Z cyklu: „Od Mazowieckiego do Tuska” (1)

avatar użytkownika Satyr1

Zachowując pewną chronologię, dzisiejszy odcinek cyklu poświęcony jest Tadeuszowi Mazowieckiemu.

Tadeusz Mazowiecki ps. „Żółw”

Otóż Tadeusz Mazowiecki to... człowiek znikąd. Jego prawdziwe nazwisko - Gutmann (niektóre źródła podają Icek Dickmann). W publikacjach brak jakichkolwiek informacji o jego rodzicach. Ocalony w czasie holokaustu. W czasach stalinizmu, gomułkowszczyzny i gierkowszczyzny w Polsce, jego głównym zajęciem było rozbijanie Kościoła od wewnątrz. Jako zdeklarowany katolik miał ułatwione zadanie w sianiu zamętu i waśni wśród społeczeństwa, niedoinformowanego z powodu cenzury komunistycznej. Ten „Zatroskany katolik” był specjalistą w „kopaniu leżącego” poprzez pisanie oszczerstw przeciwko hierarchom kościelnym, prześladowanym przez UB i SB oraz prekursorem „Kościoła otwartego”. W latach 1951-1952 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Słowa Powszechnego”. Tygodnik ten wydawany był pod egidą stowarzyszenia PAX, a publikowane w nim treści uderzały w Kościół Katolicki w Polsce. Od roku 1953 był redaktorem naczelnym „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego” (WTK), w którym specjalizował się w deprecjonowaniu kleru.

Kiedy dnia 22 września 1953 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie po sfingowanym śledztwie ogłosił wyrok w sprawie ks. bp. Kaczmarka (fot. 2.) oraz ks. J. Danilewicza, ks. Wł. Widłaka, ks. J. Dąbrowskiego i siostry W. Niklewskiej – fałszywie oskarżonych o zorganizowanie ośrodka prowadzącego działalność dywersyjną, wymierzoną przeciwko państwu ludowemu, działalność godzącą w najżywotniejsze interesy naszego narodu, – Mazowiecki już 5 dni później opublikował w WTK słynny paszkwil na kieleckiego księdza biskupa Czesława Kaczmarka. W nim to między innymi czytamy: „Każdy, kto jest wiernym Kościoła, a zarazem uczciwym obywatelem ludowej ojczyzny rozumie, że religijna misja Kościoła trwająca przez wszystkie czasy może i powinna być pełniona w ustroju socjalistycznym. Dlatego więc nie tylko bolejemy, ale i odcinamy się od błędnych poglądów ks. bp. Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec Polski Ludowej i kierowały w tej działalności jego postawą. (…) Ku tej szkodliwej działalności kierowały ks. bp. Kaczmarka i współoskarżonych poglądy prowadzące do utożsamiania wiary ze wsteczną postawą społeczną, a dobra Kościoła z trwałością i interesem ustroju kapitalistycznego. Z tego stanowiska wynikało wiązanie się z imperialistyczną i nastawioną na wojnę polityką rządu Stanów Zjednoczonych”. Przez 2 lata sadyści i oprawcy z UB „przygotowywali” biskupa do tego procesu. Maltretowany, torturowany, będący u kresu wytrzymałości biskup, przyznał się do „rzekomego szpiegostwa” na rzecz USA i Watykanu. Po licznych interwencjach Episkopatu u ówczesnego premiera J. Cyrankiewicza (fot. 3.) oraz własnoręcznym napisaniu przez bpa Kaczmarka prośby o zwolnienie z odbywania kary, biskup powrócił do diecezji w 1957 r. Ale był to już „wrak człowieka”, bowiem odebrano mu nie tylko godność jako osobie ludzkiej i duszpasterza, ale także odebrano zdrowie. W prośbie o zwolnienie opisał metody, jakimi posługiwali się komunistyczni oprawcy z UB w trakcie śledztwa.

T. Mazowiecki, wyzuty z poczucia winy, nigdy nie przeprosił prywatnie, ani publicznie za współudział w nagonce na biskupa. Szalejąca stalinowska walka z Kościołem miała poplecznika w osobie T. Mazowieckiego, który ciętym piórem dzielnie wspierał aparatczyków z PZPR jako „bolejący” katolik. Trzeba przyznać, by uprawiać tak „podjazdową” metodę, trzeba było wykazać się nietuzinkowym kunsztem. W roku 1963 dezyderaty takich osób jak: Tadeusza Mazowieckiego, Stanisława Stommy (fot. 4.), Jerzego Turowicza (fot. 5.) i Andrzeja Wielowieyskiego (fot. 6.)
miały zmusić prymasa Wyszyńskiego (fot. 7.) do przyjęcia liberalnej, zachodniej opcji katolickiej, a jak sądził Peter Raina, chodziło w istocie o „odizolowanie czy zneutralizowanie niewygodnych dla komunistów kapłanów”. Mazowiecki w swoim paszkwilanckim działaniu nie zastosował „taryfy ulgowej” nawet wobec ks. Kardynała Prymasa Stefana Wyszyńskiego, którego w rezultacie komunistyczna ubecja uwięziła, jako niebezpiecznego wroga komunizmu.

Ten judaszowy publicysta, stosując wyssaną z mlekiem matki cechę, potrafił „wkręcić” się wszędzie tam, gdzie mógłby jątrzyć, poróżniać, siać zamęt i destrukcję, nie ponosząc przy tym szwanku. Po Marcu‘68, kiedy jego pobratymcy ponieśli porażkę i opuścili terytorium Polski (nie wszyscy!), będąc posłem, stać go było na publiczne złożenie deklaracji w imieniu dziesiątków milionów katolików. Wówczas z trybuny sejmowej powiedział: „Wysoka Izbo! Zasadą ustrojową jest w Polsce socjalistycznej założenie, że kierownictwo polityczne sprawuje Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Na uzasadnieniu tej zasady i my opieramy swoją działalność. (...) Nie stawiamy na erozję socjalizmu”. Przecież nie otrzymał żadnego przyzwolenia, zarówno od Episkopatu Polskiego, jak i od społeczeństwa polskiego, by publicznie wypowiadać się w jego imieniu!

W sierpniu 1980 roku 5 członków Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK) z Tadeuszem Mazowieckim, Andrzejem Wielowieyskim (fot. 6.) i Bohdanem Cywińskim (fot. 8.) zostało ekspertami gdańskiego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Mazowiecki i inni wysłani zostali do Gdańska specjalnym samolotem w asyście oficera MSW. Wszystkie swoje posunięcia konsultowali z ówczesnymi władzami. Wpływając na decyzje podejmowane przez Komitet Strajkowy starali się zrealizować dwa cele: po pierwsze: – jak najszybsze zakończenie strajku, po drugie: – nie dopuszczenie do rozprzestrzenienia się strajku na cały kraj. Biorąc udział w negocjacjach z rządem, Mazowiecki – samozwańczy rzecznik Polaków tak upodobał sobie tę funkcję, że kierując się „zatroskaniem o pokojowe przeobrażenia ustrojowe” przemawiał w imieniu związkowców „Solidarności”! Nie inaczej postąpił w obradach Okrągłego Stołu. Środowisko KIK-u w końcu lat osiemdziesiątych odegrało rolę pomostu, który umożliwił negocjacje rządu z opozycją i stroną kościelną w postaci tzw. Okrągłego Stołu. W lutym 1989 roku przy Okrągłym Stole w Warszawie, w ramach reprezentacji "Solidarności" zasiadło 20 członków KIK. We wrześniu 1989 roku Lech Wałęsa (fot. 9.) zaproponował kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego, jako jednego z trzech na stanowisko premiera rządu. Wówczas jeszcze (nie)miłościwie nam panująca oligarchia komunistyczna zatwierdziła tę kandydaturę. Czyżby Wałęsa nie wiedział, czym się mogą dla Polski skończyć rządy Mazowieckiego? Mimo jego niedouczenia i głupoty nie sądzę, aby nie był zorientowany, że T. Mazowiecki to „bomba z opóźnionym zapłonem”, która – jak pamiętamy – eksplodowała opanowaniem polskiej gospodarki i finansów Polski przez grabieżców i aferzystów.

Mianowany pierwszym premierem III Rzeczpospolitej skutecznie dopilnował, by Polakom przestała się śnić wolna i suwerenna Polska, choć miał historyczną szansę, by zadośćuczynić narodowi ciemiężonemu przez komunistów przez dziesięciolecia powojennej historii. Miał ku temu dwa powody, by nie doprowadzić do tego zadośćuczynienia. Po pierwsze: masońsko-żydowskie zachodnie ośrodki dały wytyczne unicestwienia polskich finansów, gospodarki, jako „przygotowania gruntu” do wchłonięcia Polski przez Unię Germańsko-Żydowską. Drugi powód, – to wciąż wyznawane przeświadczenie o niezniszczalności komunizmu i służalczość wobec „wschodnich braci”.

Mazowiecki objął władzę w czasie galopującej inflacji, która była główną zmorą tego okresu. Została ona drastycznie zahamowana, ale metodą okradania Polaków. "Ratował" polską gospodarkę uwłaszczając nomenklaturę. Znacznie większą winą Mazowieckiego i jego formacji był „kontrakt” zawarty z komunistami – zdrajcami, ludźmi, którzy walczyli z Polską i polskością, także zawarty z agentami obcego mocarstwa, – kontraktu na współrządzenie i na ochronę zdrajców, zbrodniarzy i złodziei. Kontrakt ten do dzisiaj owocuje ogromnymi negatywnymi konsekwencjami w życiu politycznym, społecznym i ekonomicznym Polaków. Rząd pod wodzą T. Mazowieckiego zaciekle bronił upadającego Układu Warszawskiego i blokował działania dążące do wyprowadzenia wojsk sowieckich z terytorium Polski. Nie kto inny, jak on jest odpowiedzialny za zrzeczenie się odszkodowań od Niemców na rzecz poszkodowanych Polaków, pracujących niewolniczo dla III Rzeczy Niemieckiej. Pełniąc funkcję premiera rządu, przygotował grunt swoim pobratymcom i wpisał się niechlubnie na listę tych, którzy „wyprowadzili olbrzymią kasę”.

Jak tragicznie wyglądał bilans jego niechlubnych rządów, najlepiej obrazuje poniższe zestawienie starannie udokumentowanych afer gospodarczych i finansowych:
– rublowa – 15 bilionów złotych,  
– import rublowy z NRD – 15 bilionów złotych,  
– paliwowa – 2 biliony złotych,
– papierosowa – 15 bilionów złotych,  
– alkoholowa – 10 bilionów złotych ,
– składów celnych – 3 biliony złotych,  
– ART-B – 6 bilionów złotych,  
– FOZZ – 10 bilionów złotych,  
Razem: 76 bilionów złotych!!!
Kto zatem wyrówna ogromne straty w wysokości 76 bilionów starych złotych, które powstały w wyniku afer za rządów „żółwia”?

Niemalże każdy Polak kojarzy sobie tę postać jako zażartego przeciwnika lustracji i dekomunizacji, autora polityki grubej kreski, której idee i mechanizm wyłuszczył z trybuny sejmowej. Przeszła ona do historii jako akt zdrady narodu polskiego. Krótko streszczając zasadę tej polityki, którą przedstawił Mazowiecki, można powiedzieć tak: zostawmy przeszłość w spokoju. Zapomnijmy o zbrodniarzach i zbrodniach systemu komunistycznego, o zniewoleniu narodu przez Związek Sowiecki, a także zapomnijmy o moim „dorobku”. Zwróćmy uwagę tylko ku przyszłości!
Nic z tego, panie „żółwiu”! Takich zbrodni nie wolno nam zapomnieć!

T. Mazowiecki wpisał się w polską kartę historii jako współautor antypolskiej i antykatolickiej Konstytucji III Rzeczpospolitej. Wpis to był niechlubny, albowiem tygodniami walczył – zresztą z pozytywnym skutkiem – o wyrugowanie z Konstytucji takich słów, jak: Bóg, naród, ojczyzna. Ustawa Zasadnicza – Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej, jest aktem zdrady, także autorstwa: B. Gieremka (fot. 10.), Z. Kuratowskiej (fot. 11.), J. Kuronia (fot. 12.), A. Kwaśniewskiego (fot. 13.) , B. Łabudy (fot. 14), A. Michnika (fot. 15.), I. Sierakowskiej (fot. 16.).

W artykule 90 Konstytucji czytamy: „Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach”. Natomiast w artykule 86 ust. 2 wrogowie i zdrajcy przyznają wyższość prawu międzynarodowemu nad prawem polskim deklarując, iż umowa międzynarodowa ma pierwszeństwo przed ustawą, jeżeli ustawy tej nie da się pogodzić z umową. Z kolei w artykule 86 ust. 3 dekretują: ”Jeżeli wynika to z ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą Polską umowy konstytuującej organizację międzynarodową, prawo przez nią stanowione jest stosowane bezpośrednio, mając pierwszeństwo w przypadku kolizji z normami prawa krajowego”.

Należałoby żądać naprawy tego stanu rzeczy, ale nie ma takiego trybunału. Woła to o pomstę do Nieba, bo organa ścigania i prawo nie gwarantują postawienia tych zdrajców przed sądem pod zarzutem zdrady Polski, osądzenia i skazania, adekwatnie do popełnionego czynu, tj. na dożywocie, ale nie w zakładzie karnym, tylko w obozie pracy. Mieliby w nim możliwość zapracowania na swoje utrzymanie, bo ja, jako podatnik nie mam zamiaru utrzymywać tych zdrajców. A tyle jest w Polsce pracy za przysłowiową miskę zupy w kopalniach, kamieniołomach, przy budowie dróg i autostrad, itp.

Dziś Mazowiecki jest doradcą Prezydenta RP. Doradzanie Bronisławowi Komorowskiemu jest dowodem kontynuacji poprzednich zadań, jakie wykonywał na korzyść komunizmu i postkomunizmu. 2 sierpnia 2009 roku obecny na młodzieżowym „Przystanku Woodstock” Tadeusz Mazowiecki powiedział m.in.: „(…) rocznica Powstania Warszawskiego nie powinna być świętem narodowym (…)”. A o tej imprezie Owsiaka dla zdziczałej młodzieży wyraził się, cyt. „To dowód naszej wolności, a to, że mnie słuchacie, to dowód waszej dojrzałości”.
Reasumując charakterystykę tej postaci, wypada stwierdzić, iż „żółw” mimo swej powolności, nieźle „namieszał” w naszej Ojczyźnie, a skutki jego działania będą się jeszcze naszym wnukom „odbijać czkawką”.

Satyr1  

____________
Przy opracowywaniu niniejszego artykułu posiłkowałem się:
1) Bloger Polak2013, http://niepoprawni.pl/blog/7195/drugi-ogien-&nda... z dn. 19.01.2013.
2) Bloger Mix, http://niepoprawni.pl/blog/3988/materialy-do-cyk... z dn. 22.01.2013.
3) Edmund Krasowski, Afery. UOP, Mafia, Wyd. Antyk 1993 s. 64.
4) Paweł Siergiejczyk, Nasza Polska Nr 42 (781), z dn. 19.10.2010.
5) Rzeczpospolita z dn. 3.08.2009.
6) Satyr, Europejskie Eldorado, Wyd. Protechnica-Poland, wyd. II, 2009, s. 131.

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. bo rząd dusz ma nie prymas, tylko lider PiS?

Wywiad z Doradcą Prezydenta RP Tadeuszem Mazowieckim ukazał się w "Tygodniku Powszechnym" 30 stycznia 2013 roku.

Andrzej Brzeziecki i Michał Okoński: Panie Premierze, czy żyjemy jeszcze w cza­sach przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa?

Tadeusz Mazowiecki: Myślę, że tak. Jeśli chodzi o oficjalne - oficjalne, podkreślam - sto­sunki Kościoła i państwa, wszystko jest w po­rządku, a już na pewno nie widzę żadnych nie­przyjaznych aktów ze strony państwa. Istnieje potrzeba uregulowania finansów wszystkich Kościołów (bo przecież nie tylko katolickiego), no ale nie jest to akt wrogi i dokonuje się w porozumieniu z Kościołem.

A ze strony Kościoła?

Obawiam się, że część biskupów wciąż nie rozumie, czym jest państwo demokratyczne i czym jest pluralizm światopoglądowy, który jego władze muszą szanować. Że przestrzeń życia społecznego nie musi i nie powinna być regulowana przez państwo, że ludzką wolność trzeba respektować. Do tego dochodzi częste zaangażowanie polityczne księży i biskupów, a przede wszystkim brak jednolitego głosu Episkopatu wobec niepokojących zjawisk w bieżącej polityce - mam przede wszystkim na myśli niereagowanie na akty agresji i niena­wiści. To wprawdzie nie ma bezpośredniego związku z „przyjaznym rozdziałem Kościoła i państwa”, ale i o tym należałoby porozmawiać: jaką rolę Kościół może i powinien odgrywać w przestrzeni publicznej? Nie chodzi o to, żeby angażował się po którejkolwiek ze stron konfliktu, ale żeby zajmował jasne stanowisko w obliczu rzeczy niedopuszczalnych.

Sytuacja jest o tyle inna niż kilkanaście lat temu, że dziś są siły polityczne i media, które kwestionują nie tylko to, czy roz­dział Kościoła i państwa jest przyjazny, ale i to, czy w ogóle ma miejsce.

A kto kwestionuje?

Palikot na przykład.

Na pewno mieliśmy w ostatnich latach do czynienia z pełzającym naruszaniem tego rozdziału - zarówno przez niektórych księży czy biskupów, jak i przez bierność urzędników. Żeby dać przykład: to, że religia ma być przed­miotem dobrowolnym, było zasadniczym wa­runkiem przywrócenia jej do szkół. I teraz nie i, że dobrowolność jest naruszana, ale czyni się starania, żeby chodzenie na religię udogodnić, np. przez umieszczanie jej w samym środku szkolnego dnia. Co mają w tym czasie robić uczniowie, którzy na religię nie chodzą - tym bardziej że, niestety, nie wszędzie zapewniono im lekcje etyki? Kwestionowanie przyjętego w Polsce modelu relacji stosunków państwo – Kościół, na którym Palikot próbuje zbudować polityczną przyszłość, jest konsekwencją takich niedociągnięć. Oraz nieustannego podciągania się pod Kościół różnych polityków.

Modele rozdziału Kościoła i państwa są różne –nie chodzi o to, żeby Polska kopiowała taki, jaki jest np. we Francji. Inna sprawa, że także ten model jest złożony: francuskie państwo finansuje np. szkoły katolickie, choć nie do pomyślenia jest udział biskupów w uroczystościach państwowych. U nas Msza z okazji Święta Niepodległości jest rzeczą normalną, choć nasi przywódcy nie mają obowiązku w niej uczestniczyć. To kwestia polskiego obyczaju, wynikającego z faktu, że Kościół często stano­wił azyl dla wolnościowych aspiracji narodu, a nie z tego, że rozdział Kościoła i państwa jest naruszany. Nie ma powodu, żebyśmy się wyrzekali tradycji.

A jednak porządek, o którym mówimy, jest podważany przez wszystkie strony de­baty publicznej. Wielu członków Episkopatu, jak to malowniczo ujął biskup Pieronek, jest „oczadziałych PiS-em". Palikot próbuje budować swoją pozycję na antyklerykalizmie. Premier Tusk bacznie przygląda się słupkom poparcia i pod ich wpływem deklaruje np., że jego partia nie będzie klękała przed proboszczem.

Ja też się martwię o trwałość tego porządku i staram się alarmować, gdzie mogę, że np. wypowiedzi niektórych biskupów nakręcają spiralę antyklerykalizmu, a bezpardonowe ataki antyklerykalne zamykają Kościół w oblężonej twierdzy. Gwarantem przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa jest jednak konstytucja, którą nie tak łatwo naruszyć.

Sprawa, podkreślmy to jeszcze raz, nie do­tyczy tylko Kościoła katolickiego; zapisaliśmy w ustawie zasadniczej, że wszystkie wyznania są równouprawnione. Kiedy mówimy np. o uregu­lowaniu kwestii majątkowych, twórcy reformy mają na uwadze to, żeby zmiany nie uszczupliły stanu posiadania innych Kościołów.

Ale nie chcę sytuacji oddramatyzowywać. Przeciwnie: uważam, że jest dramatyczna i że może mieć negatywne konsekwencje i dla Kościoła, i dla państwa. Mówili o tym i pisali w ostatnim czasie zarówno o. Ludwik Wiśniewski, jaki prof. Stanisław Luft i Stefan Frankiewicz – by wymienić tylko tych, którzy swój niepokój wyrażali publicznie.

Możemy dorzucić Pańską niedawną wypo­wiedź na pogrzebie Jacka Woźniakowskiego o tym, że żyjemy w czasie hałasu, „kie­dy słowami o patriotyzmie okrasza się zapiekłość niszczącą życie publiczne" i „kiedy boli nas, jak do nienawiści dopisu­je się chrześcijańskie imię". Dlaczego adre­saci nie słuchają takich głosów?

A to już pytanie nie do mnie.

Poczucie, że Kościół jest w oblężonej twierdzy, jego starsi członkowie mogli wy­nieść z PRL-u. Teraz jednak dostają kolej­ne argumenty. Czują się atakowani przez partię Palikota, Tomasza Lisa, przez tabloidy, portale internetowe...

No, ale z drugiej strony oni sami też bezpar­donowo atakują. Radio Maryja mówi to, co mówi, bez jakiejkolwiek reakcji episkopatu. Wszystko źle, kraj nad przepaścią, a państwo napada na Kościół. Na miły Bóg, gdzie państwo napada na Kościół?

Chce mu zabrać pieniądze z Funduszu Kościelnego, proponując w zamian odpis na niezadowalającym poziomie 0,3 proc. podatku.

Rozmowy w tej sprawie trwają i nie wiemy, na jakim poziomie się zakończą. A premier Tusk od początku deklaruje, że zmiana nie doprowa­dzi do obniżenia bieżących wpływów Kościoła. Co będzie dalej, to już zależy od ofiarności wiernych.

Z naszej perspektywy wygląda to tak, jak­byśmy mieli w Polsce nie jedną, a dwie ob­lężone twierdze, zaś wizja bliskiego Panu „społeczeństwa ekumenicznego" znalazła się w odwrocie.

Problem w tym, że scena polityczna została zabetonowana na czymś, co jest zjawiskiem irracjonalnym, a wiąże się z mitologiczną interpretacją katastrofy smoleńskiej. Tego za­betonowania nie wolno umacniać – zwłaszcza Kościół nie może tego robić.

Była wypowiedź arcybiskupa Michalika przed wizytą patriarchy Cyryla, dotycząca katastrofy smoleńskiej i tonująca nastroje, ale nie spowodowała opamiętania u innych bisku­pów. Przeciwnie: dziesiątki wywiadów i kazań, płynących nawet z jasnej Góry, pozwalają o niej zapomnieć. Podobnie jak nakazy milczenia dla księży, którzy próbowali przełamać tę fatalną sytuację.

Panowie macie oczywiście rację, mówiąc, że kruchy model naszych relacji państwo – Kościół jest zagrożony. Ja mogę tylko przestrzegać, przypominając to, co się stało w innych krajach, gdzie świątynie były niegdyś pełne, a kryzys wewnętrzny i negatywne zjawiska w Kościele doprowadziły do kompletnej laicyzacji.

Laicyzacja w Polsce może przyspieszyć, bo wiernych zniechęci do Kościoła „religia smoleńska"?

Dużą część ludzi na pewno to odpycha. Na szczęście nie wyrzuca, ale odpycha.

Nie boi się Pan, że rządząca dziś Platforma Obywatelska, kiedy przekona się, że ta grupa jest jeszcze liczniejsza niż dotąd i że może stanowić jej zaplecze wyborcze, po­stanowi przykręcić Kościołowi śrubę? Że jej posłowie poprą np. zdejmowanie krzy­ża w Sejmie?

No nie, w tej sprawie mamy przecież orzeczenie sądu, że krzyż może zostać.

W wywiadzie dla „Znaku", w grudniu 2010 r., mówił Pan, że „w Polsce nikt przy zdrowych zmysłach nie chce usuwać krzy­ży z miejsc, w których się tradycyjnie znaj­dują". No to właśnie widzimy, że ktoś chce i że ten ktoś to klub parlamentarny...

Rozumiem, że ktoś widzi, iż Kościół nie­dostatecznie szanuje pluralizm, i próbuje to podnosić. Ale czy jest to wystarczająca baza do wygrywania wielkich batalii politycznych - nie sądzę. Ogromna większość Polaków jest przywiązana do Kościoła, docenia też jego rolę w historii Polski.

Obawiamy się, że ta grupa maleje. Dora­stają kolejne pokolenia. Widzieliśmy je na Krakowskim Przedmieściu, wołające „Jest krzyż -jest impreza!".

Niewątpliwie sam Kościół zapomniał o tym, że w najnowszej historii Polski odgrywał rolę arbitra, a nie strony. Tam, gdzie w polityce mówi się językiem nienawiści, księża i biskupi nie mogą udawać, że zjawisko nie istnieje albo wręcz wspierać jedną ze stron.

„A jeśli u was jeden drugiego kąsa i poże­ra, baczcie, byście się wzajemnie nie zjed­li” - to cytat z listu św. Pawła, który przy­wołał zmarły właśnie kard. Józef Glemp podczas warszawskiej procesji Bożego Cia­ła w czerwcu 1992 r., wkrótce po „nocy te-czek”. Prymas nazwał panującą wówczas sytuację zamętem, w którym wielu dozna­ło „krzywdy zniesławienia i fałszywych podejrzeń” i przepraszał tych ludzi. „Na­ruszona została sprawiedliwość i miłość, której strażnikiem musi być Kościół” - tłu­maczył te przeprosiny...

Bardzo takich głosów dzisiaj brakuje. Mocnych i - co równie ważne - jednoznacznych.

W Kościele brakuje przywództwa czy ist­nieje obawa, że nie będzie słuchane, bo rząd dusz ma nie prymas, tylko lider PiS? Kardynał Nycz próbował uspokajać gorą­ce głowy podczas sporów o krzyż na Kra­kowskim Przedmieściu - nie posłuchano go...

(milczenie)

Odbieramy to milczenie jako przejaw tro­ski o Kościół.

Wy też się martwicie, więc się martwimy wszyscy trzej.

To zmieńmy temat. Nie ma Pan wrażenia, że żadna ze spraw, o których tak gorąco dyskutowano w pierwszych latach III RP, nie została tak naprawdę załatwiona? Kompromis aborcyjny również może zo­stać łatwo podważony...

Kompromisy mają to do siebie, że nikogo do końca nie zadowalają - do nich się będzie wracać także w przyszłości. Nie jestem proro­kiem, więc nie wiem, kiedy i które kompromisy dotyczące spraw społeczno-obyczajowych zo­staną ponownie poddane pod dyskusję. Samą dyskusję uważam jednak za naturalną: w tym, co za byłym prezydentem Niemiec Richardem von Weizsäcker nazywam „społeczeństwem ekumenicznym", twórczo współżyją ze sobą różne stanowiska, a niepozbawiony napięć dialog jest wartością. Rzecz nie polega na eli­minowaniu problemów, ale na ustawicznym ucieraniu różnych racji.

Inna sprawa, że natura społecznych debat jest taka, iż skupiają się na zjawiskach negatywnych. Niedawno był tu włoski dziennikarz, któremuteż opowiadałem o podziałach, religii smoleń­skiej, i który mi mówił, że z zewnątrz Polska wygląda świetnie. Ciągle mówimy o dziurawej jezdni i wypadkach, a nie o nowo oddanej au­tostradzie. W Kościele też dzieje się mnóstwo dobrych rzeczy, o których media nie mówią. (...)

http://www.prezydent.pl/kancelaria/aktywnosc-doradcow/art,158,tadeusz-ma...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Satyr1

2. Szanowna Marylo

Dziękuję Ci za ten materiał. Przeczytałem go, ale nie byłbym sobą, gdybym na takie słowa "Żółwia" nie zareagował. Dlatego też w najbliższą sobotę zamieszczę mój dość obszerny komentarz.

Pozdrawiam, Satyr 1