Prace Lenina wychowują nowe pokolenia lewaków, ekstremistów, gotowych i życzących sobie sprowokowania rozlewu krwi.

avatar użytkownika Maryla

Rosyjski historyk Władimir Ławrow zwrócił się do szefa Komitetu Śledczego gen. Aleksandra Bastrykina o przeprowadzenie ekspertyzy w celu stwierdzenia, że prace Lenina i jego działalność noszą znamiona ekstremizmu politycznego.

W Rosji, zgodnie z prawem, propagowanie ideologii uznanych za rasistowskie, wzywanie do ludobójstwa, terroryzmu i łamania praw człowieka jest zakazane.

Profesor i były zastępca dyrektora Instytutu Historii Rosji Rosyjskiej Akademii Nauk na 14 stronach przedstawił 28 cytatów z dzieł Lenina i jego listów dowodzących łamania przez przywódcę rewolucji poszczególnych praw chronionych przez państwo zgodnie ze współczesnym rosyjskim ustawodawstwem i ratyfikowanymi

przez Federację Rosyjską międzynarodowymi konwencjami. Inicjatywa historyka znalazła już poparcie w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, która była jedną z największych ofiar leninowskiej rewolucji.

Zdaniem Ławrowa, popełnione przez Lenina zbrodnie można zakwalifikować jako zamachy na prawa człowieka i kierowanie działalnością terrorystyczną. Jako takie nie mogą ulec przedawnieniu.

Wprawdzie sam Lenin nie żyje, ale uznanie go za ekstremistę otwiera drogę do zakazu rozpowszechniania jego dzieł i propagowania osoby ich autora.

Obecnie wielotomowe wydania dzieł Lenina znajdują się w każdej rosyjskiej bibliotece.

Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej i szereg mniejszych organizacji lewicowych otwarcie odwołuje się do jego dziedzictwa. Tysiące ulic i instytucji nosi imię Lenina, wciąż posiada on niezliczone pomniki, ulokowane najczęściej na centralnych placach miast.

Wprawdzie nazwa miasta Leningrad została zmieniona, ale wciąż jest obwód leningradzki, kolej leningradzka zaczynająca się w Moskwie na Dworcu Leningradzkim itd.

Historyk umiejętnie łączy fragmenty napisanych przez Lenina tekstów z konkretnymi postanowieniami artykułów rosyjskiego kodeksu karnego. Pokazuje, że przywódca bolszewików wzywał do popełniania zbrodni, a po zdobyciu władzy konsekwentnie prowadził politykę opartą na ich popełnianiu.

Przede wszystkim więc można w pismach Lenina odnaleźć "wzbudzanie waśni na tle różnic socjalnych (klasowych)" i propagandę uznającą część społeczeństwa za ludzi niższej kategorii i wzywającą do ich unicestwienia.

Ławrow nazywa to "socjalnym rasizmem". Dowodzi, że kampania "walki z kułakami" (zwalczania obywateli zamożniejszych, głównie na wsi) wyczerpuje znamiona ludobójstwa ze względu na przynależność do grupy społecznej.

Kolejny zarzut to "uniemożliwienie działania legalnych organów państwowych", czym było rozpędzenie demokratycznie wybranego Zgromadzenia Ustawodawczego w styczniu 1918 roku oraz bezprawne przejęcie władzy.

Lenin nie tylko wprost popierał stosowanie w walce politycznej terroryzmu, ale go czynnie uprawiał, w tym stojąc na czele państwa i partii. Mowa o tzw. czerwonym terrorze i tworzeniu systemu niewolniczej pracy przymusowej, później nazwanego Gułagiem, co Ławrow określa też mianem tworzenia obozów koncentracyjnych.

Obszerną część wniosku naukowca stanowią dowody przestępstw (naruszeń praw człowieka, ludobójstwa) przeciwko religii. Od "wzbudzania nienawiści do osób wierzących" po fizyczną eksterminację grupy społecznej, jaką jest duchowieństwo.

Ławrow dodatkowo zauważa, że redaktorzy rosyjskiego wydania "Dzieł zebranych" Lenina w 50 tomach pominęli niektóre jego listy i artykuły znane historykom, a zawierające wyjątkowo agresywne wezwania do mordów bądź rażąco nienawistne (często wulgarne) tyrady przeciwko inaczej myślącym, w szczególności o charakterze antyreligijnym i antyklerykalnym.

"Prace Lenina wychowują nowe pokolenia lewaków, ekstremistów, gotowych i życzących sobie sprowokowania rozlewu krwi. Nie daj Boże, by ponownie przejęli władzę. Co wtedy? To, co głoszą i usprawiedliwiają prace Lenina: rozprawa z wszystkimi inaczej myślącymi, rzeki krwi. Niech tak się nie stanie" - apeluje do Komitetu Śledczego Ławrow.

Piotr Falkowski

http://naszdziennik.pl/swiat/8293,lenin-szkodzi.html

Etykietowanie:

4 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Biblioteka Polaka

Od czasu do czasu przewija się w mediach debata
poświęcona zawartości kanonu lektur szkolnych. Wywołują ją najczęściej
decyzje ministra, mocą których pewni autorzy lub pewne dzieła znikają,
by w ich miejsce pojawiły się nowe twarze i nowe utwory.

Decyzje motywowane są troską o dobro uczniów, choć co dociekliwsi
odgadują, że mają one podłoże polityczne, a nawet ideologiczne. Minister
jest z klucza partyjnego, a co partia, to inna ideologia. Dojście
jakiejś partii do władzy oznacza możliwość upowszechniania jej ideologii
poprzez agendy państwowe oraz podległe lub kontrolowane przez państwo
instytucje. Do nich należą też placówki edukacyjne i określenie
podstawowych ram edukacji.

W tych ramach mieści się kanon lektur obowiązkowych, który muszą
uwzględniać w swym programie wszystkie szkoły, zarówno państwowe, jak i
prywatne; materiał z tych lektur znaleźć się może w różnego rodzaju
egzaminach, w tym również na maturze.

W czasach PRL kanon był względnie stabilny, ponieważ jedna partia
posiadała pełnię władzy, natomiast w III RP często się zmieniał,
ponieważ stosunkowo często zmieniały się partie rządzące.

Dlaczego zawartość kanonu jest tak ważna? Znajdują się w nim dzieła,
których treść nie jest tylko informacją, ale jest formacją młodego
człowieka. Formacją, ponieważ kształtuje jego intelekt, mentalność,
psychikę, wrażliwość, smak, morale.

Z jednej strony młody człowiek jest właśnie w takim wieku, że podatny
jest na kształtowanie, z drugiej zaś – dzieła sztuki, w tym literatura,
posiadają w sobie szczególną moc formującą, to nie jest rzecz obojętna.
A ponieważ kanon jest obowiązkowy dla wszystkich młodych ludzi, to
pojawi się pewien typ młodego człowieka, a w naszym wypadku młodego
Polaka, jako właśnie wynik aplikacji kanonu.

Jednym słowem, kanon staje się narzędziem masowej formacji młodzieży,
w złym albo w dobrym kierunku, ale masowej. Ta masowość jest jednak dla
ucznia i jego rodziców nierozpoznawalna, ponieważ edukację postrzega
wyłącznie przez pryzmat własnej klasy czy szkoły.

Natomiast ci, którzy opracowują i zatwierdzają kanon, doskonale zdają
sobie sprawę z jego masowego efektu. W tym momencie walka o kanon, a
więc o to, kogo i jakie dzieła musi poznać każdy młody Polak, to zaiste
wręcz walka o Naród, bo walka o duszę Narodu. Czy i w jakiej postaci
przetrwa, jeśli to właśnie wspólna świadomość oparta na wspólnej
kulturze, w tym literaturze, stanowi ten najważniejszy szlif
narodowości?

Jest jasne, że jeśli przy władzy są liberałowie i kosmopolici, to
kanon lektur będzie odzwierciedleniem ich ideologii, a więc
wyeliminowane zostaną książki o wyrazistym, głębokim i komunikatywnym (w
wymiarze wielu pokoleń!) patriotyzmie, a w to miejsce wciśnięte zostaną
dzieła kontrowersyjne, demoralizujące lub wręcz bluźniercze, sztucznie
nagłośnione, książki, których rola jest nie edukacyjna, lecz
destrukcyjna. Przykładem może być sukcesywna eliminacja dzieł
Sienkiewicza i propagowanie Gombrowicza.

Taki kanon opatrzony pieczęcią ministerstwa wygląda poważnie, a wręcz
groźnie: władza nakazuje, ale pamiętajmy, że choć za urzędami stoją
ludzie, to jako urzędnicy muszą słuchać władz coraz wyższych i wyższych,
krajowych, a może i zagranicznych. W efekcie z uwagi na siłę
oddziaływania kanonu w skali masowej jego zawartość staje się towarem
bardzo reglamentowanym.

A skoro dziś dominuje liberalizm i kosmopolityzm, co widać po skali
wyzbywania się suwerenności politycznej i samowystarczalności
ekonomicznej, to nie trzeba zbyt długo się zastanawiać, by zrozumieć, że
na polu edukacji musi następować proces wyjaławiania kolejnych pokoleń
Polaków z ich tożsamości narodowej, czyli z polskości. Działania te
prowadzone są z pełną determinacją i bezlitośnie. A wszystko zaczyna się
nie od kanonu, ale od… alfabetu.

Tak, to wszystko zaczyna się od polskiego alfabetu, którego uczniowie
nie znają i mają nie znać. Dzięki temu nie będą potrafili czytać. A gdy
nie będą umieli czytać, to nie będą umieli pisać. A gdy nie będą umieli
czytać i pisać, to nie będą umieli się wypowiadać, nie będą potrafili
analizować, nie będą potrafili rozumować. To co będą potrafili?
Rozwiązywać testy i oglądać filmową wersję klasyki.

Oglądanie filmu nie wymaga alfabetyzacji, skuteczność zdania testu
zależy od liczby błędnych odpowiedzi. Nie muszę umieć czytać i pisać,
żeby patrzeć w ekran, na którym migają obrazki. Jeżeli w teście są dwie
odpowiedzi, jedna błędna, druga dobra, to mam 50 procent szans, że
trafię, nie znając odpowiedzi prawidłowej.

Jeżeli odpowiedzi błędnych jest więcej, to odpowiednio szanse maleją,
ale z kolei ruchome mogą być kryteria uznania testu za zdany
pozytywnie. Może wystarczyć 30 procent, by test zaliczyć. W ten sposób
edukacja utrwala analfabetyzm lub generuje wtórnych analfabetów z
dyplomami. Jednym z istotnych elementów takiej właśnie strategii jest
kanon: jego zawartość, metoda poznawania i egzekwowania. To nie są
żarty, to dzieje się na naszych oczach, choć żeby to rozumieć, oczy nie
wystarczą.

Książka to rzecz i zwyczajna, i nadzwyczajna. Zwyczajna, gdy patrzymy
na nią jako na zszyty lub sklejony plik zadrukowanych kartek.
Nadzwyczajna, gdy znajdujące się w niej znaki stają się kluczem, który
otwiera okno na świat i na wszechświat, na człowieka, na innych i na
Boga. A jeśli obok piękna jest tam również prawda i dobro, to taka
zwykła rzecz jak książka może być dla duszy najcenniejszym pokarmem,
wstrząsem, olśnieniem. Nie dla jednej duszy, dla milionów, nie tylko
dawniej, ale i teraz.

Książka może zmienić bieg historii. Cyceron napisał niewielką
książeczkę zatytułowaną „Hortensjusz”. Była to zachęta do filozofii,
czyli do poznawania i oddawania się mądrości (dziś znamy tylko jej
fragmenty). Zdarzyło się, a był to rok 373 po Chrystusie, że pewien
19-letni, bardzo zdolny młodzieniec, błyskotliwy w zakresie sztuki
oratorskiej, oddany sekcie manichejskiej, któremu się wydawało, że
pozjadał już wszystkie rozumy, sięgnął po tę książeczkę, by doznać
wstrząsu.

Po latach wspominał: „To właśnie ona zmieniła uczucia moje i ku
Tobie, Panie, zwróciła moje modlitwy, i nowe, odmienne wzbudziła we mnie
życzenia i pragnienia. […] Niewiarygodnym wprost żarem serca zacząłem
tęsknić do nieśmiertelności, jaką daje mądrość”. Tym młodzieńcem,
którego twórczość stała się później jednym z najważniejszych kamieni
milowych chrześcijaństwa i kultury zachodniej, był św. Augustyn
(Wyznania, III, 4). Kto wie, czy tak by się stało, gdyby nie ta mała
książeczka.

Są książki, które odgrywają niezwykłą rolę narodowo-społeczną,
ponieważ ukazują obszar wspólnej ziemi, wspólnego nieba, wspólnych
dziejów, wspólnego języka jednostek, które z różnych powodów, w tym
celowego działania wrogów, pogubiły się, uległy atomizacji. I nagle
pojawia się dzieło, w którym wszyscy członkowie jakiegoś społeczeństwa
odkrywają, że są wspólnotą.

Taką rolę odegrała „Trylogia” Sienkiewicza, czytana w polskich
wspólnotach, wiejskich, miejskich, dworskich. Kazimiera Iłłakowiczówna
wspomina: „Czytało się miesiącami wspólnie »Trylogię«. Sienkiewicz
zastępował w samotnym dzieciństwie na wsi literalnie wszystko:
towarzyszy zabaw, podróże, teatr, muzykę i pierwszą miłość (Niewczesne
wynurzenia, Warszawa 1958, s. 232). A jak mocny był to wpływ, niech
poświadczą dalsze słowa naszej poetki: „Z dzieciństwa, które podobno
ludziom starszym najwyraźniej jawi się w pamięci – nie pozostało mi
prawie nic, prócz postaci z książek, stokroć wyraźniejszych dla mnie niż
żywe osoby”.

A więc są książki i książki, jedne to tylko zadrukowany papier, inne
to obejmujące niebo i ziemię, myśl i serce, przeszłość i przyszłość
arcydzieła. Ale na to, by książka stała się arcydziełem, ona sama nie
wystarczy. Potrzebny jest ten, kto zawarty w niej świat ożywi i
wskrzesi. Potrzebny jest czytelnik, który wie, jak zabrać się za
książkę. Ktoś powie: nic prostszego, książkę trzeba przeczytać. Trzeba,
ale czy każdy umie czytać? Czy rodzice uczą swoje pociechy sztuki
czytania? Czy szkoła faktycznie uczy czytania niejako z urzędu?

Różnie to wygląda, ale na pewno z roku na rok coraz gorzej. Jeżeli
coraz więcej osób dorosłych, w tym osób publicznych, ma autentyczne
problemy z mówieniem i pisaniem, popełniając rażące błędy albo
posługując się czy to wyświechtanymi frazesami, czy przygotowanymi przez
PR-owców schematami, to znaczy, że edukacja domowa i szkolna muszą
mocno kuleć.

Zanim odpowiemy na pytanie, co powinien zawierać kanon lektur
podstawowych, którego celem byłoby uformowanie młodego Polaka, musimy
jeszcze raz podkreślić, że kanon taki spełni swoją rolę tylko wówczas,
gdy młody człowiek będzie potrafił czytać, nie dukać i nie stękać, ale
również nie trajkotać bezmyślnie jak karabin maszynowy (tzw. szybkie
czytanie). Należy czytać płynnie, mając na uwadze proces aktywizowania
uczuć, wyobraźni, myśli i woli w czytającym i u słuchacza. Tak pojęta
sztuka czytania dziś praktycznie przestała istnieć.

Płynne czytanie ze zrozumieniem nie polega tylko na tym, że ten, kto
czyta, rozumie, co czyta, ale również że czytając, sprawia, że rozumie
ten, kto słucha. Na tym właśnie polega pełne opanowanie sztuki czytania,
w pierwszym rzędzie czytania na głos, jako podstawowej umiejętności
czytania, a dopiero w dalszej kolejności czytania cichego, które jest
namiastką głośnego czytania. Tak jak w muzyce czym innym jest nucenie
lub wyobrażanie sobie melodii, a czym innym głośne jej wykonanie samemu,
śpiewając lub grając na jakimś instrumencie, tak i czytanie dopiero
wtedy pozwala na pełne wydobycie treści i wartości ukrytych za słowem,
gdy jest to czytanie na głos.

Dopiero opanowanie umiejętności płynnego i prawidłowego czytania
sprawia, że przekraczamy granice analfabetyzmu, a czytanie staje się nie
tylko przyjemnością, ale wręcz pasją. Umiejąc tak czytać, nie potrafimy
bez czytania żyć. I wtedy też dostrzegamy różnicę między klasykami
polskiej literatury a autorami przeciętnymi, nie mówiąc już o takich
tekstach gazetowych, które są przygotowywane na kolanie, czyli szybko i
byle jak, o ubogim słownictwie i uproszczonej składni, bez troski o
kompozycję i logikę.

Obcowanie z klasykami powiększa zakres naszego słownictwa i odsłania
przebogate możliwości stylistyczne, a nade wszystko wprowadza nas w
unikalnego ducha polskiej mowy. Polski przestaje być jednym z języków,
jest dla nas jedynym językiem, w którym myśl, wyobraźnia, uczucie
najlepiej przylegają do słowa, które staje się wręcz przezroczyste.
Podkreślił to kiedyś Jan Paweł II, gdy stwierdził, że język polski jest
nie do zastąpienia. A przecież władał tyloma językami!

Dopiero mając taką świadomość i takie nastawienie, możemy zadać
pytanie o polski kanon. Nie wystarczy bowiem wyliczyć autorów lub jakieś
dzieła, które każdy Polak powinien mieć w swojej biblioteczce. To za
mało, bo chodzi o to, by umieć właściwie i w pełni z nich korzystać, gdy
te książki stają się naszymi przyjaciółmi na różne pory dnia, roku i
życia. Sięgamy po nie i zanurzamy się w lekturę, sięgamy nie raz, ale
wielokrotnie, i za każdym razem odkrywamy coś nowego, za każdym razem
dodają nam siły, utwierdzają w polskości.

Co zatem powinniśmy zgromadzić w domowej biblioteczce? To zależy od
tego, ile mamy miejsca. Jeśli mamy bardzo dużo, to odpowiedź jest łatwa:
zbieramy kompletne wydania wszystkich klasyków polskich. Na to
faktycznie trzeba dużo miejsca, bo możemy poszczycić się bardzo płodnymi
autorami, mało który naród wydał aż tylu pisarzy jak Polacy. U innych
kilka nazwisk i koniec, a u nas setki, a kto wie, czy nie tysiące!

Zbiorowe wydanie dzieł Sienkiewicza to ok. 60 tomów, Kraszewski
trafiłby do księgi Guinnessa, bo napisał ok. 350 dzieł w ponad 600
tomach. Polska literatura jest niewiarygodnie bogata. Ale to tym lepiej,
bo dobrej kultury nigdy za mało.

Zbierając wydania kompletne naszych klasyków, nie łudźmy się, że to
wszystko przeczytamy. Chodzi jednak o coś innego, o możliwość wyboru. Bo
z czytaniem jest tak, że kieruje się ono nie tylko obowiązkiem, ale i
ochotą. Obowiązek jest w szkole, w domu przeważa ochota, a ta chadza
swoimi drogami. Sięgamy po tom osiemnasty, ze spisu treści wybieramy
opowiadanie trzecie i zaczynamy czytać. Wciąga nas, nie znaliśmy tego
wcześniej, jakie to urocze. I nie wiedzieć kiedy przeczytaliśmy całość.

Obcowanie z książką to wejście w świat, który otwiera przed nami jej
autor. Świat, który powstaje w nas spontanicznie, bez wysiłku, bo na tym
polega rola autora, że to on swoim talentem i swoją pracą ułatwia
czytelnikowi wejście do świata przedstawionego.

Książka nie została napisana po to, żeby ją analizować od strony
literackiej, a już na pewno nie po to, żeby ją zekranizować (Mickiewicz
przeciwny był nawet zamieszczaniu ilustracji w wydaniach swoich utworów,
a złapałby się za głowę, gdyby wiedział, jak film może wypaczyć treść
dzieła). Niestety, dziś uczniowie zamiast zachwycić się ukazywanym
światem, w którego tworzeniu sami uczestniczą jako czytelnicy i
słuchacze, zmuszani są do przeprowadzania literackiej wiwisekcji, gdy
utwór rozbierany jest na części, powtórnie składany według klucza
jakiegoś krytyka literackiego, nierzadko z podtekstem ideologicznym.
Znika czar, urok, piękno. Pozostaje tylko nerwowe pytanie: to co trzeba
znać do egzaminu?

Na to pytanie najlepiej odpowiedzą bryki, a więc ostatecznie zamiast
czytać arcydzieło tak, by stało się cząstką wspólnego świata, uczeń
czyta komentarze i bryki. Następnie ani się nie wypowiada, ani sam nie
pisze wypracowań, tylko wypełnia testy. Oto jak można zabić dzieło nawet
największe. A uraz do czytania pozostaje do końca życia. Nic więc
dziwnego, że współczesne polskie mieszkania i domy świecą
intelektualnymi pustkami, a książki walają się po strychach lub
piwnicach.

Cechą arcydzieł jest to, że choć mogą być skierowane tylko do pewnej
grupy odbiorców, na przykład określonej grupy wiekowej, to i tak z
przyjemnością sięga po nie inny czytelnik. Wiele powieści Kornela
Makuszyńskiego to powieści dla młodzieży, jak np. „Awantura o Basię”,
„Szatan z siódmej klasy” czy „Wyprawa pod psem”. Ale przecież ludzie
starsi też kiedyś należeli do młodzieży, więc chętnie wracają do tych
właśnie dzieł jak do swoich wspomnień, przy czym poziom języka i
wrażliwość moralna stoi na tak wysokim poziomie, że książki te nadal
wciągają i zachwycają.

A już ze szczególnym pietyzmem trzeba odzyskiwać dzieła autorów
skazanych przez cenzurę PRL na eliminację nie tylko z kanonu, nie tylko z
wydawnictw, ale i z bibliotek. Wśród autorek szczególnie
znienawidzonych była tak szlachetna i piękna postać jak Maria
Rodziewiczówna. W tym wypadku sięgając po taki indeks, dowiadujemy się o
autorach, o których nic nie słyszeliśmy, o dziełach, których nigdy nie
mieliśmy w ręku. Paradoksalnie indeks taki to świetna wskazówka dziś, co
warto przeczytać.

Układając narodowy kanon dzieł polskich, musimy mieć wzgląd na wiek
czytelnika. Tak się składa, że posiadamy arcydzieła dla każdego wieku:
dla dzieci, dla młodzieży, dla dorosłych i dla starszych.

Granica jest płynna, bo o ile szkoła narzuca lektury
administracyjnie, to rodzice znając dokładniej swoje pociechy, wiedzą, z
jaką lekturą można już dziecko zapoznać.

W badaniach prowadzonych w wielu krajach na temat roli czytania
wnioski są jednoznaczne: czytanie to czynność, która w najwyższym
stopniu przyczynia się do rozwoju intelektualnego, pozwalając na
koordynację całej osobowości młodego człowieka.

Dlatego czytaniu trzeba poświęcić dużo czasu i troski, bo to jest coś
więcej niż rozkodowywanie wiadomości. Niestety, gros pracy muszą wziąć
na siebie rodzice, ponieważ szkoła omija szerokim łukiem pracę nad
pełnym opanowaniem sztuki czytania. Kto wie, może i sami nauczyciele
mają z tym problem? Zwłaszcza z czytaniem na najwyższym poziomie.

Kogo i co powinniśmy czytać, w jakim wieku? Podajmy kilka przykładów.
Najmłodsi muszą usłyszeć poetyckie frazy Marii Konopnickiej i
Władysława Bełzy („Dla polskich dzieci”).

Młodzi na pewno powinni zapoznawać się z wybranymi utworami Jana
Kochanowskiego, Mikołaja Reja, Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, Adama
Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana
Kamila Norwida, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Zbigniewa Herberta,
Henryka Sienkiewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Bolesława Prusa,
Władysława Reymonta, Stefana Żeromskiego, Kornela Makuszyńskiego, Marii
Rodziewiczówny i wielu, wielu innych.

Nie chodzi o przeczytanie wszystkiego, bo to jest fizycznie (czytanie
jest czasochłonne!) i intelektualnie niemożliwe, ale o to, żeby pewne
utwory w siebie wchłonąć po raz pierwszy, jak choćby „Trylogię”, by
potem do nich wracać. Innych, zwłaszcza poezji, warto uczyć się na
pamięć. Co za rozkosz znać na pamięć choćby jedną księgę „Pana
Tadeusza”. Wyobraźmy sobie, jak latem przy ognisku nastolatek recytuje
Poloneza. To są rzeczy czarowne.

Dobór dzieł autorów wyborowych jest kwestią wyczucia, zwłaszcza gdy
chodzi o młodzież, która w okresie dojrzewania jest bardzo
intelektualnie i emocjonalnie chłonna, ale zarazem rozchwiana.

Lektury takie to okazja do przedyskutowania wielu problemów, które –
jako ludzkie – nie zmieniają się. Takie są zwłaszcza problemy moralne,
religijne i filozoficzne. Nie jest jednak tak, że w wieku lat 13 młody
człowiek musi przeczytać „Treny”, a w wieku lat 14 poezje Baczyńskiego.
Utwory te może czytać i wcześniej, i później, to zależy od stopnia
indywidualnej dojrzałości i chłonności.

Kanon zawierać musi dzieła autorów, dla których polskość stanowiła
odniesienie pozytywne, a w pewnych momentach nawet wzorcowe. Nie
chodziło tu jednak ani o szowinizm, ani o nacjonalizm, ale o oddanie
sprawiedliwości poziomowi kultury, jaki geniusze Narodu Polskiego
potrafili wypracować.

W takiej perspektywie zło i wady jawią się jako coś, co trzeba
usprawnić, uzdrowić, podciągnąć, coś, co jest możliwe i konieczne, a nie
za co trzeba ciągle bić się w piersi czy wręcz samookaleczać. W tym
kontekście pojawia się pytanie o dzieła o wymowie zdecydowanie
antypolskiej.

Ogólnie obowiązuje zasada, że te pozycje bez odpowiedniego
wprowadzenia, które ukaże konkretną genezę antypolonizmu (np. powieść
lub wiersz napisane na zamówienie zaborców albo reżimu), mogą mieć
skutki destrukcyjne, ponieważ młody czytelnik posiada zbyt małą wiedzę i
za małe doświadczenie, żeby wyłapać mechanizm manipulacji, a zbyt łatwo
poddaje się urokowi utworu lub sugestii salonowych autorytetów (pan X
to genialny pisarz, zdobywca wielu nagród, ale już nie dopowiedzą, że
był zarejestrowany jako TW).

Przy okazji warto też dodać, że utwory, które zawierają sceny lub
tematy demoralizujące albo są zbyt przeintelektualizowane, nie powinny
do młodego człowieka trafiać za wcześnie, a jeśli trafią później,
koniecznie powinny być przedyskutowane. W wypadku gdy poznanie tych
dzieł wynika z obowiązku szkolnego, czyli są lekturą i mogą być
przywołane na egzaminie, to z racji czysto praktycznych lepiej
skorzystać z bryku, niż pozwolić na to, żeby brudzić sobie wyobraźnię,
tępić moralną wrażliwość czy stracić zdrowy rozsądek.

Układając kanon lektur polskich dla Polaka, natrafiamy na niezwykłą
przeszkodę: autorów i dzieł jest tak dużo, że ten nadmiar może
potencjalnych czytelników wystraszyć. Dlatego warto przypomnieć sobie
najważniejsze nazwiska, które są gwarantem wielkości. A jeśli
autentycznie potrafimy czytać, to bardzo szybko znajdziemy interesujące i
wartościowe utwory, które sprawią, że będziemy głębiej oddychać,
wyraźniej widzieć, delikatniej odczuwać, bystro myśleć – po polsku.

Nie ma innej drogi do polskości niż poprzez kulturę, a zwłaszcza
przez literaturę. Drogę tę rzadko dziś przemierza szkoła, choć na pewno
są chlubne wyjątki. W takim razie wiele pracy wziąć muszą na siebie
rodzice i dziadkowie, a nawet krewni, jeśli są na odpowiednim poziomie,
ale muszą, jeśli chcą, by ich latorośl wyrosła na Polaka. Na razie warto
od dziś kompletować książki, by mieć do czego w chwilach wolnych
zaglądać, by zarażać bliższe i dalsze otoczenie polskim słowem, tak
pięknym, że - jak podkreślał Sienkiewicz - tylko mowa Greków może się z
nim porównać.

Prof. Piotr Jaroszyński, kierownik Katedry Filozofii Kultury KUL, wykładowca w WSKSiM

http://naszdziennik.pl/mysl/8186,biblioteka-polaka.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Ja musiałem zadać sobie trud i lat temu prawie sześćdziesiąt czytać to co napisał żydowski ekstremista, nacjonalista, komunista.

Wiele jego zdań kwalifikuje go na listę ludobójców.

Czyny też

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

3. Szanowny Panie Michale

kolejny uczeń Lenina, burmistrz Gdańska.


Adamowicz: 32 lata temu nikomu nie przeszkadzał napis

Prezydent Gdańska krytykuje szefa "Solidarności". - Mam
wrażenie, że przewodniczący Piotr Duda wraz z kolegami...
czytaj dalej »

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl