Armia Europejska

avatar użytkownika Tymczasowy

Nadaktywny kogucik galijski znów wraca do nawoływania do stworzenia Armii Europejskiej. Być może znajduje przychylne ucho u Niemców. A jeżeli tak to mamy powtórkę z rozrywki trwającą już ćwierć wieku. Jej głównymi aktorami są właśnie Niemcy i Francja. Jakie są na to szanse? Najpierw przedstawię historię tego procederu. Poręczny do tego celu okazał się rozdział pt. "Dlaczego Europa Nie Stanie Się Supermocarstwem" w książce Jamesa Sheehana pt. "The Monopoly of Violence. Why europeans Hate Going to War" (Faber and Faber,London 2007). Autor doprowadza kalendarz wydarzeń do 2006 r. Resztę się dopowie.

Rozpad ZSRR sprawił, że konieczne stało się zredefiniowanie celów Paktu Północnoatlantyckiego. w tym celu przywódcy krajów należących do NATO w czasie szczytu  w Londynie w lipcu 1990 r. przyjęli "New Strategic Concept". Zostal on poszerzony w czasie szczytu w Rzymie (7-8 XI 1991) i przybrał postać "Declaration on Peace and Cooperation". Uznano, że choć "wymiar militarny pozostaje istotny", to jednak trzeba skoncentrować się na celach politycznych. Utrzymanie porządku i stabilności stało się ważniejsze od obrony terytorium przed agresją.

Reorientacja w  sposób oczywisty nie mogła nie uwzględniać stosunków  ze Stanami Zjednoczonymi. A te od samego początku, czyli 1949 r. nie były pozbawione różnych kryzysów. Najpierw był to brak zgody USA na zbrojenia NRF, później odejście Francji z Paktu. Inne to: inwazja Suezu, wojna w Wietnamie, kryzys kubański czy Reaganowska Strategic Defense Initiative. Kraje europejskie na bieżąco kalkulowaly jaki jest bilans zysków i strat uzależnienia od USA. Ciągle brzmiało pytanie postawione przez niemieckiego polityka Walthera Kiepa w tytule książki wydanej w 1972 r.: "Good-bye Amerika, was dann?" (Żegnaj Ameryko, a co potem?). Zdecydowanie dobrej odpowiedzi na to pytanie nie bylo.

W grudniu 1991 r. zawarty zostal Traktat Maastricht później dopracowany i zaakceptwany przez kraje Unii Europejskiej Traktacie Amsterdamskim (Pazdziernik 1997). W części dotyczącej wspólnej polityki zgranicznej napomknięto o "ewntualnym opracowaniu wspólnej polityki obrony". Ze swej strony NATO też wykonało swoją pracę i w listopadzie 1991 r. Oglosiło "Deklarację o Pokoju i Kooperacji".Zawarty w niej "The New Strategic Concept" zapowiadał "przyspieszenie niezbędnej komplementarności pomiędzy Paktem i wyłaniającym się komponentem obrony [militarnym]  procesu integracyjnego Europy". Jednak różne kraje miały różne stanowiska co do tego. Szczególnie Francja i Niemcy optowaly za autonomicznym europejskim systemem obrony. Taka postawa kolidowała z wyrażonym  przez prezydenta G.H.W.Busha w lutym 1991 r. stanowiskiem władz amerykańskich, że wprawdzie miło będzie widzieć większą odpowiedzialność krajów europejskich za swoje bezpieczeństwo, ale stworzenie przez nie jakiejś agencji czy organizacji rywalizującej z NATO byłoby  nie do zaakceptowania.

Rozdźwiek pomiędzy niektórymi krajami UE i USA ujawniał się w czasie wojen bałkanskich oraz Wojnie w zatoce Perskiej i wojny w Iraku. Wykazana przez wojska amerykańskie sprawność i nieosiągalny dla innych poziom ubrojenia były jednym z czynników powrotu Francji do NATO w 1995 r.

W czerwcu 1996 r. na spotkaniu ministrów obrony krajow NATO zgodzono się na utworzenie ciała o nazwie "European Security and Defence Identity". W ten sposób stało się możliwe stworzenie dowództwa i struktur wspierających wewnątrz Paktu, co z czasem pozwoliloby krajom europejskim na niezależne operacje - "dające się oddzielić ale nie oddzielne". Następnym aktem  na tej drodze  był New Strategic Concept przyjęty na szczycie NATO w Waszyngtonie w kwietniu 1999 r. I znów uznano aspiracje europejskie, które mogłyby być realizowane w ramach istniejącej struktury Paktu. Na to UE na swym szczycie w Kolonii  już kilka miesiecy później (VI 1999) niegrzecznie  stwierdziła, że będzie pracowała nad uzyskaniem "zdolności autonomicznego działania wspartego przez solidne siły wojskowe".

Trwająca 78 dni lotnicza  operacja wojskowa NATO w Kosowie, ale i w Serbii pogłębila roźdzwiek pomiędzy USA i Europa. Amerykanie wykazali lekceważenie dla zdolności wojskowych europejskich partnerów. Obawaili się, że przez takie plątanie się mogą zginąć żołnierze amerykańscy. W dodatku dowódca kontyngentu brytyskiego odmówił wykonania rozkazu gen. Wesley Clarcka zabezpieczenia portu lotniczego w Kosowie przed wkroczeniem wojsk rosyjskich. Zaś UE na szczycie w Helsinkach w grudniu 1999 r. postanowiła utworzyć liczącą 50 000 żołnierzy siłę militarną zdolną do mobilizacji w 2 miesiące.  Poziom skomplikowania można wyczytać po wyliczeniu ciał nad tym pracujących. Były to dwa komiety, jeden na poziomie ambasadorów, drugi  wojskowy a do tego jeszcze Sztab Wojskowy. 

Wojna w Iraku 2002-2003 już bez osłonek ujawniła podziały nie tylko USA-Europa, ale i wewnątrz NATO-wskich krajów europejskich.  Francuski prezydent Chirac wraz z niemieckim kanclerzem Schroderem na wspólnej konferencji prasowej potępili politykę USA. A nieco wcześniej jeden z ministrów rządu niemieckiego porównał prezydenta Busha do Hitlera. Do protestu niemiecko-francuskiego dołączyła Belgia. Zaś kilka dni później przywódcy 8 krajów europejskich ogłosiło deklarację popierającą USA.

Pierwsze wojsko "europejskie" ujawniło się  w marcu 2003 r., kiedy to 320 żołnierzy wystąpiło w misji pokojowej w Macedonii w mundurach swoich krajów z emblematami UE. Trzy miesiące później podobny oddział wystąpił w trzymiesięcznej misji w Republice Demokratycznej Kongo. Od 1 I 2007 r. zaczęły oglaszać swoją gotowość operacyjną Grupy Bojowe Unii Europejskiej. Dziś jest ich 17. Mają wielkość batalionu (najczęściej piechoty), co nie poraża ewentualnych przeciwników. Za zadanie mają znaleźć się u celu w 5-10 dni od decyzji Rady Europy. Zakłada się, że powinny mieć zdolność przetrwania przez 30 dni. Tę liczbę 17 grup należy traktować ostrożnie, gdyż służba trwa rotacyjnie, co znaczy, że w stalej gotowości operacyjnej są tylko dwie grupy. Co więcej, wszystkie jednostki wojskowe stacjonują w swoich koszarach, tych samych w których żołnierze mieszkali przed nazwaniem ich batalionów Grupami Bojowymi UE. Powód jest prosty - koszty. Wylicza się, że roczne utrzymanie Grupy Szybkiego Reagowania na poziomie amerykańskiej brygady, czyli jednostki znacznie większej od batalionu, kosztowałoby okolo $55 mld. rocznie. Tymczasem utworzony 8 VI 2017 r. Europejski Fundusz Obrony ma w kufrach jedynie 6.5 mld. euro rocznie. To ma wystarczyć na wspomaganie finansowe wszystkich krajów członkowskich. A tak naprawdę, to realna grupa bojowa powinna wyglądać jak amerykańska Rapid Deployment Force. Jej trzonem nie jest batalion, nawet nie pułk, nawet nie brygada, tylko dywizja. Stanowi go 82 Dywizja Powietrznodesantowa wzmocniona pułkiem sił specjalnych (75 Rangers Regiment), który ma przygotowywać teren lądowania oraz jednostkami wsparcia. 

Najnowszy pomysł Macrona z ostatnich dni to European Intervention Initiative. Ma ją wspierać 10 krajów UE. Jest ona trochę dziwna. Mianowicie nie byłoby to wojsko ponadnarodowe, czyli byłoby jak dotąd "skladane". Inicjatywa Interwencyjna byłaby poza strukturą nie tylko NATO, ale także i UE. Póki co Merkel przeniosła to w "dalszą perspekywę". Jest szereg zastrzeżeń. Między innymi idzie o to, że Francuzi chcieliby wykorzystywać do swoich celów politycznych w rodzaju interwencji w swoich dawnych koloniach w Afryce. 

Pomysł stworzenia europejskiej armii jest kuriozalny. Ta organizacja nie została po to stworzona. Jej cele od momentu założenia były gospodarcze. Miała służyć szczęściu konsumentów, a nie żołnierzy. To struktuira cywilna, której wojsko jest podporządkowane. Także w tym sensie, że w wielu krajach UE po zakończeniu Zimnej Wojny drastycznie zmniejszono armie i wydatki na nie.

Wprawdzie podżegaczem i prowodyrem jest Francja, ale gdyby sprawa poszła na poważnie, to szefowalyby Niemcy. A te skąpią na Wehrmacht. Jak już wydają, to dwie trzecie pieniędzy idzie na pokrycie stałych wydatków osobowych, w czym mieszczą się płace i emerytury zatrudnianych dożywotnio  130 000 pracowników cywilnych. U-booty nie są w stanie pływać, mysliwce nie mogą latać ze względu na braki części zamiennych a wojska lądowe nie mają odpowiednich samolotów transportowych i muszą je w razie co wypożyczać w innych krajach.

Nie wygląda na to, że Unia Europejska zmontuje jakieś liczące się siły. Te które potrafi skrzyknąć mogą wystarczyć na cele policyjne, a nie poważne operacje wojskowe.

 

 

5 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Tymczasowy

obecnie mamy "powtórkę z rozrywki". Noblista Obama doprowadził do osłabienia wpływów USA, szczególnie przez RESET z Rosją. Trump próbując przywrócic rolę USA spotyka się z wyciem tych, którzy ustanowili Noblistę na 8 lat.

" Szczególnie Francja i Niemcy optowaly za autonomicznym europejskim systemem obrony. Taka postawa kolidowała z wyrażonym przez prezydenta G.H.W.Busha w lutym 1991 r. stanowiskiem władz amerykańskich, że wprawdzie miło będzie widzieć większą odpowiedzialność krajów europejskich za swoje bezpieczeństwo, ale stworzenie przez nie jakiejś agencji czy organizacji rywalizującej z NATO byłoby nie do zaakceptowania."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Waszczykowski: Wspólna


Waszczykowski: Wspólna polityka bezpieczeństwa UE jest jak yeti. Wszyscy o tym mówią, a nikt tego nie widział

Powiedziałem otwarcie, że jeśli zbudują Nord Stream 2, to solidarność europejska zostanie zakopana na dnie Bałtyku

— powiedział Waszczykowski.

Wspólna
polityka bezpieczeństwa UE jest jak yeti. Wszyscy o tym mówią, a nikt
tego nie widział. (…) Chciałbym zobaczyć wspólną politykę
bezpieczeństwa, mniej interesuje mnie yeti

— stwierdził.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Utrzymać własną cywilizację.


Utrzymać własną cywilizację. Polska nie powinna brać udziału w planach tworzenia wspólnej europejskiej armii

Autor słynnej pracy „Koniec historii?” Francis Fukuyama usuwa
ze swojego Twittera fałszywe komentarze wraz ze zdjęciami ukazującymi
wielki Marsz Niepodległości w Warszawie 11 listopada jako manifestację
faszystów i nazistów.

Świadczy to dobrze o jego zawodowej uczciwości, ale bardzo źle
o kwalifikacjach naukowych. Gdyby Fukuyama choć trochę znał europejską
historię, wiedziałby, że w Polsce nigdy nie było i nie ma totalitarnej
faszystowskiej ideologii, tym samym nie ma w naszym kraju tysięcy jej
zwolenników. Ale to właśnie historię jako sprawcę dziejów Fukuyma
odrzucił w swoich politologicznych rozważaniach. Tak rozumiana historia
miała przejść do historii wraz z końcem realnego socjalizmu
i zwycięstwem w większości państw świata tzw. liberalnych demokracji,
których pozycję miały gwarantować międzynarodowe prawa (ludzkie,
obywatelskie, człowieka) o zasięgu globalnym. Przywilejem wykładowcy
renomowanych amerykańskich uniwersytetów jest tworzenie wizji świata
i upieranie się przy niej, jak i rezygnacja oraz odejście od wcześniej
postawionych tez. Nie znam książki Fukuyamy pt. „Ostatni człowiek”, ale
z tego, co poczytałem w internecie, wynika, że chyba przewidział obecne
wydarzenia we Francji. Obserwujemy tam coraz większą dominację obywateli
bogatszych nad biedniejszymi, a poczucie wyższości liberalnych elit nad
populistyczną większością społeczeństwa staje się źródłem poważnych
konfliktów. Taki konflikt – jak pisze Fykuyama – może być nawet
zarzewiem przyszłych wojen. Nie trzeba być naukowym wizjonerem, aby nie
sądzić, że sześciomilionowa populacja muzułmanów we Francji zaakceptuje
liberalne metody rządzenia, tym bardziej że to od ich głosów zależy
utrzymanie się dominującego politycznego kursu, nie tylko zresztą
we Francji. Bardziej cenne są uwagi Fukuyamy na temat rewolucji
technologicznej, szczególnie informatycznej. Tu już toczy się wojna
o postawy i opinie, a więc o interesy, ale nie międzynarodowych,
globalnych podmiotów, tylko konkretnych państw, które wolą przeznaczać
na wzmocnienie swojej pozycji w cyfrowej przestrzeni nakłady większe
od wydatków na konwencjonalne zbrojenia.

Zamiast więc czytać Francisa Fukuyamę, lepiej zajrzeć do prac jego kolegi z Uniwersytetu Harvarda Samuela Huntingtona.
Choćby do książki „Zderzenie cywilizacji”, w której odnajdujemy myśli
prof. Feliksa Konecznego, choć autor nie miał na tyle odwagi, a może
raczej uczciwości, aby przywołać z nazwiska jakiegoś tam polskiego
historiozofa z Krakowa. Czeka nas starcie (zderzenie) cywilizacji na tle
różnic kulturowych, a w zasadzie różnic religijnych – twierdził
Huntington. Lepiej wykłada to Feliks Koneczny, formułując swoje „prawa
dziejowe”. Po pierwsze, każda cywilizacja – dopóki jest żywotna – dąży
do ekspansji. Po drugie, cywilizacje żywotne na tym samym terytorium
muszą wchodzić w konflikt, a nawet wojnę. Po trzecie, nie jest możliwa
synteza między cywilizacjami. Dodajmy czwarty warunek, opisany dawno
temu przez Mikołaja Kopernika, a pasujący do naszych rozważań –
cywilizacja gorsza wypiera lepszą. Ale żeby te prawa zrozumieć, nie tyle
nawet zaakceptować, to trzeba się pogodzić z istnieniem we współczesnym
świecie, w epoce globalizacji, dobrze nam znanych, wciąż historycznych,
starych cywilizacji. Antidotum na zagrożenie wojną znalazła ostatnio
kanclerz Niemiec Angela Merkel.

Oświadczyła w Strasburgu,
że powinniśmy mieć „prawdziwą europejską armię”, wówczas „nie będzie
wojny”. Oczywiście dodała, że armia taka nie ma być przeciwko NATO.
Prezydent Francji Emanuel Macron poszedł dalej i uzupełnił, że taka
europejska armia „chronić nas będzie przed Chinami, Rosją, a nawet
Stanami Zjednoczonymi”. Człowiek, który zakłada na konferencję prasową
buty różnego koloru, Jean-Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej, już
wcześniej przeciwstawiał NATO „europejskim ambicjom”. Tak oto kończy
się posthistoria, a zaczyna Realpolitik. Słusznie zauważa Antoni
Macierewicz, że „mamy do czynienia z całkowitym odwróceniem sojuszy”.
Dlatego Polska nie powinna brać udziału w planach tworzenia wspólnej
europejskiej armii, gdyż nasze bezpieczeństwo jest związane z sojuszem
z USA i oczywiście wzmacnianiem własnej siły zbrojnej. Należy się też
zgodzić z Macierewiczem, że nowy projekt niemiecko-francuski pod nazwą
„armia europejska” jest wymierzony w bezpieczeństwo Polski. Zabiegamy
usilnie o budowę na naszym terytorium amerykańskich baz wojskowych,
także z tego powodu, aby utrzymać naszą cywilizację. To dlatego Polska
jest grillowana w niemiecko-francuskiej Unii Europejskiej.

Felieton Wojciecha Reszczyńskiego ukazał się w 48. numerze tygodnika „Sieci”.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. „FAZ”: Pomysł europejskiej

„FAZ”: Pomysł europejskiej armii jest całkowicie nierealny

Dziennik
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” krytykuje we wtorek w komentarzu
przychylny stosunek niemieckich polityków do idei armii europejskiej.
Pomysł nie ma szans na realizację, póki UE nie ma jednego...


Polska firma wydarzeniem największych wojskowych manewrów świata. Ich system to klasa sama w sobie

W listopadzie 2018 r. grupa inżynierów bydgoskiego Teldatu wraz z
systemem wsparcia dowodzenia Jaśmin uczestniczyła w piątej i najbardziej
rozbudowanej jak do tej pory edycji największego międzynarodowego
ćwiczenia Bold Quest 18-2 na terenie USA i Europy. Zdobyli
międzynarodowe uznanie i akces do kolejnych ćwiczeń.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. Niemcy przejęły dowództwo

Niemcy przejęły dowództwo szpicy NATO

Przejmując
z początkiem bieżącego roku dowództwo NATO-wskich Wspólnych Sił
Operacyjnych Bardzo Wysokiej Gotowości (VJTF) Niemcy wnoszą wybitny
wkład w bezpieczeństwo całego Sojuszu - oświadczyła we wtorek niemiecka
minister obrony Ursula von der Leyen.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl