Bajkopisarz i cyngiel, czyli comming out Czuchnowskiego (FRONDA)

avatar użytkownika Maryla

Ten tekst naprawdę mnie ucieszył. Wojciech Czuchnowski bowiem, po raz pierwszy zupełnie otwarcie pokazał, że jest nie tylko cynglem, ale także zwyczajnym bajkopisarzem. „Prowokacja smoleńska: jak mogło być” znakomicie chwytuje bowiem owe dwie cechy Czuchnowskiego. Jego całkowity brak skrupułów w niszczeniu przeciwników „GW” i nieznaczne liczenie się z faktami.

Bajka Czuchnowskiego w „GW” opowiada o tym, co by było, gdyby Tu 154 nie wylądował w Smoleńsku, ale został odesłany na lotnisko zapasowe. „Dziennikarz” „Gazety Wyborczej” – za pomocą dość żenującej ironii – sugeruje, że wybuchłaby afera, a Antoni Macierewicz ogłosiłby raport, z którego wynikałoby, że za zakazem lądowania w Smoleńsku stoi spisek Putina i Tuska.

1. Prowokację zaplanowano we wrześniu 2009 r. Podczas spotkania w Sopocie prezydent Rosji Władymir Putin ustalił plan z premierem RP Donaldem Tuskiem: 7 kwietnia 2010 r. razem pojadą do Katynia. Nie wezmą prezydenta, który poleci tam 3 dni później. Nie wyląduje, bo lotnisko będzie zamknięte. Plan zabezpieczy polsko-rosyjski zespół powołany z grona najbardziej zaufanych funkcjonariuszy ABW i rosyjskiej służby wywiadu zagranicznego SWR. (…)

2. Dla stworzenia pozorów złej pogody rosyjskie służby specjalne dostarczyły na lotnisko maszynę do wytwarzania sztucznej mgły, TC-65. Ulokowano ją w parowie niedaleko pasa startowego. (…)

Dalej nie brakuje prób ironicznego zdyskredytowania (oczywiście z lekkością czołgu) informacji „Rzeczpospolitej” o współpracy Tomasza Turowskiego ze służbami czy ustaleń pozostałych mediów, które przeczą powtarzanej przez Czuchnowskiego tezie, że jedynymi winnymi są polscy piloci. Obrywa się nawet IPN-owi (swoją drogą Czuchnowski jest wytrwałym krytykiem tej instytucji). „Załoga tupolewa dostosowała się do poleceń z wieży, odmówiła wykonania polecenia zwierzchnika sił zbrojnych i dowódcy wojsk lotniczych, który był na pokładzie. To nie pierwszy taki przypadek. Już jesienią 2008 r. kapitan samolotu prezydenckiego nie wypełnił rozkazu prezydenta lądowania w Tbilisi. Drugim pilotem był wtedy oficer dowodzący samolotem lecącym do Smoleńska. Ponieważ jego kolega za przeciwstawnie się Głowie Państwa dostał od rządu medal i podwyżkę, też liczył na nagrodę. IPN bada przeszłość obu pilotów. Wyników prac historyków Instytutu jeszcze nie ogłoszono, ale według „Gazety Polskiej"”, wiele wskazuje na ich głębokie powiązania komunistycznymi służbami specjalnymi. Z kolei „Rzeczpospolita” ustaliła, że obecny na lotnisku polski ambasador z Moskwy, był wieloletnim współpracownikiem komunistycznego wywiadu. Jego zadaniem było najprawdopodobniej pilnowanie odpowiedniego przebiegu prowokacji smoleńskiej. „W tego rodzaju operacjach tacy ludzie tworzą tzw. drugą linię. Kiedy nie wypala główny plan przystępują do realizacji planu zapasowego. Należałoby sprawdzić na czym ten plan B miał polegać” – powiedział „Rz” prof. Andrzej Zybertowicz, wybitny znawca służb specjalnych”.

Słowem boki można zrywać. Aż brzuch boli ze śmiechu. Ale nie poddawajmy się temu nastrojowi, bowiem tekst jest absolutnie na poważnie. Ma on wykazać, że ogarnięci manią spisku uwierzą w każdą bzdurę. A wyraźną sugestią jest tu jedno z pierwszych zdań tekstu. „Gazeta ujawnia: za decyzją zakazującą 10 kwietnia 2010 r. lądowania w Smoleńsku samolotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego stały rosyjskie służby specjalne i współpracujący z nimi urzędnicy rządu PO. To oczywiście polityczna fikcja, ale czy tak nie mogło być?” – pyta dramatycznie Czuchnowski. Cóż, może i mogło, ale zadaniem dziennikarza jest opisywanie tego, co się wydarzyło, a nie tego, co zrodziło się w jego głowie.

Inna sprawa, że Czuchnowski od dawna specjalizuje się w przedstawianiu płodów własnej fantazji, a nie faktów. Przypomnijmy, że to właśnie Czuchnowski przedstawił listę katalogową IPN, jako „listę agentów” (doprowadzając do zwolnienia z pracy Bronisława Wildsteina), to on wielokrotnie pomawiał szefów MDI (Piotra Bazylko, Rafała Kasprówa, Piotra Wysockiego) o posługiwanie się szantażem, za co później wielokrotnie przepraszał. To on wreszcie prowadzi kampanię przeciwko dziennikarzom, których wyrzucono teraz z TVP, także posługując się kłamstwami.

Jego najnowszy tekst jest więc tylko potwierdzeniem długiej drogi artystycznej Czuchnowskiego. I ostatecznym comming out-em, pokazującym, że fakty nie mają znaczenia, gdy chodzi o sprawy drogie szefostwu!

Tomasz P. Terlikowski

 

http://fronda.pl/news/czytaj/bajkopisarz_i_cyngiel_czyli_comming_out_czuchnowskiego

Etykietowanie:

7 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Terlikowski: Prawo i historia

Terlikowski: Prawo i historia według obrońców Karola Modzelewskiego

http://fronda.pl/news/czytaj/terlikowski_prawo_i_historia_wedlug_obronco...

Zastąpienie historii środowiskowymi mitami, które próbuje narzucić się wszystkim – to w sumie dla „Gazety Wyborczej” i związanych z nią autorytetów nic nowego. Można się do tego przyzwyczaić. Ale mnie za każdym razem zaskakuje, gdy ktoś przekonuje mnie, że instytucje państwowe powinny kierować się takimi mitami, a nie rzetelną analizą faktów.

I dlatego list – opublikowany dziś przez „Gazetę Wyborczą” naprawdę szokuje. Grupa dobranych autorytetów (wcale nie tylko z jednej strony) atakuje w nim (można powiedzieć, że nieszczególnie ostro, ale jednak dotkliwie) IPN. Opiera się przy tym nie na faktach, a na spreparowanej przez Wojciecha Czuchnowskiego narracji, która z rzeczywistością niewiele ma wspólnego (co pokazujemy na Frondzie.pl).

Ale, jako że do „symulakrów GW” można się było już przyzwyczaić, to pominę ten drobny element milczeniem. O wiele bardziej interesujące jest to, że sygnatariusze listu zupełnie otwarcie przyznają się do tego, że nie chcą, by IPN zajmował się dostarczaniem dokumentów czy poznawaniem prawdy, ale by umacniał środowiskowe mity „Gazety Wyborczej”.

„To, że Jacek Kuroń i Karol Modzelewski byli w latach sześćdziesiątych dwukrotnie skazani na kary więzienia za działalność polityczną, jest faktem opisanym w podręcznikach szkolnych i powszechnie w Polsce znanym. Tylko dwie ważne instytucje państwowe, z których jedna ma stać na straży narodowej pamięci, a druga - na straży praworządności, od trzech miesięcy nie są w stanie tego faktu urzędowo potwierdzić” – oznajmiają sygnatariusze listu. I niby to prawda, ale jednak nie do końca. Otóż dla IPN fakt, że coś jest opisane w podręcznikach szkolnych i powszechnie znanym nie jest dowodem. Dowodem są dokumenty. A tych jest 60 tomów. I trzeba je nie tylko uporządkować, ale i dostarczyć do sądu w stanie nadającym się do użytku. A to wymaga czasu, nawet jeśli rzecz dotyczy Karola Modzelewskiego.

Dla sygnatariuszy jednak takie drobiazgi, jak czas czy porządek w papierach się nie liczą. Oni domagają się wydawania decyzji sądowych na podstawie podręczników szkolnych i powszechnej wiedzy. Tyle tylko, że gdyby się na to zgodzić, to mogłoby się łatwo okazać, że list Kuronia i Modzelewskiego mógłby uchodzić za jakąś pierwszą jaskółkę wolnego, niekomunistycznego słowa, a nie za krytykę ustroju komunistycznego, z jeszcze bardziej lewicowych i komunistycznych pozycji. Konia z rzędem bowiem temu, kto wie, że ta pierwsza krytyka (za którą Modzelewski i Kuroń odsiedzieli swoje, co sprawia, że trzeba ich traktować poważnie i oddać szacunek za wierność poglądom) była właśnie o wiele bardziej komunizująca, niż to, co proponował wówczas Polakom towarzysz Wiesław.
Tomasz P. Terlikowski

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

2. Czołowy bajkopisarz mieszadła z ketmanem w tle

pamiętam,jak dawno temu walczyliśmy z jego listą,broniąc pana Bronisława Wildsteina na Onecie.
stare ,dawne czasy,ale
pan Czuchnowski wciąż taki sam,czyli Funkcjonariusz,jak słusznie nazywa ich pan Premier
Jarosław Kaczyński.....

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

3. Prof. Żaryn: „Wyborcza” nie

Prof. Żaryn: „Wyborcza” nie zrobiła rachunku sumienia po śmierci prezesa Kurtyki

http://fronda.pl/news/czytaj/prof_zaryn_wyborcza_chce_ustawic_przyszle_s...

Liczyłem na to, że „Gazeta Wyborcza” znajdzie w sobie dość wewnętrznej siły, by zrobić rachunek sumienia po śmierci prezesa Janusza Kurtyki, którego wielokrotnie szkalowała. Miałem nadzieję, że nie będzie wracać do tej metody opisywania działalności IPN – mówi portalowi Fronda.pl prof. Jan Żaryn.

Prof. Jan Żaryn, profesor UKSW, historyk IPN: W retoryce „Gazety Wyborczej” dotyczącej sprawy Karola Modzelewskiego zadziwia nagły powrót do czasu, który powinien być dla „Gazety Wyborczej” okresem zamkniętym, bo dla niej kompromitującym. Do czasów prezesury ś.p. Janusza Kurtyki. Gazeta ta miała wtedy czelność wielokrotnie posługiwać się insynuacjami i wszelkiego rodzaju kłamstwami, żeby szkalować IPN i ludzi w nim pracujących. Tworzyło to gamę nacisków na samego prezesa, na wolność nauki. Wydawało mi się, że może śmierć prezesa Kurtyki powstrzyma na zawsze „GW”.

Przy okazji warto przypomnieć niektóre ataki. Oczywiście są i takie, które należy przemilczeć. Chodzi o ataki personalne na ś.p. Janusza Kurtykę. Powiem tylko ogólnie - były one obrzydliwe. Na pogrzebie prezesa Kurtyki minister Zdrojewski powiedział, że ś.p. Janusz Kurtyka to osoba, wobec której w sposób specjalny trzeba powiedzieć jedno słowo – przepraszam. Myślę, że ludzie obecni wtedy w kościele nie mieli wątpliwości, że to nie minister Zdrojewski powinien przepraszać. To nie on pluł na Janusza Kurtykę, tylko środowisko „Gazety Wyborczej”. Jednak z tej strony nigdy w życiu przeprosin nikt nie słyszał.

„GW” w różnych momentach próbowała dyktować warunki oceny pracy Instytutu i jego pracowników. Kluczem mógł być tutaj swoisty alfabet Adama Michnika – na liście naczelnego „Wyborczej” znalazło się wielu pracowników IPN do „odstrzału” przez „cyngli” - jak ich nazwał trafnie bodaj Rafał Ziemkiewicz, m.in. Janusz Kurtyka, Antoni Dudek, Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk i ja, chyba także Henryk Głębocki. Lista ta była w latach 2006-2010 kompletowana i rozprowadzana. Najbardziej haniebne ataki miały miejsce od czerwca roku 2008. „Gazeta Wyborcza” zdała sobie wtedy sprawę, że książka o Lechu Wałęsie jest już na ukończeniu i za chwilę się ukaże na rynku. W gazecie pojawiały się wtedy teksty, które wyglądały jak próba zastraszenia kierownictwa Instytutu i zastosowania medialnego linczu. Przypomina mi się artykuł Marka Beylina, w którym pisał o IPN: „nie widzę dziś w Polsce instytucji bardziej szkodliwej dla polskiej wiedzy i pamięci”. - Gdyby IPN był prywatną inicjatywą, ograniczyłbym się do pomstowania, ale to instytut państwowy utrzymywany z podatków. Także moich. Nie wiem czemu mamy opłacać fabrykantów oszczerstw i zakłamań – pisał Beylin. Inna z osób kojarzonych ze środowiskiem „GW”, Władysław Frasyniuk, nakłaniał w telewizji TVN24 Lecha Wałęsę, by bił po twarzy autorów książki o byłym prezydencie. „Wyborcza” w tym samym czasie sugerowała, że Janusz Kurtyka powinien stanąć przed sądem. Wywierano olbrzymią presję, by przestraszyć ludzi kierujących IPN, by nie wydawano książki o Wałęsie. Wiedza ekskluzywna o byłym prezydencie, którą posiadali przecież ludzie związani z „GW”, miała nie zostać upubliczniona.

Najbardziej obrzydliwy paszkwil, opublikowany w tamtym czasie w „GW”, dotyczył Piotra Gontarczyka. Autorzy porównali go do Gontarza, propagandysty PRL-u i współpracownika SB. To miała być dowcipna gra słów, która sugerowała, że ten historyk jest obrzydliwą postacią, którą należy kojarzyć z całą pulą złych skojarzeń – z antysemityzmem, moczarowcem, SB i osobą chodzącą na pasku tej formacji. Wątpię, by było to nieświadome porównanie. W ten sposób oczerniano osoby, które ujawniały prawdę o bardzo ważnej postaci dla polskiej historii najnowszej.

Pamiętam również ataki personalne dotyczące mojej osoby. Rozpoczęły się od początku 2006 r., gdy tylko zostałem dyrektorem BEP. Wspomnę tylko o ostatniej nagonce na mnie, z kwietnia 2009 roku. Wcześniej przez tygodnie pomawiano IPN w związku z pracą młodego historyka Pawła Zyzaka, absolwenta UJ. Radio Tok FM nagrało ze mną krótki wywiad, który natychmiast trafił do mediów. „Gazeta Wyborcza” napisała wtedy w tytule, że porównałem Lecha Wałęsę do wrzodu. Jak dziś wiem, miało to posłużyć ówczesnemu premierowi do ataku na Instytut, po raz kolejny z zagrożeniem utraty pracy przez ok. 300 osób. Taki obrzydliwy szantaż. Mam nadzieję, że kiedyś te fakty będą potwierdzone. Ja mam tylko jednego świadka – ś.p. Janusza Kurtykę, z którym uzgodniłem wówczas, że moja misja w IPN-ie na stanowisku dyrektora BEP się skończyła. Dla dobra tych 300 osób. Ja natomiast nigdy nikogo nie porównałem do wrzodu, tym bardziej nie zrobiłem tego w odniesieniu do byłego prezydenta. Tymczasem „Wyborcza” właśnie w ten sposób sama zredagowała moją wypowiedź. Jak mówiłem wówczas publicznie, chciałem podać tę gazetę do sądu; niestety, nie znalazłem adwokata, który by przyrzekł mi, iż sprawę wygra. I to pomimo że kłamstwo było tylko po jednej stronie sporu mojego z „GW”. Wszyscy odradzali. To jest chore…

Innym, klasycznym można by rzec, przykładem tworzenia nacisku na władzę państwową, by zareagowała zgodnie z interesami środowiska „Gazety Wyborczej”, była sprawa przepędzenia z Instytutu Sławomira Cenckiewicza. Ukazał się prowokacyjny tekst w „Gazecie”. Opisano w nim, w sposób tendencyjny, cykl edukacyjny organizowany w jednej ze szkół Trójmiasta. Uczniem tejże szkoły był marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Wygłosił on pierwszy wykład z tego cyklu dla tamtejszej młodzieży. W ramach niego wystąpił później również bodaj Andrzej Gwiazda, czyli ówczesny członek Kolegium IPN, postać niezwykle zasłużona dla „Solidarności”. „Gazeta Wyborcza” pisała wtedy, że IPN zmanipulował tym cyklem zdarzeń. Jak sugerowała „GW”, gdyby Borusewicz wiedział, kto wystąpi później, to nigdy by się nie zgodził na taki występ i nie firmował go swoją obecnością. I, co najtragiczniejsze, marszałek Borusewicz uwierzył w to, co napisała „Wyborcza” i poczuł się w obowiązku interweniować. Rozpoczął wtedy bardzo brutalną, personalną akcję zmierzającą do tego, by dr Cenckiewicz odszedł z IPN. Marszałek, albo zatrudnieni przez niego ludzie, telefonowali bezpośrednio do pracowników Instytutu. To spowodowało, że w sumie aż trzy osoby zdecydowały się – początkowo - na zrezygnowanie z pracy w IPN. Uznały, że jest to praca niebezpieczna tak fizycznie, jak i psychicznie. Tego typu zdarzenia zawdzięczamy narracji „Gazety Wyborczej”. To nie są żarty.

W warunkach sprawiedliwości społecznej medium posługujące się takimi manipulacjami zmuszone byłoby przynajmniej do przepraszania atakowanych ludzi. Podobnie jak ludzie, którzy zachęceni siłą jednych a bezbronnością drugich, natychmiast ustawiali się w szeregu, by „odważnie” pluć i grozić. O tych groźbach, to osobno by trzeba długo opowiadać. Nigdy to nie zainteresowało dziennikarzy. Od gróźb – telefonów, przez smarowanie samochodu brudną mazią, po stawianie ludzi przez sądami za ujawnianie prawdy. Jednak niestety „GW” jest bardzo silna i rozepchnięta na scenie publicznej, dużo bardziej niż to wynika z formalnego jej miejsca. W związku z tym nie jest łatwo walczyć z nią o sprawiedliwość, o czym świadczy choćby przypadek prof. Andrzeja Zybertowicza, który przegrał proces z „GW”.

Liczyłem na to, że „Gazeta Wyborcza” znajdzie w sobie dość wewnętrznej siły, by zrobić rachunek sumienia po śmierci prezesa Janusza Kurtyki, którego wielokrotnie szkalowała. Miałem nadzieję, że nie będzie wracać do tej metody opisywania działalności IPN. Powinna bowiem – z taką przeszłością – specjalnie dbać o rzetelność. Jeżeli taki powrót do czasów mijania się z prawdą następuje, to można sądzić, że jest to próba ustawienia przyszłego kierownictwa IPN, by było ono pokorne i posłuszne. Wygląda na to, że „Wyborcza” pokazuje, że jest na miejscu i spełnia swoje zadania.
Not. KI

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Jacek Mruk

4. A co by było gdyby tych pomiotów diabelskich pochłonęło piekło

Ilu z tych sprzedawczyków i kombinatorów by się upiekło
Nie byłbym na ich miejscu taki pewny dzisiaj tego
Że to się może ziścić dnia, miesiąca,roku któregoś
Pozdrawiam

avatar użytkownika Andy-aandy

5. bolszewicko-trockistowskie GWno — a pisanie prawdy o polskości

To tak samo jak twierdzić, że Goebbels jako minister propagandy i oświecenia publicznego w rządzie hitlerowskim — pisał prawdę o celach hitleryzmu. Goebbels odegrał dużą rolę w upowszechnianiu ideologii nazistowskiej oraz tworzeniu i umacnianiu państwa totalitarnego poprzez prowokacje i kłamstwa i masowe morderstwa.

Czyli tak samo jak w państwie sowieckim Stalin...

A przecież janczarzy i cyngle z GWna są wyznawcami metod bolszewicko-hitlerowskiej propagandy...

O takich jak oni pisał jeden z najlepszych polskich dziennikarzy Maciej Rybiński:

"Kapłani dzisiejszej poprawności politycznej, kasta manipulatorów językiem, to dobrzy uczniowie i Stalina, i Goebbelsa."

Postbolszewiccy propagandziści z GWna stosują metodę wynalezioną przez barbarzyńców z okresu rewolucji francuskiej. Jak napisał red. Rybiński:

Największym wynalazkiem tej rewolucji była zmiana znaczenia słów potocznych. Trybunał, wydając taśmowo wyroki śmierci, nazywał się Komisją Dobroczynności, ucięcie głowy na gilotynie określano jako “wyłączenie z publicznej dobroczynności”.

_______________
Cytaty za: Maciej Rybiński “Aspersja językiem“, 2 października 2009 r., http://blog.rp.pl/rybinski.

Ostatnio zmieniony przez Andy-aandy o śr., 02/02/2011 - 00:21.

 Andy — serendipity

avatar użytkownika kazef

6. @

Myślę, że Terlikowski trafia kulą w płot. Czuchnowski i całe to zdegenerowane towarzystwo z Czerskiej ma w głebokim poważaniu jego teksty. Podobnei jak teksty innym ludzi rozsądnych. Mają to gdzieś.
Przez 20 lat Michnik z ferajna doprowadzili do olbrzymich spustoszeń polskich dusz, zwłaszcza wśród ludzi z wyższym wykształceniem, do których kierowali swoją propagandę. Doprowadzili tych ludzi do poziomu rynsztoka, ich poczucie humoru sprowadzili do rechotu z kaczorów a zdolnośc myślenia do powtarzania prawd guru jak w sekcie. Otumanieni czytelnicy Czerskiej nie maja pojęcia jak wyprano im mózgi, jak zbabrano im sumienia.

Czuchnowski i judaszowa gazeta dalej robią swoje. Piora mózgi, uprawiają swoje poletko.
Obnizyli poziom pisania do poziomu urobku. Dzis ich czytelnicy, ci sami co 10 lat temu, zostali sprowadzeni mentalnei do poziomu ludzkich wraków. Mozna im pisać niemal co popadnie, łykna wszystko. Nie mają wyjscia ani drogi odwrotu.
----

I jeszcze słowko o tekście prof. Żaryna. Wart jak najszerszego rozpropagowania.
W Gazecie Polskiej, Naszym Dzienniku...

Droban uwaga: słowa "cyngle" nie uzył pierwszy Ziemkiewicz, ale były publicysta działu kultury „Gazety Wyborczej", Michał Cichy w wywiadzie dla "Dziennika". Okreśłił tym mianem dziennikarzy "GW": Agnieszkę Kublik i Pawła Smoleńskiego, którzy działając na zlecenie Michnika, mieli pisac teksty na zamówienie i "rozstrzeliwać" jego wrogów. Cichy został przez Czerską wyklety. Zarzucono mu niedwuznacznie chorobę umysłową.

Fragmentu wywiadu Cichego:

Odmówiłem bycia "cynglem", choćby w takiej - jak to pan sugeruje - subtelnej sprawie. To był pierwszy raz, kiedy Michnik próbował mi coś w taki sposób zlecić, próbował ze mnie zrobić Smoleńskiego, a ja Smoleńskim zostać nie chciałem. On zaczął na mnie wrzeszczeć, że mam przynieść tekst, zaczął na mnie bluzgać. My zawsze bluzgaliśmy w redakcji, z Helenką i z Adamem, ze wszystkimi - to było środowisko, w którym ja się do pewnego momentu czułem rzeczywiście wolny. Dla mnie wolność polegająca na tym, że się chodzi w krawacie i w marynarce i nie używa brzydkich słów, to jest g..., nie wolność, natomiast w momencie, kiedy Adam zaczął na mnie wsiadać i zaczął mi grozić, że mnie ześle do działu internetu, gdzie Helenka ze mnie zrobi pracownika, który będzie zasuwał od dziewiątej rano do dziewiątej wieczór, ja mu powiedziałem: "Stary, ty mnie chyba masz za kogoś innego, ja nigdy nie piszę na zamówienie". On wtedy krzyknął do mnie "won!" i wyrzucił mnie z gabinetu(...)

avatar użytkownika michael

7. Tak, Oni mają cały polski świat w sempiternie,

by nie powiedzieć ich językiem, że nas wszystkich p... analnie. Ich to wszystko zupełnie nic nie obchodzi. Zero. Pisałem wielokrotnie. Oni należą do zupełnie obcej cywlizacji. Nie rozumieją nas, nie interesują się, nie mają najmniejszej na to ochoty, ani żadnej potrzeby. Tyle w nich zainteresowania, ile w plasmodium falciparum, czyli w pierwotniaku wyżerającym resztki życia z umierającego na malarię afrykańczyka.
Słyszeliście państwo, aby choroba zwana malarią interesowała się losem chorych?
Oni są naprawdę Obcy.

Ich nienawiść i obrzydzenie do ludności zamieszkałej w Polsce jest podobna do obrzydzenia niektórych dziewcząt do pająków.
Do obrzydliwych wstrętnych pająków.
Wystarczy popatrzeć na minę Stefana Niesiołowskiego, znanego entomologa.

mem
Marco "Niesiołowski atakuje Landsbergisa"

Ostatnio zmieniony przez michael o śr., 02/02/2011 - 01:29.