MICKIEWICZ TEŻ JEST MOHEROWYM BERETEM - rozmowa Joanny Lichockiej GP z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem

avatar użytkownika Maryla

"To ogromny zaszczyt – być wykluczonym razem z Mickiewiczem i z wszystkimi moherami. Mówię do wykluczonych i to mi odpowiada, bo mówiąc do nich, jestem po tej stronie Polski, po której chcę być". Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Joanna Lichocka ("Gazeta Polska").

Spotykamy się w zaśnieżonym Milanówku tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Czym one są dla Polaków? Czy można mówić o jakieś Wigilijnej specyfice życia polskiego?
Święta Bożego Narodzenia są powrotem do dzieciństwa. Tak chce polski obyczaj i polska historia. Przywracają nas dzieciństwu i dzięki nim znów stajemy się dziećmi. Tak było nawet w czasach najstraszniejszych. Moje pierwsze Święta – te, które zapamiętałem – przypadały na straszne lata czterdzieste, lata wojny. Wokół była krew i śmierć, ale dorośli, jak to teraz rozumiem, robili wszystko, żeby ten powrót był możliwy. Pierwsza Wigilia, którą trochę pamiętam, to był rok 1939. Miałem wtedy cztery lata z małym kawałkiem. Z dworu mojej babki w Gnojnie piękna aleja świerkowa prowadziła do drogi, którą jechało się do majątku moich pradziadków, do Kleszewa, i dalej do Pułtuska. Ojciec przyjechał z Warszawy i powiedział, że w alei pokazały się krasnale. Wybiegłem na ganek i pod jednym ze świerków znalazłem wspaniałego, drewnianego, pomalowanego na wiele kolorów krasnala. Pamiętam też, że zaprowadzono mnie wtedy do stajni i do obory. Pamiętam końskie pyski nad żłobami i parę bijącą z końskich nozdrzy. Rozumiem dziś, co oznaczał ten nocny kontakt ze zwierzętami – miał wpoić mi przekonanie, że Boże Narodzenie to są Święta wielkiej wspólnoty wszystkich istot żyjących. Takiej wspólnoty, do której i ja, jako dziecko ludzkie, należę.
Niech Pani pomyśli! Wokół krew i śmierć, a dorośli pamiętali, żeby wykonać coś, co wykonywano od wielu pokoleń. Nie mogli powiedzieć: tym się teraz nie zajmujemy bo są rzeczy ważniejsze. Widzę w tym potężną siłę polskiego obyczaju.

Gdyby jednak miał Pan wytłumaczyć komuś, kto Polaków nie zna, na czym polega ten fenomen Świąt w Polsce, to co by Pan powiedział?
Oto na czym polega istota tych Świąt, ukryta pod różnymi zewnętrznymi znakami – gwiazdką na niebie, choinką, prezentami i świeczkami. Polacy mówią, poprzez swój obyczaj, że tej Nocy objawia się im coś, co rządzi ich życiem. Coś, co rodząc się każdego roku, jest potężną, niewysławialną Mocą życia. Można to rozumieć jako coś, co przychodzi spoza życia, ale ja rozumiem to jako coś takiego, co jest ukryte w głębi życia. Światło przechodzi przez życie, wydobywa się z jego głębi i ustanawia jego sens, a razem z sensem – ustanawia nasz tutejszy odwieczny obyczaj. Gdy się pojawia, dowiadujemy się – właśnie tej Nocy – że życie nie ma końca, bo śmierć należy do życia i każdego roku następują nowe Narodziny. To jest to, o czym mówi mój ostatni wiersz z tomu Wiersze polityczneDo Ignacego Rymkiewicza. Tam jest mowa o tym, że nie jestem ostatni. Wszyscy jesteśmy w tym samym starym dworze, zbieramy się na święty obrządek, który ma potwierdzić istnienie rodu, i do tego dworu przychodzi mały chłopiec – akurat w moim wypadku on ma rok z kawałkiem, jest moim wnukiem i nazywa się Ignacy. Chłopiec mówi nam, że nasza śmierć nic nie znaczy i nic nie kończy. I że na zawsze pozostaniemy w tym dworze – wszyscy razem.

Mówi Pan o czymś, co wyłania się też z Pana ostatniej książki Samuel Zborowski. Że Polacy nie mogą być szczęśliwi poza polskością, poza swym polskim sposobem życia. Że utrata tego sposobu życia jest równoznaczna z bytowaniem na dnie rozpaczy.
Nawet znajdując się na dnie rozpaczy, Polacy robili wszystko, żeby zachować swoje polskie sposoby życia. Myślę tu o tym niebywałym historycznym fenomenie, jakim były Wigilie wygnańców i emigrantów, także syberyjskie Wigilie katorżników i zesłańców. To było potem wielokrotnie malowane i opisywane – zapewne dlatego, że to były archetypowe obrazy tego szaleńczego trzymania się polskości, które ratowało Polaków w najstraszniejszych sytuacjach życia – kiedy historia zabierała im Polskę. Dziś mówi się, że to było nawet wariackie, że nasz romantyczny patriotyzm jest wariacki, ale ja myślę, że to było rozumne – Polacy trzymali się swojego obyczaju, chcąc uratować i Polskę, i samych siebie. Warto też zwrócić uwagę na to, że to odtwarzanie Polski w sytuacji, kiedy jej nie było, miało na celu nie tylko utrwalenie tego, co minęło, ale także zaprojektowanie innej, lepszej Polski, takiej, która dopiero będzie. Nasi paryscy emigranci i nasi katorżnicy w syberyjskich kopalniach złota projektowali w ten sposób Polskę, do której kiedyś powrócą. Nie wszyscy wrócili, ale ich projekty pozostały. Ten rodzaj patriotyzmu – chciałoby się powiedzieć: ten nasz patriotyczny sposób na istnienie – jest najlepiej widoczny w Panu Tadeuszu Adama Mickiewicza. Na tym właśnie polega siła tego genialnego dzieła, że jest ono nie tylko zapisem polskości, ale również jej projektem. Mickiewicz, pisząc Pana Tadeusza, miał zamiar, który można nazwać wiecznościowym. Patrzcie – mówi on tam – to jest wieczne polskie życie, tak właśnie zawsze ono wyglądało. I jednocześnie stwarza przyszłościowy projekt tego życia. Patrzcie – mówi tym paryskim wygnańcom, którzy go słuchają – patrzcie, to jest ta cudowna Polska, którą mieliście. A w „Epilogu” do Pana Tadeusza mówi: ten cud się powtórzy i będzie jeszcze większym, niebywałym dotąd cudem.

9e98a1f3487852e396aa5fdfde9aecaa
fot. Michał Kobyliński, gilling.info
 

CAŁOŚĆ TU:

 

http://www.niezalezna.pl/artykul/mickiewicz_tez_jest_moherowym_beretem/42817/1

Etykietowanie:

4 komentarze

avatar użytkownika gość z drogi

1. piękny wywiad,piękna POLSKA rozmowa

o Polsce i
o Polakach
wyrazy wielkiego szacunku....
Warto byc Moherem....

gość z drogi

avatar użytkownika barbarawitkowska

2. Super gość

podoba mi się , że idzie po całości pod prąd- najważniejsze są cienie dawnych Polaków i wspólnota z Nimi bardziej realna, niż z żyjącymi. W końcu każdy ma takie towarzystwo na jakie zasłużył. Ja osobiście też wolę na co dzień Cienie Naszych Wielkich niż byle jakich głupoli.

avatar użytkownika idem

3. A "prof". Pinda W Pogniecionej Spódnicy...

jest na drugim biegunie. Piękny wywód J.M.Rymkiewicza, dlaczego polski patriotyzm jest równoznaczny z polską racją stanu. Niestety to właśnie Pinda a nie Pan J.M.R., za nasze polskie pieniądze uczy młodych Polaków innej racji stanu, w której docelowo nasz polski patriotyzm ma zniknąć w ogóle. A klaszczą jej zapamiętale pozostałe gnojki polityczne i medialne. Póki co stać nas tylko na pogardę... Tylko czekać, jak Pinda otrzyma Order O.B. Pan prezydęt już pewno wpisuję jej zasługi do kajetu... i za chwilę zadmie w gwizdek...

 Idem
avatar użytkownika Maryla

4. JOANNA LICHOCKA ROZMAWIA W MILANÓWKU Z JAROSŁAWEM MARKIEM RYMKIE


JOANNA LICHOCKA
: Zdaniem Gazety Wyborczej - choć prawdę mówiąc nie wiem, czy warto
jeszcze się odnosić do tego tytułu - wszystko, co teraz się dzieje,
jest przez pana – jest pana winą. Jest pan poetą dobrej zmiany
realizowanej przez PiS, ideologiem obozu, który teraz rządzi. I nie
muszę dodawać, że wszystko to, co się dzieje, jest oczywiście zdaniem GW straszne.

JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ:
Muszę przyznać, że to, co napisał o moich książkach pan dziennikarz
z Gazety Wyborczej, jest dla mnie bardzo pochlebne. Ale ja jestem starym
człowiekiem, a na starym pochlebstwa nie robią wielkiego wrażenia. Nie
zależy mi na tym, żeby mnie chwalono, bo nie zabiorę tego ze sobą – tam
gdzie idę. Jeśli na czymś mi zależy, to na tym, żeby zrobić jeszcze coś
dobrego – coś dobrego napisać – coś takiego, co się komuś w życiu
przyda. Jeśli rzeczywiście uzyskałem jakiś wpływ – nie tyle na to,
co w ostatnich latach działo się w Polsce, ile na to, co w Polsce
myślano, to dlatego, że przypominałem w moich książkach, czego uczą nas
dzieje polskie oraz literatura polska – i jak te nauki należy rozumieć.
Przypominałem to, owszem, dlatego, że chciałem służyć sprawie polskiej.
Jestem więc co najwyżej trochę współodpowiedzialny. Bowiem
za to wszystko, co się teraz u nas dzieje, i za to, co stało się
na jesieni 2015 roku – wreszcie się stało! a myślałem, że nie dożyję!–
odpowiedzialni są nasi wielcy przodkowie, wielcy pisarze polscy.
Odpowiedzialny jest Jan Kochanowski, odpowiedzialni są Adam Mickiewicz,
Juliusz Słowacki, Stefan Żeromski i Stanisław Wyspiański. I jeszcze
inni. A ja tylko przypominałem ich myśl najważniejszą – byłem ich
niezdarnym sługą, niezdarnym tłumaczem tej myśli.

Twierdzi pan, że Jarosław Kaczyński wygrał w Polsce wybory, bo Stefan Żeromski napisał Popioły, Wiatr od morza?

Właśnie tak myślę. To oni, Żeromski, Mickiewicz, Kochanowski
są odpowiedzialni za to, że polscy patrioci wygrali jesienne wybory 2015
roku. To oni są odpowiedzialni, ponieważ to oni uczyli nas przez wieki
miłości do ojczyzny; i mówili nam, za co mamy ją kochać – czym jest to,
co jest w niej godne kochania. To jest myśl najważniejsza Popiołów,
Pana Tadeusza, Anhellego i Wesela – macie kochać Polskę; i macie zadbać
o to, żeby ona wiecznie istniała – nawet w lodach Sybiru. Tego nas
uczyli, tego uczyła nas literatura polska, a my pojęliśmy tę myśl
i dlatego wygraliśmy. To, co się stało – po latach kłamstw, upokorzeń
i podłości – jest więc prostym skutkiem ujawnienia się tej miłości.
Nasza miłość była obrażana, lekceważona, lżona i wyśmiewana przez wrogów
Polski, przez tych Polaków, którzy są wrogami Polski. Ale to wszystko
okazało się nieskuteczne i literatura polska swoim niewidzialnym
wpływem zadecydowała o losach Polski. Jest bowiem tak, że z literaturą,
z wielkimi pisarzami w żaden sposób nie można wygrać – wielkie dzieła
ducha i umysłu mają siłę – tajemniczą, niewidzialną – która ujawnia się
wtedy, kiedy chce. Tak jak nasza miłość do Polski, tak i nasza
literatura narodowa była przez tych, którzy w ostatnich latach rządzili
Polską, lekceważona, wyśmiewana, marginalizowana, wyrzucana ze szkół –
wydawałoby się, skazana już na nieistnienie. Tym złym ludziom chodziło
oczywiście o to, żeby dzieci nie uczyły się miłości do Polski, żeby
pokochały coś nowoczesnego i milszego niż Polska – jakieś popkulturowe
głupoty. Ale na nic zdały się ich wysiłki, bo nie można wygrać
z wielkimi pisarzami – oni są nieśmiertelni i na zawsze pozostaną tutaj
z nami. Warto tu jednak zauważyć, że jeśli chodzi o literaturę polską,
to jest też i tak, że ona w swojej całości, wszystkimi swoimi dziełami,
nawet tymi podrzędnymi, oddziaływała i nadal oddziałuje na losy Polaków.
To wydaje mi się bardzo tajemnicze – i nie potrafię wytłumaczyć,
dlaczego tak się dzieje. Może w tym jest jakaś szczególność naszej
literatury narodowej, może to odsłania jej szczególne przeznaczenie –
że również pisarze niewielkiego talentu przykładają się do wielkiego
wysiłku uczenia Polaków, jak należy służyć swojej ojczyźnie. Na przykład
Władysław Bełza, zmarły przed ponad stu laty lwowianin, który dzięki
jednemu małemu wierszykowi wszedł do panteonu wielkich Polaków –
bo dobrze się Polsce przysłużył.

„Kto ty jesteś…”

„Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały”. „A w co wierzysz? W Polskę
wierzę”. To wierszyk, który Bełza napisał koło roku 1900. Trochę
później pojawiła się też wersja dla polskich dziewczynek. Zmieniona
została tylko pierwsza strofa: Nie wiem, jak to było – czy to Bełza
tę strofę dopisał, czy ktoś inny. „Kto ty jesteś? Polka mała. Jaki znak
twój? Lilia biała”.

Nie znałam tej wersji.

Tego wierszyka nauczyłem się, kiedy miałem pięć czy sześć lat, w roku
1940 czy 1941, w okupowanej przez Niemców Warszawie. Pamiętam, że wiele
razy deklamowałem go w dużym jadalnym pokoju w mieszkaniu moich
dziadków przy ulicy Koszykowej. „A w co wierzysz? W Polskę wierzę”.
Minęło siedemdziesiąt kilka lat, odeszły dwa pokolenia, odchodzi
trzecie, to moje, świat zmienił się nie do poznania, a mój wnuk Ignacy,
który ma sześć lat, na pytanie – a w co wierzysz? – odpowiada: w Polskę
wierzę. Słucham tego i mam łzy w oczach. To dlatego, że jestem stary,
a stary łatwo się wzrusza? Może raczej dlatego że spełnia się moje
marzenie o wiecznej Polsce. Kiedyś, jak pani spotka tu Ignacego,
to on wyrecytuje pani cały ten wierszyk. Obaj go dla pani wyrecytujemy –
na dwa głosy: głos stary i głos dziecinny. W latach wojny z Niemcami
nauczono mnie jeszcze innych wierszy i wierszyków, które pamiętam
w kawałkach. „Jedzie, jedzie na kasztance”, „Synkowie moi, poszedłem
w bój”, „Już ją widzieli idącą / żołnierze nasi w okopach; / koronę
miała na głowie / i krew zakrzepłą na stopach”. Minął rok czy dwa i matka,
też w mieszkaniu na Koszykowej, przeczytała mi na glos Anhellego –
niestosowna lektura! Tak to zostałem wtajemniczony – otworzyły się drzwi
i zaproszono mnie, żebym wszedł.

Mówimy teraz o tożsamości, a nie o wyborach politycznych.
Bo przecież, może ktoś powiedzieć, choć prawie nikt tego tak nie mówi,
że w październiku dokonała się normalna zmiana demokratyczna. Jedna
partia wygrała z drugą, choć ta, co przegrała, nie bardzo chce się z tym
pogodzić. Cóż to ma – ktoś racjonalny, zimno myślący mógłby spytać –
wspólnego z Bełzą?

Owszem, to co wydarzyło się na jesieni, to był wybór polityczny.
Każde wybory parlamentarne są wyborami politycznymi. Ale za tym naszym
jesiennym wyborem politycznym stało coś znacznie ważniejszego
i poważniejszego. W istocie było bowiem tak, że nie głosowaliśmy
za prawicą czy przeciw lewicy. Ja nie jestem ani prawicowcem, ani
lewicowcem. Nawet długo bym się wahał, gdyby ktoś mnie zapytał, czy mam
poglądy konserwatywne. Trochę jestem konserwatystą, trochę
republikaninem, trochę jakobinem. Konserwatywna jakobińska rewolucja –
to mi się podoba. Ale przecież nie głosowaliśmy, żeby dać wyraz naszym
poglądom politycznym, bo mieliśmy znacznie ważniejszy problem niż
problem takich czy innych poglądów. Głosowaliśmy, żeby uratować Polskę.
Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo Polacy zrozumieli,
że są wynaradawiani. Zrozumieli, że Polska jest lżona, poniżana,
wyśmiewana i że to wszystko, co się dzieje na naszych ziemiach, zmierza
do likwidacji Polski.

Że chodzi o to, żeby Polski nie było?

Albo żeby była tylko jakimś niejasnym wspomnieniem, ale wspomnieniem
nieprzyjemnym, którego lepiej nie wspominać, czy niejasnym widmem, które
można gdzieś wprawdzie zobaczyć, ale którego lepiej nie oglądać,
bo jest odrażające, ohydne, cuchnące. Do tego oni zmierzali, ci źli
ludzie, którzy sprzedawali Polskę i chcieli zrobić z niej niemiecki
protektorat – i Polacy to zrozumieli. A zrozumiawszy to, uznali,
że dzieje się coś, co zagraża ich tożsamości, ich dziejom, ich przodkom,
ich przeszłości i przyszłości – a więc ich tutejszemu istnieniu.
I doszli do wniosku, że chcą uratować Polskę – chcą być Polakami.
I właśnie dlatego oddali swoje głosy na partię, która mówiła,
że ją uratuje. Jestem pewien, że wielu Polaków, którzy głosowali
w październiku na Prawo i Sprawiedliwość, nie zgadza z programem tej
partii; nie zgadza się na jej prawicowość albo na jej lewicowość; albo
trochę się zgadza, a trochę nie. Ja też trochę się zgadzam, a trochę
nie zgadzam. Głosowaliśmy na tę partię, ponieważ obiecała nam,
że uratuje Polskę. Niechże więc ją teraz ratuje – trzymamy pana
za słowo, drogi panie Jarosławie – niech ją ratuje przed złymi ludźmi,
którzy nazywają się Polakami, ale nie są już Polakami, bo chcą
likwidacji Polski, bo mówią, że Polska to jest coś nienormalnego,
co powinno znaleźć się w psychiatryku.

Sporo takich wypowiedzi pojawiło się teraz – ktoś nawet
w niemieckim tygodniku wydawanym w Polsce wyraził życzenie, żeby Polska
przestała istnieć. Chociaż na chwilę. Dowiadujemy się też, że nowoczesne
społeczeństwo tworzy struktury nie opierające się o wspólnotę narodową. Nowoczesne jest to, co wynarodowione.

Niemieckie gazety wychodzące w Polsce w polskim języku powinny zostać
zlikwidowane. „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz ni dzieci nam
germanił”. A co do tych ludzi, o których pani mówi, to dla nich każdy
powód jest dobry, żeby Polskę zlikwidować i żeby ona przestała istnieć.
Polska jest im niepotrzebna, bo równie dobrze – a może i lepiej – będzie
się im powodzić pod rosyjską czy niemiecką władzą, w niemieckim
protektoracie albo w jakiejś ponownie tu zainstalowanej Generalnej
Guberni. Wymyślają więc różne nonsensowne powody, dla których Polskę
trzeba zlikwidować. Polski należy się pozbyć, ponieważ nie jest
nowoczesna i nie potrafi albo i nie chce się unowocześnić, ponieważ jest
zacofana, ponieważ jest ciemna, głupia i katolicka, ponieważ jest
awanturnicą, która wciąż wznieca jakieś awantury, ponieważ jest
nieodpowiedzialna i sprowokuje wojnę atomową, ponieważ istnieje Unia
Europejska i to wystarczy, i tak dalej. Ciekawe, że różne nonsensowne
powody, dla których Polska powinna zostać zlikwidowana i wymazana z mapy
Europy– niekiedy nawet trochę podobne do tych wymienionych – pojawiały
się już kilka wieków temu – w wieku osiemnastym i dziewiętnastym
i dwudziestym. Różnica jest tylko taka, że wówczas te powody, które
miały usprawiedliwić rozbiór Polski, wymyślano w Petersburgu, Berlinie
i Wiedniu, a teraz wymyślają je z upodobaniem Polacy, którzy już nie
chcą być Polakami.

Książe Adama Jerzy Czartoryski jest autorem takiego słynnego
zdania: „W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie
partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia,
tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy
woleli upadlające obce panowanie.”

Mądry stary książę. Ale właściwie nie książę, bo przecież ostatni
nasz król de facto. W tym jednym zdaniu jest cała prawda o naszej
sytuacji – o obecnej sytuacji politycznej w Polsce. Znowu mamy tylko
dwie partie, polską i antypolską, żadnej innej nie ma. Wszystko się
więc powtarza, z czego można wyciągnąć wniosek, wreszcie dość banalny,
że zdrada jest trwałym i nie dającym się wyeliminować elementem natury
ludzkiej – zdrajcy zawsze byli i zawsze będą – a tych, którzy mają
ochotę zdradzić i czerpać korzyści ze zdrady, może powstrzymać tylko
strach przed katowskim toporem albo drabiną i konopnym sznurem. Wieszać można zresztą także i na lejcach, co lud Warszawy
udowodnił w roku 1794. No i znów powiedzą, że ja wzywam do wieszania
na warszawskich latarniach – a jeśli tak, to koniecznie przed
świętą Anną.

Powiedzą. Polacy jednak do wieszania chyba nie są teraz
skłonni, więc wieszać nie będą, ale pański krzyk będzie ich budził
w nocy – i to im się przyda. A ci, którzy są gorszego sortu, może trochę
się przestraszą.

Co do dwóch sortów Polaków – może tych sortów jest więcej, są jakieś
pośrednie, ale trzymajmy się dwóch: są zatem Polacy lepszego i gorszego
sortu – więc co do dwóch sortów, to ja uważam, że Jarosław Kaczyński
bardzo dobrze to ujął – odwołał się przy tym do dobrze utrwalonej
tradycji polskiej literatury, która już w wieku osiemnastym mówiła,
że istnieją dwa sorty – oczywiście nie używając tego terminu, bo słowo
„sort” w polszczyźnie wtedy raczej nie funkcjonowało. Jarosław Kaczyński
trafił celnie i dlatego gorszy sort podniósł taki straszny wrzask –
że dzieje mu się krzywda, gdy ktoś go nazywa gorszym sortem. Przypominam
tu więc, iż było tak, że gorszy sort nazywano jeszcze gorzej, nawet
znacznie gorzej. Bodajże pierwszy – nie sprawdziłem tego, ale wiele
na to wskazuje – bodajże pierwszy na temat dwóch sortów Polaków,
lepszego i gorszego, wypowiedział się biskup Ignacy Krasicki. Zrobił
to zaraz po pierwszym rozbiorze, rok, może z kawałkiem, po pierwszym
sejmie rozbiorowym – tym, który nazywamy reytanowskim. Pewnie się pani
nie domyśla, gdzie nasz biskup wypowiedział się na temat gorszego sortu.

Rzeczywiście, niczego takiego sobie nie przypominam.
Zrobił to w słynnym wierszu, który wszyscy znamy – albo przynajmniej
znać powinniśmy. Tak, właśnie w Hymnie do miłości ojczyzny.
Ten wiersz składa się z dwóch strof, dwóch oktaw. Najczęściej – a może
nawet wyłącznie – przypominana i cytowana jest oktawa pierwsza z dwoma,
na początku, słynnymi wersami. „Święta miłości kochanej ojczyzny, /
czują cię tylko umysły poczciwe!”. Tak się ten hymn biskupa warmińskiego
zaczyna – i cała oktawa pierwsza
ma za temat właśnie miłość do ojczyzny. Już dwa pierwsze wersy
sugerują, że mamy do czynienia z jakimś podziałem czy konfliktem – jeśli
miłość do ojczyzny czują „tylko umysły poczciwe’, to znaczy, że są też
jakieś inne umysły, niepoczciwe – takie, które miłości do ojczyzny nie
czują. Oktawa druga, napisana trochę później, zwraca się już nie
do ojczyzny, lecz do wolności. „Wolności! Której dobra nie docieka /
gmin jarzma zwykły, nikczemny i podły”. Potem jest jeszcze wers „tyś
tarczą twoich Polaków od wieka”. A więc są tacy Polacy, którzy uważają
się za wolnych i używają swojej wolności jako tarczy, która ma ich
bronić przed wrogami wolności – i jeszcze jacyś inni, ci niepoczciwi,
i to jest właśnie ten gmin „nikczemny i podły” oraz „jarzma zwykły”.
Jeśli tak ten hymn biskupa warmińskiego odczytamy, to będziemy musieli
powiedzieć, że wrzaski obrażonego drugiego sortu były całkowicie
nieuzasadnione oraz bezpodstawne – Jarosław Kaczyński okazał się
bowiem, w sferze językowej, znacznie wstrzemięźliwszy, znacznie bardziej
umiarkowany od biskupa warmińskiego. Gdyby Ignacy Krasicki miał okazję
do wypowiedzenia się dzisiaj na temat gorszego sortu, czyli zdrajców
„zwykłych jarzma”, to z pewnością powiedziałby bez ogródek, że jest
to „gmin […] nikczemny i podły”. Jarosław Kaczyński może i coś takiego
miał na myśli, ale jednak – godna uwagi wstrzemięźliwość językowa
wybitnego polityka – powstrzymał się przed użyciem słów jawnie
obraźliwych. Gminie podły, sorcie nikczemny – powinieneś to docenić!

Czyli nic nowego pod słońcem, w każdym razie od jakichś dwustu pięćdziesięciu lat?

Przez ostatnie dwieście pięćdziesiąt, może nawet trzysta lat, nawet
trzysta z kawałkiem (licząc od wejścia wojsk cara Piotra I w granice
Rzeczypospolitej) Polska upadała i podnosiła się, była rzucana na kolana
i wstawała z kolan, umierała, była składana do grobu i cudownie
zmartwychwstawała. Jeśli chcemy przetrwać i mieć naszą Rzeczpospolitą,
jeśli chcemy też mieć pewność, że już nikt nigdy nie rzuci nas
na kolana, to musimy znaleźć teraz jakiś sposób, który pozwoli nam
obronić się przed żarłocznymi sąsiadami – bo że nadal mamy i będziemy
mieli żarłocznych sąsiadów, to jest przecież pewne.

Na razie chyba się tylko mocujemy z tym, co dzieje się teraz. To jest już trzecia próba wyjścia z postkomunizmu.

Właśnie o tym myślę, pani Joasiu – że my mocujemy się tutaj z gminem
nikczemnym i podłym, usiłujemy po raz któryś, trochę nieudolnie, trochę
marudnie, wydostać się z komunizmu czy postkomunizmu – i to pochłania
całą naszą uwagę, angażuje wszystkie nasze siły duchowe – i czas już,
najwyższy czas te siły uwolnić i skierować je ku innym, donioślejszym
celom. Gmin nikczemny i podły trzeba usunąć z życia polskiego – to jest
oczywiste. On sam się zresztą prawdopodobnie usunie, gdy pojmie,
a to się niebawem stanie, że nie uda mu się nigdy osiągnąć tego, czego
pragnie i co sobie zaplanował – że nie uda mu się zlikwidować Polski.
Zresztą niech ci źli ludzie robią sobie, co chcą. Oni już przegrali
swoją grę. A my zajmijmy się czym innym, tym, co jest dla nas znacznie
ważniejsze – jaka ma być Polska przyszłości, jak my, Polacy, którzy
pozostaliśmy jej wierni, mamy ukształtować jej los – jej przyszłe
dzieje. Spróbujmy spojrzeć w przyszłość i stworzyć taki język, którym
będziemy mogli mówić o przyszłym losie Polski – jakiej Polski chcemy
i jaka Polska jest nam potrzebna? Od kilku dni mam w głowie zdanie,
które wypowiedział mój syn Wawrzyniec. Nie pora teraz mówić o odwróceniu
skutków drugiej wojny światowej (bo to już się w jakiś sposób udało) –
teraz trzeba już mówić o odwróceniu skutków rozbiorów.

Rozbiorów?

Skutkiem rozbiorów było zniszczenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Jeśli więc mamy mówić o nowej Rzeczpospolitej, to musimy mówić o tym,
co nas łączy z naszymi bliższymi i  dalszymi sąsiadami, i co nas od nich
dzieli, i jak powinny wyglądać nasze z nimi przyszłe stosunki.
Co utraciliśmy – tracąc w roku 1795 naszą Rzeczpospolitą? Czy to się
da odwrócić? Czy możemy ją odzyskać? Mówmy więc o tym, czy chcemy
Polski, która będzie miejscem
istnienia jednej wspólnoty narodowej, zamkniętej – jak każda wspólnota
tego rodzaju – i nieufnej wobec innych narodów, innych wspólnot. Czy
chcemy innej Polski – takiej, jaką mieliśmy przed rozbiorami – czy
jeszcze jakiejś innej.

Jeśli tak będziemy mówić, to będzie budzić obawę sąsiednich narodów – że Rzeczpospolita będzie chciała je sobie podporządkować.

Jeśli chcemy uratować się przed tym, ku czemu zmierza Europa, jeśli
chcemy się uratować przed tą planetarną katastrofą, która prędzej czy
później nastąpi, pewnie za kilkadziesiąt lat, ale może już za lat
kilkanaście, i widać, że to będzie tragedia równie straszliwa jak ta,
która zdarzyła się u schyłku Imperium Rzymskiego – musimy myśleć
o założeniu nowej Rzeczypospolitej. Stanie się coś, czego jeszcze nie
potrafimy sobie wyobrazić, ale o czym powinniśmy myśleć – jak się
uratować, jak zostać na swojej ziemi – kiedy wszystko runie i zaczną
znikać narody oraz państwa Europy. Sami się nie uratujemy. Czas odwrócić
skutki rozbiorów – a to znaczy, że  czas myśleć
o odnowionej Rzeczpospolitej.

Dwojga, trojga narodów?

Czas myśleć o tym, jak będzie kiedyś wyglądać Rzeczpospolita Pięciu Narodów.

Milanówek, 6 stycznia 2016 roku

ROZMOWA UKAZAŁA SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „wSIECI”

Jarosław Marek Rymkiewicz. Poeta dobrej zmiany

Michał Olszewski

02.01.2016
Jarosław Marek Rymkiewicz, laureat Nike, właśnie otrzymał
kolejne ważne wyróżnienie: przyznano mu Nagrodę Literacką im. Juliana
Tuwima. Pod werdyktem nie podpisały się publicystka i socjolożka Kinga
Dunin oraz wydawczyni Beata Stasińska.




Ich sprzeciw wydaje się zrozumiały. Klasa autora "Zachodu słońca
w Milanówku" nie ulega wątpliwości. Jednak nie ulega również
wątpliwości, że w ostatnim ćwierćwieczu nie było literata, który równie
mocno zaangażował się w działalność polityczną, używając swego talentu
jako oręża w walce z przeciwnikami, tymi realnymi i tymi
wyimaginowanymi. Rymkiewicz dawno temu uznał - i nic w tym poglądzie
oburzającego nie sposób zobaczyć - że zbiory polityczny i literacki mają
prawo nachodzić na siebie. Decyzja Dunin i Stasińskiej jest logiczną
konsekwencją ścieżki, którą poeta podąża.


***




Szum wokół łódzkiej nagrody literackiej to dobra okazja, by
przyjrzeć się twórcy, którego wkład w polską rzeczywistość jest znacznie
ważniejszy niż słynny zachwyt z 2007 roku o tym, że Jarosław Kaczyński
"ugryzł w dupę" "śpiącego żubra" - Polskę.
http://wyborcza.pl/magazyn/1,149896,19418532,jaroslaw-marek-rymkiewicz-p...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl