Kaczyński, potem długo…długo nic
Koniec starego i początek nowego roku to okres podsumowań. Jeżeli chodzi o politykę, najczęściej publikowane są rankingi największych przegranych i wygranych minionych dwunastu miesięcy. Chciałbym nieco odbiec od tej tradycji i zamiast w gronie zwycięzców umieszczać pana prezydenta, panią premier i poszczególnych ministrów ocenianych według wielkości zasług i sukcesów skupić się na jednym polityku i jednocześnie według mnie ewidentnym niekwestionowanym politycznym gigancie. W ubiegłym roku na tle antyrządowych ataków i prób obalenia władzy przeprowadzanych przez totalną opozycję ujrzeliśmy olbrzymi dystans jaki ten polityk ma nad ścigająca go antypolską zdziczałą psiarnią. Oczywiście tym politykiem-gigantem jest Jarosław Kaczyński.
Można nie lubić Jarosława Kaczyńskiego i się z nim w jakichś sprawach nie zgadzać, ale nawet jego zaciekli wrogowie, choć publicznie nigdy tego nie przyznają, wiedzą doskonale, że jest on na polskiej scenie politycznej jedynym zawodnikiem wagi ciężkiej i politykiem światowego formatu, którego śmiało można nazwać mężem stanu. Powiem więcej. Nawet na arenie międzynarodowej jest postacią wybitną gdyż nie jest tak jak większość światowych przywódców wyjałowiony z ideałów i zasad, a intelektualnie góruje nad większością z nich. Jeżeli kogoś na szeroko rozumianej prawicy taka wysoka ocena prezesa PiS drażni i denerwuje to proponuję zamknąć na chwilę oczy i wyobrazić sobie naszą scenę polityczną bez Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei, jeśli spróbujemy zestawić prezesa PiS z tak zwanymi liderami totalnej opozycji to mamy już przepaść. Ostatni rok zapewne wbrew intencjom tej całej koalicji politycznych karakanów i liliputów potwierdził, że ma rację wdowa po Macieju Rybińskim, pani Krystyna Grzybowska pisząc, że: Kaczyńskiemu to możecie kota wyprowadzać na spacer, jeśli się na to zgodzi. To właśnie ta polityczna powaga i ideowość prezesa jest powodem zmasowanej kampanii nienawiści obozu III RP, który do dzisiaj nie przyjmuje do wiadomości wyników wyborów z 2015 roku. Na nieszczęście dla tych politycznych pigmejów nie są oni w stanie zrobić Kaczyńskiemu krzywdy i z racji swojej małości skazani są jedynie na szarpanie jego nogawki gdzieś w okolicach kostki.
Teraz przejdźmy do tych przegranych w 2016 roku politycznych kurdupli.
Aleksander Smolar wypromowany został przez łże-elity III RP na „mędrca” i urodzonego demokratę. Choć nie pojawia się na antyrządowych spędach i nie przemawia podczas kolejnych wieców organizowanych przez odsuniętą od koryta mafię to wiadomo, że jest jednym z mózgów totalnej opozycji, a właściwie pasem transmisyjnym przenoszącym na nasze terytorium antypolskie plany Sorosa. Tymczasem śledząc przeszłość Smolara i jego przodków bardzo szybko znajdziemy wyjaśnienie, dlaczego stoi zawsze po antypolskiej stronie barykady. W PRL-u Smolar przeszedł drogę prawdziwego oddanego komunisty, który zanim wstąpił do PZPR działał w ZMP i ZMS. Miłości do demokracji i wolnej Polski nie mógł też wynieść z domu rodzinnego. Jego ojcem był przedwojenny żydowski działacz komunistyczny, Hersz Smolar, który w 1920 roku po wkroczeniu bolszewików do Polski, okazał się być zdrajcą organizującym Komitet Rewolucyjny ( Rew Kom ). Po wyparciu z Polski bolszewików musiał się ukrywać poszukiwany przez polską żandarmerię wojskową. Aleksander Smolar po 1989 roku doradzał dwóm premierom, Tadeuszowi Mazowieckiemu i Hannie Suchockiej. Dzisiaj pełni funkcję prezesa zarządu Fundacji Batorego. Można powiedzieć, że jest zaufanym człowiekiem żydowskiego spekulanta giełdowego Georga Sorosa. To Smolar zorganizował we wrześniu ubiegłego roku propagandową zakłamaną hucpę pod płaszczykiem konferencji firmowanej przez „Fundację Batorego” zatytułowanej: "Od KORu do KODu. Triumf i kryzys demokracji. Szukanie nowych odpowiedzi". Te poszukiwania nowych odpowiedzi „demokraty” Smolara poznaliśmy 16 grudnia, kiedy wyznaczona banda warchołów łamiąc prawo próbowała zablokować parlament i wywołać krwawe zamieszki, a wolnej chwili niczym bolszewicka dzicz plądrowała w prywatnych rzeczach i dokumentach polityków prawa i sprawiedliwości. Tym samym Smolar wrócił do rodzinnych sowieckich korzeni.
Adam Michnik swój stopniowy upadek rozpoczął w 2002 roku wraz z wybuchem „afery Rywina”. Można powiedzieć, że jego polityczna droga po 89 roku to nowa wersja „Podróży Guliwera”, Jonathana Swifta. Po okrągłym stole Michnik poczuł się olbrzymem niczym Lemuel Guliwer trafiający do Krainy Liliputów. Dziś Guliwer-Michnik trafił do Brobdingnag gdzie dostawszy się w ręce giganta sam stał się liliputem, którego za niewielką opłatą pokazuje się jako ciekawostkę i dziwoląga. Wysokość tej opłaty wynosi na dziś 3,40 zł, czyli tyle ile cena jednego egzemplarza skompromitowanej i upadającej „Gazety Wyborczej”. Jeżeli dalej Michnik będzie kroczył drogą Guliwera to już wkrótce zostanie porwany przez małpę. Chyba tak wielkiego upadku naczelnego Wyborczej nie przewidywali najwięksi pesymiści. Symbolem tego upadku jest desant ze Szwecji, czyli poparcie dla KOD-u przekazane przez stalinowskiego zbrodniarza i jednocześnie przyrodniego brata Ojca Redaktora, Stefana Michnika. Dzisiaj już wiem dlaczego, autor „Folwarku zwierzęcego”, George Orwell pytany o sześć książek, które chciałby ocalić dla potomnych na pierwszym miejscu wymienił właśnie „Podróże Guliwera”.
Grzegorz Schetyna walczy o tytuł lidera całej totalnej opozycji, ale ma wyraźny kłopot nawet z tym, aby być niekwestionowanym liderem swojej własnej partii. Podczas rady krajowej PO zapowiadał: "I w kraju, i na arenie międzynarodowej będziemy totalnie przeszkadzać w niszczeniu kraju. […] Tak, będziemy opozycja totalną". Obserwując dzisiejsze występy jego partyjnych podopiecznych zasiadających przy ustawionym w sejmie wigilijnym stole z pasztetem, jako daniem i nagrobnym zniczem na obrusie oraz przyglądając się pajacom z PO urządzającym na mównicy sejmowej piosenkarskie recitale i zapowiedzi pogody widzimy, że zamiast totalnej opozycji mamy wykwit totalnej głupoty i zidiocenia w wykonaniu bandy oszalałych z nienawiści politycznych wyrwikufli.
Ryszard Petru nie jest żadnym samodzielnym politycznym bytem, lecz zwykłym figurantem. Salon III RP dążący do obalenia legalnej władzy uznał, że jego facjata jest najmniej zużyta i nadaje się do zneutralizowania magdalenkowego smrodu i przerobienie go propagandowo w powiew świeżości. Należy pamiętać, że polityczna kariera Petru to rola wiecznego teczkowego. Najpierw teczkę nosił z szoferem Władkiem Frasyniukiem, a później za towarzyszem Leszkiem Balcerowiczem. Próbował też bezskutecznie dostać się do sejmu z list nieboszczki Unii Wolności. W konflikcie banków z frankowiczami opowiedział się po stronie lichwiarskiej międzynarodówki, której od lat wiernie służy. Petru to taki polityczny model na uwięzi. Ograniczają go nie tylko jego dobrze zakamuflowani szemrani pryncypałowie trzymający koniec linki, ale także jego własny szczątkowy intelekt. Krótka ławka salonu III RP sprawiła, że temu mentalnemu lokajowi o manierach dorożkarza wyznaczono rolę politycznego arystokraty. Nie dziwi, że rezultat tego posunięcia jest komiczny, a atakujący Jarosława Kaczyńskiego Petru jawi się jako mały zasmarkany gówniarz strzelający zza pleców z rurki ziarnkami ryżu w nauczyciela. Wystawiając na boisko takiego zawodnika widać wyraźnie, że w szatni drużyny III RP krzątają się już tylko sprzątaczki.
Mateusz Kijowski to właśnie taka sprzątaczka, a właściwie sprzątacz wykopnięty na boisko w myśl zasady, że z braku laku i kit jest git. Do podjęcia tak haniebnej i uwłaczającej roli trzeba było znaleźć człowieka zdesperowanego i pozbawionego jakichkolwiek zasad etycznych i moralnego kręgosłupa. Przytłoczony alimentacyjnym długiem wielbiciel drogich motocykli, markowych ciuchów oraz odlotowych gadżetów ten alimenciarz dostał swoją szansę życia i tak się zapalił do nowej roli, że i palnikiem od tego zasobnego korytka nikt go już nie odspawa. Ta ostatnia nadzieja Smolara i Michnika nawet dziś na pytanie:, z czego się utrzymuje? – odpowiada, że wspiera go rodzina. Oto zbawcą Polski i obrońcą demokracji ma być człowiek, który okradał własne dzieci i nie potrafił zapewnić utrzymania żonom i własnemu potomstwu. Tak po niemal trzydziestu latach wyglądają ostatnie wyroby wychodzące z lewackiej kuźni autorytetów, Michnika, Smolara i Sorosa.
Na koniec pragnąłbym przeprosić Jarosława Kaczyńskiego za to, że umieściłem go w towarzystwie takich szemranych typków spod czerwonej gwiazdy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że taką oto armię wysłała przeciwko niemu lewacka międzynarodówka i jej miejscowi sługusi. Napoleon mówił, że: Stado baranów prowadzone przez lwa jest silniejsze od stada lwów prowadzonego przez barana. Obrońcy III RP widocznie nie znają tej maksymy skoro postanowili, że stado antyrządowych baranów poprowadzą inne tępe wymienione wyżej barany.
Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie”
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. @Autor
Mam takie samo zdanie o J. Kaczyńskim. Tyle lat polityki nienawiści wobec niego... kto to by wytrzymał a on dodatkowo faktycznie jest mężem stanu.
I tak reflesyjnie. Zdrajcy byli pewni zwycięstwa a zaplanowana na początku grudnia wizyta R. Petru u Junkera miała zapewne być już państwowa - Petru jako wice lub premier :))))
O zdrajcach wiele juz napisałem, ale trzeba o nich mówić stale.
Pozdrawiam
Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
2. Aż 5 kup musiał rozstawić wokół prezesa
aby rozstrzygnąć konkurs zapachowy na "politycznego giganta" ;)))
Doprawdy Kokosie jesteś mistrzem!
A na powaznie:
"W III RP, kombinację zmierzającą do zdyscyplinowania grupy Tuska i wymiany ówczesnej ekipy, mógł podjąć tylko taki ośrodek władzy, który dysponował realnymi narzędziami wpływu i potrafił zapewnić mechanizmy bezpiecznego przeprowadzenia „nowego rozdania”. Bezpiecznego, a zatem takiego, które nie doprowadzi do niekontrolowanego upadku triumwiratu (politycy-oligarchowie-służby) i nie zagrozi fundamentom magdalenkowego tworu.
Dzisiejsza kondycja tzw. dobrej zmiany, wydaje się potwierdzać te przypuszczenia, a zakres celowych zaniechań i przemilczanych kwestii stanowi istotną wskazówkę.
Prezydencka zasłona nad Aneksem do Raportu z Weryfikacji WSI, nierozliczenie kadencji B. Komorowskiego i jego zaplecza ani żadnego z przestępstw poprzedniego reżimu, ignorowanie sądowych zeznań świadka Winiarskiego i innych osób zeznających w sprawie afery marszałkowej, ucieczka od tematów związanych z odpowiedzialnością ludzi „wojskówki” (szczególnie zbrodnia założycielska III RP czy afera marszałkowa), uczynienie z BBN skansenu „komorowszczyzny” oraz kontynuacja niektórych projektów politycznych poprzednika – mogą wskazywać, że środowisko byłych WSI znajduje się dziś pod politycznym parasolem ochronnym lub posiada mocne gwarancje bezpieczeństwa."
https://bezdekretu.blogspot.ca/ (9 stycznia 2017)
Wojciech Kozlowski
3. @ Wojciech Kozłowski
Nie mają żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Zero. Nic.
Teraz biegnie procedura odbierania im zabawek.
michael
4. odbieranie zabawek
wywołuje napady wscieklizny,typu tupanie,wrzaski,wycia i wołanie na POmoc bratnie siły...
a my swoje,czyli
"psy szczekają,karawana idzie dalej,do Celu :)
piątkowe pozdrowienia :)
gość z drogi