Straszliwa historia o Bartoszewskim?

avatar użytkownika Anonim

...

14 komentarzy

avatar użytkownika barbarawitkowska

1. I prof. Nowak

avatar użytkownika barbarawitkowska

2. Pytania do Bartoszewskiego

avatar użytkownika intix

3. Basiu...

Witam.
Pozwoliłam sobie na podpięcie Twojej notki jako komentarz w notce
Anda Rottenberg pracuje… "Polska-Niemcy. 1000 lat".

Dziękuję, ale też przepraszam za samowolkę...

Pozdrawiam serdecznie.

avatar użytkownika barbarawitkowska

4. Intix

cała przyjemność po mojej stronie.

avatar użytkownika intix

5. Basiu...

avatar użytkownika Jacek Mruk

6. Prawda musi być celna i bezpośrednia

Są ludzie, których razi kacyków brednia
Dlatego się nie wstydzą mówić wprost
A szubrawcom mówią celnie w nos
Pozdrawiam cieplutko i dziękuje za te źródło prawdy

avatar użytkownika intix

7. Basiu...

Ponieważ przytoczyłaś wypowiedzi Pana prof. Nowaka...
Pozwolę sobie przybliżyć Jego Postać ...
Zostawię dla Zainteresowanych link do filmu z wypowiedziami Pana Profesora...
 Żydzi w UB i antypolonizm, cz. 1/2 

3-majmy się!

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

8. Pani Barbra Witkowska,

Szanowna Pani Barbaro,

Proszę wybaczyć, ale Bartoszewski był dla mnie zawsze bydlakiem, człowiekiem, kolaborującym z Niemcami.

Uklony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika barbarawitkowska

9. Panie Michale

dlaczego miałabym Panu wybacza? W tej kwestii nie ma między nami rozbieżności.

avatar użytkownika Maryla

10. Die Welt: Kiedy poznał pan

Die Welt: Kiedy poznał pan Jana Karskiego?

W sierpniu 1942 roku w Warszawie. Nie znałem oczywiście jego nazwiska. Rozpoznaliśmy się za pomocą hasła. Wszystko odbywało się w warunkach konspiracyjnych. Nieco później spotkałem go ponownie.

Już wtedy wrócił pan z Auschwitz?

Tak. Zostałem zwolniony w 1941 roku, dzięki wysiłkom Czerwonego Krzyża, dla którego pracowałem w Warszawie. Po pewnym okresie wymagającym zachowania ostrożności, czegoś w rodzaju kwarantanny, zacząłem współpracę z Armią Krajową. Zaangażowałem się także w działalność jednej z organizacji katolickich o profilu wychowawczym i charytatywnym. Na czele tej grupy stała znana pisarka Zofia Kossak. Miała wiele wspólnego z pisarką Gertrud von le Fort.

I dlatego że wyraził pan zainteresowanie broszurą Kossak dotyczącą sytuacji w Polsce, doszło do pana spotkania z Karskim?

Nie wiedziałem jednak, kto przede mną stoi. Nie wiedziałem nic o jego tajnych misjach ani że wcześniej był w rękach gestapo. Zdradzili go Słowacy, ale uwolnił go polski ruch oporu. Karski przedstawił się jako członek katolickiego Frontu Odrodzenia Polski, a nie jako bojownik ruchu oporu. To była jego druga rola. Był to wysoki, szczupły i przystojny młody mężczyzna. Odniosłem wrażenie, że jest oficerem. Nie było to jednak zgodne z prawdą. Karski był oficerem rezerwy i w podziemiu zajmował się sprawami politycznymi. Przedmiotem jego zainteresowań była tocząca się wojna, terror, co zresztą interesowało każdego Polaka. Karski studiował prawo i krótko przed wojną został powołany do wojska. Trafił do byłych koszar austriackich w Oświęcimiu. Stacjonował dokładnie w tych barakach, które potem stały się częścią obozu Auschwitz I. Tego człowieka przysłano mi więc jako łącznika z panią Kossak.

Sprawdzał, czy jest pan godny zaufania?

Mniej więcej. Był wtedy ortodoksyjnym katolikiem. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Kozielewski. Jego brat był przed wojną oficerem policji. W 1939 roku został szefem granatowej policji w Warszawie podległej władzom niemieckim. Współpracował jednak z ruchem oporu, za co został aresztowany i wysłany do Auschwitz. Nazwisko Karski było pseudonimem Jana. Czy gestapo poznało kiedykolwiek jego prawdziwą tożsamość? Tego nie wiem.

Właśnie ten Karski przedostał się do Anglii, aby poinformować aliantów o sytuacji w Polsce. Pragnąc być wiarygodnym, przeniknął do warszawskiego getta oraz do jednego z obozów śmierci.

Pomógł mu w tym żydowski oraz polski ruch oporu. W ten sposób dostał się dwa razy do getta i do jednego z obozów w Bełżcu. Chodził tam w przebraniu ukraińskiego strażnika, po ciałach półżywych Żydów. Te obrazy prześladowały go przez resztę życia.

W pamiętnikach Karskiego często pojawia się słowo służba.

To efekt wychowania, a także wpływ etosu Legionów marszałka Piłsudskiego z okresu I wojny światowej. Legionistą był brat Karskiego. Ci ludzie kierowali się ponadpartyjnym etosem służby dla kraju. Karski marzył, by zostać dyplomatą, najlepiej ambasadorem.

Ale "arystokrata" Karski był synem siodlarza z Łodzi, który nie miał prawie żadnych wspomnień o ojcu.

Takie wartości wpajała szkoła i uczelnie. Polska nie zaprzepaściła dwu dziesięcioleci między wojnami. Zbudowano nie tylko port w Gdyni, ale stworzono znacznie więcej. Zorganizowano pocztę i kolej, które były nawet w lepszym stanie niż obecnie. Kraj był w 1939 roku w znacznie większym stopniu zjednoczony niż Węgry czy Czechosłowacja. Polacy byli zjednoczeni także w czasie wojny. Co najmniej w sprawie tego, co odrzucali. Ilustrują to dobrze pamiętniki Karskiego. Przemawia w niej nie ten sceptyczny Karski, który został po wojnie profesorem Georgetown University, lecz młody Karski. 28-letni człowiek, który miał dostęp do Komendy Głównej Armii Krajowej, a więc do serca polskiego ruchu oporu.

Będąc w latach 80. profesorem w Monachium, dokładał pan starań, aby przekazać studentom informacje, że w czasie wojny mieszkańcy Polski w zdecydowanej większości wierzyli w klęskę Hitlera. Czy podzielał pan wtedy tę wiarę?

Po naszej stronie było prawo. Mieliśmy też silnych sprzymierzeńców. Państwo, które odrodziło się po 123 latach, było przecież w stanie przetrzymać te dwa – trzy lata! Polacy posiadali tę szczególną wiarę w przyszłość. Do tego trzeba być doprawdy katolickim, chłopskim narodem.

Pisał pan kiedyś, że spotkanie z Karskim odegrało w pana życiu decydującą rolę. Dlaczego?

W pewnej chwili z organizacji katolickiej dowiedzieliśmy się, że Karski opuścił Warszawę. Potem nadeszła wiadomość, że wrócił. Wiadomo było, z kim rozmawiał na Zachodzie: z ministrem spraw zagranicznych Edenem i prezydentem Rooseveltem. Ten człowiek był w centrum historii świata! Dla takiego młodego człowieka jak ja miał wielkie znaczenie fakt, że go poznałem. Karski poinformował Roosevelta o sytuacji w Polsce oraz o Holokauście. Był tragiczną postacią, której nie udało się osiągnąć zamierzonego celu, jakim było wstrząśnięcie sumieniem świata. Jego posłanie jest jednak ciągle żywe.

Uczestniczył pan w ruchu oporu i pomagał także Żydom. Czy miał pan wtedy sąsiadów, których musiał się obawiać?

Mieszkałem na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Mickiewicza 37, w domu zamieszkałym przez inteligencję. Jeżeli ktoś się kogoś lękał, to nie Niemców. Nie musiałem się obawiać na ulicy oficera, który nie miał rozkazu aresztowania mnie. Ale musiałem się bać sąsiada, który zauważył, że kupuję więcej chleba niż zwykle.

Karski popadł później w zapomnienie. Także pan nie miał z nim kontaktu. Do czasu, gdy odwiedził go Claude Lanzmann w 1977 roku. Dlaczego Karski tak długo milczał?

Nie uczestniczył w życiu polskiej emigracji w Ameryce. Była zresztą jak zawsze podzielona. Karski był w innej sytuacji. Był amerykańskim politologiem. Ożenił się z Polą Nireńską, wywodzącą się z polskiej rodziny żydowskiej, która przeżyła jako jedyna. Sam Karski był nieznany poza swoim uniwersytetem. Kiedy Elie Wiesel przyjechał w latach 60. do Polski w charakterze naukowego turysty, zapytałem go, jak się powodzi Karskiemu. Nazwisko to nigdy nie obiło mu się o uszy.

Wkrótce ukaże się w Niemczech książka Yannicka Haenela, który ostro atakuje Claude Lanzmanna za to, że miał zniekształcić wypowiedzi Karskiego w swym filmie "Shoah". Jak pan to skomentuje?

Poznałem Lanzmanna. Ma niewątpliwie duże zasługi, ale jest także prawdziwym arogantem. Kiedy zbierał w Polsce materiały do swego filmu – co wiem od jego ówczesnej tłumaczki – nie chciał rozmawiać z dwiema osobami: Markiem Edelmanen (przywódcą powstania w getcie) oraz ze mną. Bo my wiedzieliśmy dokładnie, jak było. A Lanzmann szukał tych, którzy takiej wiedzy nie posiadali i którzy mogli potwierdzić jego tezę. Byli to polscy kolejarze. Rozmawiał w Ameryce z Karskim, który skarżył mi się później, że Lanzmann wyciął wszystko, co dotyczyło Polskiego Państwa Podziemnego. Tłumaczył się, że obowiązkiem reżysera jest dokonanie skrótów. Ale Karski nie spadł z nieba w okupowanej Polsce. Jego pobytu w obozie nie zorganizowało mu żadne biuro podróży, lecz struktury państwa podziemnego. Tak samo jego spotkania z działaczami syjonistycznymi i socjalistycznymi w Warszawie.

W socjalistycznej Polsce Karski był tabu.

Po raz pierwszy wspomniałem o nim w 1969 roku w mojej książce wydanej przez katolickie wydawnictwo Znak, nad którą czuwał biskup Wojtyła.

W 1999 roku Karski tłumaczył fakt, że nie było niemieckiego wydania jego wspomnień tym, iż uważa ją za nieprzyjemną dla niemieckich czytelników i nie chciałby narażać na szwank sojuszu transatlantyckiego. Czy to prawda?

Jak najbardziej. Panowała zimna wojna. Karski był przecież politologiem, a tematem jego książek był los podzielonej Europy. Wykładał przy tym także na uczelniach amerykańskiej armii i CIA.

Karski nie miał dzieci. Jakie były losy jego żony?

W czasie wojny nie było jej w Europie, ale bardzo cierpiała z powodu wymordowania jej rodziny. Cierpiała też na manię prześladowczą i w końcu popełniła samobójstwo. Kiedy odwiedziłem go w 1977 roku w Ameryce, spotkaliśmy się poza domem. Mówił, że jego żona jest chora.

Czy Karski był wierzącym chrześcijaninem?

Nigdy go o to nie pytałem. Siedzieliśmy razem w 1977 roku, dwaj żołnierze Armii Krajowej, i było coś nostalgicznego w naszych wspólnych wspomnieniach. Powiedział: "A więc żyjemy, ale wielu wokół nas, nawet moja żona, nie wie, co przeżyliśmy". W 1989 roku odwiedził nową Polskę. Śmierć zastała go w Ameryce w czasie partii szachów z polskim dyplomatą Stanisławem Handzlikiem. Handzlik zginął w ubiegłym roku w Rosji w katastrofie lotniczej.

tłumaczył Piotr Jendroszczyk

http://www.rp.pl/artykul/620647.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tamka

11. O Bartoszewskim prof. J.R. Nowak

"Nagrodzony medalem ku czci polakozercy. Jak wytłumaczyc fakt, ze Bartoszewski w swej wciaz nienasyconej pogoni za dowodami uznania z zagranicy (ordery, nagrody etc.) posunał sie nawet do przyjecia medalu upamietniajacego zasługi najgorszego niemieckiego polakozercy lat 20. XX wieku, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 Gustawa Stresemanna. Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fisher na łamach "Gazety Wyborczej" z 6-7 maja 2000 r.: "Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzysc Polski, której istnienia w formie z 1928 r. nie akceptował (…) wszelkie starania Francji o 'wschodnie Locarno' udało sie Stresemannowi zniweczyc. Polska straciła równiez najwiecej i to własnie było celem stresemannowskiej polityki". Fischer pisał równie o na wskros rewizjonistycznym programie Stresemanna, który da¿ył do zmiany granic wschodnich Niemiec na szkode Polski. Jego celem było m.in. odzyskanie Gdanska dla Niemiec, przejecie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesuniecie na korzysc Niemiec granicy z Polska na Górnym Slasku. Jak z tego wynika, nawet Hitler w 1939 r. miał "skromniejsze" od Stresemanna zadania pod adresem Polski. Nie domagał sie zmiany na nasza niekorzysc granicy na Slasku. Jak widac, to wszystko nie przeszkodziło Bartoszewskiemu w przyjeciu w grudniu 1996 r. złotego medalu ku czci zajadłego antypolskiego rewizjonisty. Wreczył mu go uroczyscie w Moguncji sam minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkiel (Por. "Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. w Moguncji z okazji wreczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna", "Gazeta Wyborcza" z 5 grudnia 1996 r.). Taki splendor! Czy o przyjeciu medalu ku czci takiego polakozercy zdecydowała nieznajaca granic pogon Bartoszewskiego za zaszczytami, czy te¿ typowa w jego przypadku ignorancja
polityka bez wy¿szych studiów, choc nader chetnie tytułujacego sie jako profesor! Byc mo¿e Bartoszewski, zajmujacy sie przedtem w swych pracach głównie historia po 1939 r., rzeczywiscie "nie doczytał", nie poznał faktów o polako¿erczych działaniach polityka, którego medalem został uhonorowany. Czy mo¿na sobie wyobrazic jednak, ze ktos przyjmujacy odznaczenie ku czci jakiejs osoby zaniedbuje poznania podstawowych faktów z jego zycia? A w przypadku Stresemanna jego polako¿erstwo było cecha podstawowa i wrecz przysłowiowa." J. R. Nowak

Bardzo duzo bilaych plam i niejasnosci w zyciorysie Bartoszewskiego.
Za Viva nr 12 10.06.2010
"Obława. Trafia do Oswiecimia. Ma numer 4427....Zdarza sie cud. Zostaje zwolniony. Prawdopodobnie wstawia sie za nim Miedzynarodowy Czerwony Krzyz. Po 4 miesiacach kazni wraca do Warszawy."

To naprawde musialbyc "cud". Z Oswiecimia przeciez nikt ot tak sobie nie wracal. Co najmniej dziwne. Jest mowa o ksiedzu Janie Zieja, ale nie wiem, czy ten czlowiek jeszcze zyje i czy w ogole Bartoszewski opowiadal mu o tych 4 miesiacach w obozie.
T.

"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.

LUBLIN moje miasto.

 

 

avatar użytkownika barbarawitkowska

12. Tamka

To naprawde musialbyc "cud". Z Oswiecimia przeciez nikt ot tak sobie nie wracal.

a już na pewno nie Żyd. Prosze porównać
wspomnienia w sprawie swojego pochodzenia http://wladyslawbartoszewski.blox.pl/2007/06/Bartoszewski-boj-sie-Boga-I... z faktem , ze jego syn mieszka w Izraelu i jak pyta prof Nowak
- Dlaczego dziwnie nie mówi Pan w swoich wywiadach o tym, że Pana syn pracował przez wiele lat w żydowskim instytucie w Oxfordzie i w polsko-żydowskim roczniku "Polin"? Przecież chyba nie było nic wstydliwego w jego pracy?

avatar użytkownika Tamka

13. @Basiu

"Choć nie byłem Żydem, do głowy nie przyszłoby mi wymachiwać medalikiem, bo nie do pomyślenia było"

W artykule, ktorego fragment przytoczylam, tez zostalo opisane tak, jakby nie byl Zydem...

Coz, jak pisalam, zbyt wiele klamstw, niedomowien jest w zyciorysie Bartoszewskiego. Peany na jego czesc wpisuja sie w falszowanie historii. Tak uwazam i dlatego twierdze, ze trzeba drazyc, trzeba demaskowac klamcow i falszywe autorytety. T.

"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.

LUBLIN moje miasto.

 

 

avatar użytkownika Jacek K.M.

14. Komentarz fraszką

Wł. Bartoszewski

niedonoszony oswięcimiak, przyjazny Żydom i Niemcom
tylko Polaków atakuje mieszanką bydlęcą...

Pozdrawiam. Jacek.