Minął rok i są podsumowania – w większości takie sobie.
Inspiracją do tych uwag był artykuł Marcina Fijołka umieszczony na portalu wPolityce, w którym wręcz zbulwersowało mnie jedno zdanie „...PiS nie zrobiło wiele, by mieć w swoich szeregach (lub choćby w szerokim zapleczu) ludzi z doświadczeniem administracyjnym, ministerialnym, z pewnym know-how, nie tylko o tym, co robić, ale i jak.”
To zdanie świadczy o tym, że pan redaktor Fijołek nie ma pojęcia o sytuacja w naszym kraju. Otóż od początku lat 90-tych ze wszystkich stanowisk kierowniczych, zwłaszcza w administracji byli usuwani ludzie, którzy mieli tzw „właścicielski stosunek do pracy”. Co to znaczy. To znaczy, że ludzie, którzy przedkładali obiektywny interes firmy, którą zarządzali, a w administracji interes państwa, nad swoje doraźne korzyści byli z systemu eliminowani. Ci co zostali to kwintesencja III RP. Tak więc nawet jeśli się jacyś porządni ludzie się zachowali to jest ich bardzo mało. W zasadzie wszyscy brali udział w demontażu naszego państwa i nie ważne czy byli związani z administracją, czy z zarządzaniem w biznesie. W związku z tym nie bardzo jest do kogo się odwoływać. Nawet jeśli znajdzie się jakieś pojedyncze osoby to na pewno nie ma grupy takich osób. Po prostu, jak się wejdzie między wrony, trzeba krakać (kraść) jak i one. Co więcej mechanizm eliminowania osób o „właścicielskim stosunku do pracy” działa do dzisiaj i do puki nie zostanie wyłączony, dopóty grupy ludzi w którym on działa muszą stać z boku, bo inaczej zostanie ten mechanizm z nami na stałe.
Ci ludzie, o których myśli Pan Redaktor Fijołek, aczkolwiek sami może nie demontowali dla własnego interesu struktur, w których funkcjonowali, ale na ten demontaż godzili się i dobrze w tym systemie funkcjonowali. Najciekawsze zaś jest to, że rzeczywiście teraz w zasadzie gremialnie odmawiają współpracy z „nowymi”. Jak nie mogą zmienić pracy, to przynajmniej publicznie krytykują nowych. I to się Panu redaktorowi Fiołkowi nie podoba, ale niesłusznie winą za ten stan rzeczy obciąża PiS. Tak jest, bo ci ludzie byli de facto jakby „bezpartyjnymi bolszewikami”. Zadowoleni z faktu, że zajmują się sprawami niezbędnymi dla funkcjonowania instytucji lub firmy i w związku z tym nie podlegają takiej presji na udostępnienie złodziejom majątku jak inni , w sumie godzili się na to, że ci inni kradli. Co więcej, im więcej „oni” kradli tym bardziej „My” byliśmy wspaniali. Uważali więc, że jeżeli PiS dojdzie do władzy, to ci którzy nie kradli zostaną za swą wspaniałość docenieni, że zaczną nadawać ton w miejscach, w których pracują, że dobra zmiana będzie polegać na tym, że ich sposób pracy zostanie upowszechniony.
Ale są dwa problemy. Pierwszy , że ci ludzie nie nadają się do „nadawania tonu”, bo nadawanie tonu jest możliwe tylko wtedy, gdy ma się odpowiednią ku temu osobowość. To nie jest tak, że ktoś, kto przez czasami kilkadziesiąt lat zachowywał się jak szara myszka i jest świetnym specjalistą od „siedzenia pod miotłą” nagle stanie się wzorem dla innych i ich za sobą pociągnie. To poważna przeszkoda, ale jest jeszcze i drugi problem, powazniejszy. Ci ludzie teraz zawiedzeni kadrami PiS`u decydują się bardzo często na odejście ze swoich stanowisk, bo nie chcą swoją pracą umożliwiać funkcjonowania tej hołocie, ale tamta im nie przeszkadzała! Tamtej nie pozbawiali swego fachowego wsparcia! Ciekawe, prawda!
Czy z tymi ludźmi może być nam po drodze?
Pan redaktor Fijołek widzi ten problem, ale go nie rozumie. Cytuje bowiem z akceptacją następujący tekst:
„Konrad Kołodziejski celnie zauważa w piątkowej „Rzeczpospolitej”:
Należy docenić ludzi – może niekoniecznie gotowych oddać życie za PiS – ale za to takich, którzy potrafią profesjonalnie, a nie tylko ideowo, wesprzeć rządzącą prawicę. Obecna polityka nierzadko bowiem zniechęca takie osoby, oddaje je w ręce opozycji, choć – przy odrobinie wyobraźni ze strony decydentów – mogliby być jeśli nie zwolennikami rządu, to przynajmniej jego życzliwymi sojusznikami. A to właśnie tacy życzliwi ludzie środka przechylają społeczną szalę sympatii, która przekłada się potem na dobry wynik wyborczy.” Podkreślenie moje.
Tak więc nawet pomijając to, że takich co „mogli by być życzliwi dla nowej władzy” jest bardzo niewielu, to niepokój powinien budzić warunkowy tryb drugiego zdania. Zdanie, że ci ludzie mogliby być życzliwi, zakłada uwarunkowanie tej życzliwości od spełnienia przez nową władzę jakichś ich postulatów, czyli Pan Redaktor Fijołek ubolewa, że nowa władza nie chce poparcia kontraktowego, bardzo bliskiego korupcji. Ja zaś nie popierałbym tego ugrupowania, gdyby się na taki układ zgodziło. Można więc też powiedzieć, że ci ludzie są zawiedzeni nową władzą, bo ta nie chce z nimi handlować ich poparciem, krótko mówiąc nie chce ich kupić a oni chętnie by się sprzedali. Ale przecież poparcie za doraźne korzyści osobiste było fundamentem tamtej władzy – prawda? Czyli, Pan redaktor Fijołek prezentuje poglądy, z których wypływa wniosek, że tak na prawdę nie chce żadnej zmiany!
Poza tym odrzucenie tych ludzi , którzy mieli „właścicielski stosunek do stanowiska” skutkowało jeszcze jednym bardzo niebezpiecznym zjawiskiem. Otóż tzw, środowiska przekształciły się w struktury o cechach mafijnych. Stało się to w ten sposób, że skoro nie można krytykować tych, co załatwiają swoje prywatne interesy sprawując funkcje oficjalne, to trzeba zwalczać tych, którzy to robią. W rezultacie prowadzi to do przyjęcia jako normy ukrywania zauważonych nieprawidłowości w działaniu kolegi, a to stwarza możliwości popełnienia grubych kantów, często o charakterze przestępczym. W rezultacie, bardzo szybko środowiska zaczyna chronić pospolitych przestępców, czyli nabierają cech mafijnych. Jeżeli do tego dodamy istniejąca od dawna hierarchię wszystkich w zasadzie środowisk, to mamy gotowy przepis na strukturę mafijną. I teraz co, PiS ma swoją „dobrą zmianę” opierać o mafie?
No chyba nie!
Czyli akurat główny zarzut Pan Fijołka jest największym sukcesem PiS`u, jest nadzieją na przyszłość.
Jak więc można podsumować pierwszy rok władzy PiS`u.
W zasadzie jeszcze jest za wcześnie na to podsumowanie, ale chyba PiS zmierza ku dobremu.
Trzeba bowiem pamiętać, o tym, że społeczeństwo i tworzone przez nie państwo to wielka struktura o olbrzymiej inercji. Zmiana kierunku , w którym ono podąża jest nie możliwa szybko. Porównać to można do motocyklisty jadącego po szosie z maksymalną dla siebie prędkością. Jeżeli kierowca dokona gwałtownego skrętu, to wywróci motor i nie dość, że się zatrzyma, to jeszcze i poobija najczęściej śmiertelnie. Tego jednak nie chcemy. Trzeba więc działać delikatnie.
Cóż robi PiS. Wszędzie gdzie to możliwe uaktywnia państwo w kierunkach do tej pory zaniedbanych. To powoduje przeniesienie środka ciężkości w pożądanym kierunku. Natomiast samo przeniesienie środka ciężkości już wymusza zmianę kierunku. Motocyklista wystarczy, że się pochyli w jedną stronę , to zaraz zacznie w tę stronę skręcać. To zaś pozwoli na stopniowe zacieśnienie skrętu. Ten manewr powoli jest robiony, że trochę za wolno, być może, ale po co ryzykować wywrotkę?
Czy to znaczy, że jest wspaniale? Nie, wręcz przeciwnie jest bardzo groźnie!
Oczywiście największym wyzwaniem jest kwestia administracji państwowej.
Obecna administracja ma swój rodowód w PRL i miała służyć imperialnym interesom Rosji. Jej głównym zadaniem było uniemożliwienie realizacji aspiracji własnych zarówno ludności jak i instytucjom polskim. Chodziło o to, by ani jeden grosz potrzebny imperium nie był wydany na potrzeby lokalne. Stąd też i cała struktura administracji jest strukturą wrogą dla ludzi i jest wyłączona spod jakiejkolwiek kontroli obywatelskiej. Również i temu służy ustawowo zagwarantowana pozycja społeczna urzędników i domniemanie prawidłowości ich działań połączone z brakiem dostępu do dokumentów przez tę administracje wytworzonych. Dodatkowo pozycja ta jest wzmacniana przez sposób działania wymiaru sprawiedliwości. Otóż panuje powszechne przekonanie, że wymiar sprawiedliwości to nie straż pożarna. Młyny sprawiedliwości podobno mielą powoli , ale konsekwentnie (sic!).
Taka pozycja wymiaru sprawiedliwości miała spowodować brak jakiegokolwiek wpływu, czy to prokuratury, czy sądownictwa na bieżące działania administracji. Chodzi o to, by wymiar sprawiedliwości nie przeszkadzał w działaniu na szkodę obywatela a co najwyżej później tę szkodę naprawiał. Żeby jednak było to trudniejsze w naszym systemie prawnym nie ma ustawowej definicji szkody. Ta jest tylko w doktrynie. Tak więc najpierw poszkodowany musiał przed sądem dowieść, że poniósł szkodę, później, że szkodę zawinili urzędnicy. Z resztą za czasów III RP zniknął z Kodeksu Cywilnego zapis art bodajże 420 lub następnego, że funkcjonariusz publiczny ponosi odpowiedzialność za szkodę, jeśli o niej wiedział lub z łatwością mógł się dowiedzieć. Teraz, bez dostępu do dokumentów wytworzonych przez sam urząd, ewentualny poszkodowany, by dochodzić swoich racji wobec urzędu musi dodatkowo udowodnić konkretnemu urzędnikowi jego winę. To jest praktycznie, bez dostępu do dokumentów, nie możliwe.
Cóż więc zrobić. Otóż jedyną drogą jest skarga do nadzoru politycznego, ten bowiem ma ustawowy dostęp do dokumentów i może udowodnić winę konkretnego urzędnika. Nie może jednak tego zrobić urzędujący minister, bo do niego drogą służbową żadna skarga nie dotrze. Jeśli składamy skargę do urzędu i adresujemy ją do ministra, to skarga ta dociera do biura ministra, którego pracownicy wcale jemu nie podlegają, tylko podlegają dyrektorowi generalnemu. Zgodnie z procedurami taka skarga wraca do komórki, na którą została wniesiona ze skutkiem oczywistym i minister nawet nie wie, że wpłynęła. Dopiero, gdy sprawa trafia do sądu to zajmuje się nią departament prawny, który nie podlega dyrektorowi generalnemu. Ale jak złożyć pozew do sądu jak się nie ma dowodów?
Jedyną więc drogą jest uruchomienie polityków, którzy jako posłowie mają prawo zawiadomić konkretnego ministra o problemie i wtedy on może zażądać dokumentacji, zlecić jej ocenę departamentowi prawnemu i podjąć właściwą decyzję. Można powiedzieć, że przecież nie ma obowiązku funkcjonować w takiej strukturze organizacyjnej, że może ją zmienić, ale nie jest to prawda. Przymus funkcjonowania w takiej strukturze wynika z przepisów o służbie cywilnej, która określa zakres obowiązków urzędniczych. Niby można zmienić i tę ustawę, ale nawyków tak łatwo się nie zmieni i sama zmiana ustawy nic nie da. Z resztą skąd wziąć nowych urzędników?
W brew pozorom nie jest to sytuacja bez wyjścia. Ponieważ urzędnikowi jest wszystko jedno jaką decyzje podejmuje, więc może podejmować i prawidłowe pod warunkiem jednak, że będzie się bał podjąć decyzję nieprawidłową. Należy więc raczej przymusić tych urzędników, którzy są do właściwej pracy.
Jak to zrobić? Dokładnie tak samo jak z wyborami do Sejmu. Przecież to co się stało to nic innego jak pominięcie pośredniego szczebla decyzyjnego w naszym społeczeństwie. Tym pośrednim szczeblem były tzw media. Sposób wyboru władz był do tej pory taki, że ludzie mający ambicje polityczne aspirowali o poparcie do mediów, a te jeśli tego poparcie udzieliły, przedstawiały kandydata szerokie opinii publicznej i ta wiedział na kogo głosować. Czyli media i tzw układ dokonywały preselekcji kandydatów wg swoich kryteriów. Były nieodzownym pośrednikiem między sferą polityczną a elektoratem. PiS pominą pośredników i nawiązał łączność bezpośrednio z elektoratem. Podobną sytuację mamy w kwestii administracji państwowej. Tu również interesant nie ma dostępu do osoby decyzyjne i na taki kontakt musi mieć zgodę urzędnika. Trzeba więc stworzyć możliwość obejścia biura w kontakcie z podejmującym decyzje ministrem, wojewodą czy innym politykiem sprawującym funkcje administracyjne.
W tym celu należy stworzyć swego rodzaju by pass informacyjny. Do tego powinni być zobowiązani posłowie. Poseł mający bezpośredni kontakt z ludźmi interweniuje na bieżąco we właściwych urzędach uruchamiając bliskich nam szefów i nawet posłowie nie uchylają się od takiej funkcji społecznej. Jednak do skutecznego działania w tym zakresie nie wystarczy mu jeden asystent i kilku wolontariuszy. Musi mieć całkiem pokaźne i sprawnie zarządzane biuro, a to kosztuje. Musi przecież każdy taki wniosek obywatelski sprawdzić pod względem prawnym i faktycznym, by nadać mu bieg . W ten sposób powstał by zalążek nowej struktury administracyjnej, która co prawda nie zastąpi urzędów ale na pewno może wywrzeć na nie presję i zmusić do prawidłowego działania. Popaganda zaś wbiła ludziom do głowy, że posłowie nic nie robią i szkoda na nich każdej złotówki. A co mogą robić jak nie mają budżetu?
Tak więc wbity ludziom do głów stereotyp nie pozwala na szybkie interwencje w sferze urzędowej i co więcej obecnie nie ma klimatu do takiej zmiany. Zresztą nawet po naszej stronie są ciągłe protesty, ze ten czy ów „przytulił jakiś budżet”, jak więc stworzyć alternatywną strukturę spinającą społeczeństwo w jedną całość z pominięciem administracji?
Przekonanie ludzi do potrzeby takiej zmiany jest teraz podstawowym zadaniem dla „drugiego obiegu”. Udało się nam stworzyć bezpośrednią komunikację między zwykłymi ludźmi a politykami i dzięki temu wybrani przez nas politycy mogli wygrać wybory. Teraz musi doprowadzić do zinstytucjonalizowania tego by pass`u informacyjnego, ale jak na razie tego w zasadzie nie robimy i nie dla tego, że nie chcemy. Głównie dla tego, że jeszcze zajmujemy się przede wszystkim tymi sprawami co dotychczas, mimo że czasy się zmieniły. I to jest problem.
- UPARTY - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. @UPARTY
takich redaktorów Fijołków "wujków dobra rada" jest w gronie "komercyjnie niepokornych" dużo więcej. Samozwańcze autorytety wygadują te same brednie od lat, ale NIE MAJĄ ŻADNEJ RECEPTY ani pomysłu na prawdziwe zmiany, poczynając od samych siebie. Tylko roszczenia.
Taki pierwszy lepszy jak Fijołek Witold Gadowski
http://wpolityce.pl/polityka/316132-naczelnikowi-stacji-p-powtarzanie-w-...
Mamy dziś przy władzy kilka kategorii ludzi: ideowi, ale niezbyt rozgarnięci; cwaniaki gotowe schrupać najgorsze pomadki, byle podawane były z odpowiedniej ręki (tych niestety cała chmara obsiadła Warszawę jak muchy niemiłą substancję); zadufki odporne na wiedzę i rozumienie spraw (wcale liczna gromadka) i zwykli geszefciarze, którzy każ- demu wcisną swoje byle co, aby tylko wydusić z budżetu państwa ile tylko się da. Jak widzicie, fachowych ideowców nie wymieniłem, bo są jak wymierający gatunek i tam, gdzie jesz- cze się uchowali, muszą być chronieni wyjątkowo skrzętnie. Zachodzi pytanie, a stawia je sobie wielu rodaków, czy „Naczelnik” o tym nie wie? Czy, jak zawsze, sprawdzi się stara bajka o dobrym carze i złych bojarach? Jeśli „Naczelnik” nie wie, to znaczy, że szczelnie otoczył go kokon pochlebców i załatwiaczy.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Ten Fijolek
podpadl mi od pierwszego wejrzenia. Co jakis czas rzucalem jego nazwiskiem.