O. Pelanowski OSPPE: Znak Katynia, znak Smoleńska (Fronda)
W sferze duchowej Smoleńsk to symptom, wskazujący na zagrożenie gorsze dla Europy, a może i dla świata, niż ostatnia wojna - przekonuje o. Augustyn Pelanowski OSPPE.
„Miałam niegdyś córkę, zrodzoną z prawowitego związku. Otrzymała sakrament chrztu, a ja ją wychowałam w bojaźni Bożej, z poszanowaniem nauki Kościoła – jak na to pozwalał jej stan i wiek. Była dobrym i pracowitym dzieckiem, chętnym do pomocy rodzicom w domu i polu. Gorliwie uczęszczała do świątyni i co miesiąc przystępowała do spowiedzi oraz Komunii Świętej. Mimo młodego wieku pościła oraz żarliwie modliła się za ludzi cierpiących i żyjących w nędzy, współczując im z całego serca. Nigdy nie zgrzeszyła myślą, mową ani uczynkiem przeciwko świętej wierze. A jednak wrogowie postawili ją przed sądem i wytoczyli jej proces, który był prowadzony z pogwałceniem wszelkiej sprawiedliwości. Pozbawiono ją obrony i skazano na okrutną śmierć na stosie, a hańba za to spadła na nas wszystkich”.
To słowa matki Joanny D’Arc, Izabeli Romée, wypowiedziane w paryskiej katedrze Notre Dame 7 listopada 1455 roku wobec wzruszonego tłumu w czasie rehabilitacyjnego procesu, który w przyszłości miał otworzyć drogę do kanonizacji Joanny. Przytaczam je, ponieważ potwierdzają zasadę tego świata: każdy szlachetny człowiek wcześniej czy później naraża się na nienawiść i zawiść ludzi, których nie stać na prawość. Po spektakularnych zwycięstwach, ale i porażkach, Joanna wpadła w ręce Burgundczyków, gdy powracając do Compiègne, zamknięto przed nią bramy fortyfikacji, choć była już blisko nich. Do dziś nikt nie jest pewien, czy powodem nie była czyjaś zazdrość albo lęk przed wzrastającą popularnością. Ludzie uczciwi są nie do zniesienia – u nielicznych budzą podziw, zaś u licznych niestety zawiść. Angielski król Henryk VI, którego Joanna nie chciała uznać władcą Francji, popadł w obłęd, został stracony niemal dokładnie czterdzieści lat po jej śmierci. Nieszczęście jest jak kamień wyrzucony w górę, spada w końcu na tego, kto je wywołał.
Pamiętam pogrzeb Jana Pawła II i tę księgę Pisma, którą w pewnej chwili podmuch wiatru zamknął. Istnieją ludzie, których życie jest księgą pełną pięknej treści. Istnieją znaki subtelne i skromne, jak wymowne spojrzenia bez słów, które podkreślają jednak jakieś wydarzenie w taki sposób, by mogło ono stać się czymś więcej niż tylko faktem dającym dużo do myślenia. Byli jednak i tacy, którzy wynajęli tureckiego zamachowca, by zabił papieża, bo ten wydawał im się wrogiem całego Układu Warszawskiego. Wiemy, kim byli. Jakiego niebezpieczeństwa można się dopatrzeć w człowieku, który większość czasu spędza na modlitwie albo na przekonywaniu ludzi, by zrezygnowali z przemocy? Brat Roger z Taize został zasztyletowany w czasie modlitwy przez niepoczytalną kobietę, ale jakie mroczne siły popchnęły ją do tej zbrodni? Co ukrywa się pod maską cywilizacji, skoro uznaje ona ludzi modlitwy oraz prawości za tych, których trzeba unicestwić? Dlaczego zakatowano księdza Popiełuszkę? Dlatego, że mówił o mocy dobra, która przezwycięża zło? Dlaczego strzelano do arcybiskupa Romero? Ten świat niesprzyja ludziom prawym, choć tylko dzięki nim jeszcze istnieje. Sprawiedliwi są kolumnami podtrzymującymi cywilizację, która zawistnie ich zgniata i miażdży. Pewien pisarz powiedział o swej ojczyźnie, że jest maciorą pożerającą własny pomiot. Co powiedziałby o całej Europie?
Nieistotne?
10 kwietnia 1940 roku Stalin razem z Berią szukali miejsca na posadzenie drzewa przy lotnisku w Smoleńsku – tak można przeczytać pod fotografią, która krąży w rosyjskiej sieci internetowej. Nie wiemy, czy zdjęcie jest autentyczne, ale gdyby tak było, to fakt ten nie byłby jedynie ponurym przypadkiem. Czyż nie z powodu smoleńskich drzew runął prezydencki Tupolew? Ludzie opętani duchem śmierci, nawet gdy sadzą drzewa, czynią je narzędziami śmierci. W ich rękach piece stają się krematoriami, praca torturą, wolność zniewoleniem.
Zastanawiające zrządzenie Opatrzności pognało dymy islandzkiego wulkanu tak daleko, że nie pozwoliły wzbić się w powietrze samolotom delegacji mających przybyć na pogrzeb prezydenta, który zginął w katastrofie lotniczej! Kiedy czytałem o tym w gazecie, przypomniał mi się 9. rozdział Apokalipsy, który wywołał najgorsze przeczucia – nie tylko związane z Polską. Trzeba bowiem pamiętać z historii, iż każda tragedia naszego narodu zwiastowała o wiele gorsze losy dla wielu innych narodów. Europa okryła się kirem wulkanicznego pyłu – czy jest to ostrzeżenie dla naszego kontynentu, który zbliża się do jakiegoś zaćmienia, gorszego niż to, które ogarnęło Europę w latach ostatniej wojny? Niekiedy mało istotne szczegóły kojarzą się i przeobrażają w poważną refleksję. Marcel Proust napisał kilka stron wnikliwych skojarzeń, smakując magdalenkę, słodkie ciastko. Nigdy byśmy nie wiedzieli, jak ważnym słowem jest Eureka, gdyby Archimedes nie udał się do kąpieli. Niekiedy spontanicznie nagrany filmik komórkową kamerą więcej mówi niż tony wydrukowanych artykułów w opłacanych przez zagranicznych potentatów gazetach.
Tej niedzieli, gdy chowano prezydenta, który zakończył życie w samolocie Tu-154, w świątyniach odczytywany był fragment Ewangelii o ostatnim połowie 153 ryb, które dołączyły do tej leżącej na żarzących się węglach, czyli sto pięćdziesiątej czwartej. Czytałem święty tekst i nagle pomyślałem o tym zbiegu liczb jak o wskazówce, która pomogła mi w ogóle spojrzeć na śmierć inaczej, znacznie głębiej. Skojarzenie wydaje się być naciągane albo karkołomne, ale ważne jest to, że Człowiek ogarnięty Duchem Życia, nawet zwykłym połowem ryb, może wskrzeszać coś więcej niż nadzieję. Trochę niepokoi fakt, iż był to ostatni połów!
Uwznioślenie
Śmierć jest bardziej pochwyceniem ku górze niż runięciem w dół. Zostali pochwyceni z tego świata, jak owe ryby z jeziora. Umarli żyją więc w Bogu, którego najradykalniejszym atrybutem jest właśnie ŻYCIE, jeśli za tego życia Bóg w nich żył. Oby wszyscy z nich! Chciałbym mieć taką pewność! Wyciąganie ryb z dna jeziora przypomina o tym, że śmierć w Chrystusie jest uwzniośleniem życia ku wysokości, jakiej nie możemy sobie wyobrazić – dlatego postrzegamy śmierć jako zniknięcie kogoś. Echo tego uwznioślenia odbija się śladowo nawet w tak nagłej przemianie uczuć do zmarłych. Niedawno krytykowane osoby nagle stają się niemal bohaterami, o których mówi się jedynie dobrze! Nawet ktoś złośliwy ścisza głos, gdy umiera tragicznie jego wróg, bo śmierć czeka również na tych, którzy ją zadają. Ale jeśli nie ścisza, to go to oskarża! Lepiej umrzeć jako ofiara niż jako zabójca. Smucą oczywiście te insynuacje, jakoby katastrofa była efektem presji, jaką wywarł prezydent na pilotach. Kłamstwo triumfuje na chwilę. Ogłupi tłumy, oślepi miliony, zatka usta, bo taki jest porządek tego świata.
Na szczęście słowo Dobrej Nowiny o ostatnim połowie w tak smutnym kontekście nadaje jak najbardziej zwycięskiego i proroczego niemal charakteru wydarzeniu, jakie miało miejsce 10 kwietnia. Zwycięskiego i proroczego, ponieważ Chrystus wyciąga nas ze śmierci jak tamtego dnia rybacy wyciągnęli ryby z jeziora. Śmierć jest jedynym ludzkim doświadczeniem, którego nie jesteśmy w stanie przeżyć, by żyć dalej tym samym życiem doczesnym w sensie jego kontynuacji, ale to nie znaczy, że nie jest możliwe żyć egzystencją uwzniośloną. Śmierć jest nieuchronna, ale nie można twierdzić z całą pewnością, że po niej nic nie ma, bo można jedynie tak wierzyć. Ateiści też tylko wierzą, że nic nie ma, podobnie jak chrześcijanie wierzą Chrystusowi, że jest wieczność wypełniona jeszcze intensywniej życiem niż doczesność.
Paul Ricoeur nazywa śmierć nie-doświadczeniem, bo nie możemy o niej świadczyć, choć możemy jej do-świadczyć. Wiemy jednak, że jest jeden Człowiek, który jej doświadczył i o jej klęsce zaświadczył, bo ją... przeżył. Zawsze, gdy dochodzi do nieprzewidzianej śmierci, ludzie szukają wytłumaczenia i oczywiście... winnych. Jedno jest pewne: Bóg nie jest autorem śmierci nagłej, tragicznej, zaskakującej.
Księga Mądrości (1,13): „Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących”.
Księga Mądrości (2,24): „A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła...”
List do Rzymian (5,12): „Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli...”
List do Rzymian (8,13): „Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli”.
List do Kolosan (3,5-10): „Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem. Z powodu nich nadchodzi gniew Boży na synów buntu. I wy niegdyś tak postępowaliście, kiedyście w tym żyli. A teraz i wy odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu Boga, według obrazu Tego, który go stworzył”.
Taka jest nauka Biblii. Zastanawia wyraźnie to podkreślenie św. Pawła: nie żyjcie w kłamstwie. Jak bardzo nasza epoka jest nasycona kłamstwem, jak bardzo jesteśmy zmanipulowani medialnie i politycznie! Kłamstwo jest schronieniem śmierci. Ona czai się w każdym kłamstwie. Jak smutne jest stwierdzenie francuskiego filozofa Josepha de Maistre’a, który uważał, że za wszelką cenę trzeba ukryć przemoc leżącą u podstaw państwa, gdyż tylko tajemnica pozwala przetrwać władzy politycznej. Koniecznie musimy jednak podkreślić, że słowo tajemnica tylko w polityce jest synonimem kłamstwa. Poza nią jest dyskrecją pełną szacunku dla bliźniego albo ochroną własnego sumienia.
Brama
Wszyscy wiemy, że kiedyś umrzemy, ale kiedy ktoś obok nas umiera, jesteśmy zaskoczeni, jakby śmierć była najbardziej nieprawdopodobnym wydarzeniem, jakby była nie z tego świata, jakby była niemożliwością, która wdziera się bezczelnie z pozbawioną współczucia bezwzględnością. Śmierć, jak wszyscy czujemy, jest czymś bezsensownym albo czyniącym całe nasze życiowe staranie pytaniem: po co to wszystko? Czy ktoś buduje dom przez siedemdziesiąt lat lub niewiele mniej, by się z niego wyprowadzić, zatrzasnąwszy za sobą drzwi, i już nigdy nie powrócić? Całe staranie wydaje się bezcelowe, ale jednak wbrew tej pewności, która dotyczy naszej śmierci, czynimy wszystko, jakby jej nie było, albo jakby była czymś do przeżycia.
Ktoś, kogo widzieliśmy, dotykaliśmy, rozmawialiśmy z nim, nagle staje się tylko niewrażliwym na nic ciałem, które z godziny na godzinę ulega destrukcji. Jakieś niewidzialne drzwi zamykają się jak wieko trumny za każdym umarłym i nasze pukanie zdaje się być bezskutecznym, gdyż tajemnica tych niewidzialnych drzwi, za którymi ktoś znika, domaga się odpowiedzi od kogoś innego niż człowiek a jednocześnie kogoś, kto jest człowiekiem. Nie są to drzwi z metafory Kafki, które, choć otwarte, są nieprzekraczalne, ponieważ człowiek nie wie, że są dla niego przeznaczone, by odnaleźć sens. Nie są to drzwi Sartre’a, za którymi ludzie stają się więźniami swych sekretów. Kto wie, co Jezus w istocie miał na myśli, gdy nazywał siebie Bramą? Może właśnie to, że jest bramą w śmierci? Śmierć zamyka za człowiekiem drzwi, ale tylko ktoś, kto jest człowiekiem, byłby wiarygodnym świadkiem wyjaśnienia tego, co jest poza tymi drzwiami, a jednocześnie tylko ktoś ponadludzki mógłby udzielić pewnego świadectwa o przezwyciężeniu śmierci. Kimś takim dla mnie, chrześcijanina, jest jedynie Chrystus: Bóg i Człowiek. W Nim Bóg udzielił odpowiedzi wszystkim, którzy pytają o to, czy po śmierci jest życie.
2 List do Tymoteusza (1,10): „Ukazana zaś została ona teraz przez pojawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”.
Wiara w zmartwychwstanie wyznaje, że Chrystus, prawdziwy człowiek – także przechodzący przez śmierć – jest jedyną istotą na świecie, która w sobie samej i dla nas wszystkich przezwycięża tę wciąż destruktywną formę, jaka na naszych oczach panuje nad światem (jak ujął to jasno Gustave Martelet). Poza Jego propozycją, którą Kościół nazywa dobrą wieścią, czyli ewangelią – a ja bym powiedział nawet: NAJLEPSZĄ NOWINĄ – nie znam żadnego innego rozwiązania. Mając to wszystko na uwadze, żadna śmierć mną już od dawna nie wstrząsa, tym bardziej że kilkakrotnie sam zajrzałem jej prosto w oczodoły. Wstrząsają mną okoliczności dramatyczne, nagłe, krwawe, wypełnione bólem – wstrząsa mną cierpienie i oczywiście wzdryga mnie czyjaś radość ze śmierci kogoś drugiego. Porusza mnie widok ludzi, których śmierć pozbawia osób ukochanych, ale umarły jawi mi się jako ktoś, kto przeszedł drzwi, które zamknął za sobą i tylko dlatego go nie widzę. Wiem jednak, że za tymi drzwiami on jest! Ponieważ mnie także Pan kilkakrotnie wyrwał z wydawać by się mogło niezwyciężonych szponów śmierci, jestem pewny, że tak będzie i w dniu, gdy fizyczność jej ciosu mnie wreszcie dopadnie.
Drugi List św. Piotra (2,9): „wie Pan, jak pobożnych wyrwać z doświadczenia, niesprawiedliwych zaś jak zachować na ukaranie w dzień sądu”.
Bóg nie jest autorem śmierci, tylko autorem zmartwychwstania i jeśli zdarzają się tragiczne doświadczenia, nagłe zgony spowodowane wypadkami lub ludzką zbrodnią, to za nimi stoi zawsze duch śmierci, złowroga siła ciemności. Żeby śmierć nie była dla mnie śmiercią, zgodnie ze światłem słów Chrystusa, mam żyć życiem Jezusa które skrywa się w Jego Słowach i Sakramentach. Oto w skrócie wyznanie, jakie streszcza wiarę moją i, jak sadzę, każdego chrześcijanina.
Nawrócić się
Ale jak pojąć ten tragiczny wypadek na lotnisku w Smoleńsku? Ponieważ jestem chrześcijaninem, nade wszystko nie potrafię spoglądać na fakty bez okularów Pism Świętych, które jak dwa szkła pozwalają rozczytać każde wydarzenie, chwytając jego sens. W Ewangelii św. Łukasza Jezus rzucił wspaniale światło na takie doświadczenia, jakie miało miejsce 10 kwietnia.
Ewangelia św. Łukasza (13,1-5) „W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: «Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie»”.
Mogę w każdej chwili zginąć, umrzeć, dowiedzieć się, że mam złośliwego czerniaka albo wpaść pod samochód. Oczywiście widziałem, jak Bóg chronił mnie od tego wszystkiego, jak odracza moją śmierć, bym się... nawrócił do Niego, bo tylko On jest życiem silniejszym niż śmierć.
Tekst ewangeliczny opowiada o pewnych tragicznych doświadczeniach, które zakończyły się nagłą śmiercią wielu ludzi. Zwróćmy uwagę na to, że są zaznaczone dwie przyczyny tych dramatycznych zgonów tak wielu istnień ludzkich: pierwszą przyczyną jest człowiek: Piłat. Tak, za wieloma nagłymi zabójstwami stoją po prostu tyrani, ludzie dysponujący władzą i siłą śmiercionośną. Ale druga przyczyna zdaje się nie mieć autora. Zawaliła się wieża w Siloam. Tak po prostu? Spada samolot, eksploduje wulkan, wybucha pożar, giną ludzie. Jest wiele takich okoliczności, które kończą się śmiercią, i wydaje się, że nikt nie stoi za takimi sytuacjami. Ale to nieprawda: za tragicznymi, nagłymi wypadkami stoi duch śmierci, przeciwnik Boga i człowieka – wcale nierzadko posługując się człowiekiem kłamstwa.
I Jezus dodaje, co wydaje mi się najistotniejsze: JEŚLI SIĘ NIE NAWRÓCICIE, WSZYSCY PODOBNIE ZGINIECIE. Powinno nas poważnie zastanowić, że Chrystus nie walczył z rzymskimi okupantami. Nie dzielił ludzi na złych Rzymian i dobrych Żydów. Świat jest we władaniu potężnych mocarstw i one same się rozpadną, ale walczyć powinno się przede wszystkim o życie wieczne. Do czego się nawrócić? Do wszczepienia się w drzewo, które jest nieśmiertelnością, bo jest życiem w Bogu. Drzewo niezasadzone ręką Stalina, lecz to, na którym umarł Zbawiciel. Drzewo, które nazywa się krzyż.
Czy można żyć w Bogu? Gdzie jest taki kraj, albo taki dom, albo taka atmosfera, która daje ci szansę na życie w Bogu? Posłuchajmy, co mówi Jezus.
Ewangelia św. Jana (6,47): „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne”.
Ewangelia św. Jana (6,54): „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.
Ewangelia św. Jana (10, 27-28): „Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”.
Życie wieczne jest we mnie wtedy, gdy wierzę Jemu, gdy spożywam Jego Ciało i Krew, i gdy słucham Jego głosu, jak owca słucha głosu pasterza.
Tak, tylko kto dziś jeszcze o tym myśli? Cywilizacyjny galop wpędził nas w ułudę życia bez śmierci. Wszyscy jesteśmy kuszeni do tego oszukiwania samych siebie nieobecnością śmierci. Odkładamy śmierć na później, ale ona wpada bezczelnie wcześniej. Zawsze wydaje się być zaskoczeniem, nawet gdy ktoś choruje na raka i lekarze obwieścili mu bezwarunkowo werdykt. Nigdy nie jesteśmy tak uprzejmi wobec siebie nawzajem, jak w obliczu śmierci – jakże łatwo innych przepuszczamy przodem. Gdy ona otwiera nam drzwi, mówimy: „proszę przodem sąsiedzie”, jak trafnie zauważył Jenkelevitch.
Nikt nie bierze poważnie pod uwagę swej śmierci, a gdy ktoś umiera, szybko tuszujemy ten fakt, by usunąć oczywistość śmierci z naszej osobistej perspektywy. Siedząc w ławce świątyni, patrzysz na sąsiada i myślisz, że długo już nie pociągnie, bo ma taką ziemistą twarz. Ale nie myślisz tak o sobie, patrząc rankiem w lustro przy toalecie. Byleby tylko o tym nie myśleć! I nagle jakaś straszna tragedia, w której ginie mnóstwo ludzi. W Nowym Orleanie, na Manhattanie, w metrze w Moskwie, w Smoleńsku. Zaskakuje nas to, ale też przypomina, że śmierć wchodzi na nasz świat przez zawiść diabła. Już sama wieść o śmierci innych jest jak uchwyt za gardło, z którego nie możemy się uwolnić sami. Jest oczywiście Ktoś, kto pokazał, że potrafi uwolnić się z tego uchwytu, kto umarł na krzyżu i zostawił nam ten krzyż, byśmy nim egzorcyzmowali śmierć. Ale my właśnie z entuzjazmem zaczynamy wyrzucać krzyż nawet z naszych szkół – i dlatego teraz śmierć będzie nam dawać niezłą szkołę! Będzie wciąż przypominać o sobie i zapewne przerobimy jeszcze wiele takich „lekcji” w najbliższym czasie. Podobnie jak nie myślimy o własnej śmierci, tak z ogromnym oporem dopuszczamy do siebie myśl o nowej wojnie, a przecież nie jest to wcale niemożliwe w świecie, gdzie trony władców zajmują psychopaci, a arsenały pełne są broni masowego rażenia.
Wyprzeć się śmierci
Ta straszna śmierć w Smoleńsku jest nie tylko czymś okropnym i skłaniającym do współczucia rodzinom zmarłych, ale też znakiem, przypomnieniem, że my również umrzemy. Być może zostanie ona odczytana tak przez wielu z nas, którzy z dumnym entuzjazmem pozbyliśmy się jedynej nadziei na uwolnienie się z owych szponów, które wcześniej czy później sięgną po nasze gardła. Jestem pełen smutnych przeczuć wobec naszego świata, w którym istnieją ludzie tak bardzo fascynujący się śmiercią innych, że są w stanie zlecić kradzież napisu z bramy w Auschwitz! Czy wróży to coś dobrego? Czy to też jest jakiś znak?
Ludzie pragną śmierci innych, gdy pragną usilnie wyprzeć się własnej śmierci. Hitler i Stalin panicznie bali się własnej śmierci, dlatego zepchnęli jej widmo na innych, na miliony. To jest prymitywna mentalność: nieśmiertelność za cenę śmierci drugich. Człowiek prymitywny chrupał czaszkę zabitego wroga, sądząc, że w ten sposób przejmie jego wiedzę i życie. Obserwujemy dziś bardzo podobne symptomy: eutanazja, aborcja, zdejmowanie krzyży, nawet palenie zwłok i umieszczanie ich w metalowych urnach przypominających opakowania z kawą czy urządzanie na cmentarzach estetycznych parków przypominających raczej spacerowe bulwary. Tak bardzo lękamy się śmierci, że nawet boimy się starzenia.
Wszyscy chcą być młodzi, po operacjach plastycznych, naszpikowani odżywkami podnoszącymi sprawność i potencję. Ale czy ten postęp nie jest podstępem na miarę zerwania owocu z drzewa poznania dobrego i złego? Badania nad komórkami macierzystymi pozwolą naukowcom zrekonstruować tkankę, co przedłuży nasze życie o kilkadziesiąt lat. A mimo to wszyscy ludzie, wierzący czy niewierzący, są – jak zauważył Jean-Didier Vincent – jedynymi ssakami wystraszonymi wiedzą o własnej śmierci.
Zastanawia mnie zjawisko coraz częstszych produkcji hollywoodzkich podejmujących tematykę apokaliptyczną: kiedy widzi się zagładę na ekranie, można utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko film, a jeśli nawet nie, to i tak zginą wszyscy oprócz tego, który w sali kinowej chrupie popcorn niczym jego praprzodek czaszkę. Dopóki zagłada zdarza się na ekranach, mamy wrażenie, że jest czymś złudnym, nierzeczywistym, ale gdy spada samolot, wszyscy stajemy wobec faktu, który ściska nam gardło lękiem. Rok 2012 niebawem się zacznie, ale jak dowiadujemy się z filmu Rollanda Emmericha, uratować się chcą tylko najbogatsi i tylko oni uratują swoje obciążone sumieniem istnienie!
Znak Sodomy
Kiedy widmo śmierci jest bliskie, człowiek ucieka się do seksu jako nadziei najnaturalniejszej, by uniknąć śmierci. Córki Lota były gotowe na kazirodztwo, byleby tylko nie myśleć o zagładzie Sodomy. Gay Pride Parade na ulicach Sodomy – to był chyba jakiś sposób na uśmierzenie świadomości o końcu tegoż wyrodnego miasta? Czy ostanie dziesięciolecia nie obfitowały w podobne procesje? Cóż one prorokują? Czy potrzeba wulkanicznego pyłu z Wezuwiusza, żeby odczytać odpowiedź? Pompeje były jednym wielkim lupanarem, ale oczywiście mało kto kojarzy los tej metropolii z grzechem rozpusty. Freski, rzeźby, wytwory sztuki użytkowej, a nawet graffiti z Pompei jakże przypominają pewne ulice Amsterdamu, zaułki Nowego Orleanu i wielu innych dumnych miast.
Przerażenie śmiercią wpędza człowieka na bezdroża rozpusty. Dlaczego? Bo im bardziej usuwamy śmierć z naszej świadomości, tym bardziej staje się ona oczywistsza, a zamroczenie rozpasaną seksualnością daje szansę zapomnieć o niej choć na chwilę. Nasze czasy są nacechowane seksualną swobodą, bo – jak podejrzewam – wszyscy przeczuwają jakąś zagładę. Jakby wyczuwało się w powietrzu zbliżającą się hekatombę. Cień wulkanicznych wyziewów nie jest jedynym cieniem nad naszą euroamerykańską cywilizacją.
Katyń stał się ponownie odnowioną raną. Co mówi ten znak? W sferze jak najbardziej duchowej jest sygnałem jak najbardziej niepokojącym. Sądzę, że to złowieszczy symptom, wskazujący na zagrożenie gorsze dla Europy, a może i dla świata, niż ostatnia wojna. Ktoś mi powiedział, że starym żołnierzom odnawiają się rany przed wybuchem nowej wojny. To miejsce znowu zakrwawiło, a ja nie czuję pokoju od tamtego dnia. Kiedy Jezus przepowiedział upadek Jerozolimy, mówił o znakach natury, które będą ostrzegać ludzkość przed zagładą. Trzęsienia ziemi czy wybuchy wulkanów można uznać za przypadek, albo... za reakcje natury, która przeczuwa coś o wiele gorszego w ludzkich sercach.
Nadzieja
Nie wolno udawać, że nie ma śmierci, tylko trzeba jej się przyjrzeć, bo za jej otwartymi drzwiami stoi Chrystus zmartwychwstały. Gdy nie ma żadnej wieści o tym, co jest po śmierci, lęk przed nią staje się w człowieku potężny i nie do uniesienia, więc spycha on ten ciężar na innych. Jeśli nie ma w kimś wiary w możliwość przezwyciężenia śmierci, to świadomość zgonu jest nie do zniesienia i człowiek jest w stanie nawet zabić, byleby tylko to nie on był tym, który pierwszy umiera.
Pytam więc siebie: czy mam wiarę w życie Tego, który wyszedł z grobu i ukazywał się więcej niż pięciuset ludziom, jak to stwierdza Paweł?
1 List do Koryntian (15, 3-8): „Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi”.
Albo sobie to zmyślił ten człowiek, albo mówił prawdę. Tylko czy za kłamstwo jest się zdolnym samemu umrzeć? A on przecież nie unikał za tą prawdę męczeństwa! Każda prawda wcześniej czy później wyjdzie na jaw. Każda ukryta przed Bogiem. Każda oprócz tej, którą ukryliśmy w tym, który jest DEUS ABSCONDITUS!
Siedemdziesiąt lat temu w Katyniu zamordowano tysiące ludzi i przez dziesięciolecia starano się o tym nie mówić. Najpierw wykopano zmasakrowane trupy, później przez wiele lat nikt nie chciał się do tego przyznać. Nie obwiniam o zbrodnie żadnego narodu, ale ludzi opętanych pewną ideologią: komunistów i faszystów. Jedni i drudzy zaznaczyli się tym samym piętnem: nienawiścią do krzyża. Oni też usuwali krzyże nawet ze szkół. A kiedy już nie było krzyży w szkołach, pojawiły się ich tysiące, miliony na cmentarzach, w obozach zagłady, lasach, na polach bitewnych i ulicach. Czy to do nas nie przemawia? Kiedy usuwamy krzyż, nic nas nie obroni przed wzajemnym krzyżowaniem! Kiedy usuwamy krzyże, usuwamy też Ciało i Krew Chrystusa, usuwamy Jego głos i Jego Życie wieczne – a wtedy jesteśmy bezbronni wobec ducha śmierci. Wtedy śmierć szaleje, zaskakuje, przeraża, wpada w nasze życie bez zapowiedzi, prześladuje i spada jak grom z jasnego nieba. Kiedy żyjemy w Chrystusie, w cieniu Jego krzyża, śmierć jest ograniczona, może przybyć do nas w chwili, gdy na nią jesteśmy nie tylko przygotowani, ale też przed nią zabezpieczeni na tyle, by nie była czymś ostatecznym. Dotyka naszego życia fizycznego, ale Duch Boga, tak jak wzbudził Jezusa, wzbudzi i nas.
Nie jestem gazecianym intelektualistą i nie będę się wykłócał o miejsce na cmentarzu. To jest żałosne, wyczuwa się w tym odór nekrofilii, gdy słyszy się te ciągłe kłótnie o to, gdzie i kogo należy pogrzebać. Jestem kaznodzieją i moim obowiązkiem jest prorokować, czyli przekonywać o miłości Boga, ale też ostrzegać przed nienawiścią sił ciemności. I cóż ja widzę?
Jeśli w naszym świecie ginie tak wielu wartościowych ludzi, nagle, w miejscu tak symbolicznym, w dniach tak znamiennych, to oczywiście myślę najpierw o skrywanej przez 70 lat prawdzie. Wiemy dobrze, że wreszcie cała Rosja obejrzała film Andrzeja Wajdy Katyń. Teraz wreszcie już wszyscy wiedzą. Prawda wyszła na jaw, a prawda o śmierci zmienia ludzkie życie niezwykle trwale – znamy to nie tylko z życia, ale i z wielkiej literatury, weźmy choćby przykład Pierre’a z powieści Wojna i pokój Lwa Tołstoja. W obliczu śmierci w człowieku ujawnia się to, co w nim najistotniejsze.
Wiem, że istnieją nieludzkie siły, które pragnęłyby nie tylko niezgody, ale nawet nowej wojny, nienawiści i krwi, śmierci i gwałtów. Polacy ponieśli straszną ofiarę w czasie ostatniej wojny, okropną zbrodnią była zbrodnia holocaustu na narodzie żydowskim, przerażenie ogarnia człowieka, gdy pomyśli, ilu Niemców zginęło w imię wiary w jednego opętanego człowieka, ale trzeba też pamiętać, że najbardziej wycierpiał od reżimu komunistycznego i faszystowskiego naród rosyjski. Liczby mówią za siebie – Rosjan zginęło najwięcej i to nie od kul nazistów, ale co najgorsze, samych Sowietów. Zawsze kiedy obce państwa chciały wymazać Polskę z mapy Europy, traciły na tym o wiele więcej. Ale to nie narody są winne, tylko ideologie, które są substytutem religii. Tam, gdzie nie ma wiary w Boga, wkracza zwyrodniała wiara w człowieka. Czy to nie przedziwne, że zarówno swastyka, jak i sierp i młot były jakimś wynaturzeniem krzyża, jego oszukańczym surogatem? Przyglądając się formie tych znaków, nie sposób nie zauważyć, że nawiązują swym kształtem do krzyża. Obydwie ideologie zbudowane były na kłamstwie propagandy, która miała zastąpić DOBRĄ NOWINĘ chrześcijaństwa.
Wiemy już dzisiaj bardzo dobrze, że na wzór ołtarza Zeusa, który został przeniesiony z Pergamonu i zrekonstruowany w 1930 roku w Berlinie, zostało wykonane mauzoleum Lenina na Placu Czerwonym w Moskwie. Nie byłoby może w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że Apokalipsa św. Jana nazywa ołtarz pergamoński tronem szatana (w całej Biblii to określenie pojawia się tylko w tym miejscu). Stoją więc te dwie budowle jak dwie wieże Mordoru (a Polska ściśnięta między nimi) i sieją zniszczenie do dziś.
Życie zwycięży
Apostołowie wychodzą z więzienia zawsze w obecności anioła. Jezus wychodzi z grobu, jak prawda wychodzi na jaw! Przepłacono żołnierzy, by mówili o wykradzeniu ciała, ale prawda wcześniej czy później przelicytuje każde kłamstwo. Siedemdziesiąt lat skrywano prawdę o Katyniu i teraz nie da się jej już ukryć. Może kiedyś poznamy prawdę o katastrofie w Smoleńsku? Na tym świecie jest to raczej tak niepewne, jak ujawnienie prawdy o tym, kto doprowadził do spalenia na stosie Joanny D’Arc.
Jezus, jak wspomniałem, wydobywał mnie z sytuacji naprawdę śmiertelnych kilka razy. Widziałem aniołów, którzy wyprowadzali mnie z mroków. Kiedyś umrę, ale jestem gotowy, mam w sobie życie, mam w sobie wiarę, mam w sobie Jego Słowo, i Krew, i Ciało. Nie lękam się śmierci, bo Jezus mnie wydobędzie z grobu – jestem tego pewien. Nigdy nie rozpaczałem. Nie płakałem nad grobem ojca, ani nad grobem matki nie zapłaczę, bo zawsze będą żyć, gdyż wszczepili swoje życie w Chrystusa. Nie płakałem, to nie znaczy nie odczuwałem żałoby, straty porównywalnej z amputacją części ciała a nawet czymś więcej. Bliscy nam ludzie są jak część naszego ciała. Pozostaje pytanie: czego bardziej żałujemy – utraty tych osób czy zerwania więzi? Tego, że ktoś umarł, czy tego, że nie mamy go już dla siebie? Bywają żałoby egoistyczne.
Bóg nie jest Bogiem umarłych, tylko żywych. Kto w Nim umiera, kto z Nim jest nieustannie, ten przechodzi przez śmierć jak przez drzwi. Jedynie pogrążeni w prawdziwej żałobie będą pocieszeni, napisał Ricoeur. Żałoba jest czymś zupełnie innym niż rozpacz. Jest przyjęciem prawdy o smutku, o stracie, jest odwagą zapłakania. Rozpacz jest zaś nieprzyjęciem prawdy o pocieszeniu, o zwycięstwie, o zmartwychwstaniu. Istnieje głęboka więź między żałobą i radością, lamentem i pochwałą, a nawet – powiem więcej – między żałobą a szczęściem. W języku hebrajskim słowo określające smutek jest tym samym, które określa radość: NOHAM! Rozpacz jest tam, gdzie nie ma nadziei. Rozpaczać mogą ci, dla których śmierć jest beznadziejnym końcem. Dla mnie nie jest. Gdy umarł mój ojciec, pomyślałem sobie: no cóż wyjechał trochę dalej niż za Atlantyk.
Jezus nie mówi, że kiedyś, w odległej przyszłości, w epoce odległej o miliony lat zobaczymy naszych zmarłych. Oni żyją w równoległej teraźniejszości, jak wynika z teologicznych prawd chrześcijańskiej eschatologii. Więzi pozostają nierozerwalne, gdy żyjemy w religijnej wierze. Słowo religia pochodzi od religare – to znaczy wiązać i może oznaczać również to, że nic nie zostaje przerwane nawet przez śmierć dla kogoś, kto trwa w religijnym odniesieniu do drugiej osoby, która przedarła się przez wrota śmierci. Jeśli masz wiarę mocną, nie rozpaczasz nawet pozornie. Jeśli masz wiarę pozorną, rozpaczasz prawdziwie.
O. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tekst pochodzi z najnowszego 55 numeru Frondy w całości poświęconego tragediom w Smoleńsku i Katyniu
- Zaloguj się, by odpowiadać
9 komentarzy
1. smutne to
"każdy szlachetny człowiek wcześniej czy później naraża się na nienawiść i zawiść ludzi, których nie stać na prawość. "
ale jakże prawdziwe....
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. @Maryla
Pani Marylo...
Chciałem coś napisać po przeczytaniu... ale mam ściśnięte gardło... łzy wzruszenia spływają na klawiaturę... Tu dla mnie już nie ma o czym pisać pod tym...
Tu trzeba się tylko zatrzymać... i głegoko zastanowić..
TU JEST WSZYSTKO
Bardzo dziękuję za tę publikację
Serd.Pzdr.Wszystkich
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
3. @intix
Witam,
miałam podobnie. Bardzo mądry tekst, jak najwięcej ludzi powinno przeczytać, aby zrozumieć.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. @Maryla... Tylko TO - MODLITWA
Jasnogórska Pani...
Mateńko Nasza...
Matko Swego Syna z Nieba...
Proszę, okryj nas Swym Płaszczem...
Kolejny raz Twej pomocy nam potrzeba...
Ześlij nam promyki pokory, miłości i wiary
We wszystko, co daje nam On
Ten, który jest Najwyżej
Ten, który daje nam ból, szczęście i miłość
Siłę działania
Siłę poznawania własnej drogi
Siłę przetrwania
Wszystkiego, co napotkamy...
Siłę jedności z samym sobą
Z innymi
Ze światem...
Błagam...
Ześlij nam wszystkim tę Wielką Mądrość
Niech będzie dziś ona złożonym
Na Katyńskiej i Smoleńskiej Mogile
POLSKIEGO NARODU KWIATEM...
/Znalezione w sieci/
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
5. JASNOGÓRSKA PANI...
Mateńko Nasza...
.... błagam,
Ześlij nam wszystkim tę Wielką Mądrość
Niech będzie dziś ona złożonym
Na Katyńskiej i Smoleńskiej Mogile
POLSKIEGO NARODU KWIATEM...
Amen
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
6. Jasnogórska Pani...
...Amen
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
7. Odświeżenie postu /powyżej/
Po dzisiejszej rozmowie z @Morsik w komentarzach do notki "POWODY", którą też polecam. pozwoliłam sobie odszukać powyższy post, który kiedyś czytałam.
Może jeszcze jakiś nowy Czytelnik przeczyta...?
8. ciekawe forum, dodaje linka, warto poszperać
http://jacquesgrandguignol.pl/forum/forumdisplay.php?fid=20
Forum poszukujących prawdy / Wydarzenia bieżące - newsy, polityka / Smoleńsk 10.04.2010
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Z ks. prof. dr. hab.
Z ks. prof. dr. hab. Tadeuszem Guzem, kierownikiem Katedry Filozofii Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Adam Kruczek
Niedługo po katastrofie smoleńskiej jako jeden z pierwszych sformułował Ksiądz Profesor pogląd, że ta tragedia nie była dziełem przypadku, ale efektem konfliktu ideologicznego. Z perspektywy prawie dwóch lat gotów jest Ksiądz Profesor potwierdzić tę diagnozę?
- Tak, uważam, że tamta teza filozoficzna, a więc wyrosła z analizy struktury ideologicznej, czyli tego masywnego parcia nurtów neomarksistowsko-neoliberalistycznych na prądy myślenia chrześcijańskiego, była słuszna. Katastrofa smoleńska nie była dziełem przypadku, ale skutkiem wpływów dwóch najsilniejszych ideologii modernistycznych - neomarksizmu i postliberalizmu. To one doprowadziły do sytuacji, w której ta katastrofa mogła się wydarzyć. Na ostateczne wnioski rzetelnych i dogłębnych badań musimy oczywiście poczekać, ale coraz więcej wskazuje na najbardziej szokujący scenariusz, którego dotychczas nie wykluczono definitywnie, iż nie była ona przypadkiem. To, co się wydarzyło przez prawie dwa lata od tej katastrofy, w tym także sposób jej badania, aspekty naukowe, techniczne, medialne, dyplomatyczne, potwierdza, że sprawa ma znacznie głębszy wymiar, aniżeli tylko załamanie się parametrów technicznych w maszynie rządowego samolotu.
Po tej katastrofie kurs antykatolicki w polskiej polityce gwałtownie nabrał wiatru w żagle. Zaczęło się od walki o krzyż, potem było zaostrzenie retoryki antyklerykalnej przez rządzącą partię i jawne wspieranie przez nią nowej lewicy, dostanie się do parlamentu formacji o otwarcie antynarodowym i antykościelnym programie, próba zablokowania Marszu Niepodległości siłami lewackiej międzynarodówki. Wygląda to na krucjatę á rebours przeciwko Kościołowi w Polsce.
- Tak, można porównać dzisiejszą sytuację ideologiczną w Polsce z czasami kontrkultury w krajach zachodniej Europy i w Stanach Zjednoczonych w 1968 roku. Tam mieliśmy do czynienia z procesem "marszu" nowej lewicy do władzy poprzez różnego rodzaju instytucje. Jest to zresztą jeden z głównych przedmiotów badawczych mojej już wieloletniej pracy naukowej w tej dziedzinie. Z tego, co obserwuję w Polsce przez te ponad osiem lat, odkąd wróciłem z Niemiec, wynika, że mamy do czynienia z procesem podobnym do tego, którego doświadczyła RFN w końcu lat 60. i początku lat 70. ubiegłego wieku. Kiedy socjaliści dochodzili do władzy, tam również większość społeczeństwa była katolicka. Wkrótce uniwersytety, polityka i cała kultura zostały zdominowane przez neomaterialistyczne, neoateistyczne czy neomarksistowskie prądy szkoły frankfurckiej. Zdominowały już one kulturowo Europę Zachodnią i Amerykę. Teraz kolej m.in. na katolicką Polskę. Takim ogniwem spinającym neomarksistów w Rzeczypospolitej jest środowisko "Krytyki Politycznej" i popierające je media. Nie przez przypadek stanowiły one główne ideologiczne zaplecze zamieszek z 11 listopada ubiegłego roku.
Ta walka o rząd dusz w Polsce wkroczyła chyba w fazę decydującą, skoro władza po wyrzuceniu prawicowych publicystów z państwowej telewizji zdecydowała się na tak spektakularne domknięcie systemu medialnego jak próba faktycznej likwidacji Telewizji Trwam.
- Blokada Telewizji Trwam w jej staraniu o miejsce w przestrzeni mediów cyfrowych, które jest jak najbardziej zgodne z naszą Konstytucją i - co ciekawe - zgodne z prawną strukturą KRRiT, ma wszelkie znamiona działań motywowanych ideologicznie. A więc nie względy ekonomiczne, prawne, nie wymiar konstytucyjny, nie wymiar praw i obowiązków obywatelskich rozstrzyga kwestię prawa Telewizji Trwam do wolności komunikowania się na fundamentach wiary, religii, nauki chrześcijańskiej i Kościoła świętego, tylko ta kwestia rozstrzygana jest w sferze ideologicznej. KRRiT czuje się zobligowana ideologicznie, a u podstaw tej odmowy stoi spór o człowieka i o prawo Boga do obecności w publicznej przestrzeni Rzeczypospolitej. Sądzę, że postawa członków KRRiT godzi w sposób fundamentalny - bo negując Konstytucję RP - zarówno w prawa człowieka, jak też w nietykalne prawo Boga do miejsca w przestrzeni publicznej, także medialnej. Tym większe zdumienie ogarnia nas, wielu katolików w naszej Ojczyźnie, im bardziej uświadamiamy sobie obiektywnie niezaprzeczalny fakt historyczny, iż przemiany ustrojowe w naszym państwie po roku 1989 stały się realne przede wszystkim dzięki Bogu, a następnie bohaterskiej postawie Kościoła świętego na czele z Papieżem Polakiem Janem Pawłem II Wielkim oraz potężnej rzeszy członków "Solidarności" - przecież w olbrzymiej części katolików!
A wydawało się, że czas administracyjnej walki z Bogiem i katolikami odszedł wraz z PRL do lamusa historii.
- To złudzenie. Faktycznie mamy dziś do czynienia z trwaniem, a nawet rozwojem marksizmu-leninizmu z okresu PRL, cały czas dążącego do wykluczenia Boga i Kościoła rzymskokatolickiego z przestrzeni państwa, nauki, sztuki, moralności, polityki, ekonomii i oczywiście mediów. Tylko że obecnie ta ideologia stosowana jest w praktyce społecznej w znacznie trudniejszy do zdemaskowania sposób. Otóż ci, którzy prowadzą ten neomarksistowski marsz przez dzisiejszą Polskę, często publicznie deklarują, że są katolikami. To jest to novum. Komuniści zapewniali o czymś wręcz przeciwnym, czasem nie do końca szczerze, ale istota ideologii socjalistyczno-komunistycznej pozostaje niezmienna. Niektórzy urzędnicy, tak często i chętnie dziś deklarujący, że "prywatnie" są ludźmi wierzącymi, pozostają w zgodzie z komunistyczną zasadą, iż człowiek prywatnie może wierzyć w co lub kogo chce, byle tylko działając w strukturach państwa, opowiadał się za ideologią materialistyczną, ateistyczną, antykościelną, antynarodową, antynaukową, antykulturową - sumując, po prostu antyludzką i anty-Boską. Trzeba to jasno powiedzieć, że katolicy będący urzędnikami czy politykami, którzy uczestniczą w łamaniu np. prawa innych katolików do zagospodarowania wolnej przestrzeni medialnej, de facto łamią lub złamali wcześniej fundamenty swojej osobistej wiary w Boga, żyjąc także w wewnętrznej sprzeczności wobec Kościoła Chrystusowego.
O co tak naprawdę chodzi w sporze ideowym, który Ksiądz Profesor zarysował?
- Jest to spór o przestrzeń prawdy i wolności jako koniecznych warunków suwerenności narodu i państwa. Ale u podstaw tego konfliktu o chrześcijańską koncepcję człowieka w wymiarze polskim i ogólnoświatowym chodzi w gruncie rzeczy o zmaganie się ludzkości o Absolut jako Najwyższego Pana, Stwórcę i zarazem Zbawiciela wszechświata. Głębszym pytaniem ludzkiego ducha, każdego - i tego zobowiązanego wobec prawdy, czyli świadka prawdy, i tego zobowiązanego wobec wolności, tzn. świadka miłości Boga i bliźniego, i tego, co godzi zarówno w prawdę, jak też i w miłość - jest właśnie pytanie o Boga.
I zauważmy, że również w przypadku tragedii smoleńskiej fundamentalnym podłożem, głębszym niż polityczne względy, głębszym niż nawet spór o człowieka - był spór o Boga. Przecież dramat koegzystencji komunizmu i nauki katolickiej właśnie tego dotyczył. To był nerw tego sporu nie tylko w ideologii Marksa, Engelsa i Lenina. I zresztą istnieje on do dzisiaj. Właśnie w ten kontekst wpisują się te wszystkie wydarzenia, które pan wcześniej wymienił, łącznie z tą dramatyczną uroczystością ostatniej rocznicy odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę, a także obecną blokadę Telewizji Trwam.
Czy widzi Ksiądz Profesor jakiś skuteczny sposób ideowego przeciwstawienia się tej presji?
- Każda ideologia, pomimo jej często na pierwszy rzut oka szalenie chaotycznego kształtu zewnętrznego, jako wyraz zaprogramowanej negacji prawdy i negacji miłości, działa w sposób nadzwyczajnie przemyślany, systemowy i niezwykle konsekwentny. Dlatego też wszelkie zmagania ideowe należy prowadzić w sposób misternie uporządkowany. Stąd wniosek, że najpierw trzeba uporządkować nasze myślenie, by było oparte na opoce prawdy. Jest z tym problem, ponieważ w świadomości niejednego współczesnego człowieka zatarło się rozumienie osoby ludzkiej z jej nietykalnością bytową, wrodzoną godnością, która wprawdzie nominalnie jest chroniona w wielu konstytucjach różnych państw świata, także w traktacie lizbońskim, ale konkretne działania - jak np. relatywizacja sakramentalnego małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, rodziny, postawy proaborcyjne, aprobata zapłodnienia in vitro, eutanazji i różne inne formy negacji człowieka jako człowieka - świadczą o postawie antypersonalistycznej. Nie uporządkujemy ani sytuacji politycznej, ani naukowej, w mediach, w sztuce, literaturze, w szeroko pojętej kulturze, jeżeli nie uczynimy solidarnego wysiłku, aby na nowo odzyskać rozumienie człowieka jako istoty zdolnej do myślenia i wolnej, żeby w sposób realny, w praktycznym myśleniu, słowie, działaniu, komunikowaniu się, w relacjach międzyludzkich - drugi człowiek był moim bliźnim, z jego suwerennie myślącym rozumem, z jego niepowtarzalną wolnością, która jest nietykalna, która porusza się w przestrzeni prawdy i najwspanialej owocuje w przestrzeni miłości. Tak rozumiany proces odzyskiwania człowieka jest procesem porządkowania naszego myślenia; i wymiaru słowa, i wymiaru czynu ludzkiego oraz porządkowania naszej przestrzeni chrześcijańskiej wolności.
Jak praktycznie to działanie powinno się przejawiać?
- Jeżeli chcemy doskonale ukształtować tę naszą polską troskę o człowieka, to powinniśmy przede wszystkim dawać świadectwo i konsekwentnie opowiadać się za opcją prawdy, nawet jeżeli przyjdzie nam płacić za to wielką cenę, do czego zainspirowali nas w sposób święty nasi narodowi męczennicy, jak np. św. biskup Stanisław, św. ojciec Maksymilian Maria Kolbe, bł. ksiądz Jerzy Popiełuszko, bł. Papież Jan Paweł II czy patron 2012 roku, kaznodzieja sejmowy ks. Piotr Skarga SJ. Dopiero wtedy rozum jest wielki i twórczy, gdy osiąga niebiańskie wyżyny świętości w Bogu wiecznym, wówczas dopiero otrzymuje zdolność "wczucia się" (św. Edyta Stein) w istotę siebie, swojego narodu, społeczeństwa i pozostałych narodów ziemi oraz przeżywa je głęboko w sferze ducha osobowego, jeżeli opcja prawdy i opcja chrześcijańskiej miłości są dla nas absolutnie wiążące w całym racjonalnym wymiarze naszego istnienia, wypowiadania się, działania czy tworzenia np. w świecie mediów. W praktyce warto powrócić polskiemu katolicyzmowi do tych wyśmienitych okresów kultury, kiedy Kościół katolicki inicjował powstawanie szkół i uniwersytetów, organizował służbę zdrowia poprzez zakładanie szpitali i hospicjów, tworzył firmy i przedsiębiorstwa, tworzył sztukę wszelkiego rodzaju i pielęgnował muzykę, kładł podwaliny pod godne człowieka struktury wspólnego bytowania. Wielu z nas za bardzo skupia się nad dylematem: prywatyzować czy pozostawić państwowym, zamiast studiować katolicką naukę społeczną i zrzeszać się w różne stowarzyszenia i fundacje, czyli wspólnoty-podmioty podejmujące świadomie ciężar odpowiedzialności za naród, państwo i Kościół, a także za innych. Dla przykładu na tych principiach nauki Kościoła katolickiego zbudowano społeczną gospodarkę rynkową w RFN - dzisiaj jedną z najprężniejszych gospodarek świata. Ale tam właśnie nawet w wioskach z ok. 200 mieszkańcami działa wiele stowarzyszeń. A u nas? Niestety, panuje niejednokrotnie ogromna pasywność... i strach. Dobrze wykształcony rozum i wiara katolicka to istotnie "dwa skrzydła" (Jan Paweł II) naszej polskiej egzystencji i jeżeli jedno z nich albo obydwa odetniemy, to staczamy się w otchłanie paraliżu nihilistycznego, gdzie zaskakuje nas m.in. jeden z najwyższych wskaźników samobójstw pośród narodów świata. Ponownie okazuje się, iż najwspanialszym kryterium, wzorem i drogą do dojrzewania naszego człowieczeństwa na fundamencie wspomnianych ideałów jest Osoba Jezusa z Nazaretu. To jest Osoba Boska, ale pojawiająca się w historii wszechświata jako prawdziwy Człowiek, który poświęca wieczność i czas swojej bosko-człowieczej egzystencji, by w znaku Krzyża Golgoty stać się jedynie prawdziwym Mesjaszem - także tego, "co Polskę stanowi" (Jan Paweł II). Uważam, że szansą Polski w tym dojrzewaniu osobowym i narodowym, warunkującym wszelkie inne zmiany na naszej polskiej drodze ku pełni, jest właśnie wcielony Syn Boga Ojca i Niepokalanej Matki Maryi, będącej również Królową Polski. Polska nie ma większych szans i możliwości wszechstronnego rozwoju, jak te tkwiące w objawionym Bogu, którego Słowa i Dzieła stworzenia oraz zbawienia są od ponad tysiąclecia wiernie przekazywane przez Kościół święty.
Tymczasem w Polsce trwa permanentny atak na Kościół, Krzyż Jezusa, symbolikę chrześcijańską w przestrzeni publicznej. Doświadczamy stałego ograniczania naszej przestrzeni wolności myśli i wiary.
- I na tym polega nasz obecny dramat Polski, zresztą nie tylko Polski, bo dotykający Europy i Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o Afryce i Azji czy innych częściach globu. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z ograniczaniem prawdy, nie mówiąc już o jej formach świadomej negacji, czy też z ograniczaniem wolności i miłości, mamy do czynienia z ideologią, która godzi w prawdę i w miłość, a więc w rozum i wolną wolę. Przeciwstawić się temu może tylko suwerenny człowiek Boga i Kościoła świętego, gdyż kwestia prawdy czy wolności nie rozstrzyga się ostatecznie w państwie czy ponadpaństwowych strukturach, lecz w sercu każdej osoby. W niej samej decyduje się dzisiaj ostatecznie sprawa kierunku istnienia, bytowania, obszaru tworzenia całej kultury narodowej i ogólnoludzkiej.
Ponieważ w okresie totalitarnej PRL istotowo uniemożliwiono nam kształtowanie bytowości obywatelskiej, stąd też musimy sobie teraz niejako na nowo uświadomić, że każdy Polak jest konstytutywnym filarem stabilności państwa. Jako Naród i społeczeństwo powinniśmy bardzo mądrze zainwestować w udoskonalanie świadomości obywatelskiej Polaków i tworzyć prawdziwą wspólnotę myśli i słowa oraz jedności w różnorodności. Wielkość wspólnoty osób jest rezultatem społecznego wysiłku w budowaniu jedności, ale z przekonania respektując i rozwijając daną przecież przez samego Boga Stwórcę różnorodność osób, które z natury nie są sprzeczne ze sobą, jak postuluje komunizm. Ludzie nie są też skazani na "wieczną" samotność jednostek, jak chce tego liberalizm, lecz jesteśmy jako ludzie powołani do bycia jednostką, ale zarazem do życia we wspólnocie ze wszystkimi drugimi jako siostrami i braćmi. Powinniśmy zatem popierać opcję polityki polskiej i europejskiej, zobowiązanej wobec wartości i ideałów chrześcijańskich, poszukującej harmonii pomiędzy jednostką a społecznością, państwem a Kościołem, respektującej przebogate dziedzictwo kultury, względnie tradycji katolickiej oraz nigdy nieidącej na konfrontację z drugim człowiekiem, inną społecznością czy z Kościołem jako przecież "Ciałem Mistycznym Chrystusa" (Papież Pius XII).
Jak Ksiądz Profesor rozumie tę postulowaną harmonię pomiędzy państwem a Kościołem? Już słyszę zarzuty o próbę wskrzeszenia państwa wyznaniowego.
- Stolica Apostolska, a szczególnie fascynująco życiodajna dla narodów świata nauka społeczna ostatnich Papieży, wskazuje na potrzebę uszanowania dobrze rozumianej autonomii państwa i Kościoła, wynikającej z różnych celowości tych dwóch koniecznych instytucji w życiu człowieka w czasie i przestrzeni kosmicznej. Głównym celem Kościoła jest prowadzenie ludzi do zbawienia w transcendentnym Królestwie Niebieskim, zaś jego podrzędnym celem jest troska o bazę gospodarczą, finanse, kulturę, co stanowi z kolei centralny cel dobrze zorganizowanego państwa w sensie dobra wspólnego, zainteresowanego oczywiście i wspierającego działalność zbawczą Kościoła. Cyceron jako jeden z największych Rzymian rozumiał Boga i Jego dobro jako coś konstytutywnego w pojęciu bonum commune, co więcej - jako szczyt i koronę dobra w ogóle, tzn. jako najwyższe dobro, do którego także państwo powinno dążyć. Natomiast na płaszczyźnie prawno-moralnej zarówno Kościół, jak i państwo bazują na tych samych fundamentach - na Dekalogu, całościowo oraz klasycznie rozumianym prawie naturalnym jako powszechnym, obiektywnym i każdego absolutnie wiążącym.
Z uwagi na to, iż PRL jest ciągle jeszcze potężnie negatywną spuścizną w najnowszych dziejach Polski, koegzystencja Kościoła i państwa raz po raz natrafia na zasadnicze problemy. Niestety, jakoś nie możemy się z tego negatywnego, komunistycznego, antyludzkiego, antykościelnego i anty-Boskiego dziedzictwa definitywnie wyzwolić, co widać choćby na przykładzie odmownej decyzji KRRiT w sprawie Telewizji Trwam.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl