Obrona konieczna jako probierz wolności (oraz o posłuszeństwie obywatelskim)
Państwo planuje rozszerzenie możliwości stosowania obrony koniecznej. Jest to dobry krok, gdyż jest on probierzem wolności jaką posiadają obywatele oraz w drugą stronę - opresyjności władzy. W czasach PRLu możliwość niekaranej samoobrony była tak ograniczona, że praktycznie nie istniała. Przypuszczam, że powodem takiego rozwiązania prawnego było to, że to państwo dokonywało przestępstw. Jakby państwo uchwaliło liberalne prawo, co do bronienia się, to by sobie strzeliło w przenośni i dosłownie w stopę, albo w inną część ciała, w którą akurat by trafił obrońca.
Abstrahujmy jednak na razie od broni palnej, bo nowe prawo na razie dostępu do nie rozszerzy, a dotyczy tylko o stosowaniu własnych kończyn czy broni improwizowanej.
Można by powiedzieć, że organy państwa takie jak „Mogą Okraść” czy „Ukradną Botak” mogłyby szykanować osoby oficjalnie bez uciekania się do nieoficjalnych napadów rabunkowych.
Oczywiście państwo totalitarne jak PRL czy ZSRS stosowało państwowy terror aresztując niewinnych ludzi, ale zawsze udawało, że robiło to w świetle prawa. Procesy na których orzekano karę śmierci albo długoletnie więzienie/łagr były sfingowane, ale państwo zadawało sobie dużo trudu – nawet uciekając się do tortur – by niesłusznie oskarżony przyznał się do winy. Ja tego nie rozumiem, ale widać dla totalitarnego państwa pozory były ważne.
Nie chodzi wydaje mi się o sadystyczną przyjemność w zadawaniu tortur. Podobnie nie wydaje mi się, że krytykowane obecnie sądy za znęcanie się np. nad staruszkami robią to z sadyzmu. W tym wypadku wydaje mi się, że za tym idzie też swoisty „pragmatyzm”, że takie sprawy daje się młodym prawnikom, by przetestować ich lojalność. Bo skoro popełni takie świństwo, to znaczy że nie będzie miał oporów z innymi, a zawsze można go przywołać do porządku upublicznieniem takiej sprawy i kompromitacji wśród społeczeństwa. Oczywiście mogę się mylić w tej kwestii.
No więc po co te pozory, skoro i tak społeczeństwo wie jak jest. Otóż czy na pewno? Czytałem jakiś czas temu artykuł, gdzie autor (niestety nie jestem pewny jego godności) opisywał zmianę w PRLowskiej propagandzie w okolicach stanu wojennego. Otóż do tamtej pory mówiono ludziom, jak jest wspaniale i jak kraj się rozwija. Ale nagle zmieniono narracje, na taką że kraj jest w upadku, bo różne solidaruchu knują i mogą doprowadzić do powstania czy rewolucji. Autor postawił hipotezę, że ta zmiana mogła przestraszyć część obywateli, więc była skuteczna. Nie bardzo temu dawałem wiarę, do póki nie rozmawiałem zaraz potem ze zwolennikiem stanu wojennego. On argumentował, że jakby nie stan wojenny to by tu był straszny dramat i doszłoby do rewolucji etc. Zapytany, czy wiedział to z komunistycznej TV, żachnął się – „oczywiście, przecież innej nie było”.
Oczywiście to pojedynczy przypadek, ale wydaje mi się, że cześć społeczeństwa jednak wierzyła komunistycznej propagandzie.
Trzeba teraz zrobić pewną dłuższą dygresję i zastanowić się na czym polega „posłuszeństwo obywatelskie”, bo to będzie nam potrzebne jako przyczynek do całego wywodu. Dużo się mówi o „obywatelskim nieposłuszeństwie”, ale chyba mało kto się zastanawia dlaczego jednak normą jest „posłuszeństwo”.
A skoro mało kto się zastanawia, to takie postawienie problemu od razu daje nam odpowiedź. Jeśli ktoś coś robi bez zastanawiania się, znaczy robi to z przyzwyczajenia. Wiem… mnie też to wyjaśnienie rozczarowuje. Ale tak jest.
Oczywiście obywatele są też posłuszni, bo władza spełnia jakieś ich potrzeby – np. bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że większość obywateli jest posłuszna przy okazji, bo i tak prawo (przynajmniej częściowo) odpowiada ich normom zachowania (etycznym). Np. nikt normalny nie ma w zwyczaju biegania z siekierą po okolicy.
Oczywiście może się zdarzyć tak, że ktoś nie podporządkowuje się władzy i popełnia przestępstwo. Co ciekawe taka osoba nie buntuje się często przeciwko całej władzy, ale po prostu przeszkadza mu konkretne prawo, które łamie. Takie pojedyncze przypadki może państwo wyłapać. Więc każdy potencjalnie się buntujący przeciwko całej władzy lub konkretnemu prawu zostanie z dużym prawdopodobieństwem złapany i ukarany. To jest oczywista oczywistość, ale musiałem wymienić ją dla porządku. (Oczywiście nie piszę tu o przypadkach, kiedy sprawcy czują się bezkarni, bo mają parasol ochronny władzy. Ich zaliczam również do strony władzy, jest to również część jej opresyjności.)
Ciekawy jest jednak przypadek, gdy całe społeczeństwo może się zbuntować. Lecz często do tego nie do chodzi, bo blokuje to coś, co ja nazywam „potencjałem terrorystycznym”.
Esencją terroru/terroryzmu nie jest podkładanie bomb, czy wyciąganie ludzi o świcie z łóżek i zamykanie na Łubiance, ale to że nieszczęście jest powtarzalne i może dotknąć każdego w losowym miejscu i czasie. Tzn. jeśli bomba wybucha np. na deptaku w danym mieście, to następna może wybuchnąć gdziekolwiek indziej, więc wychodząc na ulicę każdy się czuje zagrożony i boi. Jeśli NKWD wyciąga sąsiada z mieszkania obok, następny mogę być ja i się boję. Co ciekawe psychologia terroru działa też np. na żołnierzy pod obstrzałem artyleryjskim. Jeśli obok wybucha pocisk to żołnierz ma naturalną potrzebę, opuszczenia miejsca ostrzału, choć okupowanie miejsca ostrzału, może być ważne ze względów taktycznych. I na to przeciwnik liczy. Artyleria nie ma na celu niszczenia tzw. siły żywej a osłabianie morale. Jakby jej głównym celem było niszczenie siły żywej, to artylerią wygrywałoby się wojny.
Jeszcze ciekawsze jest to, co ja nazywam „potencjałem terrorystycznym”, choć może lepiej mówić „potencjałem konfrontacji asymetrycznej”, bo słowo terroryzm źle się kojarzy (mimo że pokazałem Państwu, że artyleria też sieje terror a użyta w wojnie obronnej nie może być moralnie zła). Proszę sobie wyobrazić osiłka, którego dla zabawy chce zaatakować, powiedzmy, 3ch cwaniaczków. Osiłek nie miałby szans. Osiłek trafiłby jednego w szczękę w obronie własnej. Ale już drugi z trzecim, by go przewrócili i potem wszyscy sflekowali. Ale cwaniaczki kombinują tak. No OK, damy mu we trzech radę, ale co jak mnie trafi 1szego? Co z tego, że wygramy, jak będę miał mordę obitą? I nie atakują. Osiłek nikogo nie uderzył wcześniej i nikt się nie bał, że może zrobić to znowu. Ale osiłek ma potencjał i każdy to widzi, więc każdy się boi, że to akurat jego może spotkać nieszczęście (tak jak się ludzie boją, że to ich trafi kolejna bomba, albo NKWD). Z drugiej jednak strony jeśli tych cwaniaczków byłoby 10ciu a nie 3ch, pewnie by się zdecydowali, bo prawdopodobieństwo obicia japy spadłoby z 1/3 do 1/10.
I to jest też element, że rewolucje wybuchają rzadko. Bo mimo, że władza posiada słabsze organy siłowe niż obywatele, to jednak nawet jak obywatele czują, żeby się zbuntowali większą grupą, więc mogą starcie wygrać to i tak pojedynczo mogą się bać, że choć władza ich wszystkich nie złapie to przynajmniej część oberwie. Ale jak w przykładzie z osiłkiem im większa jest różnica między ilością obywateli a „ilością” władzy tym większa szansa, że obywatele poczują się mocni. (Ważne jest też jakich środków mogą użyć obywatele, czy np. mają broń, ale to nie jest główny wątek tekstu.)
Wydaje mi się, że właśnie dlatego władza totalitarna tworzy pozory legalności, bo przeciągnięcie chociaż części obywateli na - przynajmniej - neutralny grunt może być kluczem utrzymania władzy.
Oczywiście i odwrotnie – jeśli chce obalić się legalną, demokratyczną władzę, będzie się ludziom wmawiać, że jest to dyktatura, aby tę władzę zdyskredytować.
Wracając więc do wątku głównego. Skoro władza totalitarna musi stwarzać pozory legalności to musi niektóre działania swoje ukrywać, a tzw. nieznani sprawcy mogą być przez przypadek okaleczeni zanim zdążą się odpowiednio wylegitymować, lub nawet nie mogą się wylegitymowywać, by zachować pozory. Terror państwowy ma też inny cel niż nabijanie np. kabzy (oczywiście majątek może zająć państwo, ale wiecie Państwo – pozory), celem jest zastraszanie albo uzasadnienie, że jest źle (bo działają sabotażyści). I też nie można przesadzić z terrorem, bo ludzie przestaną myśleć w kategoriach posłuszeństwa i nieposłuszeństwa, tylko obrony własnej. Tak jak wybitny taktyk nie zamyka okrążenia, bo wie, że przeciwnik będzie się bił na śmierć i życie, zawsze zostawia lukę, by raczej wygrał strach i przeciwnik rzucił się do ucieczki.
Z podatkami też chyba nie można przesadzać i też mogą być problemy z defraudacją, więc zostają nieznani sprawcy. Oczywiście nieznani sprawcy eliminują również najbardziej opornych, o których wiadomo, że żaden sfingowany proces nie złamie i mogą coś na procesie palnąć.
Pojawiły się głosy krytyczne, że jeśli bandyta będzie wiedział, że ofiara może się bronić to będzie musiał dostosować, czyli zwiększyć, użycie środków do pokonania ofiary. Ciekawe, czy osoba, która powiedziała, widziała oczyma wyobraźni, jak lepiej będzie się musiał przygotować np. „seryjny samobójca”. No bo przecież najprostsza logika każe nam sobie wyobrażać, że jeśli jest podejrzenie, że przestępca ma broń, to nim zajmuje się cała grupa antyterrorystyczna. Trzeba się ubrać w kamizelki kuloodporne i hełmy, rzucić granaty hukowe czy błyskowe. Dużo zamieszania. Więc jeśli bandyta chciałby zaatakować ofiarę, o której wie, że może się bronić, więc może nie będzie wpadał tam z całą swoją bandą, ale na pewno mu to życie utrudni. Jak chociażby użycie zamków w drzwiach, bo można by sprowadzić przecież rzecz do absurdu, bo analogicznie niezamykanie powinno być lepsze, bo inaczej przestępca musi dostosować swoje środki.
Oczywiście też nikt nie będzie atakował kogoś kto mu przez przypadek wejdzie na posesję bez wrogich zamiarów. Jak napisałem powyżej, ludzie są w większości przypadków normalni.
Tak więc każda władza, która zwiększa możliwości obrony koniecznej, pokazuje, że nie ma wrogich zamiarów wobec obywatela. Nazywanie takiej władzy dyktaturą (w sensie zamordyzmu) jest po prostu nonsensem.
- hrponimirski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
10 komentarzy
1. @hrponimirski
Witam,
bardzo długi wywód, ale sedno trafia w sedno :))
"Tak więc każda władza, która zwiększa możliwości obrony
koniecznej, pokazuje, że nie ma wrogich zamiarów wobec obywatela.
Nazywanie takiej władzy dyktaturą (w sensie zamordyzmu) jest po prostu
nonsensem."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. To stwierdzenie mogłoby służyć jako motto
1.
Jedną z pierwszych takich awantur była sprawa działki "Placu Defilad" u zbiegu ulicy Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Stała tam "społeczna budowla handlowa", w której mieściły się liczne stragany, dzierżawione mniejsze lub większe sklepy i warsztaty. To było na samym początku pierwszej kadencji pani Prezydent HGW.
Moim zdaniem był to test skuteczności bezwzględnego terroru użytego w stosunku do warszawskiej społeczności lokalnej. Jak się później okazało, ludzie zostali brutalnie wyrzuceni, a z odzyskaną przez warszawski Ratusz działki do dzisiaj nie dzieje się nic.
Czysta próba granic, do których mogą posunąć się bandyci działający w majestacie prawa.
2.
michael
3. Polscy obywatele są "wkładką mięsną" bandyckich interesów
michael
4. @Michael
dobrze, że Pan przypomniał wyrzucenie kupców - kompletnie o tym zapomniałem, a faktycznie w szumie informacji takie zdarzenia szybko uciekają i ciężko potem zauważyć pewien wzór i konsekwencję w działaniu pewnych osób; a sprawa "czyszczenia" podziemi Dworca musiała mi kompletnie umknąć
w każdym razie działaczka "liberalnej" partii zlikwidowała ośrodki wolnego rynku
co do testowania granic to fachowo to się chyba nazywa różnica między stanem de facto a stanem de jure, więc jak ten stan de facto się zmienia, to ktoś mówi "sprawdzam" i utwierdza formalnie stan faktyczny (przy czym termin "de jure" traktuje tu sobie lekko); Władimir też ciągle testuje granice państw i granice cierpliwości
czytałem Pana teksty o sabotażu (demontaż znaczenia Odry) i tak mi się skojarzyło, że równocześnie prowadzony jest "mały sabotaż", czyli pisanie na murach "Polacy są głupi"; oczywiście piszę to w przenośni, ale też chodzi tu o propagowanie mantry "że w tym kraju nic się nie może udać", co również niszczy morale naszego społeczeństwa
na szczęście chyba z tym "małym sabotażem" jest jak z rusyfikacją w "Syzyfowych Pracach", bo obserwując jak żywiołowo publiczność reagowała na patriotyczne i mądre piosenki Pietrzaka w Opolu to wydaje mi się, że wystarczy zmienić narrację na pozytywną i od razu odzyskamy optymizm
5. Działaczka "wolnego rynku" likwidowała ośrodki wolnego rynku
michael
6. @Michael
nie napisałem "bolszewicki" w stosunku do władzy; chodziło mi tylko o to, że władza może czasem dokooptowywać drani (chociaż sama też może być dranna); jeśli pisałem o NKWD to dlatego, że pisałem o PRLu i jego obecnych pozostałościach, a PRL to było ramię Moskwy, a i przykład z NKWD był bardziej wyrazisty dla wywodu (niż sam PRL)
co do Niemców to łapanki były aktami terrorystycznymi ściśle wg mojej definicji - czyli robienia krzywdy i sprawiania wrażenia, że ta krzywda się powtórzy; więc jeśli terroryści osiągają efekt, że ludzie się boją, bo mogą akurat trafić na bombę, to Niemcy osiągali to samo, bo ludzie się bali, że mogą trafić na łapankę i być wywiezieni do KL; ponieważ już podałem przykład, że ludzie mogli być wyciągnięci przez NKWD a tekst robił się i tak długi (jak i zauważyła Pani Maryla) to musiałem powstrzymać się przed różnymi innymi podobnymi przykładami, jak i opowiadaniem dowcipów jak to NKWD przyszło po Piotra Michałowicza a zapukało do drzwi Michaiła Pietrowicza, bo wolałem podać ten mniej oczywisty przykład z ostrzałem artyleryjskim i pokazać, że jest ta "asymetryczna metoda walki", może mieć różne konteksty moralne, jak np. blitzkrieg, który jeśli stosuje państwo w obronie, bo akurat zatrzymało najeźdźce i jest w stanie ominąć jego pozycje szybką kontrofensywą, nie jest wcale moralnie zły
podobnie nasz Mały Sabotaż za okupacji był w celach obronnych, a dzisiejszy Mały Sabotaż (prowadzony już innymi mediami niż napisy na murach) jest zły bo jest wyrazem agresji na nasze państwo w wojnie hybrydowej
7. @Michael
jeśli dobrze pamiętam to rozmawialiśmy z rok temu o "postępie społecznym", Pan użył tego sformułowania w swoim komentarzu i zainspirował do napisania pewnej notki, której jeszcze nie skończyłem, ale o tym za chwilę (ale też zniknąłem na rok, bo chciałem opisać, coś kluczowego dla naszej cywilizacji, ale nie wiedziałem jak to dobrze ująć... ale wróciłem by pisać przyczynki, zamiast całości, więc i w tym tekście musiałem pewne sprawy pominąć)
przeglądałem swoje poprzednie teksty i zauważyłem, że ja wcześniej użyłem wyrażenia "postęp społeczny" mimochodem, ale dopiero Pan mi uzmysłowił, że to jest clou historii nowożytnej Europy
otóż chodzi mniej więcej o to, że kiedyś rządziła etyka katolicka, ale najpierw w Katolicyzmie zrobili wyłom protestanci, potem jako pretekst ten wyłom wykorzystało oświecenie i w efekcie skończyło się demokracją, czyli naród jest suwerenem - co oznacza, że naród (czyli jego przedstawiciele - parlament) może tworzyć tzw. prawo pozytywne zupełnie oderwane od etyki
w tym linku o pozytywizmie prawniczym jest to nawet explicite napisane: "nie ma koniecznego związku między prawem i moralnością"
ja w swoim tekście zrobiłem tylko do tego delikatną aluzję - " Wydaje mi się, że większość obywateli jest posłuszna przy okazji, bo i tak prawo (przynajmniej częściowo) odpowiada ich normom zachowania (etycznym).", pokazując że prawo i etyka to 2 różne kwestie
notabene ta rozłączność etyki i prawa to tylko inna twarz rozdziału Kościoła od państwa; no bo po co etyka czy Kościół (nauczający o tej etyce i ją egzekwujący) mają przeszkadzać w rozbojach w świetle prawa?
8. @Michael
to jest paradne (z tego linku od Pana) - "Uważał, że z racji faktu, że suweren kontaktuje się ze swymi poddanymi za pomocą języka wynika, że prawo nie jest tylko nakazem wymuszonym przez sankcję. Gdyby tak było, to posłuszeństwo obywateli wobec prawa nie różniło by się od posłuszeństwa wobec bandyty, który grozi komuś rewolwerem przystawionym do głowy (paradoks bandyty). Aby zatem obywatel zrozumiał i szanował regułę prawną, musi zająć wobec niej postawę "krytyczno-refleksyjną" patrząc na nią z "wewnętrznego punktu widzenia" i dopiero wtedy uznać ją."
czyli mamy tu oczywistą oczywistość, że niemoralnej władzy potrzebna jest propaganda ; )
kiedyś zauważyłem, że media często podnoszą larum, że coś się złego dzieje, by łatwiej było wprowadzać ustawy, porównałem to do przygotowania artyleryjskiego przed bitwą (a jeśli przygotowanie artyleryjskie jest podobne do terroryzmu, czyli zastraszania, to dalej się wszystko zgadza, bo mediom właśnie chodzi o wywołanie poczucia strachu)
Michalkiewicz zauważa, że terroryzowany obywatel, wie że jest terroryzowany, więc skuteczniej jest go oduraczyć (co można uznać za synonim postawę "krytyczno-refleksyjną")
prof. Bartyzel natomiast tłumaczy, że "nowa lewica" zauważyła, że nadbudowa jest ważniejsza od bazy, odwrotnie niż się wydawało komunistom - co mi się wydaje też można sprowadzić, że bardziej finezyjne jest duraczenie niż lanie po mordzie
dziękuję Panu za komentarze i linki - to na prawdę woda na młyn mojego "nonkonformizmu"
9. Trzymam się przekonania, że życie jest bardziej skomplikowane
michael
10. @Michael
"Trzymam się przekonania, że życie jest bardziej skomplikowane od wszelkiego możliwego opisu. "
Każda dziejowa katastrofa jak każda katastrofa lotnicza ma wiele przyczyn - nie jest to nigdy tylko wina pilotów. (Choć znam osoby, które mogą referować drobiazgowo programy publicystyczne o katastrofach lotniczych, jakie czynniki zawiodły, etc, a jeśli chodzi o tę dla nas najważniejszą katastrofę - wina pilotów)
Dlatego też zwlekałem z pisaniem (przez rok), by mój opis/raport historyczny nie był właśnie "obwinieniem winą pilotów".
Przeczytałem Pana tekst o definicji komunizmu i w sumie mi się zgadza z moją teorią, która mniej więcej jest taka, że np. oświecenie jest dla mnie li tylko intelektualnym sabotażem, za Pana tekstem oświecenie może być ideologią, albo nawet filozofią, ale ciemne siły zrobią z tego i tak ideologię, bo wezmą sobie co im potrzeba. A w sumie wg Pana definicji taka ideologia to nic innego jak intelektualny sabotaż.
Ale widzi Pan, bolszewizm w sensie przybrania sobie otoczki marksistowskiej chyba nie mógł się objawić w rewolucji (anty)francuskiej. Tą otoczką była myśl oświeceniowa, być może liberalizm Locke'a a być może "umowa społeczna" Rousseau. Nawet za oświecenia ateizm był myślozbrodnią, więc uciekanie się do różnych deizmów. Sama rewolucja (jeśli była tylko przejęciem władzy) pasuje do Pana definicji komunizmu, bo oświecenie traktowane byłoby jak instrument (ciekawe byłoby skontrastowanie tych wniosków wynikających z Pana myśli z definicją herezji Chestertona - herezja jako "sztuki dla sztuki")
jeżeli Henryk VIII zerwał z papiestwem, bo chciał się jeszcze raz ożenić... a jakieś książątko Rzeszy przechodzi na protestantyzm, bo chce przejąć majątek Kościoła - to też jest to komunizm wg Pana definicji, bo jest tak samo bezideowe
tylko że historycznie nie można było ludziom wmówić wszystkiego na raz (tak mi się wydaje), a po kawałku - w XVIIIw nie sprzedałby się marksizm, ale mogło się sprzedać oświecenie, a w XVIw nie sprzedałoby się oświecenie a mógł się sprzedać protestantyzm
i z tego, co czytam czasem ciężko ocenić, czy tacy ludzie jak Luter, czy Locke, czy Marks, chcieli dobrze, czy chcieli źle bo mieli do czegoś uraz (tych może łatwo ocenić, ale chodzi mi ogólnie), ale tak czy siak ich poglądy zostały wykorzystane do złego
i to jest ten cały postęp społeczny, którym się tak lewica zachwyca - w ideologiach też jest postęp- nie można zabrać całej ręki od razu, więc najpierw ciągnie się za palec, potem za nadgarstek, potem za przedramię, etc