Janusze muzealnictwa. Rzecz o Muzeum II WŚ

avatar użytkownika Podhorski

List otwarty w odpowiedzi na artykuł dr. Janusza Marszalca z Muzeum II Wojny Światowej


            Czytając kolejną wypowiedź dr. Janusza Marszalca zamieszczoną w "Dzienniku Bałtyckim", a będącą odpowiedzią na mój wywiad udzielony tej gazecie: http://www.dziennikbaltycki.pl/historia/a/mariusz-wojtowiczpodhorski-westerplatte-musi-odzyskac-wyglad-pola-walki-rozmowa,10532240/  [tu pełna treść: http://www.podhorski.pl/doc/Dziennik_Baltycki_13_08_2016_str6_7.pdf] mogę już jedynie z politowaniem pokiwać głową. Wszystkie wypowiedzi, czy to prof. Pawła Machcewicza, czy też jego pracowników: Majewskiego, Wnuka, Szkudlińskiego, Daniluka i innych, od 8 lat zawsze są w tonie ex cathedra, pełnym pychy, arogancji i wycieczek osobistych od których nigdy nie mogą się powstrzymać bez względu na to, czy ich adwersarzami będzie premier, profesor czy też dziennikarz. Przykładów na przestrzeni ośmiu lat jest dziesiątki albo i setki wliczając w to komentarze pracowników Muzeum II WŚ w internecie.
             Być może ta wyjątkowa arogancja wynika z niegasnącego przeświadczenia, że ich projekt Muzeum II WŚ jest nadal najważniejszy dla Polski i nic nie może się równać z ich naukowym geniuszem, a wszystko inne to marność i pył. Nieważne, że przykładowo w serwisie internetowym Muzeum II WŚ o Westerplatte, zrobionym nieudolnie i w pośpiechu, odnajdujemy wiele merytorycznych błędów. Ważne, żeby dziennikarza, który ośmielił się o tym napisać, próbować publicznie poniżyć i "sprowadzić do parteru", jak to na łamach "Dziennika Bałtyckiego" próbował zrobić dr Jan Szkudliński.

            Nie widać po zachowaniu wyżej wymienionych osób by dostrzegły zmiany jakie wokół nich zaszły. Im nadal wydaje się, że prof. Machcewicz, do niedawna pełniący de facto dwie te same funkcje i pobierający dwie kilkunastotysięczne pensje za tą samą pracę - pełnomocnika premiera ds. powołania muzeum i dyrektora owego muzeum - nadal jest osobą której w pas kłaniać się będą i w podskokach usługiwać pracownicy wszystkich gabinetów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Kalisz a sprawa radzieckiego samochodziku

"Wszechwiedza i nieomylność" pracowników Muzeum II WŚ widoczna jest choćby tylko na tym jednym przykładzie metalowego samochodzika rzekomo pochodzącego ze zbombardowanego Kalisza w 1939, a tak naprawdę wyprodukowanego po wojnie w ZSRS. Nie wystarczą opracowania naukowe (nieistotne dla panów Machcewicz, Marszalca i Szkudlińskiego, bo nie napisane przez nich) stwierdzające, że w 1939 r. żadnego bombardowania tego miasta nie było, a miasto zostało zajęte przez Niemców bez walki. Oni będą stanowczo twierdzić, że bombardowanie było, dotyczyło kilku domów i na pewno z któregoś z tych domów pochodzi owa zabawka. Nie wystarczą porównania ze zdjęciami innego egzemplarza samochodzika-zabawki zamieszczonego w rosyjskim portalu poświęconym zabawkom z czasów ZSRS. Oni dalej będą twierdzić, że to nie ZIS-150 tylko przedwojenny model Chevroleta, więc mógł się znaleźć w 1939 r. w (zbombardowanym) Kaliszu... Rzetelny naukowiec i historyk, jak i każdy rozsądnie myślący człowiek, powiedziałby "sprawdzam" i zaprosił właściciela samochodzika kupionego na Allegro w dziale "Zabawki z PRL" celem porównania. A jeśli konfrontacja okazałaby się niekorzystna dla Muzeum II WŚ to z honorem przeprosiłby wszystkich za omyłkę.

Ale czy to tylko o mały metalowy samochodzik chodzi? Kolejny przykład to amerykański hełm, który wg naukowców z Muzeum II WŚ był identyczny z tym jaki używali Amerykanie podczas D-Day. Błyskawicznie eksponat ten został przez internautów rozpoznany jako produkcji powojennej, dodatkowo pełen przeróbek, a więc nie posiadający szczególnej wartości muzealnej. Z miejsca padła odpowiedź ze strony historyków Muzeum II WŚ, iż nie ważne, że powojenny i z przeróbkami, ważne że jest to "symbol".

"Symbole" pozaepokowe 

"Symbolem" okazał się również czołg T-34/85, który miał być wojennym weteranem, a po umieszczeniu kilkanaście metrów pod ziemię stwierdzono, że jest produkcji powojennej. Ale widać szczegóły i kontekst zabytku nie są ważne, ważny jest "symbol". Symbolem ma być np. włoski Fiat 508C Balilla. Co ten pojazd wniósł szczególnego dla historii II w.ś.? Czy nie bardziej wartościowy dla narracji byłby legendarny Jeep Willys obecny na wszystkich frontach II w.ś., który był także użytkowany przez polskich żołnierzy (a również i wroga)? Ale można oczekiwać, że i w tym wypadku, w swojej kolejnej suplikacji, dr Marszalec ogłosi, że Fiat  ma symbolizować np. narodziny włoskiego faszyzmu albo cierpienia ludności cywilnej we Włoszech.

            Kolejnym "symbolem" w Muzeum II WŚ ma być połówka (tak!) repliki Stukasa. I tak dalej i tak dalej bez końca.    

            Realizowana wizja ekspozycji kosztującej prawie kilkadziesiąt milionów złotych według której prawdziwe pamiątki i zabytki są tylko dodatkiem do styropianowo-kartonowej narracji z dodatkami z papier-mâché oraz setkami tabletów jest jak widać nadal aktualna. Nie zmienia tego rosnąca liczba muzealiów, z których większość przekazana przez darczyńców powinna trafić do Muzeum Historii Polski albo Muzeum Wojska Polskiego, gdzie znalazłaby miejsce na ekspozycji, a nie do magazynów muzeum panów Machcewicza i Marszalca.

            Muzeum II WŚ to jest rzeczywiście jeden symbol - wyjątkowej nieudolności w kierowaniu budową i nie liczeniu publicznych pieniędzy wydawanych na pseudomuzealne i pseudohistoryczne fanaberie garstki ludzi związanych z Donaldem Tuskiem. "Przedstawiciele muzeum zapewniają, że prace na budowie postępują zgodnie z harmonogramem" - taka informacja przewija się od kilku lat w mediach. Ten "harmonogram" wygląda tak, że otwarcie muzeum opóźniło się o co najmniej 3 lata, a koszty wzrosły o ponad 200 milionów.  Trwająca od kwietnia obrona Muzeum II WŚ przez dyrekcję i jej pracowników przypomina raczej walkę o własne stołki i obronę "prywatnego folwarku".

            Kolejnym zatrważającym działaniem kierownictwa Muzeum II WŚ jest odmowa propozycji przyjęcia do swoich zbiorów niezwykle cennego znaleziska, wraku bombowca Douglas A-20 Havoc wydobytego z dna morza koło Władysławowa w 2014 r. Dyrekcja odmówiła propozycji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków argumentując m.in., że już jeden samolot mają w postaci modelu samolotu Ju-87 Stuka (!). To rzecz niesłychana w świecie, by muzeum odmówiło przyjęcia niezwykle cennego zabytku, jakim jest jeden z szesnastu zachowanych samolotów tego typu, dodatkowo z wyraźnym kontekstem związanym z celem dla jakiego powstało Muzeum II WŚ. Wrak bombowca trafił ostatecznie do Muzeum Lotnictwa w Krakowie, którego dyrektor powiedział, że będzie to „perełka w jego muzeum”. No cóż, cenniejszą „perełką” dla dyrektora Machcewicza jest jak widać model Stukasa jaki będzie miał w swoim muzeum. Ciekawe jaki jest koszt budowy tej połówki kartonowo-styropianowego Stukasa wystającego ze ściany? Warto będzie to wkrótce porównać choćby z kosztami budowy przez PZL Mielec pełnowymiarowej repliki-modelu sylwetkowego słynnego polskiego bombowca PZL-37 Łoś.

            Ale Douglas A-20 to nie jedyny przykład. W październiku 2010 r. Międzynarodowa Agencja Poszukiwawcza zwróciła się do dyrekcji Muzeum II WŚ z propozycją rozważenia projektu wydobycia U-Boota typu VIIC (U-272) leżącego nieopodal Helu polskimi siłami, deklarując jednocześnie gotowość daleko idącej pomocy ze strony MAP oraz jej współpracowników. Wrak okrętu po wydobyciu i konserwacji znalazłby się właśnie w Muzeum II WŚ stanowiąc światową atrakcję przyciągającą turystów i jednocześnie będąc największym i najcenniejszym eksponatem. Po miesiącu prezes MAP otrzymał jednozdaniową (!) odpowiedź od pana dr. Marszalca, w której oświadczył, że Muzeum II WŚ nie jest zainteresowane tym projektem. Rezygnacja lekką ręką z możliwości zdobycia arcycennego zabytku, bez cienia próby pozyskania tak unikatowego eksponatu, to kompromitacja muzealnika i historyka, jak stwierdził Włodzimierz Antkowiak, honorowy prezes Stowarzyszenia na Rzecz Ratowania Zabytków Kultury Europejskiej w Polsce. No cóż, widać lepiej aby największym i jedynym eksponatem pokazującym Bitwę o Atlantyk w Muzeum IIWŚ była „symboliczna” torpeda G7a, wypożyczona zresztą z Muzeum Marynarki Wojennej.

  Sherman zalany betonem

          Sprawa Shermana Firefly, głośna w całej Polsce, to koronny przykład „zamordowania” bezcennego zabytku. Czołg, sprowadzony jako wrak, został siłami pasjonatów doprowadzony do całkowitej rekonstrukcji i stanu umożliwiającego mu samodzielną jazdę. To jedyny Sherman Firefly „na chodzie” w Europie. Już tylko ten fakt powinien spowodować zmiany polegające na tym, że czołg ten powinien znaleźć się poza gmachem Muzeum II WŚ po to, by móc prezentować się w pokazach dynamicznych, uczestniczyć w defiladach, czy inscenizacjach historycznych. Jaką wspaniałą atrakcją byłby pokaz dynamiczny tego czołgu przed gmachem muzeum! To mógłby być „Sherman Day” na wzór słynnego „Tiger Day” w muzeum w Bovington na który przyjeżdżaliby turyści i pasjonaci historii oraz militariów nie tylko z całej Polski. Jednak dla panów Machcewicza i Marszalca cenniejsze dla tego zabytku, było „zatopienie” go w „betonowej trumnie”, kilkanaście metrów pod powierzchnią ziemi na samym dnie piwnic muzeum, bez możliwości wydobycia tego eksponatu w przyszłości. Jak można było zaprojektować scenariusz ekspozycji tak, by nie było najmniejszej możliwości elastycznych zmian polegających na umieszczeniu w gmachu nowych zabytków lub umieszczenia ich poza muzeum?

            Trzeba napisać wprost, że Polsce nie jest potrzebne Muzeum II WŚ, jakie wymyślił sobie prof. Machcewicz i jego wspólnicy. Jakie to ma być muzeum, z jaką narracją i przekazem widać od samego początku – od podkreślania, że „nie będzie to muzeum chwały oręża polskiego”, czy też wielokrotnie podkreślanego przez prof. Machcewicza osobistego, negatywnego stosunku do nazwy „Żołnierze Wyklęci”. I widać to też w projektowanej ekspozycji mimo naprędce wprowadzanych „spolszczających”uzupełnień, które robiono tuż po wygranych przez Pana Prezydenta Dudę wyborach, a przyspieszonych po wygranych przez PiS wyborach jesienią w 2015 r.

            Polsce potrzebne jest Polskie Muzeum Wojny pokazujące udział Polaków w I i II w.ś., bo obu tych konfliktów nie da się oddzielić zgodnie z tym o czym pisze coraz więcej historyków. Takie muzea o takiej narodowej i patriotycznej narracji są na całym świecie od Imperial War Museum, przez Łotewskie Muzeum Wojny, aż po Muzeum Wojny w Papui-Nowej Gwinei. Pokazać całą II w.ś. w jednym muzeum jak chce to zrobić prof. Machcewicz i spółka to tak jakby spróbować wydrukować cały internet. Życzę powodzenia.

Muzealni homofobi        

           Zastanawia mnie też dziwna obsesja panów Machcewicza, Marszalca czy Szkudlińskiego w bezustannym, ciągnącym się od 7 lat atakowaniu mojej książki, jedynej jak dotąd monografii walk o Westerplatte i wytykaniu jednej jedynej informacji z tezą o możliwych słabościach mjr. Henryka Sucharskiego? Dodatkowo z lubością wbrew prawdzie głoszą jakoby cała książka jest temu poświęcona, jak i rzekomej zdradzie mjr. Sucharskiego. W żadnym miejscu w książce o tym nie piszę. A gdyby nawet teza i relacje o tym, że mjr. Sucharski miał słabość do swojego ordynansa (nauczyciel też może mieć słabość do ucznia, ale nie świadczy to o tym, że jest pedofilem) się potwierdziła to co? Czy mają z tym faktem jakieś problemy? Chyba już powinni dorosnąć do konstatacji, że jakiekolwiek preferencje seksualne nie mają zwykle żadnego wpływu na zachowania człowieka na wojnie. A ciągłe poruszanie tego nieistotnego w gruncie rzeczy problemu (jeden przypis) świadczy tylko o ich homofobii.

           Dr Marszalec i dr Szkudliński kwestionują więc tylko i wyłącznie informację zawartą w jednym przypisie, na jednej stronie mojej książki. Gdzie ich obiektywna recenzja ocena pozostałych 660 stron i 2698 przypisów? Prawdziwy badacz i historyk ma odwagę dyskutować i przedstawiać rzeczowe kontrargumenty. Czyżby ich zabrakło lub zabrakło odwagi do dyskusji z „badaczem-amatorem”? Przez 7 lat nikt nigdy z Muzeum II WŚ nie poprosił mnie o oryginały dokumentów i relacji z których korzystałem podczas pięciu lat pracy nad monografią. To kolejny bardzo wymowny szczegół. Jeśli moja publikacja jest tak zła to dlaczego pracownicy Muzeum II WŚ m.in. podczas Nocy Muzeów na Westerplatte korzystają z informacji zawartych tylko w mojej książce przekazując je zwiedzającym? I skoro moja książka do której napisania namówił mnie prof. Paweł Piotr Wieczorkiewicz (niestety nie zdążył jej przed śmiercią zrecenzować) jest tak zła, to czemu historycy z Muzeum II WŚ nie napisali lepszej? Dysponując corocznie milionami na badania naukowe (tak samo jak na zakupy muzealiów) i mając 7 lat czasu, chyba nie było problemem mając tak „doświadczony” zespół historyków i naukowców przygotować publikację dotyczącą obrony Westerplatte lepszą i rzetelniejszą? Ale widać ważniejsze było przygotowanie takich „polskich” i „patriotycznych” publikacji jak „SS w Gdańsku” i korzystać z cudzego dorobku naukowego. Przy okazji: czy pan Szkudliński odpowiedział już na list otwarty historyka Krzysztofa Dróżdża związany z oskarżeniem dr. Jana Szkudlińskiego i dr. Andrzeja Drzycimskiego właśnie o korzystanie z dorobku naukowego pana Krzysztofa Dróżdża dotyczącego ustalenia nazwisk nieznanych Obrońców Westerplatte? [temat tu: http://forum.dobroni.pl/f/westerplatte-renowacja-tablic-list-otwarty-do-dy/87535 oraz tu: http://www.blogmedia24.pl/node/68816]

Budżety 

              Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 zostało powołane po uchwaleniu budżetu na 2016 r. i dysponuje minimalnym budżetem na 2016 r. w kwocie nieprzekraczającej 2 mln zł. Jak się to ma do kilkudziesięciu milionów rocznie dla Muzeum II WŚ i żałosnego skarżenia się dr. Marszalca w mediach, że jego muzeum dostanie tylko 20 mln na funkcjonowanie? Przy okazji: rzadko wspomina się w mediach o tym, że Muzeum II WŚ kosztować będzie ponad pół miliarda złotych, ale jeszcze rzadziej wspomina się o tym ile „dziesiąt” milionów pochłonie rocznie utrzymanie tej bizantyjskiej instytucji? Bo w to, że zarobi ona na sprzedaży biletów nikt oczywiście nie wierzy, także panowie Machcewicz i Marszalec.

Jak pominąć dorobek innych?            

             Dyrekcja Muzeum II WŚ, w szczególności dr Marszalec, przy każdej pojawiającej się możliwości z uwielbieniem podkreślają jak niewiele znaczy i jak wiele dzieli Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte od ich Muzeum II WŚ. Rzeczywiście różnic jest sporo. Przede wszystkim od budżetu Stowarzyszenia wynoszącego zero przy kilkudziesięciu milionach rocznie w Muzeum II WŚ, a na postrzeganiu Polskiej Historii kończąc. Dziwi tylko fakt zaproszenia mnie w 2008 r. do gabinetów Muzeum II WŚ na rozmowę z panami Machcewiczem i Marszalcem, którego głównym tematem było życzenie, by wszystkie zbiory Stowarzyszenia zostały przekazane bezpłatnie do Muzeum II WŚ, „które przejmuje Westerplatte i rola Stowarzyszenia już się skończyła”. Nie było rozmowy o prowadzeniu przerwanych przez wybory w 2007 r. prac rewitalizacyjnych i rewaloryzacyjnych na półwyspie. Interesowało ich wyłącznie przejęcie unikatowych zabytków Stowarzyszenia w tym m.in. trzech armat, zbioru porcelany z Kasyna na Westerplatte i wielu innych pamiątek. Dziwić też może, że później pan Marszalec wielokrotnie dyskredytował wartość zbioru Stowarzyszenia, mającym największe w Polsce archiwalia, gromadzone właśnie pod kątem budowy Muzeum Westerplatte, do czego Stowarzyszenie zostało zobowiązane w testamencie ostatniego Obrońcy Westerplatte mjr. Ignacego Skowrona zmarłego w 2012 r. (przy okazji: Muzeum II WŚ na pogrzeb Ostatniego Obrońcy Westerplatte nie oddelegowało nawet jednego pracownika). Dlaczego więc wcześniej zależało panu Marszalcowi na ich przejęciu przez Muzeum II WŚ?

            Od tego momentu zaczęła się nie tyle niechęć ile wrogość do wszystkiego co związane jest ze Stowarzyszeniem oraz moją osobą. Wyraźnie było to widać choćby w 2009 r., kiedy w imieniu Stowarzyszenia ówczesny Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków zaproponował wicedyrektorowi dr. Majewskiemu pomoc i współpracę ze strony Stowarzyszenia, choćby w bezpłatnym użyczeniu armat wz. 02 i wz. 36 dla uświetnienia uroczystości rocznicowych 70 rocznicy wybuchu II w.ś. Odpowiedź pana Majewskiego dała do zrozumienia, że na Westerplatte nie ma już dla Stowarzyszenia miejsca.

            Pan dr Marszalec uwielbia stale zaznaczać jak niewiele Stowarzyszenie zrobiło dla Westerplatte przez 8 lat. Stowarzyszenie, nie mogąc kontynuować prac rewaloryzacyjnych i rewitalizacyjnych, przede wszystkim skupiło się na monitorowaniu stanu zabytków na Westerplatte oraz gromadzeniu zabytków, pamiątek i archiwaliów, w tym dokumentacji potrzebnej do dalszej kontynuacji projektu budowy Muzeum Westerplatte, największego marzenia Westerplatczyków.

            Pokazując różnice: Muzeum II WŚ posiada zaledwie jeden album z archiwalnymi fotografiami z Westerplatte. Stowarzyszenie przez ostatnich 8 lat pozyskało ich siedem i niemal wszystkie z niepowtarzającymi się zdjęciami. O zakupionych pojedynczych fotografiach nie wspominając, które są niezwykle cenne nie tylko dla pokazania historii obrony Westerplatte, ale i dla projektu rewaloryzacji półwyspu.
            Ciekawe jak wyglądać będzie ekspozycja w Muzeum II WŚ poświęcona symbolicznemu miejscu rozpoczęcia konfliktu jakiemu jest poświęcone całe to muzeum? Czy kilkanaście przedmiotów związanych z Westerplatte jakie posiada Muzeum II WŚ będzie wystarczającą ilością do zbudowania narracji o pierwszej bitwie Kampanii 1939 roku? Czy prawdziwe pamiątki i zabytki zostaną zastąpione przez elementy scenograficzne?

            W mojej opinii Muzeum II WŚ utworzone zostało wyłącznie dla celów politycznych i spełnienia osobistych ambicji Donalda Tuska, który chciał mieć swoje „własne” muzeum – większe i nowocześniejsze niż „muzeum Kaczyńskiego”, czyli Muzeum Powstania Warszawskiego. Dla polskiej polityki historycznej nie było i nie ma dalej żadnej potrzeby, by Muzeum II WŚ z narracją pana Machcewicza powstało. Nawet w 2008 r. nie było wiadomo co dokładnie pokazywać ma to „tuskowe muzeum” poza niemiecką wizją historii II w.ś. Stąd początkowe pomysły na nazwę m.in. „Muzeum Wojny i Pokoju” i inne nazewnicze dziwolągi. Dopiero z czasem wymyślono „Muzeum II WŚ”, a odpowiedzialni za tą instytucję nawet nie potrafili zabezpieczyć właściwego adresu internetowego. Bo do czego nawiązywać ma bowiem internetowy adres muzeum1939.pl?

Janusze polskiego muzealnictwa            

          Każda jakakolwiek negatywna uwaga zwrócona w kierunku Muzeum II WŚ powoduje  błyskawiczne pojawienie się panów Pawła Machcewicza i Janusza Marszalca w mediach. Gorączka i panika jaką u nich widać musi wpływać ujemnie na ich samopoczucie. Osiem lat temu wszczęli wojnę i może w końcu dociera do nich to, że już dawno ją przegrali stając się januszami polskiej historii i muzealnictwa. Co jest i straszne i śmieszne. 

Mariusz Wójtowicz - Podhorski

p.o. dyrektora Muzeum Westerplatte i Wojny 1939

http://www.dobroni.pl/foto_news/leczenie-na-wtte.jpg

Na zdjęciu:  Gabloty Muzeum II WŚ na Westerplatte, które kosztowały milion złotych. Zaledwie kilka z nich z około pięćdziesięciu opowiada o obronie z 1939 roku. Te na zdjęciach zniszczyły historyczny krajobraz i zakłóciły harmonijny układ przestrzeni przedpola placówki "Fort" mata Rygielskiego. Tu Polacy zatrzymali niemieckie natarcie w 1939 r., w tym miejscu prawdopodobnie poległ leg. Mieczysław Krzak. Dziś w tym miejscu dowiemy się z gablot o XIX w. niemieckim kurorcie wypoczynkowym na Westerplatte i plażowej modzie tamtego okresu...


 

5 komentarzy

avatar użytkownika guantanamera

1. Oni mają

inny harmonogram. I tamtego się trzymają.
Po prostu.

avatar użytkownika Maryla

2. To obca prawdzie i interesom Polski narracja historyczna

napisana na Czerskiej i Okolicach.


Dyrektor powstającego Muzeum II Wojny Światowej Paweł Machcewicz i jego "pamięć historyczna".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Adamowicz blokuje


Adamowicz blokuje rewitalizację Westerplatte. Wójtowicz-Podhorski: "To jest jego wojna przeciwko prezydentowi…

Uważam, że z takim człowiekiem jak Adamowicz nie warto
rozmawiać, bo jasno już określił swoją rolę wobec Polski i polskiej
historii. To jest jego wojna przeciwko Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych RP,
czyli Prezydentowi Polski i Ministrowi Obrony Narodowej oraz całemu
polskiemu rządowi

—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Mariusz Wójtowicz-Podhorski,
kierownik Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 - Oddziału Muzeum II Wojny
Światowej w Gdańsku.

wPolityce.pl: Jaki był przez lat
i jest obecnie stosunek prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza
do upamiętnienia Westerplatte i jego obrońców?

Mariusz Wójtowicz-Podhorski:
Adamowicz uważa się w tej chwili za obrońcę Westerplatte. Trzeba jednak
podkreślić, że  miał jej obrońców w wielkim poważaniu, poprzez
lekceważenie tego, że są honorowymi obywatelami Gdańska. Nawet
na tablicach przy budynku koszar, gdzie są upamiętnieni, przez wiele lat
były błędy, nie uzupełniano informacji kto z nich żyje, a kto już
zmarł. W Gdańsku, gdy mówi się o Westerplatte w tej chwili pokazuje się
historie kurortów. Podkreśla się też cały czas rolę Guntera Grassa,
byłego SS-manna. Ciekawe, w jaki sposób miasto będzie chciało honorować
zmarłego przedwczoraj Brunona Zwarę, który „walczył” z Grassem.

Czy Paweł Adamowicz interesował się losem Westerplatte i wspierał Pana dążenia do jego rewitalizacji?

Nie.
Moje początki kontaktów z Adamowiczem przypadają na rok 2003. Miałem
już wtedy swoje pierwsze publikacje w magazynie „Odkrywca” na temat
tego, jak Westerplatte niszczeje, jaki panuje tu marazm i powolne
zapomnienie przy obojętności gdańskich urzędników i muzealników. Wraz
z kolegami zacząłem wówczas tworzyć Stowarzyszenie Rekonstrukcji
Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Wysłaliśmy
do Adamowicza list otwarty wraz z kilkunastostronicowym projektem,
co należałoby prostymi środkami zrobić na Westerplatte, żeby zadbać
o to miejsce. Chodziło głównie o prace związane z zielenią
i zabezpieczenie Placówki Fort, która była wówczas zalana
nieczystościami. Sam Adamowicz, przyciśnięty przez dziennikarzy,
przyznał wtedy, że przez ostatnie lata zaniedbał Westerplatte. Nigdy nie
dostaliśmy jednak odpowiedzi na list z listopada 2003 roku. Pytałem
w jego sekretariacie, gdzie powiedziano mi, iż nigdy taka przesyłka nie
dotarła. Nigdy też Adamowicz nie był zainteresowany jakimś spotkaniem,
żeby porozmawiać o Westerplatte, a on sam traktował nas, pasjonatów
polskiej historii, z nieukrywaną niechęcią i wrogością.

Czym to mogło być spowodowane?

Z miejsca
zostaliśmy postawieni w przeciwnym narożniku jako niebezpieczni dla
Adamowicza ludzie, którzy chcą na Westerplatte robić jakieś dziwne
rzeczy. Napuszczono na nas również Muzeum Historyczne miasta Gdańska,
dzisiejsze Muzeum Gdańska oraz postawiono wobec nas zawodowych
historyków i muzealników, którzy na Westerplatte też nic nie robili.
Tymczasem Placówka Fort, to świetny przykład inicjatywy społecznej. Jako
stowarzyszenie, we współpracy z ludźmi i firmami, które chciały nam
pomóc, wyremontowaliśmy ten zabytkowy obiekt, którym w 1939 roku
dowodził mat Bernard Rygielski. Gdy zaczął się zainicjowany przeze mnie
proces rewitalizacji i podjęty został projekt budowy Muzeum Westerplatte
przez pana ministra Sellina, w Placówkę Fort zainwestowano ponad 100
tys zł., które zostały zmarnowane przez PO. 1 września 2007 r. „Fort”
został uroczyście otwarty po remoncie i przygotowany do całorocznego
zwiedzania. W 2008 roku zostaliśmy zmuszeni do tego, żeby ten zabytek,
który w 2006 roku udostępnił nam wojewódzki konserwator zabytków,
opuścić. Konserwator, przyciśnięty po zmianie władzy w 2007 roku przez
Muzeum II Wojny Światowej, czyli pana Machcewicza i Adamowicza
powiedział nam, że musimy oddać klucze.

Co stało się z Placówką Fort?

Zabytek
opuściliśmy i do tej pory stoi zamknięty. Zanim to nastąpiło zdążyliśmy
wypompować stamtąd ponad 30 ton nieczystości, w czym Adamowicz rzecz
jasna nam nie pomógł. Obiekt został ponownie zalany i niszczeje, cała
instalacja elektryczna została rozkradziona, odwodnienie zniszczone.
To jest taki przykład marnotrawstwa. Nikt go nie może teraz zwiedzać,
a wcześniej co weekend, oprowadzaliśmy turystów po „Forcie”. Pan
Adamowicz jest tego świadomy, ale w ogóle się tym nie przejmuje.
Wspomnę, że organizowaliśmy też różnego rodzaju pikniki historyczne, czy
uroczystości związane z datami związanymi ze Składnicą. Były pokazy
rekonstruktorów, a ze Szwecji sprowadziłem trzy armaty, jakie były
w 1939 roku na Westerplatte. Wtedy na ruinie koszar, na trzymetrowym
maszcie, zawieszaliśmy biało-czerwoną flagę. Żeby tam wejść, trzeba było
mieć drabinkę i ryzykowało się poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Ale
warto było się poświęcić, by polska flaga na koszarach, jak przed wojną,
dumnie powiewała. Kolejnego dnia już jej nie było. Znajdowaliśmy polską
flagę podartą a maszt, do której ją mocowaliśmy, wygięty. Ktoś
fatygował się na górę, ryzykując również zdrowiem lub życiem,
by ją zerwać. Ktoś też od kilku lat dewastuje na gdańskich cmentarzach
groby Obrońców Westerplatte. To są sprawy, o których się specjalnie
głośno nie mówi.

Po zamknięciu placówki walczył Pan nadal o ratowanie Westerplatte?

Tak,
korespondencja była dalej prowadzona. Już nie z Adamowiczem, ale
z dyrekcją Muzeum II Wojny Światowej, które według oficjalnych
ówczesnych informacji przejęło teren Westerplatte. Adamowicz
to człowiek, który chyba nigdy nie pojawił się na ulicy Kładki, gdzie
w Victoriaschule Niemcy urządzili miejsce kaźni Polaków. Tam przez lata
nigdy nikt z Urzędu miasta nie składał kwiatów. Miejscem omijanym przez
Urząd Miasta jest także Cmentarz Ofiar Hitlerowskich na Zaspie czy
Cmentarz Obrońców Westerplatte. Nie wiem czemu od lat nie jest także
organizowana msza święta przy tym Cmentarzu na Westerplatte. Przez długi
czas musieliśmy walczyć o to, żeby w ogóle wisiała tam biało-czerwona
flaga. Szczęście, że projekt budowy Muzeum Westerplatte został w 2006 r.
podjęty przez pana ministra Jarosława Sellina, jeszcze za życia
ostatnich Obrońców Westerplatte. Byli oni tym bardzo podbudowani,
że po tylu latach ktoś wreszcie spełni Ich największe marzenie.
Po zmianie władzy w 2007 r. Platforma Obywatelska projekt budowy Muzeum
Westerplatte wyrzuciła do kosza, zastępując go budową Muzeum IIWŚ za pół
miliarda złotych. Na szczęście decyzją pana ministra Sellina projekt
Muzeum Westerplatte został reaktywowany. Szkoda, że jego otwarcia nie
dożyją Obrońcy… Obecnie po połączeniu nowego Muzeum II Wojny Światowej
w Gdańsku z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 projekt rewaloryzacji
i rewitalizacji półwyspu Westerplatte jest blokowany przez Pawła
Adamowicza. Myślę, że powstałej po połączeniu muzeów synergii prezydent
Gdańska ostatecznie nie zatrzyma i Muzeum Westerplatte powstanie czy się
to komuś podoba czy nie, bo taka była wola bohaterskich Obrońców.

To prawda,
że miasto nie interesowało się również tym ilu żyje jeszcze obrońców
Westerplatte i nikogo nie oddelegowywało z urzędu na ich pogrzeby?

To prawda.
Już w 2005, czy 2006 roku starałem się dowiedzieć konkretnie ilu żyje
obrońców Westerplatte i gdzie mieszkają, bo zależało mi na tym, żeby się
z nimi skontaktować. Byłem przekierowywany z jednego referatu
do drugiego. Koniec końców przekazano mi listę obrońców, którzy żyją,
ale ze znakiem zapytania, że tak naprawdę nie wiedzą kto żyje,
a te adresy też nie były sprawdzone. Kiedy próbowałem się z obrońcami
skontaktować pod tymi adresami, to albo westerplatczyk już nie żył, albo
mieszkał gdzie indziej. To jedna sprawa. Druga jest taka, że nawet
na pogrzeb ostatniego obrońcy Westerplatte majora Skowrona w 2012 roku
Urząd Miasta nie delegował nikogo. Powinien pojawić się na nim minimum
wiceprezydent, przecież zmarł ostatni honorowy obywatel Gdańska, obrońca
Westerplatte, zakończył się pewien ważny rozdział polskiej historii.
Taka jest „pamięć” Adamowicza o polskich Bohaterach. Z honorowymi
obywatelami Gdańska to osobna historia.

To znaczy?

W roku
2003 lub 2005 na stronie Urzędu Miasta pojawili się przedwojenni jego
honorowi obywatele, jak Hitler, Goering, czy Forster obok obrońców
Westerplatte i Poczty Polskiej. W ostatnich latach w Gdańsku odtwarzano
też pruskie orły na budynkach, które zostały skute w 1945 roku. Była
również próba budowy pomnika ofiar tyfusu w jednym z obozów, w którym
po wojnie trzymano Niemców, czyli de facto budowa pomnika niemieckich
wartowników obozu w Stutthofie. A także wydano kalendarz historii
Gdańska, w którym nie było słowa o obronie Westerplatte, ani o obronie
Poczty Polskiej. Mało tego, w ogóle nie było informacji, że Polska
przejęła Gdańsk. To jest też sprawa z 2003 r. kiedy Adamowicz zakazał,
by z wieży ratuszowej wybrzmiewała melodia „Roty” po to, by nie drażnić
niemieckich turystów. Zamiast „Roty” grany był hymn Unii Europejskiej.
Znana jest mi też osoba, która pisała przemówienie dla Adamowicza
na jego wystąpienie w Brukseli, w którym mówił, że Gdańsk jest
„europejski”, „hanzeatycki”, „nowoczesny”, ale przymiotnik „polski”
został przez niego celowo pominięty. Gdy we wrześniu 2007 roku
urządziliśmy na Westerplatte dużą inscenizacje historyczną, której
gościem honorowym był obrońca Westerplatte kpt. Stopiński, miasto mimo
naszych próśb nie było zainteresowane wsparciem i pomocą. Dostaliśmy
co prawda zgodę na wykorzystanie kawałka terenu Westerplatte, ale
jednocześnie ze sporym rachunkiem do opłacenia za jego użyczenie. Także
moje publikacje o Westerplatte znalazły się na indeksie ksiąg zakazanych
przez Adamowicza.

Jak Pan to rozumie?

Paradokumentalny
komiks wojenny „Westerplatte. Załoga śmierci” opublikowałem w 2004 r.,
a monografię obrony Westerplatte w 2009 roku. Komiks wznawiany jest już
po raz trzeci, tym razem w albumowej oprawie. Jego premiera przewidziana
jest na 1 września w Muzeum II WŚ w Gdańsku. Pozycje te cieszą się
bardzo dużym zainteresowaniem. Ludzie je znają z pozytywnych recenzji
i myślą, że gdy przyjadą na Westerplatte, to tu je kupią. Nic bardziej
mylnego. Tych publikacji nie można tam znaleźć. Osoby, które sprzedają
pamiątki na Westerplatte od lat mówią do mnie: „Panie Mariuszu, ludzie
się pytają o pana komiks i książkę i my byśmy je z chęcią sprzedawali.
Ale dano nam do zrozumienia, że jak pana publikacje będą u nas
na stoisku, to w przyszłym roku nie dostaniemy zezwolenia od miasta
na sprzedaż na Westerplatte”. Tak jest od kilkunastu lat, moje
publikacje są na indeksie ksiąg zakazanych oraz są dyskredytowane
głosami byłych pracowników Muzeum II WŚ, „januszów muzealnictwa” takich
jak prof. Machcewicz, dr Marszalec – ludzi odpowiedzialnych
za stworzenie wystawy głównej w Muzeum II WŚ zgodnej z niemiecką
polityką historyczną. Na szczęście została już poprawiona przez nowe
kierownictwo muzeum. Wyżej wymienieni byli historycy Muzeum
II WŚ to jedyni, którym się te publikacje nie podobają, a są to też
osoby odpowiedzialne za stworzenie za ponad 1 mln zł na Westerplatte
wystawy, gdzie na ponad 50 wielkoformatowych gablot zaledwie pięć
opowiada o obronie Westerplatte. Pozostałe skupiają się głównie
na historii Westerplatte jako niemieckiego kurortu wypoczynkowego.
Co ciekawe o moich publikacjach bardzo pochlebnie natomiast wyrażają się
o nich bardzo m.in. wykładowcy i historycy z Akademii Sztuki Wojennej.

Jak podsumowałby więc Pan dotychczasowe działania prezydenta Gdańska w kwestii Westerplatte?

Uważam,
że z takim człowiekiem jak Adamowicz nie warto rozmawiać, bo jasno już
określił swoją rolę wobec Polski i polskiej historii. To jest jego wojna
przeciwko Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych RP, czyli Prezydentowi Polski
i Ministrowi Obrony Narodowej oraz całemu polskiemu rządowi. Tuż przed
wojną pociągi jadące z Polski przez Gdańsk do Gdyni miały na bokach
transparenty „Czas wziąć za pysk Gdańsk i Prusy Wschodnie”. Adamowicz
chyba bardzo chce by w ten sposób Polska go potraktowała.


Rozmawiał Piotr Czartoryski- Sziler



Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. Sądowy sukces Muzeum II Wojny


Sądowy sukces Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. O. Kolbe, Pilecki i rodzina Ulmów obronieni prawomocnym wyrokiem!


Sąd Apelacyjny w Warszawie w poniedziałek oddalił apelację w sprawie wystawy stałej w Muzeum II Wojny Światowej. Pięć
lat temu byli dyrektorzy muzeum wytoczyli powództwo instytucji,
od której domagali się w istocie zamrożenia wystawy uznając
ją za nienaruszalny w formie i treści utwór. Dyrekcja po 2017 roku
zdecydowała się dodać kilka ważnych elementów do opowieści o II WŚ.
Wyrok jest prawomocny.

Proces o ochronę praw autorskich i dóbr osobistych wytoczyli Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, jej byli pracownicy Paweł Machcewicz, Piotr Majewski, Janusz Marszalec i Rafał Wnuk.

W poniedziałek
przewodnicząca składu sędziowskiego SA w Warszawie sędzia Jolanta
de Heij-Kaplińska oddaliła apelację pozwanego i powoda.

Zarzuty apelacji powodów i pozwanego nie doprowadziły do zmiany rozstrzygnięcia. Wyrok odpowiada prawu

— uzasadniała.

Stwierdziła, że wyrok Sądu Okręgowego w Gdańsku, który zapadł w październiku 2020 roku, „jest słuszny”.
Sędzia ogłaszając wyrok wskazała, że częściowo zmieniono
rozstrzygnięcie o kosztach postępowania apelacyjnego przyznając stronom
„taki sam rozkład i parytet”.

Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie jest prawomocny.

ZMIANY UZASADNIONE

W październiku
2020 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku oddalił 26 z 28 żądań byłych
dyrektorów muzeum, w tym 16 z 17 żądań w sprawie wprowadzonych zmian
i uzupełnień na wystawie głównej.

Spór dotyczył zmian
wprowadzonych po odwołaniu z funkcji dyrektora Pawła Machcewicza. Nowa
dyrekcja z dr. Karolem Nawrockim na czele od początku uważała,
że akcenty w opowieści o II Wojnie Światowej są rozłożone niewłaściwie,
a rola bohaterskich Polaków zmarginalizowana.

Autorzy
(byli pracownicy i dyrekcja) domagali się usunięcia z wystawy m.in.
portretu o. Maksymiliana Kolbego, portretu Witolda Pileckiego, zdjęcia
powstańców warszawskich składających przysięgę wojskową czy usunięcia
zdjęcia rodziny Ulmów
. Domagali się również, przywrócenia
pierwotnej formy scenograficznej wystawy w części poświęconej Polskiemu
Państwu Podziemnemu, czy przeniesienia eksponatów dotyczących kpt.
Antoniego Kasztelana w pierwotne miejsce ich prezentacji.

Sąd
Okręgowy nakazał natomiast muzeum zaprzestania wyświetlania filmu
„Niezwyciężeni” Instytutu Pamięci Narodowej na dwóch ekranach
podzielonych murem i zasiekami w sekcji 18 wystawy
„Od wojny do wolności”.

Ponadto sąd zasądził od pozwanego
na rzecz Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym w Gdańsku kwotę
10 tys. zł w związku z naruszeniem praw autorskich i dóbr osobistych
powodów, umorzył postępowanie w zakresie cofniętego powództwa i oddalił
powództwo w pozostałej części.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Tymczasowy

5. Mezczyzni

Dr Karol Nawrocki i dr hab. Przemyslaw Czarnek to prawdziwi mezczyzni. Im wiecej takich, tym mniej roznych mydlkow.