List do IPN c.d. - archiwa śledcze - wojenne zbrodnie hitlerowskie

avatar użytkownika Redakcja BM24

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl     Olsztyn , 15 marca 2010 r.

 

Prezes IPN
dr hab. Janusz Kurtyka
ul. Towarowa 28,
00-839 Warszawa

 

Dotyczy : Umorzenia śledztwa w sprawie przekazywania przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich, później jej następczynię, działającą przy Instytucie Pamięci Narodowej, Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu materiałów śledczych dokumentujących hitlerowskie zbrodnie wojenne, oddanych prokuraturom niemieckim przez polskie władze archiwalne do Zentrale Stelle der Landesjustizverwaltungen w Ludwigsburgu.

 

W nawiązaniu do wcześniejszej korespondencji w sprawie (nasz list z dnia 27 października 2009 r, odpowiedź IPN pismo znak Ko 5/10 z dnia 06.01.2010, odpowiedź z Prokuratury pismo znak I A/06/13/10 z 12.02.2010 przesłane do wiadomości IPN pismem z dnia 20.02.1010) przekazujemy w załączeniu kopię uzupełniającej odpowiedzi z Prokuratury pismem VI Ds/270/09 z dnia 02.03.2010 r.

Oczekujemy od Pana Prezesa wyjaśnienia , jak doszło do stanu umorzenia śledztwa opisanego w odpowiedzi z Prokuratury, która stwierdza, że nie było wniosku z IPN o ściganie zbrodni po okresie objętym umorzeniem, i braku oskarżenia, kiedy umorzenie jeszcze nie objęło sprawców.

Nasze zapytanie w liście skierowanym do IPN w dniu 27 października 2009 r dotyczyło stanu śledztwa dotyczącego nie tylko okresu od 21.09.1961 do 07.11.1999, lecz także okresu obejmującego następczynię Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, działającą przy Instytucie Pamięci Narodowej, Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.

Wnioskujemy o udzielenie informacji publicznej sposobu wyjasnienia zakończenia sprawy interwencji dziennikarskiej Pani Małgorzata Goss z Naszego Dziennika:

 

Sobota-Niedziela, 5-6 sierpnia 2006, Nr 182 (2592)

Polska oddała dokumenty na temat Powstania Warszawskiego i akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w wieczyste użytkowanie niemieckim archiwom
Archiwa jak towar eksportowy


Ujawniona niedawno afera w IPN związana z wysyłaniem do Ludwigsburga oryginalnych dowodów niemieckich zbrodni w Polsce to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Okazuje się, że z archiwum byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przekazano do Niemiec... wystawę "Powstanie Warszawskie '44" z autentycznymi zdjęciami oraz akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Ten "eksport akt" przeprowadzony został wbrew ustawie o narodowym zasobie archiwalnym. Szefem Komisji był wówczas dr Ryszard Walczak, obecnie wicedyrektor Biura Postępowania Sądowego Prokuratury Krajowej.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100305&typ=po&id=po02.txt

Mimo bezprecedensowego charakteru tej sprawy i ogromnego rezonansu społecznego, jaki wywołała - nie wydano żadnego komunikatu dla mediów. Nie zwołano konferencji prasowej. Utrzymując wyniki śledztwa w tajemnicy, nie dano nawet szansy na publiczne napiętnowanie sprawców. Tak jakby było rzeczą naturalną, że funkcjonariusze państwowi odpowiedzialni za zacieranie śladów zbrodni na Narodzie pozostają bezkarni.

- Akta śledcze przekazywane do Niemiec dokumentowały nie tylko zbrodnie na ludności, ale także straty materialne wyrządzone w Polsce w ramach systemu niemieckich represji. Były kopalnią wiedzy na temat podpaleń, grabieży mienia etc. - twierdzą nasi informatorzy związani z IPN.
Materiały z przeprowadzonego w IPN skontrum w archiwach przekazane zostały prokuraturze w celu ustalenia winnych przestępstwa.
Na skutek utraty dowodów zbrodni na Polakach aż 4630 spraw karnych prowadzonych przez pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej pozostaje formalnie w zawieszeniu, a w ponad 600 dalszych nie ma żadnej decyzji procesowej. Prezes IPN zdecydował, że prokuratorzy mają zwracać się do Ludwigsburga o informację, czy strona niemiecka przeprowadziła śledztwo na podstawie przesłanych dowodów i jak się ono zakończyło. Prokuratorzy mają także występować o zwrot oryginalnych materiałów śledztwa lub przynajmniej przesłanie uwierzytelnionych kopii - poinformował Instytut Pamięci Narodowej.

 

Nie ma zgody społecznej na takie zakończenie sprawy, że po raz kolejny osoby działające na szkodę narodu polskiego nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny.

Oczekujemy od kierownictwa IPN, a działającej przy Instytucie Pamięci Narodowej, Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w szczególności, podjęcia działań w celu podjęcia śledztwa i ukarania winnych oraz  napiętnowania ich publicznie ze wskazaniem personalnie - kto i w jakim okresie - za te działania odpowiadał.

 

Z poważaniem

Prezes Zarządu

Elżbieta Szmidt

 

 

Do wiadomości :

Instytut Pamięci Narodowej

Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko

Narodowi Polskiemu

Naczelnik Wydziału

prok. Marek Sosnowski

Pl. Krasińskich 2/4/6

00-207 Warszawa

 

 

List do IPN - archiwa śledcze - wojenne zbrodnie hitlerowskie

Odpowiedź IPN na nasz list

Odpowiedź Prokuratury na nasz list z 20.02.2009 r w sprawie materiałów archiwalnych

 

 

 

 

9 komentarzy

avatar użytkownika nurni

1. sprawą zainteresował sie p Kochanowski

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100316&typ=po&id=po05.txt Po naszym artykule na temat zaskakującego umorzenia afery z Ludwigsburga sprawą archiwaliów wyeksportowanych bezprawnie do Niemiec zainteresował się rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski. Zapowiedział wystąpienie do warszawskiej prokuratury okręgowej z prośbą o szersze informacje. Nadal otwarte pozostaje pytanie, co dalej z tym skandalem i jak decydenci zamierzają odzyskać oryginalne akta zawierające dowody hitlerowskich zbrodni na Polakach. Wciąż czekamy na stanowisko Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Instytutu Pamięci Narodowej w tej sprawie. - Janusz Kochanowski przygotowuje wystąpienie do prokuratora okręgowego w Warszawie o udzielenie informacji na temat śledztwa w sprawie bezprawnego przekazania w ręce niemieckie tysięcy oryginalnych dowodów zbrodni na Polakach z okresu II wojny światowej przez byłą Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - poinformowała Anna Kabulska z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Jak dodała, Kochanowski zainteresował się tą sprawą po artykule "Naszego Dziennika" pt. "Ciche umorzenie afery z Ludwigsburga". Ujawniliśmy w nim przed tygodniem, że śledztwo zostało umorzone z powodu przedawnienia karalności czynu. Proceder "eksportu" archiwaliów do Niemiec (w końcowej fazie także na Ukrainę i do innych krajów) odbywał się w latach 1961-1999. Ze zbiorów IPN "zniknęło" w tym czasie blisko 63 tys. bezcennych dokumentów historycznych - dowodów niemieckich zbrodni na Polakach (zdjęć, aktów zgonu, zeznań świadków, szkiców sytuacyjnych, protokołów ekshumacji). Strona niemiecka odmawia obecnie ich zwrotu, uzasadniając to tym, że zostały już zarejestrowane w zasobie archiwalnym Niemiec i rozprowadzone po zbiorach w różnych miastach. Urzędnicy Głównej Komisji wysyłali oryginalne dokumenty za granicę nielegalnie, wiedząc, że nie ma dla nich prawnej ścieżki zwrotu. Z nieoficjalnych informacji, do jakich dotarliśmy, wynika, że śledztwo zostało umorzone już w fazie tzw. postępowania w sprawie. Jeśli tak było w istocie, może to oznaczać, że prokurator - mimo kilku lat pracy - nie pokusił się o ustalenie winnych tego procederu. "Nasz Dziennik" skierował do Prokuratury Okręgowej w Warszawie szereg pytań dotyczących tego śledztwa. Na odpowiedź wciąż czekamy. Mimo że afera wywołała prawdziwą burzę, jej umorzenie odbyło się bez rozgłosu. Nie tylko opinia publiczna, ale także zainteresowane środowisko, tj. pracownicy IPN, w tym prokuratorzy Głównej Komisji, o umorzeniu śledztwa dowiadywali się od nas. Decyzja zapadła już kilka miesięcy temu (12 października ubiegłego roku). - Umorzyli? Nic nie wiedziałem! - przyznał ze zdziwieniem jeden z prokuratorów pionu śledczego IPN, indagowany jeszcze przed opublikowaniem w "Naszym Dzienniku" informacji o umorzeniu. Dodał, że nie otrzymał na ten temat żadnej informacji od przełożonych. - Prokuratura zawsze zawiadamia o decyzji osobę, która złożyła doniesienie - zapewnił rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej prokurator Mateusz Martyniuk. Doniesienie do prokuratury w sprawie zaginięcia akt złożył w 2006 r. prezes IPN Janusz Kurtyka, toteż powinien zostać powiadomiony, jak sprawa się zakończyła. - Czy kierownictwo IPN otrzymało informację z prokuratury o umorzeniu śledztwa? - zapytaliśmy w IPN. - Z pewnością prezes Kurtyka ją otrzymał - powiedział rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. Nie potrafił jednak podać, czy prezes odwołał się do sądu od decyzji prokuratora oraz czy poinformował o umorzeniu afery pion śledczy IPN. Arseniuk uchylił się też od udzielenia komentarza ze strony IPN na temat umorzenia tego śledztwa. Wczoraj zwróciliśmy się do MSZ z pytaniem, czy i w jaki sposób resort zamierza dochodzić zwrotu przekazanych nielegalnie do Niemiec dokumentów. Małgorzata Goss
avatar użytkownika Maryla

2. ...."Nie potrafił jednak

...."Nie potrafił jednak podać, czy prezes odwołał się do sądu od decyzji prokuratora oraz czy poinformował o umorzeniu afery pion śledczy IPN.".... Dzieki Nurni! nie znając tego artykułu zadałam pytanie o odpowiedź na interwencję Pani Małgorzaty Goss. Wygląda na to, że Tylko Pani Małgorzata i Blogmedia24.pl sa zainteresowane losem archiwów. Smutne jest to, że żaden z dziennikarzy nie wsparł tych pytań........ A mówi sie o "prawicowych" dziennikarzach - Ehhhhhhhhhhh

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. >>>>Wczoraj zwróciliśmy się

>>>>Wczoraj zwróciliśmy się do MSZ z pytaniem, czy i w jaki sposób resort zamierza dochodzić zwrotu przekazanych nielegalnie do Niemiec dokumentów.>>>> My tez musimy iśc tym tropem i spytać MSZ.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. a zbrodniarze chodzą bezkarni

Zbrodniarze bez kary Piotr Jendroszczyk 20-03-2010, ostatnia aktualizacja 20-03-2010 02:02 Byli żołnierze Dirlewangera mogą spać spokojnie, bo nie udało się znaleźć dowodów na to, że mordowali i rabowali Dirlewangerowcy w Warszawie w 1944 roku źródło: BEW W Niemczech żyje jeszcze 11 członków specjalnej brygady SS Oskara Dirlewangera uczestniczącej w krwawym tłumieniu powstania warszawskiego. Niczego nie muszą się obawiać. Nie ma żadnych dowodów pozwalających postawić ich przed sądem W czasie powstania warszawskiego palili, gwałcili, rabowali i mordowali. Złożona z kryminalistów brygada Dirlewangera (SS-Sturmbrigade Dirlewanger) pozostawiała po sobie krew i łzy, gdziekolwiek się pojawiała. Zwłaszcza w powstańczej Warszawie. Nikomu nie udało się jednak zebrać przekonujących dowodów winy żyjących jeszcze jej członków. – Na ławę oskarżonych mógłby trafić jedynie ktoś z grona byłych dirlewangerowców, kto sam przyznałby się do popełnionych zbrodni – tłumaczy Thomas Will, wiceszef Centralnego Urzędu Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu. Byłby to cud. W Niemczech takie cuda się nie zdarzają. Mord w ruinach teatru Mało obiecująco rysują się także perspektywy śledztwa IPN w sprawie okoliczności mordu w ruinach Teatru Wielkiego 8 sierpnia 1944 roku. Niemcy zamordowali tam około 350 Polaków. – Z ekspertyzy historycznej dokonanej na potrzeby śledztwa wynika, że sprawcami tej zbrodni mogli być członkowie brygady Dirlewangera – mówi Piotr Dąbrowski, prokurator IPN. Co wydarzyło się tego dnia w Teatrze Wielkim, pamięta doskonale Marian Waldemar Świątkowski, emerytowany neurolog z Warszawy. – Siedzieliśmy w bunkrze pod teatrem. W pewnej chwili usłyszeliśmy potężny wybuch, który wysadził stalowe drzwi schronu. Wpadli Niemcy. Rozpoczęły się gwałty i rabunki – opowiada Świątkowski. Miał wtedy 11 lat. W bunkrze był z matką i ojcem. Po jakimś czasie Niemcy wyprowadzili wszystkich na ulicę i uformowali z cywilów żywą tarczę, atakując sąsiedni budynek ratusza, w którym bronili się powstańcy. Rozpoczęła się masakra, w której zginęło wielu Polaków oraz kilkudziesięciu Niemców. Ocaleli Polacy znów udali się do schronu. Następnego dnia Niemcy wyprowadzili wszystkich do holu teatru i po selekcji zaprowadzili mężczyzn na pierwsze piętro zrujnowanego budynku. – Ustawili ludzi w szeregu na skraju urwanego stropu i zaczęli strzelać z karabinu maszynowego znajdującego się na placu Teatralnym. Tak zginął mój ojciec – opowiada Świątkowski. Jest ostatnim żyjącym świadkiem tej zbrodni. Obrazy z tego dnia towarzyszą mu całe życie. Uratował się cudem. Nie jest w stanie powiedzieć, czy egzekucji dokonali esesmani Dirlewangera. Koblencja nic nie wie IPN liczy na to, że dowie się czegoś od prokuratury w Koblencji, którą poprosił o pomoc prawną. W Koblencji jednak o polskiej prośbie do tej pory nikt nie słyszał, mimo że pierwsza wysłana została prawie cztery lata temu. – Zajmiemy się sprawą, jeżeli otrzymamy oficjalny dokument – zapewnia prokurator Hans-Peter Gandner, wiceszef prokuratury w Koblencji. Warszawa ciągle czeka. – O działaniach brygady Dirlewangera w Warszawie wiadomo wiele z materiałów archiwalnych. Nie ulega wątpliwości, że była odpowiedzialna za rzeź większości z 40 tys. ofiar na Woli. Naoczni świadkowie nie byli jednak w stanie powiedzieć, czy sprawcami tych zbrodni byli wtedy dirlewangerowcy czy inne niemieckie jednostki – mówi Zbigniew Osiński z Muzeum Powstania Warszawskiego. Obszerną relację o zbrodniach brygady złożył Mathias Schenk, Belg, który jako 18-latek służył w jednostce saperów Wehrmachtu torującej drogę dirlewangerowcom w walczącej Warszawie. Jego opowieści mrożą krew w żyłach. Zdezerterował później i ukryła go polska rodzina. Czy to on uczestniczył w wysadzaniu pancernych drzwi bunkra pod Teatrem Wielkim? – Nie jestem pewien. Robiliśmy takie rzeczy w trójkę na rozkaz ludzi Dirlewangera. Pamiętam jedynie dokładnie, jak wysadzaliśmy drzwi do któregoś z banków – powiedział „Rz”. Egzekucji na placu Teatralnym nie pamięta. Ostatnia szansa – Relacje Schenka są nam znane. Dysponujemy też zeznaniami członków brygady Dirlewangera – mówi Thomas Will. Protokoły przesłuchań 11 żyjących jeszcze dirlewangerowców są już w IPN. Zdaniem śledczych z Ludwigsburga nie wynika z nich nic konkretnego, przynajmniej na tyle, aby sformułować akt oskarżenia. Członkowie brygady Dirlewangera utrzymują, że byli żołnierzami, walczyli i wykonywali rozkazy. Centrala w Ludwigsburgu będzie się zajmować sprawą najwyżej do końca tego roku. – Potem zamykamy ten rozdział – zapowiada Will. Sama służba nawet w takiej jednostce jak brygada Dirlewangera nie jest karalna. Także w Polsce. Z dekretu z 1944 roku o wymiarze kary dla zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną wykreślono w kolejnych nowelizacjach zapisy o karalności za samą przynależność do zbrodniczych formacji. W Niemczech zawsze tak było. Na ławie oskarżonych mogli zasiąść ci, przeciwko którym zebrano dowody, że sami mordowali. A takich dowodów brak. – Możemy polegać jedynie na dokumentach – tłumaczy prokurator Dąbrowski. Ich poszukiwania trwają. Czasu jest mało. Żyjący dirlewangerowcy są już po osiemdziesiątce. Nie mają sobie nic do zarzucenia. Jak Heinz K., na którego ślad natrafiła „Rz” dwa lata temu w Kolonii. Twierdził, że został przeniesiony do jednostki Dirlewangera za karę, w 1945 roku. O dowódcy mówił, że był to „wspaniały facet”. Po wojnie Dirlewanger został ujęty przez Francuzów. Zginął w czerwcu 1945 roku w Altshausen (południowo–zachodnie Niemcy), prawdopodobnie z rąk Polaków.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. wraz z informacją o prawomocnym umorzeniu postępowania z powodu

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100325&typ=po&id=po03.txt " Prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej - aby dokończyć śledztwa w sprawie niemieckich zbrodni wojennych - muszą prosić stronę niemiecką o dostarczenie decyzji procesowych podjętych w Niemczech i zweryfikować je pod kątem kwalifikacji prawnej czynu i respektowania praw polskich ofiar. Jeśli weryfikacja wypada negatywnie, podejmują własne śledztwa, ale o dowody zbrodni tym razem muszą pukać do niemieckich archiwów. Rzecznik praw obywatelskich otrzymał z Prokuratury Okręgowej w Warszawie dziewięć tomów akt tzw. sprawy Ludwigsburga wraz z informacją o prawomocnym umorzeniu postępowania z powodu przedawnienia karalności czynu. Chodzi o głośne śledztwo dotyczące nielegalnego przekazania archiwalnych dowodów zbrodni niemieckich na Polakach w ręce organów niemieckich przez byłą Główną Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Strona niemiecka zawłaszczyła te dokumenty, włączając je do własnych zbiorów. - Obecnie nasi prawnicy analizują dokumentację tego postępowania - poinformowała Anna Kabulska z biura RPO. Wskutek wydania Niemcom dowodów zbrodni pion śledczy IPN nie może prawomocnie zakończyć śledztw dotyczących zbrodni niemieckich na Polakach w okresie II wojny światowej. Oryginały materiału dowodowego wysyłane były do Centralnego Urzędu Administracyjnego Sądownictwa Krajowego ds. Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu, stamtąd rozsyłane do niemieckich prokuratur w celu weryfikacji karno-procesowej, a następnie przekazywane do niemieckich zbiorów archiwalnych. Była GKBZpNP, która kilometrami ekspediowała do Ludwigsburga archiwalia - zeznania świadków, zdjęcia, mapki sytuacyjne, protokoły oględzin i akty zgonu - nie była informowana o wynikach śledztw i procesów w Niemczech. Bynajmniej o to nie zabiegała! Cały proceder wysyłki odbywał się nielegalnie - ani strona polska, ani niemiecka nie odnalazły żadnych dokumentów, które świadczyłyby, że oba kraje łączyła umowa w tym względzie. W rezultacie przekazywana dokumentacja nie miała prawnie zagwarantowanej ścieżki zwrotu. Nierozliczone zbrodnie Z informacji IPN wynika, że otwartych pozostaje ponad 5 tys. postępowań karnych prowadzonych przez prokuratorów Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN. Najwięcej niezbadanych i nieosądzonych zbrodni niemieckich - aż 951, dotyczy Oddziałowej Komisji w Lublinie. W Łodzi pozostało do zamknięcia 439 śledztw, w Warszawie - 212, w Katowicach - 260. Za każdą z tych zbrodni kryje się śmierć, krzywda, upokorzenie Polaków, którym do dziś ramię sprawiedliwości nie przywróciło poczucia godności ludzkiej. Nawet jeśli w części tych postępowań zapadły decyzje procesowe niemieckich organów, wszystkie one są obarczone wadą w postaci nierespektowania praw pokrzywdzonych i ich sukcesorów, którzy nie byli informowani o przebiegu postępowania, nie mogli korzystać ze środków odwoławczych, a nawet nie zostali poinformowani o decyzji końcowej. Notabene, bilans sądownictwa zachodnioniemieckiego w zakresie karania za zbrodnie hitlerowskie prezentuje się niezbyt okazale. Od maja 1944 r. do grudnia 1986 r. skazano prawomocnymi wyrokami tylko ok. 6,5 tys. zbrodniarzy spośród blisko 91 tys. podejrzanych, którym przedstawione zostały zarzuty. A przecież sformułowanie oskarżeń świadczy o tym, że materiał dowodowy przeciwko tym sprawcom musiał być obszerny i wiarygodny. - Różnica między liczbą oskarżonych a skazanych jest ogromna - zwraca uwagę prokurator Antoni Kura z IPN, autor artykułu "Ściganie zbrodni nazistowskich a sprawa polskich dokumentów w Ludwigsburgu" opublikowanego w 2009 r. w cyklu zeszytów pionu śledczego IPN "Zbrodnie Przeszłości", tom 3., "Nazizm". Spośród zbrodniarzy, którzy doczekali się kary w Niemczech Zachodnich, 14 zostało skazanych na karę śmierci, 160 na dożywotnie więzienie, 6194 na czasowe pozbawienie wolności i 114 na... karę grzywny. Jeśli chodzi o zbrodnie hitlerowskie popełnione na terytorium Polski w granicach sprzed 1939 roku, sądownictwo zachodnioniemieckie prowadziło 140 procesów zakończonych prawomocnymi wyrokami. Na 355 oskarżonych w tych sprawach - 313 skazano, a 42 uniewinniono. Wobec rozmiaru zbrodni niemieckich, których świadkami było polskie pokolenie wojenne, liczby te mówią same za siebie. - Poza ściganiem pozostali chociażby kaci Powstania Warszawskiego - podkreśla prokurator Antoni Kura. Znacznie ostrzejszą politykę karania stosowała dawna NRD, gdzie na ponad 16,5 tys. oskarżonych przez prokuraturę o zbrodnie przeciwko ludzkości blisko 13 tys. skazano, w tym 118 na karę śmierci, 232 na dożywocie, a pozostałych na terminowe pozbawienie wolności. Zwalają na walkę z partyzantką Wiele postępowań karnych w Niemczech zostało umorzonych już na etapie postępowania w prokuraturze. Nie tylko z powodu śmierci, niewykrycia sprawców lub nieustalenia ich miejsca pobytu. Prokuratorzy IPN spotykają się z przypadkami, że przesyłane z Polski dowody zbrodni wojennych na ludności cywilnej były interpretowane przez organy niemieckie jako... dozwolone działania przeciwko partyzantom. Pion śledczy IPN otrzymał wytyczne, aby nie respektować orzeczeń niemieckich, które nie uwzględniają w opisie znamion "zbrodni wojennej" lub "zbrodni przeciwko ludzkości", ponieważ zachodzi "brak tożsamości czynu". Polscy prokuratorzy powinni więc w takich przypadkach kontynuować własne śledztwa o zbrodnie. W wyniku utraty dowodów prokuratorzy IPN zobowiązani do zamknięcia każdego śledztwa decyzją procesową (art. 1 i 45 ust. 3 ustawy o IPN) znaleźli się w wyjątkowo trudnej sytuacji: chcąc zakończyć postępowanie, muszą w każdej sprawie występować o informację, jaka decyzja procesowa została podjęta w Niemczech, zamówić tłumaczenie dokumentów, a następnie sprawdzić, czy była to decyzja w fazie ad rem czy ad personam, czy kwalifikacja czynu dotyczyła zbrodni wojennej lub zbrodni przeciwko ludzkości i czy przy jej podjęciu były respektowane prawa pokrzywdzonych. Jeśli nie, prokuratorzy IPN muszą podejmować zawieszone w Polsce postępowania. Stają wtedy w obliczu braku dowodów, które bezprawnie włączono do archiwów niemieckich. O każdy dokument muszą się zwracać do strony niemieckiej. Otrzymują go, jak pokazała praktyka, nie w oryginale, lecz w formie uwiarygodnionych kopii. Cała sytuacja uwłacza pamięci ofiar, a Polskę wystawia na pośmiewisko. - Zamykanie śledztw w sprawie zbrodni na Polakach przedłuży się o kolejne 10 lat - ocenia jeden z prokuratorów IPN. W październiku 2005 r., po wyborach, w których rządy objęła koalicja PiS - LPR - Samoobrona, władze IPN, nie wiedząc, jak uporać się z kuriozalną sytuacją w pionie śledczym, zwróciły się o zajęcie stanowiska do ministra sprawiedliwości. Wówczas funkcję tę pełnił Zbigniew Ziobro, który poinformował, że prowadzone przez IPN postępowania co do wszystkich czynów, które nie uległy przedawnieniu, należy - w świetle kodeksu postępowania karnego - uznać za pozostające w toku i fakt ten powinien stanowić podstawę żądania zwrotu dokumentów na potrzeby postępowania przygotowawczego. Minister nie wykluczył podjęcia konsultacji dyplomatycznych ze stroną niemiecką, jeśli IPN uzna to za potrzebne. Pozostawił przy tym prezesowi IPN decyzję, czy sprawę nielegalnej wysyłki akt za granicę skierować do prokuratury. Władze IPN energicznie zabrały się do porządków. Zarządzono skontrum w archiwach, aby ustalić, co zginęło z akt i gdzie zostało wyekspediowane. Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania: "stróże pamięci narodowej" z czasów PRL zdążyli pozbyć się blisko 63 tysięcy dokumentów, z czego prawie 60 tysięcy przekazali do RFN. Prezes IPN Janusz Kurtyka złożył w 2006 r. doniesienie do prokuratury. Jesienią ubiegłego roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie po cichu umorzyła śledztwo z powodu przedawnienia karalności. Z naszych informacji wynika, że prokurator nie pokusił się nawet o wskazanie winnych. Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk nie chciał komentować tej sprawy ani też odpowiedzieć na pytanie, czy IPN odwołał się od tej decyzji prokuratora do sądu. Nie mamy też odpowiedzi z MSZ, czy zamierza podjąć interwencję dyplomatyczną w celu odzyskania zawłaszczonych dowodów zbrodni. Małgorzata Goss."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. ktos im to ułatwił, prawda prof.Kulesza?

Niemcy szybko przyjęli rolę ofiar

Wtorek, 25 czerwca 2013 (18:46)

Trzyczęściowy serial produkcji niemieckiej telewizji ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie” („Unsere Muetter, unsere Vaeter”) wyemitowany w TVP wywołał słuszny sprzeciw i oburzenie.

Jednak nie ukrywam, że fabuła i prezentowane w nim treści nie były dla mnie zaskoczeniem z tego względu, że z myśleniem pokazanym w tym filmie spotykałem się od bardzo dawna w Republice Federalnej Niemiec. Zaskoczeniem było dla mnie jedynie to, że film ten został wyemitowany w TVP.

Pragnę jeszcze raz podkreślić, że nic mnie w tym filmie nie zaskoczyło, ponieważ jest to formuła myślenia dostrzegalna w Niemczech od dziesięcioleci. Powiem więcej, że narasta owa skłonność do postrzegania sprawców zbrodni popełnionych przez Niemców w okresie II wojny światowej w istocie rzeczy jako ofiar biegu zdarzeń historycznych, na które owi dobrzy Niemcy nie mieli wpływu. Przy takich argumentach odpowiadam, cytując myśl prokuratora generalnego Hesji – Fritza Bauera, który w 1963 roku doprowadził do pierwszego procesu oświęcimskiego we Frankfurcie nad Menem.

Proces toczył się dwa lata. Wówczas niemiecka opinia publiczna zareagowała w sposób bardzo znamienny. Twierdzono, że po raz pierwszy usłyszano o istnieniu Auschwitz dopiero z aktu oskarżenia przygotowanego właśnie przez Bauera.

Fritz Bauer odpowiedział wtedy: „Kłamstwem jest, że dobrzy Niemcy nie wiedzieli o Auschwitz-Birkenau. Kłamstwem jest, że byli zmuszeni do służby w SS i gestapo. Setki, dziesiątki tysięcy i miliony Niemców służyło realizacji ludobójczej ideologii narodowego socjalizmu. Nie dlatego, że byli do tego zmuszeni, ale dlatego, że ta ideologia odpowiadała ściśle ich przekonaniom i pragnieniom także co do własnej, osobistej pomyślności, którą osiągną wtedy, gdy narodowy socjalizm wyznaczy – jako zwycięska ideologia, urzeczywistniona w Europie – podwaliny pod tysiącletnią III Rzeszę, w której naród niemiecki – jako rasa nadludzi – zapanuje nad podbitymi narodami zaliczonymi do kategorii podludzi”.

Pełną wypowiedź Fritza Bauera można znaleźć w mojej przedmowie opublikowanej w książce pt. „Auschwitz przed sądem. Proces we Frankfurcie nad Menem 1963-1965. Dokumentacja”, wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej i Muzeum Pamięci Auschwitz-Birkenau.

Wobec wypowiedzi Bauera film „Nasze matki, nasi ojcowie” nie był dla mnie zaskoczeniem, lecz potwierdzeniem owej skłonności Niemców do traktowania siebie jako ofiar zdarzeń historycznych.

Uważam, że słowa Bauera są idealnym wyjaśnieniem tej skłonności. Warto tu przypomnieć inne słowa tego niemieckiego prokuratora, które wypowiedział już po wygłoszeniu przytoczonych wcześniej przeze mnie słów.

Bauer stwierdził: „Po tym, czego doświadczyłem, przygotowując akt oskarżenia przeciwko sprawcom z Auschwitz, czuję się we Frankfurcie nad Menem, gdy opuszczam moje biuro prokuratora generalnego, jakbym znajdował się we wrogim kraju”. On został ogłoszony przez Niemców wrogiem numer jeden. Dlatego że powiedział prawdę o tym, jak miliony Niemców były zaangażowane w realizację zbrodniczej ideologii i jak szybko Niemcy przyjęli na siebie rolę ofiar zdarzeń historycznych, głosząc, że byli tak samo pokrzywdzeni jak ci, których przyszło im mordować.

 

not. IK


Prof. dr hab. Witold Kulesza jest prawnikiem, w latach 2000-2006 był dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, jest współautorem projektu ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.

Prof. dr hab. Witold Kulesza

 

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/36787,niemcy-szybko-przyjeli-role-ofiar.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

7. Nierozliczone zbrodnie   IPN

Nierozliczone zbrodnie

 

IPN prowadzi zaledwie trzy śledztwa dotyczące zbrodni niemieckich popełnionych podczas Powstania Warszawskiego.

– Ogólnie tego typu postępowań jest trzy – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prokurator Marcin Gołębiewicz, p.o. naczelnik pionu śledczego warszawskiego oddziału IPN.

– Są to postępowania dotyczące zbrodni popełnionych wobec ludności cywilnej, jeńców, powstańców. Oddzielne postępowanie dotyczy zbrodni popełnionych na terenie szpitali i domów opieki – wylicza prokurator.

– Stan ich zaawansowania jest różny. Chodzi o dotarcie do świadków tych wydarzeń, ważna jest także dokumentacja, źródło. Prokuratorzy osobiście jeździli do centrali w Ludwigsburgu zapoznawać się z materiałami będącymi w posiadaniu strony niemieckiej – zapewnia Gołębiewicz. Dodaje, że czyny te są kwalifikowane jako zbrodnie przeciwko ludzkości.

Jedno z postępowań warszawskiego pionu śledczego dotyczy „zbrodni ludobójstwa polegającej na zamordowaniu w dniu 8 sierpnia 1944 r. w ruinach Teatru Wielkiego w Warszawie około 350 osób należących do polskiej ludności cywilnej”.

Śledztwo ślimaczy się od 2000 roku. W jego trakcie ustalono, że w początkach Powstania żołnierze niemieccy „wypędzili ludność cywilną z budynków mieszkalnych znajdujących się w pobliżu Teatru Wielkiego, tj. z rejonu ulic Trębackiej, Focha, Krakowskiego Przedmieścia, Wierzbowej, Senatorskiej, Fredry i Alberta, a następnie ludzi tych umieścili w ruinach opery”.

Cywilów podzielono na dwie grupy: kobiety z dziećmi, które trafiły później do obozu przejściowego w Pruszkowie, i mężczyźni wraz z chłopcami. „Natomiast zatrzymani w ruinach Teatru Wielkiego mężczyźni w liczbie około 350 osób zostali przez żołnierzy niemieckich w dniach 8 i 9 sierpnia 1944 r. zastrzeleni, a ich zwłoki spalono” – podkreślają prokuratorzy.

Udało się wówczas uciec tylko dwóm chłopcom. Mimo starań śledczych ustalono nazwiska jedynie 33 ofiar tej zbrodni.

Prokuratorom udało się przesłuchać wielu świadków oraz żołnierzy 6. armii 46. batalionu „Sturmpioniere”. Korzystając z pomocy prawnej RFN, ustalono, że Centrala Krajowych Administracji Wymiaru Sprawiedliwości z siedzibą w Ludwigsburgu wraz z Krajowym Urzędem Kryminalnym Badenii-Wirtembergii prowadziła „postępowanie sprawdzające przeciwko byłym, nieustalonym członkom Brygady Szturmowej SS ’Dirlewanger’ podejrzanym o zbrodnie na polskiej ludności cywilnej w związku z likwidacją Powstania Warszawskiego w 1944 roku”.

Niestety, umorzono je w kwietniu zeszłego roku. Poszukiwania innej dokumentacji nie dały efektu. Aktualnie w śledztwie „trwa oczekiwanie na przetłumaczenie niemieckich dokumentów”.

Historycy wskazują, że zbrodnie niemieckie popełnione podczas Powstania praktycznie nie zostały osądzone.

– Żadne sankcje tych zbrodniarzy nie spotkały, poczynając od dowódców, np. Ericha von dem Bach-Zelewskiego, Reinera Stahela, czy szeregowych wykonawców zbrodni. Dożywali oni swoich dni w spokoju. Jeżeli byli sądzeni, to za inne zbrodnie, jak Zelewski – mówi prof. Grzegorz Kucharczyk (UAM).

– Jedyny wyjątek to Oskar Dirlewanger, któremu została wymierzona sprawiedliwość w zachodniej strefie okupacyjnej, według niektórych źródeł przez polskich żołnierzy, gdy się dowiedzieli, z kim mają do czynienia – dodaje historyk.

Zenon Baranowski

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/49779,nierozliczone-zbrodnie.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

8. Pętanie IPN Czy IPN grozi

Pętanie IPN

Czy IPN grozi wygaszenie pionu śledczego i zaprzestanie ścigania komunistycznych zbrodniarzy?

Opinia merytoryczna czy konflikt personalny – takie spekulacje pojawiły się po ujawnieniu krytycznej oceny działalności pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej, dokonanej przez Radę Instytutu, i zdecydowanej odpowiedzi na nią ze strony prokuratorów IPN.

Prezes Instytutu Łukasz Kamiński wyraził „poważne zaniepokojenie” zaistniałym sporem wewnątrz IPN. Zaznaczył jednak, że ma ograniczony wpływ na Radę i kolegium prokuratorów, ponieważ działają one niezależnie.

„Rada IPN stwierdza, że sposób oraz tempo realizacji polityki ścigania są niezadowalające” – uważają historycy Rady na czele z przewodniczącym dr. hab. Grzegorzem Motyką i członkami: prof. Andrzejem Friszkem czy prof. Andrzejem Paczkowskim.

Według Rady, prokuratorów cechuje „niska efektywność”, ponieważ w tym roku setka śledczych skierowała tylko 11 aktów oskar- żenia, a w 16 sprawach zapadły orzeczenia sądowe. Poza tym wiele śledztw trawa zbyt długo, ponad 3 lata, a uzasadnienia umorzonych śledztw wskazują na to, że prokuratorzy „nie dysponowali odpowiednią wiedzą historyczną”.

Z tymi zarzutami zdecydowanie nie zgadzają się prokuratorzy IPN, zarzucając członkom Rady „gołosłowność i tendencyjność” oraz brak uwzględnienia „specyfiki śledztw”. W swoim obszernym stanowisku podkreślają, że prowadzone śledztwa dotyczące zbrodni komunistycznych służą „nie tylko pociągnięciu sprawców do odpowiedzialności karnej, ale również wszechstronnemu wyjaśnieniu okoliczności tych zbrodni”. Zwracają uwagę, że obciążenie sprawami w analogicznych jednostkach prokuratury cywilnej, czyli prowadzącej skomplikowane sprawy, tak jak IPN, prokuraturach apelacyjnych i okręgowych, jest dużo mniejsze niż w Instytucie.

Rada postuluje jednak ograniczenie liczby prokuratorów i przesunięcie ich do pionu lustracyjnego.

– Wydaje się, że te wnioski, które padły, są nakierowane na wygaszenie pionu śledczego, czyli ostateczne zmierzanie powolnymi krokami w kierunku eliminacji kwestii procesowych czy ścigania zbrodniarzy komunistycznych – ocenia prof. Mieczysław Ryba, były członek Kolegium IPN. – Pamiętajmy, że nie chodzi tutaj tylko o zbrodniarzy z lat 50., ale są także zbrodniarze komunistyczni z lat 80 – dodaje. – Twierdzenie, że pion śledczy jest niepotrzebny, i jeśli go zlikwidujemy, to rozliczenie tych zbrodni będzie niemożliwe, jest moim zdaniem działaniem niezasadnym – podkreśla historyk. – Jeśli chcemy dążyć do poczucia elementarnej sprawiedliwości, absolutnie zbrodnie końca komunizmu są tak samo zbrodniami państwa totalitarnego, jak zbrodnie lat 50. – akcentuje Ryba.

Postulaty Rady IPN podobnie oceniają prokuratorzy, stwierdzając, że w krótkim czasie doprowadzi to do istotnego ograniczenia działalności pionu śledczego IPN, „a w perspektywie do zaniechania […] rozliczenia wielu zbrodni popełnionych przez funkcjonariuszy systemów totalitarnych”.

Krytyczna ocena działań prokuratorów, m.in. dotycząca ilości oskarżonych czy przewlekłości śledztw, może nieco zaskakiwać, ponieważ takie zjawiska występowały już wcześniej i Rada nie przyjmowała specjalnej oceny „polityki ścigania”.

Jednym z zadań Rady jest zatwierdzanie rocznych informacji z działalności Instytutu przedstawianej przez prezesa. Zawiera ona m.in. opis działań pionu śledczego. Jak do tej pory Rada zatwierdzała takie sprawozdania, dokładnie wyliczające ilość prowadzonych śledztw, kierowanych aktów oskarżenia itp. Co prawda Rada jest uprawniona do zajmowania stanowiska w sprawach „oceny polityki ścigania przez Instytut Pamięci Narodowej przestępstw”, ale pojawiło się ono w momencie, kiedy pion śledczy nie był szczególnie krytykowany, wyjąwszy może sprawę z ekshumacjami na cmentarzu na ul. Wałbrzyskiej w Warszawie.

Stąd też spekulacje, że być może jest to przejaw sporów personalnych. Jednym z członków Rady jest prokurator Antoni Kura, mianowany tam przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kura przez sześć lat był w IPN naczelnikiem Wydziału Nadzoru nad Śledztwami.

– W okresie prezesury prof. Janusza Kurtyki, kiedy byłem członkiem Kolegium IPN, kwestie śledcze były wysoko oceniane ze względu na ich chociażby wartość historyczną. Pomijając aspekt formalnoprawny, pamiętajmy, że przy obecnym prawie, braku koniecznych ustaw, na niwie sądowej doprowadzenie do skutecznego skazania jest bardzo trudne, ale wszystkie przesłuchania, które się dokonywały, mają gigantyczną wartość historyczną – podkreśla prof. Ryba.

Zenon Baranowski/Nasz Dziennik

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. Niemcy przyznają: Nie

Niemcy przyznają: Nie rozliczyliśmy naszych zbrodniarzy!

Wtorkowy wyrok na byłą sekretarkę z obozu koncentracyjnym Stutthof koło Gdańska to niewątpliwie jedna z ostatnich spraw dotyczących niemieckich oprawców z II wojny światowej.

 

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl