 23 czerwca o godz. 11.30 w kościele Św. Trójcy
w Mławie zostanie odprawiona Msza św., po której odbędzie się
rekonstrukcja historyczna.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

14. Tegoroczne uroczystości na

Tegoroczne
uroczystości na związane z Wykusem odbyły się w dniach 15-16 czerwca
2013 r. W tym roku przypada 25. rocznica powtórnego pogrzebu Jana
Piwnika "Ponurego", 70. rocznica działalności Zgrupowań Partyzanckich
Armii Krajowej "Ponury" i 150. rocznica powstania styczniowego, do
którego odwoływali się również świętokrzyscy kombatanci.
Wykus 2013 -chwała bohaterom (10 zdjęć)

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

15. Robert Sobkowicz/Nasz

zdjecie

Robert Sobkowicz/Nasz Dziennik

Śladami zbrodni

Wołam cię, obcy człowieku,

Co kości odkopiesz białe:

Kiedy wystygną już boje,

Szkielet mój będzie miał w ręku

Sztandar ojczyzny mojej.

Krzysztof Kamil Baczyński, Wiatr

 

Walka, jaką zgotowali po wojnie społeczeństwu polskiemu komuniści,
nie była przykładem normalnej walki politycznej z przeciwnikami o
odmiennych poglądach, innej wizji państwa. Nie rozstrzygano też o jej
wyniku w trakcie programowych dysput czy też kartką do głosowania w
lokalach wyborczych, ale na polach tysięcy potyczek, dziesiątków tysięcy
obław i pacyfikacji, w tysiącach piwnic – aresztów, domów zamienionych
na katownie komunistycznej bezpieki. Była to wojna totalna obliczona na
całkowite zastraszenie całego polskiego społeczeństwa.

Władzy nigdy nie oddamy

Jak zauważył podczas jednej z audycji w Radiu Wolna Europa były
pułkownik komunistycznej bezpieki Józef Światło, „reżim komunistyczny
uważa każdego człowieka za swego potencjalnego wroga. Żadna zasługa w
przeszłości wobec reżimu nie chroni nikogo od prześladowania, jeżeli
interes rządzącej kliki tego wymaga”. Interes kliki wymagał zaś, aby
przedstawicieli społeczeństwa polskiego – zidentyfikowanych jako
„wrogów” – pozbyć się definitywnie, raz na zawsze. Zapowiedź owej
rozprawy – równoznacznej z fizyczną eliminacją – widoczna była już w
okresie II wojny światowej, w wielu rozkazach dowódców GL-AL
nawołujących wprost do wytępienia „ścierwa spod znaku AK”. Zdziwienia w
tym kontekście co do sposobu „uprawiania polityki” nie budziło też
stanowisko sekretarza KC PPR Władysława Gomułki zaprezentowane podczas
czerwcowych negocjacji w Moskwie w 1945 r.: „Władzy raz zdobytej nie
oddamy nigdy. Zniszczymy wszystkich bandytów reakcyjnych bez skrupułów.
Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD
rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi”.

Władze komunistyczne zabrały się do niszczenia owych „bandytów
reakcyjnych” (dzięki zasadniczemu wsparciu Sowietów) z bardzo dużym
zapałem i żelazną wprost konsekwencją, sięgając po wszelkie dostępne im
środki i sposoby. Dzięki przygotowanym uprzednio aktom prawnym wypchnęły
poza nawias uczestników konspiracji niepodległościowej, poprzez masowe
represje „wygnały” do lasów tysiące konspiratorów, a następnie
skierowały przeciwko nim: brygady KBW, dywizje ludowego WP wyposażone w
lotnictwo, artylerię i broń pancerną, a także wyspecjalizowane w
mordowaniu na zlecenie władz partyjnych (PPR) szwadrony śmierci, takie
jak Władysława Rypińskiego, grupy pozorowane czy też formacje
likwidacyjne – złożone z agentów wewnętrznych UB.

50 tysięcy ofiar

Wynik tak zaprojektowanych zmagań, określanych bardzo często przez
ich planistów jako „pacyfikacje najszlachetniej pojęte”, mógł być i był
tylko jeden. Lasy (zwłaszcza Białostocczyzny, Lubelszczyzny, Podlasia,
Podkarpacia, Mazowsza i Podhala) pokryły się tysiącami bezimiennych
grobów „leśnych”, członków ich rodzin, współpracowników i Bogu ducha
winnych ludzi, których jedyną „winą” czy raczej „pechem” było
znalezienie się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
Dowódca oddziałów WiN z Lubelszczyzny kapitan Zdzisław Broński „Uskok” w
swoim dzienniku, będącym jednym z najbardziej wstrząsających świadectw
pierwszych powojennych lat, zanotował znamienną konstatację: „Na terenie
gminy Ludwin i Spiczyn przez pięć lat okupacji nie zginęło tylu
Polaków, ilu zginęło przez pięć miesięcy ’demokratycznej
niepodległości’”. Ile było tych ofiar – do dzisiaj nie udało się
rzetelnie policzyć. Sam komunistyczny resort bezpieczeństwa szacował je
na ponad 8600. Z pewnością jest to jednak wielokrotność tej liczby. Jak
wielka – do dzisiaj nie wiadomo.

Akcje zbrojne grup operacyjnych to jednak tylko jeden – może
najbardziej spektakularny – sposób „niszczenia” wroga, jakim posługiwała
się władza komunistyczna. Najwięcej ofiar wiązało się z bieżącą
działalnością terenowych organów bezpieczeństwa publicznego,
komunistycznego polskiego „archipelagu Gułag”. To ponad 21 tysięcy
zmarłych i zamordowanych w obozach NKWD w Rembertowie, Sokołowie
Podlaskim, Ciechanowie, Działdowie, Poznaniu, obozach pracy w
Myślenicach, Świętochłowicach, w Warszawie na tzw. Gęsiówce, w
więzieniach, aresztach Warszawy, Gdańska, Krakowa, Rawicza, Wronek,
Inowrocławia, Fordonu i wielu, wielu innych. I wreszcie kategoria
skazanych i zamordowanych w majestacie komunistycznego prawa – w ramach z
góry wyreżyserowanych spektakli mających uzasadnić konieczność takich
„rozwiązań”. To kolejne blisko 5000 tysięcy ofiar sądów wojskowych
(garnizonowych i rejonowych), w znacznej części związanych z nurtem
niepodległościowym.

Mapa pamięci

Jaki był wspólny mianownik tych wszystkich komunistycznych zbrodni
obliczanych w pierwszej powojennej dekadzie na 40-50 tysięcy osób? To
sposób traktowania przez funkcjonariuszy UB, GZI, żołnierzy KBW owych
„wrogów”, charakteryzujący się planowym ich odhumanizowaniem,
zmieniający ludzi w „ścierwa”, „szumowiny”, „zaplute karły”, „pomioty
sanacyjnych panów”. Pozwalający na znieważanie i bezczeszczenie zwłok
zamordowanych strzałem w tył głowy. Czerpiący żywcem z zachowań
przeniesionych z Rosji sowieckiej. Nieprzypadkowo zdjęcia zabitych przez
NKWD/MWD partyzantów litewskich, łotewskich, odartych z ubrań,
rzuconych gdzieś pod płotem dla postrachu są identyczne z polskimi spod
Mławy, Nowego Targu czy Sokółki. Wroga trzeba było wręcz pohańbić,
zabierając jego godność, a tym samym podmiotowość. Nie dość na tym,
trzeba było także zabić go w wymiarze społecznym, publicznym. Pogrzebać w
wymiarze zbiorowej pamięci. Nieprzypadkowo koronną zasadą
komunistycznej bezpieki było odmawianie rodzinom niezbywalnego, zdawać
by się mogło, prawa do godnego pochówku swoich bliskich (nie wszyscy
mieli tyle „szczęścia” co rodzina Jana Rodowicza „Anody”, której dane
było odkopać go dzięki bezinteresownej pomocy grabarza z Powązek).
Przytłaczająca większość ofiar owych zbrodni nie ma do dzisiaj własnych
grobów. Nie zostali bowiem nigdy pochowani, ale zakopani potajemnie,
nocą, bez trumien, nadzy bądź też celowo przebrani w niemieckie mundury,
przysypani wapnem dla zatarcia śladów.

Zabitych w trakcie obław zakopywano na miejscu w lasach, w
przydrożnych dołach, dawnych okopach, bunkrach (jak w Bąkowej Górze pod
Radomskiem). Do dzisiaj nie wiemy, gdzie leży ponad 600 ludzi
zamordowanych podczas wspólnej lipcowej akcji z 1945 r. NKWD, Smiersza i
polskiego UB w Puszczy Augustowskiej, kilkunastu żołnierzy
konspiracyjnego Wojska Polskiego z oddziału „Jura” wystrzelanych przez
bezpiekę pod Garwolinem. Już nigdy nie dowiemy się, gdzie na
Lubelszczyźnie leży ofiara jednej z wielu podobnych zbrodni, opisana w
1957 r. przez funkcjonariusza MBP B. Szymańskiego: „Kobietę tę
Wróblewski, Szewczyk i Dominiak [sic! Dominik] wsadzili do samochodu i
wszyscy skierowaliśmy się do tego samego lasu [gdzie wcześniej dokonano
podobnej zbrodni]. W lesie kobietę wyprowadzili z samochodu i rozkazali
jej iść na przedzie w głąb lasu. Wróblewski, Szewczyk i Dominiak poszli
za nią, a kiedy odeszli 8-10 metrów od samochodu, któryś z nich
wystrzelił do niej z pistoletu i ona upadła. W tym samym miejscu oni
zakopali ją do niedużego dołu”. Już nigdy nie dowiemy się też, w którym
to lasku pod Legionowem ci sami funkcjonariusze 10 kwietnia 1945 r.
zamordowali i zakopali przedwojennego naczelnika więzienia w Rawiczu
Zygmunta Grabowskiego.

Zacieranie śladów

Część zwłok z akcji w terenie, w celu identyfikacji przez rodziny,
przywożono do siedzib powiatowych i wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa
po to, by po obfotografowaniu utopić je w dołach kloacznych (jak np. w
Augustowie), zatopić w pobliskich rzekach (jak np. w Kozienicach czy
Ostrołęce) czy też zakopać na podwórkach owych siedzib lub w doraźnie
wybranych, ustronnych miejscach, oddalonych zaledwie o kilka kilometrów
od miast powiatowych. To samo czyniono z zakatowanymi w trakcie śledztw
ofiarami rzekomych samobójstw, ucieczek, doraźnych egzekucji. Leżeli oni
bądź też leżą nadal w bezpośrednim otoczeniu znacznej części z 289
powiatowych i 19 wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa w całej Polsce.
„Wiadomo mi, że na terenie tamtejszego UB – potwierdzał były szef PUBP w
Wysokiem Mazowieckiem Józef Szkudelski – zakopano wielu ludzi,
przeważnie zabitych w czasie akcji. Nie przywiązywano do tych spraw
szczególnej wagi. Za mojej kadencji zakopano tam trzech ludzi, ’Hankę’
Brzozowskiego, ’Krakusa’ Niemyskiego, ’Ponurego’. O ile sobie
przypominam, zakopano ich za magazynami – garażami. Chodziło wówczas o
to, aby ciała te nie zostały wydobyte przez ludność”.

Ten sam cel przyświecał kierownictwu MBP przy ustalaniu zasad
postępowania z ofiarami zbrodni sądowych bądź też zmarłymi w aresztach
śledczych. Charakterystyczne, iż w placówkach o największej liczbie
ofiar, takich jak Mokotów (Rakowiecka) – co najmniej 600, Montelupich –
172, więzienie przy Szosie Południowej w Białymstoku – 320, planowo nie
prowadzono ewidencji pozwalającej na zidentyfikowanie pochówków
konkretnych osób w konkretnych kwaterach (wyjątkiem było tu więzienie
przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu prowadzące taką dokumentację
odnośnie do cmentarza Osobowickiego).

Nie znaczy to, że miejsca owych tajnych pochówków pozostawiano same
sobie – bez jakiegokolwiek dozoru. Charakterystyczne, iż w przypadku
ofiar Mokotowa, zarówno początkowa lokalizacja przy cmentarzu na
Służewcu, jak i później na Powązkach Wojskowych znajdowały się niedaleko
obiektów wykorzystywanych przez bezpiekę. Nie dość na tym, konsekwencja
i dbałość komunistycznych władz w zacieraniu śladów owych zbrodni jest
czytelnym aktem oskarżenia wykraczającym poza ramy ekipy stalinowskiej w
Polsce. Nie przypadkiem na przełomie lat 60. i 70. zburzono budynki
„Toledo” (więzienia karno-śledczego Warszawa III) i wywieziono podczas
robót ziemnych znalezione kości, być może gdzieś na wysypisko śmieci;
rozebrano pozostałości KL Warschau (tzw. Gęsiówki). Nie przypadkiem
także w latach 60. dokonano zarówno na Służewcu, jak i na Powązkach
„wyrównania terenu”, nawożąc na owe tajne kwatery kilka metrów ziemi, do
której zaczęto później chować ludzi, licząc, że w ten sposób
„ostempluje się” – wzorem sowieckim – ostatecznie pamięć o zakopanych
tam ludziach. „Przeminą lata – mówił już w 1938 r. prokurator Andriej
Wyszyński – groby tych znienawidzonych zdrajców zarosną chwastem i
zielskiem, okryte wieczną pogardą uczciwych ludzi radzieckich, całego
narodu radzieckiego. A nad nami, nad naszym szczęśliwym krajem będzie
nadal jasno i radośnie świecić słońce”.

Dziś wiemy już, że wizja ta szczęśliwie dla nas, Polaków, się nie
sprawdziła. Dzięki determinacji prof. Krzysztofa Szwagrzyka i jego
zespołu, współpracy IPN z ROPWiM, powoli – przynajmniej w kilku
miejscach, jak na warszawskiej Łączce, udało się nam „dokopać” do
pogrzebanej kiedyś przez komunistów pamięci… o bohaterach.

Dr Tomasz Łabuszewski, IPN Warszawa

http://www.naszdziennik.pl/mysl/35676,sladami-zbrodni.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl