Notka niedzielna, czyli o elicie

avatar użytkownika eska

Zostałam zaproszona na miłe spotkanie, starzy znajomi jeszcze z ogólniaka. Trzy pary, trzy życiorysy i miejsce, które odegra ważną rolę.

Para pierwsza – od lat 70-tych w Niemczech, po prostu zwiali z PRL. Mając dobre zawody pracowali ciężko i trzeba przyznać, że powodzi im się znakomicie. Prywatna firma, oni ustawieni, dzieci ustawione, na emeryturę chcą wrócić do Polski – dlaczego? Bo w Niemczech, mimo naturalizacji, elitarnych zawodów, kupy forsy, gry w golfa w drogich klubach itp. są nadal Wasserpolack. A teraz jeszcze ci imigranci.... Starają się nie mówić o polityce, choć widać, że nasza obecna władza ich ciut zawstydza, bo taka jakaś prowincjonalna....
Druga para – klasyczna postkomuna, przodek prokurator PRL z czasów powojennych. Oczywiście beneficjenci i za PRL i za III RP. Dzieci ustawione, oni też nie biedni. O obecnej władzy wyrażają się z najwyższą pogardą, wręcz plują (na Trumpa też), choć zmiana władzy w Polsce w niczym im nie zaszkodziła, niczego nie odebrała i nie odbierze, bo drobne uwłaszczenia na państwowym w latach 90-tych to już prehistoria.
Wreszcie trzecia para, czyli my – antykomuniści genetyczni, ze wszystkimi tego konsekwencjami w życiorysach, wyrzucani, poniewierani przez lata.

A teraz miejsce – najbardziej elitarna knajpa w mieście, znana z tego, że bywa tam nawet niejaki Twardoch Szczepan, czyli crême de la crême miejscowej elitki.

Dygresja – otóż oboje z mężem lubimy dobre jedzenie. W biednych latach PRL potrafiliśmy autostopem jechać na pyszny barszczyk do Żywca albo na kwaśnicę do Jeleśni. Dzisiaj mamy rozeznane wszystkie knajpki w promieniu godzinnego dojazdu, także czeskie, choć muszę przyznać, że takich przepiórek, jak u mnie w Rudach, to nigdzie nie zjesz, drogi Czytelniku.

Siedzimy więc sobie w tej elitarnej knajpie, zamawiamy jedzenie....
Zwykle w nowym miejscu najpierw próbuję przystawek i sałat – jeśli są dobre, zamawiam poważne danie, jeśli nie – wolę nie ryzykować. Zamówiłam - miało być carpaccio z wędzonej kaczki, smakowało jak przeceniona szynka z Biedronki. Posypane rukolą bez żadnego dressingu, za to  dwie truskawki i krople sosu ostrygowego – też pewnie z Biedronki. W tej sytuacji pominęłam danie właściwe, ale postanowiłam zjeść deser – tartę owocową, tego już właściwie nie można zepsuć. Otóż błąd,  moi drodzy – można, czegoś tak okropnego nie próbowałam chyba nigdy w życiu!

No i siedzimy tak, podjadamy, pijemy okropnie drogie wino (w Biedronce do kupienia za 20 % ceny), a ja grzebię w talerzu i do wina dolewam wodę (wszak nawet starożytni Rzymianie tak pijali). I wyraźnie psuję zabawę, choć oczywiście dopiero po czasie to do mnie dociera. Elitarne jedzenie mi nie smakuje, elitarne wino psuję wodą i kompletnie mnie nie rusza, że obok popijają wino jacyś zagraniczni goście. Do tego jeszcze z entuzjazmem opowiadam o nowej książce, którą przygotowuję. I taki dialog:
- Tobie się chce jeszcze pracować?
- Przecież ja już nie pracuję.
- Ale piszesz książkę!
- Przecież robię to dla przyjemności, kasy na tym nie zarobię, jeszcze pewnie dopłacę...

I nagle robi mi się głupio. Dociera do mnie, że to okropnie niesprawiedliwe w oczach moich znajomych – nie uciekłam z PRL, nie współpracowałam z komuną, obrywałam wiele razy, w III RP też, a przecież nieźle mi się musi powodzić, skoro piszę sobie książkę z zamiarem wydania własnym sumptem – i tak właśnie jest!
Tym samym unieważniam ich życiorysy, tłumaczone koniecznościami, PRL-em itp., przekreślam tzw. „trudne wybory”, zupełnie bez kompleksów stwierdzam, że jedzenie w elitarnej knajpie jest totalnie do kitu i w ogóle mam luz, także finansowy. No i popieram obecną władzę – a to już kompletnie nie pasuje do obrazka!

Popołudnie było bardzo miłe, nie pokłóciliśmy się o politykę, bo zbyt długo się znamy i zbyt wiele fajnych wspomnień z młodości nas łączy – niemniej dysonans poznawczy moich przyjaciół z dzieciństwa był bardzo wyraźny.....

A jedzenie w ulubionej knajpie pana Twardocha jest fatalne, taka prawda...
 

 

 

Etykietowanie:

5 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @eska

:) no bez przesady, Tobie robi się głupio? To ich szlag jasny trafił!Tu ludzie sie szarpali - jedni uciekli po kase do Reichu, drudzy bali się gałęzi w 1980 roku, a tu patrzcie! Jaka niesprawiedliwość!

"I nagle robi mi się głupio. Dociera do mnie, że to okropnie niesprawiedliwe w oczach moich znajomych – nie uciekłam z PRL, nie współpracowałam z komuną, obrywałam wiele razy, w III RP też, a przecież nieźle mi się musi powodzić, skoro piszę sobie książkę z zamiarem wydania własnym sumptem – i tak właśnie jest!"

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Morsik

2. Dla mnie! Dla mnie!

Ja się zapisuję na książkę! Nawet zapłacę w przedpłacie!

 Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...

avatar użytkownika eska

3. Maryla

Tak sobie pomyślałam, że cała ta wściekła, totalna opozycja właśnie z tej niesprawiedliwości się bierze - no bo jak to tak?

Oni takie dylematy moralne mieli, tak cierpieli, sumienie sobie łamali - a tu patrz, te cholery, zamiast głodować i kasę mają i sukcesy i sumienie czyste :)))

Ludzie, myślcie, to nie boli...ha, ha....

avatar użytkownika UPARTY

4. Utkwiły mi w pamięci

słowa jakiegoś zdrajcy z II wojny Światowej, który po 1939 podpisał volkslistę. Gdy po 1945 roku ludzie sie go za to czepiali odpowiedział krótko, "gdybym wiedział, że Niemcy przegrają, to nigdy bym tego nie podpisał". On nie wiedział w ogóle, że są jakieś wartości, on był przekonany, że wszyscy kalkulują jak on. Drugi przykład to mój kolega ze studiów. Na jesieni 1981 roku rozmawialiśmy o tym co się dzieje i w pewnym momencie oświadczył po prostu, że sprawa sprowadza się do tego, po której stronie karabinu stanąć. Teraz jest wielkim przeciwnikiem PiS`u. Im po prostu nie mieści się w głowach, że nie rozumieją co się dzieje a ten jazgot to samouspokojenie, że jednak są lepsi od nas. To chyba bardziej kwestia statusu intelektualnego niż zazdrości.

uparty

avatar użytkownika eska

5. UPARTY

Pełna zgoda. To nie o zazdrość chodzi, tylko o poczucie, że się robiło świństwa i głupoty z pełną świadomością, że inaczej się nie da, a żyć trzeba. Mówię o zwykłych ludziach, takich jak moi znajomi.
A tu nagle okazuje się, że "oszołomy", które postawiły wszystko na nadzieję, czyli "matkę głupich" - w ogólnym rozrachunku jednak wygrały.
I wychodzi na to, że można było jednak przeżyć życie przyzwoicie, nie odpuszczać, trzymać się zasad i niekoniecznie skończyć pod mostem .
I to jest przykre, bo nagle okazuje się, że przez całe życie szli na kompromisy, które przecież też ich wkurzały, a czasem sporo kosztowały - a mogli inaczej.
To nie status intelektualny, to emocje. W końcu łamanie własnego sumienia przez lata kosztuje.

Ludzie, myślcie, to nie boli...ha, ha....