Ludobójstwo, wyniku którego życie straciło ponad 110 tys. Polaków mieszkających na terenach ówczesnego ZSRR

avatar użytkownika Maryla

Sejm w oddał hołd wszystkim zamordowanym i represjonowanym na terenach Związku Radzieckiego w ramach tzw. Operacji Polskiej w latach 1937-1938. W przyjętej przez aklamację w nocy z czwartku na piątek uchwale przypomniano, że 75 lat temu 11 sierpnia 1937 r. za zgodą Józefa Stalina ówczesny szef NKWD Nikołaj Jeżow podpisał rozkaz 00485.

"Uruchomiło to falę represji prowadzącą do ludobójstwa, wyniku którego życie straciło ponad 110 tys. Polaków mieszkających na terenach ówczesnego Związku Radzieckiego" - czytamy w uchwale.

Jak podkreślono na podstawie rozkazu Jeżowa Polacy byli nie tylko mordowani, ale też dziesiątki tysięcy z nich trafiło do łagrów rozsianych na terenach azjatyckiej części ZSRR. "Wielu osadzonych zmarło z wycieńczenia, chorób lub zostało zakatowanych przez stalinowskich oprawców" - zaznaczono.

W uchwale napisano, że "Operacja Polska" była największą operacją NKWD dotyczącą zbiorowo członków konkretnej narodowości. "Akcja objęła wszystkich Polaków bez względu na przynależność klasowo-społeczną. Decydowało wyłącznie pochodzenie" - przypomina uchwała.

Sejm w uchwale zaapelował do polskiego rządu oraz do władz samorządowych o godne upamiętnienie "tej dramatycznej, a bardzo często zapominanej zbrodni".

Posłowie wyrazili też głęboką wdzięczność wszystkim środowiskom historyków, zwłaszcza rosyjskiemu stowarzyszeniu "Memoriał" za wszelki działania na rzecz dokumentacji i upamiętnienia ludobójstwa dokonanego na Polakach.

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/sejm-oddal-hold-zamordowanym-w-ramach-tzw-operacji-polskiej,273955.html

Etykietowanie:

6 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Holokaust Polaków w ZSRS

Holokaust Polaków w ZSRS

Dopiero po 75 latach wychodzi na jaw okrutna prawda o losie
Polaków pod komunistyczno-rosyjskim panowaniem w latach 30. XX wieku.
Nasi rodacy byli tam mniej więcej od 1932 roku obywatelami drugiej
kategorii, tak jak później Żydzi w niemieckiej III Rzeszy. A potem, w
1937 roku, decyzją władz i niestety przy poparciu dużej części
społeczeństwa zostali skazani na zagładę.

Antoni Milewski, dyrektor huty szkła w miejscowości Huta pod
Radomyślem na należącej obecnie do Ukrainy żytomierszczyźnie, w 1937
roku miał 37 lat i wydawało się, że jest na szczycie swojej zawodowej
kariery. Żył spokojnie przekonany, że powierzając mu tak wysokie i ważne
stanowisko, sowieckie władze darzą go pełnym zaufaniem – mimo iż kilka
razy wykazał się cywilną odwagą i stanął w obronie swoich rodaków,
którym komuniści za wszelką ceną chcieli zamknąć miejscowy kościół. Był
więc zaskoczony, gdy sierpniu 1937 roku w jego fabryce pojawił się
oddział operacyjny NKWD. Dowodzący nim oficer oznajmił mu, że jest
aresztowany. Podobny los spotkał kilkudziesięciu innych polskich
pracowników fabryki. Mężczyźni zostali zapakowani w specjalnie
podstawione ciężarowe auto i odwiezieni do Żytomierza.

- Z tej grupy aresztowanych wrócił tylko jeden z mężczyzn – opowiada
„NCz!” wnuk dyrektora fabryki, ks. Aleksander Milewski. – Przyniósł
skreślony przez dziadka na skrawku gazety ołówkiem swoisty list
pożegnalny, składający się z kilku słów. Brzmiały one następująco „nie
wierzcie, że jestem czemukolwiek winien”. Wcześniej bowiem w okolicy
rozpuszczano informacje, że w toku śledztwa dziadek przyznał się, że
prowadził kontrrewolucyjną działalność czyli, że był „wrogiem ludu”.
Przez wiele lat babcia wraz z moim ojcem żyli z piętnem przynależności
do polskiej rodziny. Na szczęście władze ich nie ruszyły i jakoś
dotrwali do wybuchu II wojny światowej. Byli jednak świadkami dalszych
prześladowań Polaków, których wywożono na Doniecczyznę, a na ich miejsce
osiedlano Ukraińców z Połtawszczyzny – kończy ks. Milewski.

Mordy po Kamczatkę

Milewscy, choć czuli gęstniejącą w Związku Sowieckim antypolską
atmosferę, nie mogli się zapewne nawet domyślać, że dzielą swe losy z
setkami tysięcy rodaków rozsianych na terenie całego ZSRS. W ciągu 13
miesięcy aresztowano ponad 200 tys. z liczącej oficjalnie, wg spisu ze
stycznia 1937 roku, 635 tys. osób polskiej diaspory. Prawie 150 tys.
zostało zamkniętych tylko i wyłącznie z uwagi na to, że byli Polakami.
Większość tych osób została umęczona a potem brutalnie zamordowana.
Jeśli traktować sowieckie dane poważnie, oznacza to, że ludobójstwo
dotknęło niemal co trzeciego Polaka w ZSRS. Tak naprawdę naszych rodaków
było tam jednak znacznie więcej – ponad milion. Jednak pod wpływem
narastającego terroru przestali przyznawać się do swojego pochodzenia.
Możemy więc oszacować, że w trakcie 13 miesięcy okrutnej hekatomby
wybito co piątego Polaka. Ponieważ na celowniku władzy byli przede
wszystkim mężczyźni – młodzi i w sile wieku – w efekcie polska
społeczność została zmieciona z powierzchni ziemi. Niedobitki Polaków na
lata stały się obywatelami drugiej kategorii. Nasi rodacy mieli
zablokowane ścieżki awansu z uwagi na swoje pochodzenie aż do lat 70.
minionego wieku.(....) 

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo.

Cześć Ich Pamięci.

Moim zdaniem, na terenach polskich, okupowanych przez CCCP, wymordowano ponad pół miliona naszych Rodaków, Polaków

Wyrazy szacunku

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

3. Szanowny Panie Michale

to oficjalna uchwała miłującego rządu, więc i tak dobrze, że sie na to zdobyli.

Daję wyżej podlinkowany materiał :

W ciągu 13
miesięcy aresztowano ponad 200 tys. z liczącej oficjalnie, wg spisu ze
stycznia 1937 roku, 635 tys. osób polskiej diaspory. Prawie 150 tys.
zostało zamkniętych tylko i wyłącznie z uwagi na to, że byli Polakami.
Większość tych osób została umęczona a potem brutalnie zamordowana.
Jeśli traktować sowieckie dane poważnie, oznacza to, że ludobójstwo
dotknęło niemal co trzeciego Polaka w ZSRS.

Tak naprawdę naszych rodaków
było tam jednak znacznie więcej – ponad milion. Jednak pod wpływem
narastającego terroru przestali przyznawać się do swojego pochodzenia.

Możemy więc oszacować, że w trakcie 13 miesięcy okrutnej hekatomby
wybito co piątego Polaka.

Ponieważ na celowniku władzy byli przede wszystkim mężczyźni – młodzi i w sile wieku – w efekcie polska społeczność została zmieciona z powierzchni ziemi.

Niedobitki Polaków na
lata stały się obywatelami drugiej kategorii. Nasi rodacy mieli
zablokowane ścieżki awansu z uwagi na swoje pochodzenie aż do lat 70.
minionego wieku.(....)

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. "Operacja polska" po 75

"Operacja polska" po 75 latach

Ta sowiecka zbrodnia na Polakach pod względem liczby
ofiar przewyższa nawet mord katyński. Nie przeczytamy o tym jednak w
szkolnych podręcznikach historii.



Najwyższy czas
to zmienić. Międzynarodowa konferencja naukowa na temat "operacji
polskiej" NKWD z lat 1937-1939, podczas której zamordowano około 111
tysięcy Polaków mieszkających w Związku Sowieckim, odbędzie się dziś w
Białymstoku.

W związku z 75. rocznicą inicjacji zbrodni "operacji polskiej" w
Białoruskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej organizacji
konferencji podjął się Oddział IPN w Białymstoku we współpracy z
Konsulatem Generalnym RP w Grodnie oraz Instytutem Studiów
Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. Wezmą w niej udział wybitni
specjaliści tematu. Wśród nich są prof. Zdzisław Winnicki z Instytutu
Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Mikołaj
Iwanow z Instytutu Historycznego Uniwersytetu w Opolu oraz prof. Anatol
Wialiki z Uniwersytetu w Mińsku.

Wiedza na temat zbrodniczej akcji NKWD jest do dziś wśród Polaków bardzo nikła. Konferencja IPN ma pomóc ją poszerzyć.

- Rozpowszechnienie wiedzy na temat "operacji polskiej" to jeden z
zasadniczych celów zorganizowania naszej konferencji naukowej - zaznacza
w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr Jerzy Milewski z białostockiego
oddziału IPN.

- Kiedy prześledziłem polskie podręczniki do historii, stwierdziłem,
że właściwie nie ma tam żadnych informacji o tej zbrodniczej akcji NKWD,
która liczbą ofiar przewyższa nawet zbrodnię katyńską - zaznacza
historyk.

Przeprowadzona przez NKWD na terenie Białoruskiej i Ukraińskiej SRS z
rozkazu ludowego komisarza NKWD Nikołaja Jeżowa "operacja polska"
rozpoczęła się w sierpniu 1937 roku, na podstawie rozkazu 00485. Trwała
do jesieni 1939 roku. Jej celem było wyniszczenie osób narodowości
polskiej na ziemiach, które znalazły się w granicach ZSRS na mocy
traktatu ryskiego, zawartego w roku 1921.

Szef NKWD Nikołaj Jeżow ściśle raportował o przebiegu ludobójczej
akcji Stalinowi. Jak szacuje prof. Nikita Pietrow z rosyjskiego
stowarzyszenia Memoriał, zajmującego się dokumentowaniem i badaniem
zbrodni stalinowskich, podczas operacji aresztowano prawie 144 tys.
Polaków, z których zamordowano, przeważnie strzałem w tył głowy, około
111 tysięcy.

Około 100 tys. ludzi zostało wywiezionych w bydlęcych wagonach w głąb
ZSRS, najwięcej do Kazachstanu. Była to operacja bez precedensu, nawet w
historii Rosji sowieckiej, gdyż ofiary zbrodni mordowano jedynie
dlatego, że były Polakami. Wcześniej zbrodnie sowieckie miały motywację
klasową, a nie narodowościową. Konferencja rozpocznie się o godz. 10.00 w
gmachu IPN Białystok (ul. Warsztatowa 1a).

Adam Białous Białystok

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/9795,operacja-polska-po-75-latach...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. Pierwsza strona kopii rozkazu



Pierwsza strona kopii rozkazu nr 00485 otrzymanej przez oddział NKWD w Charkowie, NKVD, scanned by Tomasz Sommer - Syg. Wydzielone Państwowe Archiwum SBU F. 16, Op. 23-sp, S. 20-24/wikipedia.org

Pierwsza strona kopii rozkazu nr 00485 otrzymanej
przez oddział NKWD w Charkowie, NKVD, scanned by Tomasz Sommer - Syg.
Wydzielone Państwowe Archiwum SBU F. 16, Op. 23-sp, S.
20-24/wikipedia.org

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. Pogrobowiec czasu Wielkiej

Pogrobowiec czasu Wielkiej Trwogi

Żył, by upamiętniać ofiary Sowietów – Anna Zechenter przybliża postać Mieczysława Łozińskiego

Mieczysław Łoziński wciąż nie mógł zaznać
spokoju. Po drugiej wojnie światowej żył w PRL, a potem w III RP do 2009
roku, z dręczącą świadomością, że pamięć o tragedii Polaków w ZSRS w
latach 1937-1938, o tym pierwszym bolszewickim ludobójstwie na naszych
rodakach, którego był naocznym świadkiem, przechowa jedynie garstka
historyków.

Nie mógł przeboleć, że po 1989 roku wiedza o zagładzie dalszych Kresów,
które nie weszły w skład II RP, zamknięta w kilku zaledwie książkach,
nie trafia ani do publicznej świadomości, ani do podręczników szkolnych;
że nikt nie obchodzi rocznic związanych z Operacją Polską NKWD; że
wszystko zatrze czas, gdy odejdą ostatni, którzy widzieli. Pozbywszy się
nadziei, że zainteresuje historyków akademickich, usiłował bez
powodzenia nakłonić do wszczęcia badań Instytut Pamięci Narodowej.
Zdążyć przed śmiercią

Czuł się spadkobiercą tych Polaków, których enkawudziści wywlekali po
nocy z domów na egzekucje, a ich rodziny gnali na zsyłkę; tych, których
wcześniej, w pierwszej połowie lat 30. XX wieku, zabijał Wielki Głód na
Ukrainie albo mordowali hunwejbini kolektywizacji. Dlatego właśnie
urodzony w okolicach Żytomierza na Ukrainie w styczniu 1925 roku –
prawie 13 lat przed Operacją Polską – nauczyciel matematyki z Kłodawy
zbierał świadectwa, starał się dotrzeć do rodzin ofiar, korespondował z
emigrantami, którym lęk nie zamykał ust w przeciwieństwie do ludzi wciąż
mieszkających w Rosji. Do śmierci zrobił wszystko, co mógł, by o tej
masowej zbrodni nie zapomniano: zgromadziwszy materiały, wydał dwie
niewielkie książki, „Polonia nieznana” w 2002 i „Operacja polska NKWD.
Stalinowska zbrodnia na Polakach w latach 1937-1938” w 2008 roku.

Pośpiech Mieczysława Łozińskiego był zrozumiały, bowiem za jego życia
dorobek wydawniczy dotyczący Operacji Polskiej był mizerny. W 1991 roku
wyszło opracowanie mieszkającego w Polsce rosyjskiego historyka Mikołaja
Iwanowa „Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim
1921-1939”; o sprawie pisał, przytaczając tekst zatwierdzonego przez
Stalina zbrodniczego rozkazu numer 00485 komisarza spraw wewnętrznych
Nikołaja Jeżowa z 11 sierpnia 1937 roku, Andrzej Paczkowski w dziele
„Czarna Księga Komunizmu” w 1999 roku; wspomnienia Polaków z Leningradu
ukazały się w opracowaniu Henryka Głębockiego na łamach krakowskiego
pisma „Arcana” w 2005 roku.

Cóż to jednak było w morzu niepamięci… Ilu ludzi sięga po naukowe
opracowania naszpikowane przypisami, kto przedziera się przez dokumenty,
by ze strzępów złożyć całość?
Dzień, który zburzył jego życie

Kiedy nadszedł rok 1937, który przyniósł masowe aresztowania i egzekucje
Polaków w ramach ludobójczej Operacji Polskiej NKWD na całym sowieckim
terytorium, Łozińscy mieli już za sobą ciężkie doświadczenia. Mieczysław
jako 13-latek doskonale rozumiał, co się dzieje. „Te mroczne lata
dobrze zapamiętałem na całe życie. W moim domu, w domu moich rodziców,
było trwożnie. Panowała atmosfera strachu i głuchej, smutnej ciszy.
Szczególnie niespokojne były noce. Najmniejszy nawet szmer stawiał całą
rodzinę na nogi. Przy piecu kuchennym leżał w pogotowiu worek z
sucharami, aby w wypadku ponownego aresztowania ojca mógł go wziąć ze
sobą na ostatnią drogę” – pisał w „Operacji…”. Wspominał o „powtórnym
aresztowaniu” ojca, bowiem Jan Łoziński był już wcześniej w łagrze za
sprzeciwianie się przymusowej kolektywizacji.

Tamten dzień 1930 roku, gdy go zabrano, zmienił życie chłopca na zawsze.
Wcześniej latami Łozińscy z polskiej wsi Horodyszcze (dziś Mirnoje) na
Żytomierszczyźnie w Polskim Okręgu Narodowym im. Juliana Marchlewskiego,
tzw. Marchlewszczyźnie, żyli spokojnie, choć nie za bogato, na własnej
ziemi. Bolszewicki przewrót nie zburzył podstaw ich bytowania, bo małe
gospodarstwa przetrwały. „Choć pracy było dużo, w domu panował dostatek,
zgoda i radość” – wspominał Łoziński. Cała wieś mówiła po polsku, a
chłopiec chodził z rodzicami do kościoła. W Marchlewszczyźnie, założonej
w 1925 roku jako miejsce chowu przyszłego sowieckiego Polaka, działały
polskie szkoły, a polski był jednym z języków urzędowych.

Zło miało dopiero nadejść. Jego uładzony świat, omijany szczęśliwie
przez dziejowe kataklizmy, runął w roku 1930 wraz z kolektywizacją.
Chłopi polscy w Marchlewszczyźnie ziemi oddawać nie chcieli. Wtedy
chłopak dowiedział się, że jego dziadek, Wiktor Łoziński, i ojciec to
„kułacy” i „wrogowie ludu”. Dziadka piłsudczyka zesłano bez rozprawy
sądowej do łagru w Kazachstanie. Od początku lat 30. równolegle z
kolektywizacją nasilała się akcja tępienia istniejącej tylko w głowach
enkawudzistów Polskiej Organizacji Wojskowej kierowanej rzekomo przez
Józefa Piłsudskiego, mającej przygotowywać zamachy, zbierać dane
wywiadowcze, przeprowadzać akty dywersji – akcja, która swoje apogeum
osiągnęła w latach 1937-1938 w masowej zbrodni Operacji Polskiej.
Nawet Kasztanka zdziczała

Ojciec za niechęć do przymusowego odbierania rolnikom ziemi zapłacił
10-letnim wyrokiem. Pracował niewolniczo przy budowie budowy kanału
Wołga – Don. „Szczegóły pobytu ojca w tamtym obozie są przerażające…” –
wspominał Łoziński.

Po utracie ojca gwałtownie zubożeli. „Matka rozpaczała i niemal
codziennie płakała. Ja też płakałem. Płacz był jedyną formą protestu
wobec przemocy i nieszczęścia. Był objawem sierocej niemocy i braku
nadziei”. Rodziny ludzi represjonowanych zostawały osamotnione, inni
unikali ich jak trędowatych.

Gospodarstwo Łozińskich włączono do kołchozu w 1930 roku. „Pewnego dnia
na nasze podwórko wkroczyła brygada – wspominał Mieczysław. – Rozebrano i
wywieziono naszą nowo wybudowaną stodołę i chlewnię. Przez okno
obserwowaliśmy z matką, jak zabierano cały nasz inwentarz. Zabrano też
naszą Kasztankę”. Taki sam los spotykał wszystkich rolników – nie tylko
Polaków – na całej Ukrainie i Białorusi, w całych Sowietach.

Chłopak ciężko przeżył rozstanie z ukochaną klaczą pognaną do kołchozu.
Ale jesienią 1930 roku Kasztanka wbiegła ostatni raz na swoje podwórko.
„Była strasznie wychudzona, głodna, zaniedbana, miała na sobie rany –
zapamiętał swój ból. – Nie znalazłszy nic do zjedzenia, pognała jak
szalona w kierunku, gdzie też nie było nic, czym mogłaby się pożywić.
Zdziczała”.
Preludium do końca świata

Matkę pognano do przymusowej pracy w kołchozie za głodowe stawki, on
chodził przez wiele lat do szkoły boso, w starym długim płaszczu matki.
„Często byłem półgłodny i głodny, zwłaszcza w latach Wielkiego Głodu,
kiedy naukę przerwano. Ludzie puchli z głodu, następnie masowo umierali.
Zmarłych grzebano w zbiorowych mogiłach, bez trumien. Widziałem
konających z głodu. Grzebałem swoich rówieśników” – napisze po latach. Z
czasem robił się coraz bardziej małomówny, zamykał się w sobie –
podobnie jak jego rówieśnicy, bowiem władze osadziły w domach po
deportowanych nowych mieszkańców. Ludzie zaczęli się bać siebie
nawzajem, rwały się więzi. Ze szkół zniknął język polski, a opłatkiem
„dostarczonym w sposób konspiracyjny” Mieczysław podzielił się z matką
po raz ostatni w 1932 roku. Nawet w domu rozmawiali dla bezpieczeństwa
po ukraińsku. Miejscowa bezpieka skonfiskowała im książki Kraszewskiego i
Sienkiewicza jako „lekturę antypaństwową”.

Postrachem stały się konne patrole NKWD wpadające do domostw na
przeszukania. To wtedy zaczął się jąkać – po nocy spędzonej w zbożu,
podczas gdy enkawudziści szukali „broni pozostawionej przez
Piłsudskiego”.

Pierwszy z zesłania wrócił dziadek – szedł pieszo z Kazachstanu ponad
pół roku. Gdy dotarł, jego żona już nie żyła, po nim zjawił się ojciec.
Był przełom roku 1936 i 1937, gdy Marchlewszczyznę już rozwiązano, a jej
mieszkańców poddano prześladowaniom. Jan Łoziński postarzał się,
niedomagał, często milczał. Zaczepiony ustępował, uciekał w pracę,
czasem płakał. O obozowych przejściach opowiadać nie chciał.

Dziadek Wiktor natomiast odnalazł sens dalszego życia w krzewieniu wiary
na Żytomierszczyźnie, kiedy Sowieci pozamykali kościoły, a księży
aresztowali lub wywieźli. Polacy zbierali się potajemnie, a on prowadził
nabożeństwa. Wędrował od wsi do wsi, by zmylić władze. „Zmaltretowani
Polacy mogli pomodlić się, usłyszeć słowo polskie i do woli się
wypłakać. Dzięki temu dziadek mój zapomniał o smutnych przeżyciach z
przeszłości. Otaczano go wielkim szacunkiem”. Wiktor Łoziński nie miał
szansy na wyjazd do PRL, pewnie zresztą nie chciałby – był przecież u
siebie. Posługiwał Bogu i ludziom przez 35 lat. Przed śmiercią w 1969
roku przekazał wysłużoną książeczkę do nabożeństwa swojemu uczniowi
Bolesławowi Wojciechowskiemu.
Aresztowany, rozstrzelany, oszalał

Pamiętny rok 1937, gdy rozpętały się masowe represje w ramach Operacji
Polskiej, oszczędził Jana Łozińskiego, którego uznano za nieszkodliwego
po pobycie w obozie. Na mocy rozkazu Jeżowa z 11 sierpnia, a dokładnie
na podstawie bardzo pojemnego podpunktu f art. 2, stanowiącego, że
aresztowaniom podlega „najbardziej aktywny, miejscowy, antysowiecki
element z polskich skupisk”, NKWD zabrało obu braci Jana: 36-letniego
Antoniego i 24-letniego Juliana, a także 32-letniego Józefa
Skórzyńskiego – wuja Mieczysława. Zaliczeni do kategorii pierwszej,
„podlegającej rozstrzelaniu”, zginęli od kuli w tył głowy, a rodziny
nigdy nie dowiedziały się, gdzie spoczęły ich ciała.

Cierpiała cała rodzina. Antoni osierocił pięcioro dzieci, a Józef
czworo: dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Młodsza z nich, Aniela, miała
osiem miesięcy. Żona Józefa Skórzyńskiego zmarła ze zgryzoty wkrótce po
aresztowaniu męża, a dzieci zabrano do sierocińca. Wieku dorosłego
dożyło tylko dwoje: najstarszy Władysław i najmłodsza Aniela.

Piątkę drobiazgu po Antonim wychowała matka. Gdy dorośli, rozjechali się
po Ukrainie, unikając miejscowości, w których oni i ich rodzice
przeżyli koszmar.

Drugi wuj Mieczysława, Antoni Szymański, wdowiec, którego żonę zabrała
rozpacz po aresztowaniu rodziców, został sam z dwiema dziewczynkami:
Bronką i Nelą. Miejscowa trojka wytypowała go w 1937 roku jako wroga.
Ponieważ jednak nie było komu powierzyć dzieci, uznano, że jego czas
nadejdzie, gdy się ożeni. Jeden z trojki, który znał dobrze
Szymańskiego, ostrzegł go. I wtedy Szymański się załamał – ponad jego
siły było samotne życie w ciągłym napięciu. Znalazł się w szpitalu
psychiatrycznym, a czas jakiś później zmarł. Co stało się z jego
córkami? Tego Mieczysław nie wie.

Trudno było wtedy liczyć na sąsiedzką pomoc, bowiem nikt nikomu nie
ufał. Trojki powoływano spośród niegdyś dobrych i życzliwych sąsiadów.
Najbardziej dręcząca nie była wcale nędza, lecz niewiedza o bliskich.
Mały Mieczysław pisał do ojca listy w latach 1930-1936, dostawał
odpowiedzi. Tymczasem ślad po ofiarach Operacji Polskiej niknął na
zawsze w chwili, gdy wychodzili z domu. Próby zdobycia informacji o ich
losach skończyły się dla niejednego aresztowaniem. Rodziny polskie żyły w
lęku i niepewności.
Blizna w duszy

Mieczysław starał się wydostać z Sowietów. I jego marzenie się ziściło:
wcielony przymusowo, jak wielu innych Polaków, do Armii Czerwonej,
buntował się z polskimi kolegami, chcącymi tak jak on trafić do
„polskiej armii” – ostatecznie przeprowadził swój zamiar. Do Polski
dotarł w 1944 roku i jako element niepewny skończył za biurkiem w LWP.
Po wielu perypetiach, których opisać tu nie sposób, skończył zaocznie
studia i zaczął normalne życie w Kłodawie. Udało się i jego rodzicom –
jako rodzice żołnierza dostali zgodę na wyjazd do PRL i tu dożyli swoich
ostatnich dni.

Potrzeba wykrzyczenia prawdy o losie bliskich, krewnych i sąsiadów
kazała mu zwrócić się w lutym 2002 roku do Instytutu Pamięci Narodowej.
Przekazał zebrane przez siebie materiały dotyczące zbrodni na Polakach w
ZSRS z lat 1937-1938. Odpowiedź z podziękowaniem za przesyłkę nadeszła 5
marca 2002 roku: „Równocześnie informuję – pisał zastępca dyrektora
sekretariatu prezesa Leona Kieresa – że z uwagi na ustawowe ograniczenie
działań IPN do wydarzeń okresu pomiędzy 1 września 1939 r. a 31 grudnia
1989 r. nie będzie możliwe wszczęcie śledztwa w przedstawionej przez
Pana sprawie”.

Mieczysław Łoziński nie doczekał ani pierwszych większych opracowań
historii Operacji Polskiej, ani ostatniej zmiany ustawy o IPN, która
otworzyła drogę przed badaczami. W 1991 roku Włodzimierz, młodszy brat
Mieczysława i kapłan, został skierowany w rodzinne strony Łozińskich.
Tam spotkał Bolesława Wojciechowskiego – tego, który pomagał dziadkowi
Wiktorowi w modlitewnej posłudze. Mężczyzna napomknął o Wiktorze
Łozińskim. Wiekowemu już wówczas Wojciechowskiemu wzruszony ks.
Włodzimierz podarował własną książeczkę w zamian za własność dziadka
Wiktora.

Mieczysław Łoziński odnalazł w latach 90. swego kuzyna Władysława
Skórzyńskiego, syna wuja Józefa, w Ługańsku na Ukrainie. Ten stary
człowiek zapytany w liście, czy czuje się Polakiem, odpowiedział, że nie
zamierza stracić życia, jak jego rodzice, z powodu polskiego
pochodzenia. A przecież nie mieszkał już w Sowietach…

„Ja presję tamtej psychozy przeżywałem w swoisty sposób – przyznawał
Mieczysław Łoziński. – W latach 60., gdy budowałem swój domek, zdobyłem
cegłę z rozbiórki, więc dom był bardzo pstrokaty. Nie tynkowałem go
przez dłuższy czas, chciałem utrzymać jego ubogi wygląd. Podobną zasadą
kierowałem się przy zakupie mebli – wybierałem najskromniejsze zestawy,
żeby upozorować swoje ubóstwo”. Rany duszy zabliźniają się długo. Polacy
w Sowietach dobrze poznali tę prawdę.

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/mysl/175277,pogrobowiec-czasu-wielkiej-trwogi.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl