Święty Wojciech, Biskup i Męczennik, Patron Polski

avatar użytkownika intix

                    

      

      

 

       *   *   *


       23 kwietnia
       Żywot świętego Wojciecha, Biskupa i Męczennika

       (Żył około roku Pańskiego 950)

       Przed lat tysiącem, w pierwszej połowie X wieku, leżał na pograniczu Czech i Polski warowny gród Libice, otoczony wokoło rozległymi i licznymi włościami.

       Panem Libic był podówczas Sławnik, mąż znakomitego rodu, spokrewniony z królem niemieckim Henrykiem I, a matką Strzeżysława, krewną Dąbrówki, małżonki księcia polskiego Mieszka I. Związek ten pobłogosławił Pan Bóg siedmiu synami, którym nadali imiona: Sobiebór, Spicymir, Dobrosław, Poraj, Czesław, Wojciech i Radzim.

       Wojciech był chłopięciem niezwykłej urody i nadzwyczaj żywej wyobraźni. Ojciec postanowił wychować go na rycerza, ale zamiar ten spełzł na niczym. Oto mały Wojciech ciężko zaniemógł. Gdy życie jego wisiało na włosku, zrozpaczeni rodzice postanowili ofiarować go Bogu, gdyby wyzdrowiał. Modły ich zostały wysłuchane, albowiem gdy zanieśli chore dziecię do kościoła i położywszy je na ołtarzu Najświętszej Maryi Panny ponowili swój ślub, Wojciech na wpół już umarły przyszedł do siebie. Cud ten świadczył, że Bóg bierze go Sobie za sługę.

       Gdy Wojciech podrósł, oddali go rodzice w naukę duchownym, później zaś wysłali go na wychowanie do Arcybiskupa magdeburskiego Adalberta. Arcybiskup wnet pokochał młodzieniaszka dla jego czystych obyczajów i wielkiej pilności w naukach.

       Dziewięć lat już spędził Wojciech w Magdeburgu, gdy w roku 981 umarł mu ojciec. Na wieść o tym pospieszył Wojciech do ojczyzny. W niejaki czas później, przybywszy do Pragi, wyświęcony został przez tamtejszego Biskupa Dytmara na kapłana. Gdy po upływie dwóch lat umarł Biskup Dytmar, książę czeski Bolesław Srogi, kapłani i lud jednogłośnie obrali jego następcą Wojciecha. Młody kapłan, widząc w tym wolę Bożą, przyjął wybór i oddał się gorliwie pracy.

       W Czechach panowało wtedy straszne zepsucie. Cnotliwy Biskup, cały oddany Bogu i swoim owieczkom, czynił nadludzkie wysiłki, aby zbłąkany naród przywieść do upamiętania i do pokuty. Objąwszy biskupstwo, podzielił swoje dochody na cztery części, przeznaczając jedną z nich na potrzeby kapłanów i kleryków, drugą na potrzeby kościołów, trzecią na wykupno niewolników, a dopiero czwartą zatrzymywał dla siebie. Oprócz świąt, nigdy nie widziano go przy obiedzie, a północ nigdy go nie widziała śpiącego, dzień bowiem aż do wieczora trawił na nauczaniu kapłanów i wiernych, albo na roztrząsaniu spraw, które należały do jego urzędu, a większą część nocy na rozmyślaniu. Łoże jego było dla pozoru dobrze zasłane, ale miejscem jego snu była goła ziemia, a za poduszkę służył mu kamień pod głowę podłożony. Miłosierdzia był tak wielkiego, że nigdy nikogo bez jałmużny albo pociechy nie opuścił. Pewnego razu, gdy wyjechał za miasto, prosiła go jakaś wdowa o suknię. "Przyjdź do mnie jutro, bo tu nic z sobą nie mam" - odpowiedział, ale zaraz rozmyślił się i rzekł do siebie: - "Kto wie, czy będę żył do jutra? Wesprę ją dziś jeszcze, abym nie cierpiał na sądzie Bożym, a ona aby szkody nie poniosła". I przywoławszy ją, zdjął suknię wierzchnią z siebie i dał jej, ucząc tym przykładem, abyśmy nie zwlekali z dobrymi uczynkami, gdyż nie wiemy, co nas jutro spotka.

       Jeden z najstarszych Żywotów św. Wojciecha w ten sposób opisuje jego codzienne zajęcia w czasach gdy zasiadał na katedrze praskiej: "Krótki dawał spoczynek oczom, a żadnego pobłażania strudzonym nogom. Zwiedzał więc miejsca kaźni, pocieszając licznych więźniów i krzepiąc ich na duszy i ciele. Nikt nie wiedział dokładniej, w której części miasta i w którym domu leży chorobą złożone biedactwo, jaką niemocą złamane, ilu chorych odzyskało zdrowie, ilu padło ofiarą śmierci. Gdy mu mimo to pozostawało nieco czasu, wychodził na swoją rolę podczas zasiewów i tam własną siejąc ręką, cieszył się z tego, że mógł sam własnymi rękoma na chleb pracować. Stamtąd wróciwszy, klękał u podwoi kościelnych do kornej modlitwy i rzewnych westchnień. Każdego dnia dawał ludowi sposobność słuchania słowa Bożego, sam gorliwie głosząc kazania przed rozpoczęciem nabożeństwa. Gdy skończył Mszę Św., zajmował się sprawami pokrzywdzonych wdów i sierot. Resztę chwil wolnych spędzał na czytaniu Pisma Św. wespół z duchowieństwem swoim, śpiewaniu psalmów Dawidowych i rozglądaniu się w Żywotach Świętych Pańskich". Pracował więc gorliwie, ale zarówno jego nauki, jak i przykład, dobre uczynki, były bezowocne, gdyż naród czeski, chociaż z imienia od dawna chrześcijański, w głębi duszy pozostał pogański, kalając się wszelakimi występkami i zbrodniami. Zarówno możni jak lud obrażali Boga wiarą w bożków, gwałcili święta, łamali przykazanie postu, prowadzili handel niewolnikami, plamili dusze mordem i zabójstwami, bogatsi brali po kilka i kilkanaście żon, a duchowni nie przestrzegali obowiązku bezżeństwa.

       Św. Wojciech widząc, że jego usiłowania nie przynoszą pożądanych owoców, po pięciu latach ciężkiej a daremnej pracy opuścił Pragę i odbył pielgrzymkę do Ziemi Św., aby u Grobu Zbawiciela żebrać Miłosierdzia dla zatwardziałych współziomków. Udał się najpierw do Rzymu do Ojca świętego, aby go zwolnił z obowiązków pasterskich, a gdy otrzymał, czego pragnął, puścił się wraz ze swym bratem Radzimem w podróż. Po drodze wstąpił do klasztoru Benedyktynów na Monte Cassino. Pobożny Opat jął odradzać Biskupowi daleką, a pełną niezmiernych niebezpieczeństw pielgrzymkę do Ziemi Świętej, nakłaniając go natomiast do życia zakonnego. Święty Wojciech, uznawszy w tej radzie cnotliwego męża wolę Bożą, wrócił do Rzymu, a odbywszy nowicjat w klasztorze Benedyktynów pod wezwaniem św. Bonifacego i Aleksego, wraz z bratem przywdział habit zakonny w roku 989.

       Jak przedtem na Stolicy Biskupiej, tak teraz w celi klasztornej zajaśniał Wojciech rozlicznymi cnotami. "Nogę stosował do posłuszeństwa rozkazom - pisał w jego Żywocie św. Brun z Kwerfurtu, Męczennik - i jakby do uczty tak spieszył do spełnienia rozkazów, a jeśli wydano jakieś zarządzenie, tym radośniej czynił każdą posługę, im była podlejsza. Wszelką pokorę gorliwym ćwiczeniem w sobie kształcił, aby postąpił tym bliżej ku podobieństwu Bożemu. Zapomniał że był Biskupem, a stał się maleńkim wśród braci. Gdy przyjdzie jego tydzień, czyści kuchnię, utrzymuje ją w wzorowym porządku, myje garnki i za wszelkimi potrzebami chodzi niby kucharz. Dla braci nosi wodę ze studni do mycia rąk i na plecach nosi rano do celi, wieczorem i w południe do stołu. Aby mu było wolno służyć całemu zgromadzeniu wieczorem, rano i w południe, oto, co sobie uprosił u Opata.

       Skrytym myślom nigdy nie pozwolił sobą władać. Cokolwiek szeptał mu diabeł przystępując do duszy, natychmiast głośno opowiadał przełożonym. Starannie wczytywał się w Pismo Św., pilnie badając grzechów i cnót istotę. Pod dom swej duszy położył fundamenty głębokiej pokory. A gmach ten, jakoby w formie krzyża budowany, miał za węgielne kamienie cztery cnoty: mądrość, sprawiedliwość, męstwo i wstrzemięźliwość. Kościołem Pańskim się uczynił, królewską komorę królewskiemu synowi przygotował w sobie. Modlitwom i czytaniu oddawał się tym swobodniej, że nie obijał mu się o uszy hałas natrętnego świata i nie dręczyły go żadne troski ani niebezpieczna odpowiedzialność za rząd dusz. Nigdy nie dawał powodu do kłótni; z ust jego nigdy nie słyszałeś zarzutu ani przykrego szemrania. A gdy go opat ostro karcił, spotykał miłą cierpliwość i uległą pokorę. Rad był wszelkiej pracy, i nie tylko przełożonych ale i poddanych gotów był słuchać. A to jest pierwsza droga cnoty dla mężów ubiegających się o niebo i do wzniosłych dążących rzeczy. Całe pięciolecie służył niby żołnierz zakonowi, słodyczą obyczajów wszystkim miły, wielkością cnót przewyższając wszystkich. Jeśli kogo opadła zawiść ku jego świętości, tego rychło rozbrajał pokorą. Postępował z dnia na dzień z cnoty w cnotę. Postępował w jego gościnnym sercu gość Chrystus, krocząc jak gdyby król koronowany po stopniach z kości słoniowej, a krok każdy znacząc doskonałością aż do dnia ostatniego".

       Już cztery lata pędził św. Wojciech pobożny żywot w ciszy klasztornej, gdy naraz zjawiło się w Rzymie poselstwo z Pragi, z pokorną a gorącą prośbą do Ojca świętego, aby powagą swoją zniewolił Wojciecha do powrotu na praską Stolicę Biskupią. Papież przychylił się do usilnych próśb skruszonych Czechów i polecił pokornemu zakonnikowi, aby udał się na powrót do opuszczonych owieczek. Na rozkaz Papieża i przełożonych, opuścił posłuszny zawsze kapłan miłe schronienie w klasztorze i udał się do Pragi w towarzystwie Radzima i dwunastu zakonników.

       Posłowie owi, na czele których stał Krystyn, brat panującego księcia czeskiego, przyrzekli Papieżowi i świętemu Wojciechowi w imieniu całej diecezji całkowitą poprawę, a mieszkańcy Pragi, ucieszeni powrotem świętego Biskupa, przyjęli go z oznakami wielkiej czci i z niemniejszą wystawnością i przepychem. Ale niedługo było tej poprawy.

       Zło, które niegdyś zmusiło Wojciecha do opuszczenia ojczyzny, panoszyło się nadal z tą samą co dawniej siłą, ale Wojciech nie zrażał się tym, zwłaszcza że Czesi, przynajmniej z początku, okazywali dobre chęci. Powstał w tym czasie i przyobiecany klasztor dla Benedyktynów; wybudował go książę Bolesław, w Brzewnowie na zachód od Pragi. Niestety, wkrótce nastąpiła zmiana na gorsze. Przepaść pomiędzy zapatrywaniami i dążeniami św. Wojciecha a jego ziomków na nowo się otwarła i z dnia na dzień stawała się głębszą. "Owce szukały ziemskich dóbr, pasterz zaś prowadził je na niebieskie pastwiska. Stąd poszło, iż owce nie rozumiały pasterza, a pasterz nie umiał trafić do owiec swoich", aż wreszcie zaszedł wypadek, który skłonił Wojciecha do ponownego opuszczenia diecezji.

       Zdarzyło się że żona jednego z członków znakomitego rodu Werszowców złamała wiarę małżeńską. Dawne pogańskie prawo czeskie, nie zarzucone jeszcze za czasów św. Wojciecha, pozwalało mężowi zabić niewierną małżonkę. Owa cudzołożnica, gdy jej grzech odkryto, ogarnięta trwogą szukała ratunku u Biskupa. Na mocy przywilejów Kościoła, nie pozwolił jej wydać święty Wojciech, gdyż w tych czasach największego zbrodniarza nie wolno było porywać od stopni ołtarza i skazać na śmierć; w kościele każdy był bezpieczny, nikt go tknąć nie śmiał. Mimo to Werszowcy wdarli się przemocą do kościoła, wywlekli niewiastę na dwór i kazali ją ściąć pachołkowi.

       Św. Wojciech, do głębi tym wstrząśnięty, zażądał ukarania sprawców zbrodni, a gdy książę, zaprzyjaźniony z Werszowcami i niechętny Biskupowi, odrzucił skargę, wyklął zbrodniczy ród i z początkiem roku 995 ponownie opuścił Pragę. Udał się najpierw na Węgry i zatrzymał się u tamtejszego księcia Gejzy; podobno bawił już kiedyś u niego i ochrzcił mu syna Stefana, późniejszego chrzciciela Węgier i pierwszego ich króla, dla świątobliwego życia i zasług dla Wiary Chrystusowej wyniesionego przez Kościół na ołtarze. Następnie podążył do Włoch. U schyłku roku 995 był z powrotem w ukochanym klasztorze św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie i oddał się całą duszą modlitwie i pobożnym ćwiczeniom.

       Tymczasem na jego ród spadła straszliwa katastrofa. Pod koniec września roku 995, może za poduszczeniem zbrodniczego i mściwego rodu Werszowców, książę Bolesław napadł podstępnie na Libice, a zdobywszy je po krótkim oblężeniu kazał zamordować czterech obecnych na zamku braci świętego Wojciecha, wraz z żonami, dziećmi i krewnymi, po czym ziemie Sławnikowiczów przyłączył do własnych posiadłości. Niedobitki rodu, a między nimi najstarszy brat świętego Wojciecha, Sobiebor, który w tym czasie przebywał na wyprawie wojennej, zbiegli na gościnny dwór swego potężnego krewnego, monarchy polskiego Bolesława Chrobrego. Dali oni początek kilku znakomitym polskim rodom rycerskim, jak Pałuki i Różyce-Poraje.

       Prześladowany biskup, opuściwszy Pragę, udał się z powrotem do klasztoru w Rzymie, gdzie przez cztery lata w spokoju służył Bogu.

       W kilka miesięcy po powrocie świętego Wojciecha w mury klasztoru św. Bonifacego i Aleksego przybył do Rzymu cesarz Otto III na koronację. Z Ottonem, który poznawszy świętego Wojciecha pokochał go całym sercem i wielbił z całej duszy, przybył Arcybiskup moguncki, metropolita Biskupów praskich. Stojąc z daleka, nie widział on głębokiej przepaści pomiędzy świętym Wojciechem a jego owieczkami, toteż zdawało mu się, że Wojciech zbyt się pospieszył z opuszczeniem swego posterunku, że zaś Czesi znowu żądali pasterza, postanowił przedstawić sprawę Stolicy Apostolskiej. Wskutek tego w połowie roku 996 otrzymał Wojciech od Papieża Grzegorza V nakaz powrotu do diecezji pod groźbą klątwy, i tyle tylko zdołał sobie uprosić, że gdyby Czesi nie chcieli go przyjąć, wolno mu będzie udać się dla opowiadania słowa Bożego do pogan.

       Po koronacji Ottona wyjechał święty Wojciech w jego orszaku wraz z nieodstępnym bratem Radzimem z Rzymu i udał się do Moguncji, ulegając gorącym prośbom cesarza, który z każdym dniem coraz więcej kochał i czcił świętego męża. Spędziwszy na dworze cesarskim dwa miesiące udał się na pielgrzymkę do Francji, do grobu św. Marcina w Tulonie i do grobu św. Benedykta w Floriaku. Nareszcie żegnany z serdecznym żalem przez cesarza, udał się Biskup ku czeskiej granicy, wysławszy naprzód z zapytaniem, czy ziomkowie pragną jego powrotu. Lecz ci zatwardziali grzesznicy odpowiedzieli z urąganiem, że wcale nie pragną go widzieć u siebie. Równocześnie otrzymał wieść o okrutnem wymordowaniu braci swoich z ich rodzicami.

       Z zakrwawionem sercem, wzgardzony przez kraj własny, odstąpił od granicy Czech, a udał się do sąsiednich Węgier, niedawno nawróconych, gdzie panował książę Giejza z małżonką swoją Adelajdą, ciotką rodzoną Bolesława Chrobrego. Dawno już czuł św. Wojciech gorące pragnienie poświęcenia się nawracaniu pogańskich ludów, ale wola Ojca świętego i przełożonych stawała na przeszkodzie temu pragnieniu. Teraz dopiero mając pozwolenie udania się, gdzieby go serce wiodło, przybywszy do Węgier, jął nauczać z wielką gorliwością, a skutki tej szczerej pracy były zadziwiające. Wielu, bardzo wielu pozyskał dla Chrystusa, wielu nawrócił i ochrzcił; w pracy tej Apostolskiej dopomagali mu pilnie Radym i kilku kapłanów. Następnie przeniósł się z towarzyszami do Krakowa, gdzie również gorliwie i z wielkim skutkiem krzewił chrześcijaństwo.

       W jesieni roku 996 przybył wreszcie na dwór Bolesława Chrobrego do Gniezna, a że monarcha polski dawno już pragnął przybycia św. Biskupa, to też przyjął go z niezwykłą radością i czcią, a otoczył synowską miłością i głębokiem uwielbieniem. Tu bawiąc przez całą zimę, nauczał i chrzcił św. Wojciech w okolicy stolicy państwa polskiego, pracując z niezmordowanym zapałem, to też niezwykłych dokazał nawróceń i niejednego zatwardziałego grzesznika przywiódł do upamiętania, a jednocześnie nauczył Polaków ślicznej pieśni do Matki Boskiej, zaczynającej się od słów: „Bogarodzica Dziewica“, którą to pieśń starożytną w Katedrze gnieźnieńskiej, u grobu świętego Apostola po dziś dzień co Niedzielę i Święto śpiewają młodzi klerycy, kształcący się na kapłanów.

       Król Bolesław porozumiawszy się ze swoim upragnionym gościem, czynił przygotowania do Apostolskiej wyprawy nad morze Bałtyckie, dokąd sięgały jego ziemie zostające jeszcze w pogaństwie, gdzie gorliwy Apostoł pragnął nieść światło prawdziwej Wiary.

       Na początku wiosny święty Wojciech pożegnawszy króla Bolesława, który rad byłby świętego Biskupa na zawsze u siebie zatrzymał, puścił się w towarzystwie Radyma i drugiego jeszcze kapłana Benedykta, Wisłą do Gdańska, gdzie jak wszędzie wielu nawrócił i ochrzcił. Poczem opuściwszy Gdańsk, wsiadł na statek z dwoma towarzyszami oraz z trzydziestu zbrojnymi mężami, których mu król przydał do obrony i popłynął morzem aż do ujścia rzeki Pregli, w miejsce, gdzie dziś Królewiec leży. Wysiadłszy na ląd, odesłał straż zbrojną królowi polskiemu, a sam, oddawszy się w opiekę Bogu, z Radymem i Benedyktem udał się z biegiem rzeki do najbliższej osady, pragnąc jak najprędzej zacząć głosić Ewangelię Św. Lecz mieszkańcy dowiedziawszy się, w jakim celu przybyli trzej pielgrzymi, podnieśli wrzaski, a lżąc i złorzecząc, precz mężom tym iść rozkazali; jeden nawet z zuchwalszych uderzył św. Wojciecha wiosłem tak silnie, że go towarzysze na poły zemdlonego podnieśli z ziemi.

       Tak niegościnnie przyjęci opuścili misjonarze nieszczęśliwych zaślepieńców i podążyli do innej osady, gdzie doznali lepszego przyjęcia. Aliści i tu. gdy święty Apostoł jął z zapałem mówić, iż przyszedł, aby pogańskiej ludności dać poznać prawdziwego Boga i wskazać drogę do zbawienia, powstało wzburzenie; zaczęto pielgrzymom grozić śmiercią, jeżeli natychmiast nie opuszczą osady, a wreszcie wsadzono wszystkich trzech do łodzi i wywieziono na sąsiednie wybrzeże.

       Święty Wojciech postanowił naradzić się z towarzyszami, czy by nie lepiej było udać się do sąsiednich plemion, mniej zatwardziałych. Powstawszy o brzasku dnia 23 kwietnia z miejsca, gdzie ich poganie porzucili, udali się brzegiem morza w dalszą podróż, skracając sobie drogę śpiewaniem psalmów Dawidowych. Około południa przyszli do wspaniałego lasu, wśród którego znajdowała się piękna polana. Tutaj Radzim odprawił Mszę, podczas której święty Wojciech przyjął Komunię Świętą, po czym znużeni długą drogą położyli się, aby wypocząć. Nie wiedzieli, że miejsce to, zwane Romowe, poświęcone było pogańskim bożkom, wskutek czego pod karą śmierci nie wolno było na nie wstępować obcym.

       Nagle zbudziły śpiących mężów Bożych głośne okrzyki wściekłości i grozy. Liczny tłum pogan, spostrzegłszy obcych przybyszów śpiących na świętym polu, rzucił się na nich aby pomścić tę zniewagę. Ujrzawszy niebezpieczeństwo, święty Wojciech powstał i zawołał: "Czyż może być coś piękniejszego i wznioślejszego niż śmierć za Chrystusa?", po czym zaczął się gorąco modlić o Miłosierdzie Boże dla swoich zabójców. W tej samej chwili kilku pogan utopiło włócznie w jego piersi, po czym odcięto mu głowę i wbito na pal, a ciało zostawiono niepogrzebane na polu. Radzima i Benedykta powlekli poganie do osady, ale niebawem rozcięli im pęta i puścili ich wolno, aby udali się po okup za święte zwłoki.

       Obaj świadkowie męczeństwa świętego Apostoła udali się do króla Bolesława Chrobrego, który z niewymowną boleścią dowiedział się o śmierci wielce umiłowanego sługi Bożego. Przejęty głębokim żalem i gorącym pragnieniem uczczenia św. Męczennika, wysłał Chrobry posłów do Prusaków, aby wydali ciało Biskupa za zapłatą. Poganie zgodzili się na żądanie króla polskiego, ale pod warunkiem, że dostaną tyle srebra, ile zwłoki będą ważyły. Bolesław, pragnąc za jakąbądź cenę odzyskać święte szczątki, gotów był dać nawet więcej, niż żądali chciwi Prusacy, ale Bóg uczynił cud, gdyż ciało świętego Wojciecha okazało się lekkie jak piórko, tak że poganie niewiele kruszcu dostali i nieomal darmo musieli oddać święte zwłoki.

       Wykupione ciało sprowadził Bolesław do Polski i z największą czcią złożył najpierw w klasztorze w Trzemesznie, a następnie dnia 20 października 999 roku pobożny król Bolesław przeniósł je do Kościoła Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie, wybudowanego przez Mieszka I.

 

      
                       Święty Wojciech

       Wkrótce imię świętego Apostoła Prusaków rozbrzmiało po całej Polsce i w sąsiednich krajach chrześcijańskich, gdyż Bóg wsławił Swego sługę licznymi cudami, które się działy u jego grobu. Na początku roku 1000 cesarz Otto III, głęboko dotknięty śmiercią swego przyjaciela i nauczyciela, wybrał się w świetnym orszaku Biskupów, kapłanów, dostojników świeckich i rycerzy na pielgrzymkę do Gniezna, aby nawiedzić grób Świętego. Na granicy Polski powitał go Bolesław Chrobry, po czym ruszyli do Gniezna, opodal którego dostojny pielgrzym zsiadł z konia i dokończył drogi piechotą i boso. U wrót Katedry powitał go Biskup poznański Unger i zawiódł go do grobu Świętego, przed którym cesarz długo się modlił, po czym uroczyście ogłosił utworzenie Arcybiskupstwa gnieźnieńskiego.

       Pierwszym Arcybiskupem został brat świętego Wojciecha, Radzim. Była to jedna z najważniejszych chwil w dziejach Kościoła na ziemiach polskich i państwa polskiego, ponieważ przez ten akt otrzymała Polska jednolitą, zależną wprost od Stolicy Apostolskiej organizację kościelną, co stwarzało rękojmię zarówno pomyślnego rozwoju katolicyzmu na wschodzie Europy, jak i utrzymania politycznej niezawisłości i jednolitości państwa polskiego. Nie dziw że Polacy wdzięczni za te jako też rozliczne inne łaski, i zawsze głęboko ufni w przyczynę św. Wojciecha, największą czcią i miłością otoczyli pamięć swego św. Apostoła: w licznych potrzebach uciekali się do orędownictwa świętego Wojciecha, a nigdy nic napróżno; idąc do walki z nieprzyjaciółmi Wiary św. śpiewało rycerstwo polskie pieśń „Bogarodzica Dziewica.“

       Chociaż blisko tysiąc lat upłynęło od śmierci świętego Męczennika, po dziś dzień w dniu 23 kwietnia śpieszą liczne pielgrzymki do Gniezna, gdzie w katedralnym kościele wznosi się piękny grobowiec tego wielkiego Patrona naszego kraju.

       Nie stracił nic na tym święty Wojciech, że Czesi z jego nauki i pracy korzystać nie chcieli, Bóg bowiem wynagrodził go tak dobrze, jak gdyby był z najlepszym skutkiem pracował. Niech Bóg będzie jedynym celem prac i zabiegów twoich, a nie będziesz się potrzebował troszczyć o to, jak ci się powiodą. Choćbyś ani nagrody, ani wdzięczności od ludzi nie doznał, choćbyś nie widział upragnionych owoców swej usilnej pracy, nic na tym nie stracisz, bo czekać cię będzie bogata i pewna zapłata u Boga.

       Nauka moralna

       Święty Wojciech tak się przeraził ciężkim konaniem niedbałego biskupa Dytmara, który na łożu śmierci wyrzucał sobie zdrożności, jakich się dopuszczał na swym urzędzie, że oblókł się we włosiennicę i obchodząc kościoły czynił surową pokutę. Jakże okropny musi być zgon dla samego grzesznika, jeżeli świadka jego boleści moralnych tak może przestraszyć! Dla świętego Wojciecha żywa pamięć tej okropnej śmierci była bezustanną podnietą do sposobienia się przez całe życie na śmierć bez wyrzutów sumienia. I ty, Czytelniku miły, użyj tego wybornego środka i rozważ sobie, jak straszliwy czekałby cię koniec, gdybyś życia twego nie wiódł zgodnie z przepisami, jakie nam zostawił Jezus Chrystus.

       Modlitwa

       Twoje Miłosierdzie, prosimy Cię Panie Jezu Chryste, niech nam wyjedna święty Wojciech, Biskup i Męczennik, abyś nam i grzechy nasze litościwie odpuścił, i łask, o które prosimy, udzielił. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Amen.


św. Wojciech, Biskup i Męczennik
urodzony dla świata 956 roku,
urodzony dla Nieba 23.04.997 roku,
wspomnienie 23 kwietnia
      

Za: Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937r. (+)
      
 
       *   *   *

 

       

                         Sławnikowic Wojciech (956–997)

 

       Święty Wojciech, biskup pragski, męczennik. (956 - 997.)

       Z hrabiowskiej rodziny Sławników, potężnego w Czechach znaczenia, urodził się r. 956 św.Wojciech jako ostatnie dziecię z siedmiorga rodzeństwa. Może dlatego, że ojciec zamierzał ostatniego syna wychować na rycarza, dziecię otrzymało na chrzcie św. imię Wojciecha t. j. wojska pociecha. Bóg zamiary ojcowskie pokrzyżował, bo synek niespodzianą, a ciężką dotknięty chorobą, nie zdawał się rokować dłuższego życia. Wtedy to pobożna matka Strzeżysława nakłoniła męża, aby ofiarować dziecko Najśw. Maryi Pannie w tej myśli, że poświęci się na wyłączną służbę Bożą, jeśli odzyska zagrożone zdrowie. Prośba gorąca bogobojnych rodziców została wysłuchana; Wojciech mały wyzdrowiał.
  
       Odtąd w sumiennem wykonaniu ślubu złożonego wychowanie chłopca w szczególnej pobożności poruszało się granicach; zaprawiony do cnoty i nauki pod okiem matki, udał się Wojciech z woli ojca r. 972 do Magdeburga, aby w tamtejszej szkole katedralnej nabyć wiedzy pod kierunkiem słynnego Otryka, a pod okiem arcybiskupa Adalberta zaprawić się w cnotach do stanu duchownego. Tutaj przyjął imię Adalberta przez cześć dla swego dostojnego opiekuna, przejętego dlań uczuciem prawdziwie ojcowskiem; stało to się może z sposobności bierzmowania. Już w Magdeburgu jaśniał św.Wojciech gorącą modlitwą, miłosierdziem dla ubogich i chorych, nie mniej przecież i rzetelną nauką. To też dostatecznie był przygotowany, aby wracając po śmierci Adalberta magdeburskiego r. 781 do Czech przyjąć święcenia kapłańskie z rąk Dytmara, ówczesnego biskupa Pragi.
  
       Otoczenie więcej rozluźnione wpłynęło niekorzystnie na młodego kapłana; przestrogą wszakże przerażającą była śmierć pełna rozpaczy, jaką zeszedł z tego świata biskup Dytmar, który w obawie przed wiecznem potępieniem oskarżał głośno sam siebie, że za mało troszczył się o nałożone obowiązki, a za wiele dbał o względy świata, o zaszczyty, bogactwa, o zaspokojenie swych skłonności. Śmierć ta straszna niemałą wywołała zmianę w św.Wojciechu; usunął się od swych towarzyszy, w głębokiej skrusze opłakiwał na samotności swe zapomnienia. Osobiste przymioty, rozwinięta na nowo gorliwość, dostojność rodu spowodowały zarazem wyniesienie św.Wojciecha przez jednogłośną wolę duchowieństwa i ludu na osieroconą stolicę biskupią Pragi. Sakrę odebrał w Weronie dnia 29. czerwca r. 983 z rąk Wiligisa, arcybiskupa mogunckiego. Powiadają, że wybór św.Wojciecha na biskupstwo przeraził złych duchów, że przez opętanych klęskę swoją wyjawiali przyszłą.
  
       Niezaprzeczoną prawdą, że od chwili wyboru na ustach Wojciecha nigdy nie pokazał się uśmiech; czuł wielką swą odpowiedzialność przed Bogiem, aby oddawać się, chociażby na chwilę, jakiejkolwiek ziemskiej radości. Ingres do swej katedry odprawił w obecności księcia Bolesława czeskiego jak pielgrzym ubogi, boso, pełen pokutniczej powagi. Rządy biskupie rozpoczął dziełami niezwykłej gorliwości. Z dochodów swych przeznaczył jedną część na podtrzymanie kościołów i nabożeństw, drugą na wspieranie duchownych, trzecią na ubogich i więźniów, czwatrą nakoniec dopiero na swoje własne potrzeby. Podobnie rozłożył sobie swój czas na załatwianie obowiązków, wyznaczył sobie godziny modlitwy, publicznego nabożeństwa, spraw biskupich, snu i potrzeb osobistych życia. Sypiał na prostej rogoży albo na gołej ziemi; umartwiał ciało włosiennicą, postami, czuwaniami; miłosierdziem wiedziony żywił codziennie przy swym stole 12 ubogich, odwiedzał ich w chatach, pocieszał więźniów i jeńców, których dolę odczuwał litościwem swem sercem.
  
       Całą siłę wszakże swego zapału biskupiego wytężył św.Wojciech, aby przywrócić znaczenie i wpływ wiary Chrystusowej w swej dyecezyi, w której pogaństwo zaczęło znowu brać górę. Wkradło się ogólne zepsucie obyczajów, wielożeństwo, handel niewolnikami, kwitnęły zabobony, a niestety i duchowieństwo nie świeciło koniecznym przykładem ludowi. Walka, jaką biskup podjął z temi naleciałościami, zdawała się bezowocną. Z obawy przed odpowiedzialnością na sądzie Bożym, opuścił r. 989 swoją stolicę, aby z zezwoleniem papieża Jana XV. po odwiedzeniu zakonników w Monte Kasyno razem z bratem Gaudentym czyli Radzimem wstąpić r. 993 do klasztoru rzymskiego Benedyktynów pod wezwaniem św. Bonifacego i św. Aleksego; wybrał właśnie ten klasztor z natchnienia św. Nila, opata bazyliańskiego pod Bari; tym sposobem upadła też myśl pielgrzymki do Ziemi św., z jaką św. Wojciech się nosił, aż mu jej odradził opat Menso z Monte Kasyno.
  
       Kilka lat przeżył były biskup w klasztornym zaciszu na modlitwach, ćwiczeniach pokutnych, najniższych posługach, aż na prośby Czechów, gotowych do poprawy, i na wezwanie metropolity mogunckiego z woli papieża, udał się z powrotem do Pragi ku wielkiej radości swych owieczek. Nowy dowód zdziczałych obyczajów spowodował go do ponownego opuszczenia stolicy biskupiej; w pościgu bowiem za cudzołożnicą nie uszanowano świętości kościoła i praw nietykalności dla wszystkich, którzy w świątyniach Pańskich szukają przed karą schronienia. Z Pragi udał się do Węgier, gdzie w Ostrzyhoniu ochrzcił króla Gejzę i jego rodzinę, a prawdopodobnie i św. Stefana, późniejszego króla. Celem wszakże ostatecznym dobrowolnej tułaczki był Rzym; wrócił do dawniejszego klasztoru, a z woli opata Leona zajął stanowisko przeora. Z czasów tego powtórnego pobytu w Rzymie opowiadają o cudach i dziełach wzniosłego miłosierdzia, jakiemi jaśniał św. Wojciech. Pewnej kobiecie oddał własną swą szatę, kiedy go o jałmużnę prosiła, bo nie chciał odwlekać wsparcia do niepewnego jutra. Naczynie wina, upuszczone przez Wojciecha na ziemię, pozostało niestłuczone; chorej na oczy dzieweczce dotknięciem ręki przywrócił zdrowie; w cudowny sposób ułagodził z woli Bożej popędliwego swego towarzysza Ascheryka. Dostąpił też łaski widzenia, w którem ujrzał chwałę niebieską męczenników i wyznawców.
  
       Z zacisza klasztornego wywołała św. Wojciecha wola papieża, który na prośby cesarza Otona III. wezwał go do powrotu na biskupstwo pragskie. Usłuchał zakonnik Grzegorza V. tem chętniej, że na przypadek ponownych, dalszych w ojczyźnie swej trudności odebrał pełnomocnictwo podjęcia misyi w krajach pogańskich.
  
       Nie wracał św. Wojciech wprost do Czech; drogę swą obrał na Niemcy, aby w Moguncyi się spotkać z cesarzem Otonem i z nim się co do przyszłości porozumieć. Było to r. 996. Pobyt św. Wojciecha w Moguncyi zapełniały pobożne rozmowy, modlitwy, uczynki miłosierdzia. Miał i tutaj widzenie, które zapowiadało przyszłe jego męczeństwo. Nim ostatecznie wybrał się z powrotem do Czech, nie omieszkał wezwać przyczyny świętych o łaskę i pomoc na przyszłe znoje biskupich rządów. W tym celu jako pielgrzym zwiedził groby św. Marcina w Tours, św. Dyonizego w Paryżu, św.Benedykta w Floryaku, św. Maura pod Moguncyą.
  
       Powstrzymała św. Wojciecha w podróży straszliwa wiadomość: oto doszły go pewne wieści, że Czesi oburzają się na przyszły powrót swego biskupa, że wichrzenia domowe doprowadziły do zaciętych bójek, zbójstwa i grabieży; że mianowicie ród Sławników, z którego pochodził św. Wojciech, padł wycięty na swym zamku ofiarą możnych Wrszowców. Dokąd się zwrócić? W Czechach wobec takich stosunków praca wszelka była bezskuteczna. Myśl biskupa skierowała się na polskie krainy, gdzie podobno już w roku 965 przebywał najstarszy brat jego Poraj, pradziad możnego rodu późniejszego Porajów. Przez Szląsk więc, gdzie w Opolu uzdrowił konającą już córkę pobożnej Złotki i licznych dokonał nawróceń, na Kraków przybywa nakoniec na dwór Bolesława Chrobrego, który nosił się z dotąd nie urzeczywistnioną myślą, aby w Gnieźnie stworzyć środowisko Kościoła polskiego, niezależne od obcych, mianowicie niemieckich wpływów; tam miało być też ognisko usiłowań w przyszłości podejmowanych nad pozyskaniem sąsiednich szczepów dla wiary Chrystusowej. Ulegając jednak życzeniom św. Wojciecha, wezwał jeszcze raz Czechów, czy zechcą przyjąć i uznać prawowitego swego biskupa. Odpowiedź brzmiała wobec panujących tam stosunków odmownie. Zwolniony więc pomimo swej dobrej woli z obowiązków swych wobec Czechów, postanowił Wojciech pójść w myśl papieża w pogańskie kraje, aby głosić wiarę Jezusa.
  
       Do pobytu św. Wojciecha w Polsce odnoszą zaprowadzenie pierwotnego 9 tygodniowego postu wielkiego, jaki dopiero r. 1248 na synodzie w Wrocławiu został złagodzony. Cały szereg legend najróżnorodniejszych opromienia też ówczesną działalność świętego biskupa. z nią się wiążą istnienie źródła koło Trzemeszna, kamienie z dziwnymi śladami woza i stopy około Strzelna i tyle innych pobożnych wspomnień.
  
       Jako cel przyszłej swej misyi obrał sobie św. Wojciech na życzenie Bolesława przedewszystkiem kraj pogańskich Prusaków, zamieszkujących skraje ziemi nad Bałtykiem. Zabierając z sobą brata Radzyma i kapłana Bogusza (Benedykta), ruszył św. Wojciech Wisłą na północ, aż stanął pod Gdańskiem na Pomorzu; stąd morzem dotarł do Fischhausen niedaleko Królewca dzisiejszego. Rzeką Pregel puścili się misyonarze w głąb kraju pogańskiego. Koło dzisiejszego Brandenburga pierwszej zniewagi doznał św. biskup od pruskich krajowców; uderzony wiosłem omdlał. Niezrażony taką zapłatą za swe poświęcenie, ruszył dalej aż do gaju świętego Prusaków, zwanym Romowe, niedaleko Fischhausen. Tutaj po odprawieniu Mszy św. ujrzał się otoczony zgrajami krwiożerczych pogan. Ofiarnik Sygon pierwszy włócznią przebił św. Wojciecha, wołając szyderczo, że spełnia życzenia obcego przybysza, który niczego wedle swych słow tak bardzo nie pragnął, jak życie położyć za swoje nauki i za swego Boga. Przykład Sygona rozbudził innych. Siedmiu ranami ubezwładniony padł misyonarz i wyzionął ducha swego dnia 23. kwietnia 997. roku. W zapalczywości swej nie przebaczyli nawet zwłokom, bo głowę odcięli zabójcy od tułowia.
  
       Od Radzyma i Bogusza dowiedział się Bolesław Chrobry o śmierci męczeńskiej św. Wojciecha. Za zgodą Prusaków ofiarował na wykup tyle srebra, ileby ważyło ciało biskupa. Powiadają, że cudownym sposobem tak lekkie okazały się zwłoki, że okup bardzo małe przyniósł zyski chciwym poganom. Przeniesiono je do Trzemeszna, później do Gniezna, gdzie dotąd spoczywają, ukryte swego czasu przed grabieżą czeską z roku 1040. Za wzorem Otona III., cesarza niemieckiego, który r. 1000 odprawił pielgrzymkę do grobu św. męczennika, władzcy polscy starali się o podniesienie miejsca, przeznaczonego na wieczny spoczynek świętego biskupa; lud zaś dotąd czci je nabożeństwami i pielgrzymkami. Dotąd rozbrzmiewa przed konfesyą św.Wojciecha w Gnieźnie w każdą niedzielę pieśń Boga Rodzica, przypisywana, lubo nisłusznie, wielkiemu apostołowi Prus i Polski, który w osobie swego brata Radzyma pierwszego dał arcybiskupa na stolicy gnieźnieńskiej.

       Nauka

       Jaśnieje św. Wojciech męczeńską śmiercią, jaśnieje za życia sumiennem pojmowaniem swych obowiązków, które śmierć chwalebną nań sprowadziło. Ścisłość w wypełnianiu swych powinności nie pozwala mu bezczynnie i bez widocznych owoców pracy dzierżyć wysokiej godności biskupiej w Pradze; wolał Bogu służyć w zaciszu klasztornem, wolał życie swe dla wiary oddać, byle dopełnić sumiennie zadania zakreślonego.
  
       Dla nas przykład św. Wojciecha nauką, że w każdem powołaniu i w każdym stanie mamy kierować się sumiennością i ścisłością. Obowiązki wytknięte należy pełnić uczciwie, bo one są najbliższym celem życia naszego ziemskiego, który ma nas doprowadzić do celu wiecznego. Nie uchylać się nam od zadań, jakie nam stawiają przełożeni, skoro uznają nas odpowiednimi; przy braku sił i przy braku skutecznej pracy miłość własną należy złamać, raczej ustąpić, niż bezowocnie przekazane piastować stanowisko.
  
       Przedewszystkiem jednak należy się wystrzegać owych dążeń pełnych samolubstwa i pychy, które każą nam się wdzierać na stanowiska, jakim nie sprostamy. Nieraz może rozstrzyga zbyt wielka dobra wola, nieraz wszakże tylko chęć i żądza zaszczytu, pragnienie zaspokojenia cichej w sercu dumy i pychy. A przecież nigdy nam nie wolno mierzyć sił swych wedle zamiarów; odwrotnie, zamiary podejmowane muszą się ograniczyć do własnych naszych sił. Tylko wtenczas życie płynąć będzie w spokoju i zadowoleniu.
  
       Spełniając sumiennie obowiązki stanu, dopełniamy tego, czego Bóg od nas się na ziemi domaga. We wszystkich bowiem czynnościach musimy mieć na oku jakiś cel najbliższy, który jest i ma być wyrazem woli Bożej. Trzymając się takiej wytycznej życia nie odbiegniemy nigdy od drogi prostej do niebios; nawet w najciaśniejszym zakresie życia cel taki bliższy jest możliwy, bo jest konieczny. owocem zaś tak prawidłowo spędzonego życia chrześcijańskiego jest chwała niebieska, upragniony cel wiekuisty naszej ziemskiej pielgrzymki.
    

"ŻYWOTY ŚWIĘTYCH PAŃSKICH" - Poznań, dnia 10 lutego 1908.
Na podstawie kalendarza kościelnego z uwzględnieniem dzieła ks. Piotra Skargi T.J.
oraz innych opracowań i źródeł na wszystkie dni całego roku ułożył
Ks. Władysław Hozakowski

       *   *   *

 

      
                            Drzwi Gnieźnieńskie

       Hagiografia

 

       *   *   *

 

      
          Barokowy relikwiarz w Bazylice Gnieźnieńskiej
(...)
Św. Wojciech stał się patronem Kościoła w Polsce. Jego kult szybko ogarnął Węgry, Czechy oraz kolejne kraje Europy.
Św. Wojciech jest jednym z trzech głównych Patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem Archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka.
Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie, są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, również benedyktyn, biskup i przyszły męczennik, napisał około 1004 r. zachowany do dzisiaj "Żywot św. Wojciecha".

W ikonografii Święty występuje w stroju biskupim, w paliuszu, z pastorałem. Jego atrybuty to także orzeł, wiosło oraz włócznie, od których zginął.
     

      

 

 

       Litania do św. Wojciecha


Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z Nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

Święta Maryjo, módl się za nami.
Święty Wojciechu, Patronie nasz, módl się za nami.
Święty Wojciechu, Męczenniku i Wyznawco, módl się za nami.
Święty Wojciechu, urodzony na czeskiej ziemi, módl się za nami.
Wszelkimi cnotami ozdobiony, módl się za nami.
Mężu według Serca Bożego, módl się za nami.
Dobrym przykładem owcom swoim przyświecający, módl się za nami.
Pasterzu gorliwie o zbawienie dusz Twojej owczarni dbający, módl się za nami.
Złe obyczaje wykorzeniający, módl się za nami.
Nad występkami ubolewający, módl się za nami.
Wierny naśladowco Chrystusa Pana, módl się za nami.
Węgrom, Prusom i Polakom światło Wiary niosący, módl się za nami.
U pogan wobec śmierci nieustraszony, módl się za nami.
Wiarę Chrystusową męczeństwem potwierdzający, módl się za nami.
Za słowo Chrystusa śmierć ponoszący, módl się za nami.
Patronie i Opiekunie Ojczyzny naszej, módl się za nami.
Patronie uciśnionych i ubogich ludzi, módl się za nami.
Dobry Pasterzu, módl się za nami.
Chwało i ozdobo Ojczyzny naszej, módl się za nami.
Wzorze duchowieństwa, módl się za nami.
Drogo do życia wiecznego, módl się za nami.

Abyśmy z grzechów powstali, módl się za nami.
Abyśmy do stałości w Wierze świętej powrócili, módl się za nami.
Abyśmy otrzymali Miłosierdzie za Twoją przyczyną, módl się za nami.
Abyśmy żyjąc według Przykazań Bożych, żywot wieczny otrzymali, módl się za nami.
Abyśmy razem z Tobą Boga chwalili, módl się za nami.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

Przez zasługi świętego Wojciecha,
Chryste, wysłuchaj nas.

Módlmy się:
Boże, Ty umocniłeś nasz naród w wyznawaniu Twego Imienia przez nauczanie i chwalebne męczeństwo świętego Wojciecha, Biskupa. Spraw, prosimy, aby ten, który na ziemi głosił naszym przodkom Wiarę, wstawiał się za nami w Niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego, Amen.


.


      

 

.
     

11 komentarzy

avatar użytkownika intix

1. ŻYWOT ŚWIĘTEGO WOJCIECHA

ŻYWOTY
Ś W I Ę T Y C H
PATRONÓW POLSKICH

X. PIOTR PĘKALSKI
ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO


Na dzień 23 kwietnia
ŻYWOT
ŚWIĘTEGO WOJCIECHA
praskiego biskupa i męczennika
(1)
~~~~~~~~~~~

Jeszcze przy schyłku dziewiątego stulecia, Czesi po większej części pogańskimi błędami olśnieni, podobnie jak i inne im pobratymcze ludy słowiańskie, ciosanym z drzewa lub z kamienia rzezanym bałwanom, oddawali tę cześć, która się jedynie Bogu, Stwórcy wszech rze­czy, należy. Aczkolwiek bowiem już w ostatniej ćwierci dziewiątego wieku część mieszkańców tej krainy za spra­wą św. Metodego, arcybiskupa morawskiego, i Borzywoja, czeskiego książęcia, przyjęła była wiarę i religię chrześcijańską, to jednakże jedni z nich, tylko na pozór chrześcijanie, żyli obyczajem pogańskim, z utratą dusz swoich zbawienia; drudzy zaś, ogrzani łaską Bożą w nich działającą, dobrymi uczynkami i miłością cnoty, wśród narodu jaśnieli.

       W tej okolicy czeskiej ziemi, w której korzystnie krzewiła się religia chrześcijańska, mieszkał wyższym urodzeniem świetny mąż, imieniem Sławnik, hrabia na Libiczu. Zamożny w sławę i majątek, zastępując panu­jącego księcia w sądzeniu spraw niektórych zamków i miasteczek, bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem jednał sobie powszechną podwładnych mi­łość. Mąż ten znamienity, ze krwią panujących rodem swym złączony, albowiem św. Henryk cesarz (1002 – 1024) był bliskim jego wnukiem, lubo bogactwem złota i sre­bra przewyższał wszystkich mieszkańców tej okolicy, jednak, wśród znikomych rozkoszy świata, wiernie cho­wał ustawy prawa Bożego, chodząc ścieżką przez ka­płanów wytkniętą; miły całemu ludowi, milszy ubogim przez jałmużnę. Pojął on żonę imieniem Strzeżysławę, równie możnego rodu, rzadkiej cnoty i pobożności nie­wiastę, która hojnie jałmużnę pomiędzy ubogich rozdawała, a co pojęła z nauki wiecznego żywota, tego czy­nami prawej chrześcijanki dowodziła. Oddaliła ona od siebie wszelką próżność strojów niewieścich; nie miała żadnego upodobania w złocie i kosztownych kamieniach, co niektóre niewiasty wysoko cenią; ale natomiast zdo­biła umysł i duszę swoją cnotliwymi obyczajami i bo­gobojną rozmową, a ukrzepiała ją postem i ufną w Bogu modlitwą. Była ona matką ubogich, a sierót i wdów czułą opiekunką. Jaśniejące dobrocią i miłosierdziem cnoty Sławnika i Strzeżysławy, wysoko cenili i wysła­wiali wszyscy, nie tylko ludzie ubodzy, ale też i rodu szlacheckiego, czeskiej ziemi mieszkańcy.

       Z tak cnotliwego i zacnego stadła urodziło się oko­ło 956 r. śliczne pacholę, które pięknym ciała kształtem nad bracią swoją celowało. Przy Chrzcie dano mu imię Wojciech, co wojska pociechę znaczy. Nie wiedząc rodzice o wzniosłym jego powołaniu, ujęci jego urodą, pobła­żali mu w dzieciństwie i wcześnie go do spraw świec­kich przeznaczali. Ale to zboczenie w jego wychowaniu rychło sprostowała kaźń Boża. Ze zbytniego dozwalania pacholęciu jedzenia wszystkiego, dostało ono febry, z której wywiązała się tak wielka puchlina, że nabrzmia­ły dziecięcia brzuszek daleko przeszedł całego ciała obję­tość, a wzmagająca się choroba śmiercią mu groziła. Kiedy coraz większe dzieciny cierpienia odjęły strapio­nej matce wszelką pociechy nadzieję, a bolejący ojciec, z rozpaczy rzewne łzy ronił, w największym swoim stra­pieniu z korną prośbą udają się do Pana litości i miłosier­dzia, a złożywszy na ołtarzu Matki Zbawiciela bliskiego zgonu synaczka, poświęcają go służbie i chwale Boga.

       Skoro to uczynili, Bóg ulitował się: sklęsł brzuszek, a dzie­cię ozdrowiało. Teraz dopiero bardzo żałowali rodzice, że mu przedtem pobłażali, i wysławiali Pana, który na poprawienie błędów ludzkich spuszcza niekiedy zbawien­ną chłostę. Rosło więc pacholę na pociechę rodziców swoich, rokując im piękne nadzieje mądrości i żywego pojęcia. Gdy się w Wojciechu władze umysłowe rozwi­jać zaczęły, nauczono go czytać, pisać i pierwszych za­sad religii chrześcijańskiej. Nie pierwej też opuścił dom rodzicielski, aż się całego Psałterza na pamięć nauczył. Tak więc w szesnastej życia swojego wiośnie (972 r.) młody Wojciech opuścił dom rodzicielski, udając się do Magdeburga, dokąd go ojciec wyprawił, by tu w słyn­nej podówczas szkole przy klasztorze św. Maurycego ćwiczył się w naukach, umysł człowieka zdobiących, i w tym celu powierzył go pieczy Adalberta, miejscowe­go arcybiskupa. Mąż ten oświecony i pobożny, który swoje nauki świątobliwym utwierdzał życiem, przyjął młodego Wojciecha z ojcowską miłością, a udzielając mu Sakrament bierzmowania świętego, swoim go obdarzył mianem. Następnie posyłał go do szkoły miejscowej, której nauczyciel, filozof Oktryk, co nie mało uczonych ksiąg był napisał, chciwą oświaty młodzież sławą swą gromadnie do siebie znęcał. Pochopny do nauk Wojciech, a do tego bystrym pojęciem od Boga obdarzony, w gronie słynnych w przyszłości swoich towarzyszów, szczególniej Brunona, co potem w Prusiech odniósł męczeński wie­niec (r. 1009); i głośnego z napisania przez siebie dzie­jów THIETMARA, mersburskiego biskupa, ucząc się ocho­czo, przewyższał w naukach swych współuczniów, a na­wykły w domu do modlitwy, i przy szkolnej pracy nią się ukrzepiał. Przez czas swego na naukach bawienia, unikał on towarzystwa płochej i lekkomyślnej młodzie­ży; a kiedy ta za rozrywką i rozpustą goniła, on, po przysposobieniu się na lekcję, wolne od pracy chwile skrycie poświęcał zwiedzaniu grobów śś. Męczenników, i tu w gorącej modlitwie niepojętą rozkoszą poił swą duszę; poczym, skoro wybiła nauki godzina, pierwszy przed mistrzem stawał. Dla ukrycia swych dobrych uczynków przed ludzką pochwałą, nawiedzał nocną porą ubogich, niewidomych i chorych, udzielając im wsparcie i pociechę. By zaś wrzący miłością umysł jego nie stygł w miłosiernych uczynkach, rodzice wszystkiego mu dostarczali, i nie szczędzili jego mistrzowi ujmującego oczy ludzkie złota i srebra; a tak drogo okupowali naukę syna swojego. Wojciech niezmordowany w swym za­wodzie, wznosił się coraz wyżej po szczeblach pobożno­ści i nauki do najwyższego cnotliwości szczytu. A kiedy mistrz wyszedł ze szkoły, a inni uczniowie bawili się skrycie na ustroniu, lub nasycali się łakociami, on tym­czasem tajnie zażywał słodyczy w odmawianiu psalmów Dawidowych, skąd duchowną poił się rozkoszą, i pod­nosił swe serce ku Maryi w gorącej modlitwie. Mylne jest to zdanie niektórych pisarzy, jakoby Wojciech w swej młodości prowadził rozwiązłe życie, i że dopiero od śmierci Dytmara praskiego biskupa, wrócił na drogę cnoty.

       Już dziewiąty rok trawił Wojciech na naukach w Magdeburgu, kiedy Otto II cesarz, mistrza tej szkoły Oktryka na kapelana swego powołał (981 r.). Wtedy to nasz Wojciech wrócił do Czech na łono swej rodzi­ny. Tu zapisał swe imię pod sztandar bojowników Chry­stusowych, i przy schyłku 981 r. przyjął kapłańskie świę­cenia od Thetarata, praskiego biskupa. Niedługo potem (983 r.) rzeczony biskup zakończył swe życie. Dotknię­ty śmiertelną chorobą, dobiegając doczesności kresu, wobec otaczających jego skonania łoże, między który­mi i Wojciech się znajdował, ciężkie nad swym ubie­głym życiem rozwodząc żale: "biada mi, wołał, żem nie był takim, jakim bym chciał być teraz! Biada mi! straciłem wszystkie dni mego żywota, i żadnej nie mam na­dziei pokuty. Ciało moje skazitelne, będzie pastwą ro­bactwa, a komuż się dostaną znikome skarby moje? Zwodziłeś mnie, świecie omylny! Biada mi, żem milczał i słowa Bożego w całej jego potędze nie głosił powie­rzonym mej pieczy owieczkom; by je błądzące na drogę prawą naprowadzić. Na wieki tego żałować będę. Owo, sroga śmierć otwiera mi drogę potępienia". To wy­rzekłszy, z ciężkim westchnieniem wyzionął ducha. Wszys­cy obecni rzewnie nad nim płakali, a blada bojaźń osiadła ich lica; szczególniej zaś trwożył sobą młody Woj­ciech, który podtenczas nieco wolniejsze wiódł życie, nie będąc jeszcze zahartowanym Chrystusa bojakiem. Tak przerażającym widokiem skruszony Wojciech, tej samej nocy wdziewa włosiennicę, posypuje swą głowę popio­łem, obchodzi kościoły, wszystko co ma między ubogich hojnie rozdaje, a siebie oraz swe zbawienie w gorących modłach Bogu poleca.

       Podczas, gdy ten młody pokutnik cały się skrusze oddaje, niektórzy tajemnie, drudzy zaś jawnie na bi­skupa wynieść go zamierzają. A kiedy osierocony lud po swoim pasterzu wraz z panującym księciem Bole­sławem II zebrał się dla porozumienia, komu by owczarnię Pańską oddać należało, powszechność oświad­cza, że nikogo słuszniej uczynić nie można biskupem, jak ziomka Wojciecha, w którym cnoty, zacność uro­dzenia, dostatki i zachowanie się z godnością są sko­jarzone; że on stateczny w swoim postępowaniu, Chrystusową owczarnią roztropnie zarządzać będzie. Podczas tego obioru w niedzielę, wszedł opętaniec do katedral­nego kościoła w Pradze, szatan wołał przez usta jego na księży wypędzających go: boję się co dopiero obranego na biskupa. Nazajutrz z pierwszym dnia brza­skiem przybiega goniec z radosną wieścią, że wczoraj książę i lud jednozgodnie wybrali Wojciecha na pra­skiego biskupa.

       Cesarz Otto II w powrocie z saraceńskiej wojny (r. 983) zamieszkał przez czas niejakiś w Weronie. Tu przybyli do niego w poselstwie od swego księcia Czesi, z prośbą, by wybranego biskupa zatwierdzić raczył. Przyjął łaskawie cesarz ich przełożenie, wręczył Woj­ciechowi pasterską laskę i pozwolił, żeby go właśnie wtedy bawiący tu arcypasterz moguncki, czcigodny Willigis, poświęcił na praskiego biskupa a swego sufragana. Po poświęceniu swoim (29 czerwca 983 r.), któ­remu cesarz był obecny, Wojciech w licznym orszaku panów czeskich wracał do swej ojczyzny.

       Przybywszy pod Pragę, zsiadł z konia, na którym podróż odprawiał, i boso wszedł do miasta, kornym umysłem i skruszonym sercem modląc się do Boga. Z wiel­ką radością wprowadzili go mieszkańcy do kościoła ka­tedralnego, poczym zasiadł na biskupiej stolicy. W cią­gu pasterskiego urzędowania swego, służył Wojciech Zbawicielowi pobożnie i wiernie, ale jeszcze pracowiciej dopełniał przepisów chrześcijańskich względem owieczek swoich.

       Podzielił on swoje dochody biskupie na cztery czę­ści: z tych jedną obracał na ozdoby i sprzęty kościelne, drugą kanonikom przeznaczał, trzecią rozdawał między ubogich, a czwartą zaspokajał skromne potrzeby swoje. Przy tym w każde święto uroczyste żebractwo po jałmuż­nę do siebie przywoływał, i hojnie je obdarzał; nadto codziennie miewał u stołu swego po dwunastu ubogich, których na pamiątkę tyluż apostołów pokarmem i na­pojem nasycał. Rzadko kiedy, oprócz świąt uroczystych, w południe posiłkiem, w nocy zaś bardzo krótkim snem pokrzepiał swe ciało. Było wprawdzie w komnacie dla oka ludzkiego miękką pościelą i szkarłatem zasłane ło­że; ale to bratu Radzimowi, lub utrzymywanemu przez Wojciecha ciemnemu od urodzenia kalece, na spoczynek służyło, sam zaś biskup na gołej ziemi w włosiennicy i na kamieniu pod głową, samotrzeć pokrzepiał się spo­czynkiem w sypialni, w której, prócz wymienionych naj­większych jego poufników, nikomu znajdować się wolno nie było. Przygłodny kładał się spać, i po krótkim śnie wstawał do gorącej modlitwy; a nie dozwalając rozża­rzać się w ciele swoim podniecie rozkoszy, ścisłym stłu­miał ją postem. Zwiedzał więzienia, a w nich wielką liczbę więźniów zbawienną nauką pocieszał i zasiłkiem obdarzał. Nikt nad niego nie wiedział dokładniej, w której połaci miasta i w którym domu leżało chore biedactwo, jaką słabością złożone, ile chorujących odzyskało zdrowie, a ile padło ofiarą śmierci.

       Jeżeli mu zostawało trochę czasu od obsługi tych biedaków, wychodził na swe pole pod czas siewów, a siejąc własnymi rękoma, cieszył się z tego, że sam na chleb pracował. Stamtąd wróciwszy, klęczał u podwoi kościelnych, w długiej modlitwie, śląc do Boga gorące westchnienia. Każdego dnia, przed zaczęciem nabożeń­stwa w kościele, gorliwie kazywał, po nabożeństwie zaś zajmował się sprawami pokrzywdzonych wdów i sierót. Po tych zatrudnieniach resztę czasu obracał na czytanie ze swym duchowieństwem Pisma świętego i śpiewanie psalmów Dawidowych. Takimi uczynkami i budującym obyczajem we dnie i w nocy, jaśniał Wojciech na bisku­pim urzędzie; takimi też przymiotami przystoi jaśnieć każ­demu, którego Zbawiciel do pasterskiego powołał urzę­du: świetniej bowiem zdobi biskupa gruntowna pobożność i cnota, niźli owe błyskotki, za którymi niektórzy płocho uganiają.

       Gdy pewnego dnia po komplecie modlił się w zam­kniętym kościele, biedak do naga przez łotra złupiony, zbliżywszy się do podwoi świątyni, z żałosnym narze­kaniem kołatać począł. Usłyszał to Wojciech, który już przedtem wszystko co miał, ubogim był rozdał. Nie ma­jąc nic, czym by go mógł opatrzyć, pobiegł do swego mieszkania, wysypał pierze z szkarłatnego wezgłowia, i uchyliwszy kościelnych podwoi, wręczył biednemu jed­wabną poszewkę. A kiedy jego pokojowiec postrzegłszy w komnacie wysypane pierze, w mniemaniu że to zło­dziej uczynił, badał o to inne biskupie sługi, Wojciech zakazał mu tego dochodzenia, mówiąc: że tego nie uczy­nił nieprzyjaciel, ale ten, co tego potrzebował, i zape­wne na pokrycie swego niedostatku zabrał tę poszwę.

       Mimo tych pięknych wzorów cnoty, którymi ten pa­sterz swym owieczkom przodkował, to jest: mimo wrzą­cej ku nim miłości, gorliwego opowiadania słowa Boże­go; mimo roztropnego karcenia ich; mimo ojcowskiego politowania i wspierania; mimo pobożnej modlitwy i zdro­wych rad; mimo tych wszystkich jego przymiotów, nie­przyjaciel zbawienia ludzkiego nie przestawał w owczar­ni jego siać nasion niezgody i przewrotności. Jakoż wie­lu z jego diecezjan kalało się pogańskimi obyczajami, dopuszczało się cudzołóstwa, żyło niepowściągliwie, i bro­czyło się okrutnymi zabójstwy. Nauka i żywy przykład gorliwego pasterza bynajmniej nie poprawiały tych grze­szników, którzy coraz większymi zbrodniami łamali przy­kazania Boże. Wojciech widząc w nich zatwardziałość serca, ciężko bolał nad ich nieprawością; a kiedy ani wielożeństwa między nimi powściągnąć, ani kapłanów w czystości utrzymać, ani zaprzedawaniu żydom chrześ­cijan, na których wykupno już mu dochodów zabrakło, mimo najgorętsze usiłowania, zapobiec nie mógł, roz­paczając o ich poprawie i ratunku, raczej złożyć dostoj­ność biskupią umyślił, niż ze ściśnionym sercem patrzeć, jak bezowocny jest jego przykład i dobra nauka.

       Zajętemu tą myślą objawił się we śnie Zbawiciel, i poważ­nym głosem obudziwszy go, wstać mu rozkazał. Wtedy Wojciech, kto jesteś, zapytał, i czego mię budzisz? Na to Zbawiciel: Jestem Jezus Chrystus. Już raz byłem za­przedany żydom, a oto powtórnie mię zaprzedają, a ty sobie zasypiasz! To objawienie opowiedział biskup swemu powiernikowi Willikonowi, przełożonemu kapituły, który okoliczność tę tak wyłożył, jak ją rozumieć należało: "Że, gdy chrześcijanie bywają sprzedawani żydom, to ta sprzedaż dolega Jezusa Chrystusa, którego członkami jesteśmy i ciałem Jego".

       Wtedy św. biskup wywiódł z głębi serca swojego żałość nieutuloną, rozważył wszystko bezstronnie, a bojąc się dłużej zostawać pomiędzy niepoprawnymi, w r. 989 po sześcioletniej pracy w owczarni swojej, udał się do Rzymu. Tu ze łzami prosił Jana XV właśnie w tym roku na stolicy Piotra św. po­sadzonego papieża, by go oświecił, co ma czynić z obłąkanymi owieczkami swymi, które dawszy swe karki w sromotne szatana jarzmo, zamiast prawości swym chu­ciom, zamiast ulegania przykazaniom Bożym, zgubnym rozkoszom hołdują; a tak nauce jego zapuścić korzeni w sercach swoich nie dozwalają. Na to odpowiedział mu papież: "Synu! skoro owieczki twoje nie chcą słuchać głosu twojego, chroń się rzeczy szkodliwych. Jeżeli nie możesz przynieść pożytku innym, sobie go nie utracaj. Zaczem radzę ci, żebyś się udał na spokojne ustronie i jął się życia bogomyślnego z tymi, którzy go ze zba­wienną zażywają słodyczą". Tą uwagą zachęcony Woj­ciech, zawrzał pragnieniem kosztowania rozkoszy świętych sług Bożych; umyślił więc uczynić rozbrat z rodzinną zie­mią, a z miłości ku Zbawicielowi iść drogą ubogiego i ostrego żywota. Po tym postanowieniu rozdał pienią­dze pomiędzy ubogich, i złożył w papieskie ręce swą biskupią władzę, by wolny od wszelkich obowiązków, swobodnie mógł się udać na pielgrzymkę do grobu Zba­wiciela.

       Właśnie w tym czasie mieszkała w Rzymie cesa­rzowa Teofania, matka Ottona III. Pobożna ta pani miała z senatorami szczególne staranie o ubogich, a pra­we sługi Chrystusa szczerze miłowała. Dowiedziawszy się zatem, że Wojciech z pobożności udaje się na zwie­dzenie świętego grobu Chrystusowego w Jeruzalem, ka­zała go skrycie do siebie przywołać, i dała mu na drogę tyle pieniędzy, ile brat Radzim unieść ich zdołał. Ale Wojciech następnej nocy rozdzielił je między ubogich, ani szeląga sobie nie zostawiwszy. Potem odesłał sługi swoje do ojczyzny, zmienił swe szaty, kupił osła do no­szenia rzeczy, i samoczwart w dalszą puścił się drogę. Przybywszy w swej podróży do klasztoru benedyktyń­skiego na górze Kasyno (Monte Cassino), acz nieznany, ze czcią jednak i gościnnie został przyjęty. Gdy już kilka dni tutaj prze­pędził, przyszedł do niego opat klasztoru, imieniem Manso z kilką światłych zakonników, i mówił mu, jakby z wy­roku Boskiego: "że droga, którą obrał do osiągnienia szczęśliwości wiecznej, daleka jest od tej, która wiedzie do błogosławionego żywota. Aczkolwiek bowiem usu­nięcie od siebie i zdeptanie zawodnego szczęścia zniko­mego świata wielkiego umysłu jest udziałem, ciągłe jednak zmienianie miejsca nie jest rzeczą chwalebną; że tego, jakby ustalić się na jednym miejscu i swobodnie zażywać niebiańskiej pociechy, nie oni, ale nauka ich dawnych przodków, oraz wytrwałe tych mężów przykła­dy najlepiej go nauczą i o tym przekonają". Przestrogę tę, jakby z objawienia Bożego, przyjmując Wojciech, umyślił uczynić koniec swej pielgrzymce. Ale gdy się bije z myślami, Bóg przewlókł spełnienie jego zamiaru, by, zrazu zakosztowawszy trudu i goryczy, tym więcej potem lubował w swoim powołaniu. Gdy bowiem dnia jednego niektórzy ze starszych zakonników w rozmowie z nim z radości rzekli: "dobrze Ojcze, że z nami tu zostaniesz, i przyjąwszy nasz habit, miły Bogu żywot wieść będziesz; będąc albowiem biskupem, to i kościoły nasze poświęcać i naszych kleryków będziesz mógł wyświęcać". Obrażony tą ich mową Wojciech, azaliż, rze­cze, za człowieka mnie macie lub za osła, żebym, zło­żywszy biskupstwo, po usunięciu się z mojej owczarni, teraz jakby biskup wasze świątynie poświęcał. Zrażony tym udał się do pobliskiego klasztoru Vallis Lucis, w którym św. Nil opat, jakby błyszcząca gwiazda na hory­zoncie, jaśniał życiem pobożnym z liczną swą bracią, reguły Bazylego świętego. Ci zakonnicy pracą rąk swo­ich zaspokajali potrzeby życia. Przyszedłszy tu Wojciech po dwudniowej podróży przez gór manowce, rzucił się do nóg opatowi i prosił ze łzami, by go do swego przyjął zakonu. Ale opat wzbraniał się to uczynić z obawy, żeby go za to wraz z bracią stąd nie wydalono. Radził mu zatem, by się wrócił do Rzymu, i dał mu list do swego przyjaciela Leona, opata klasztoru śś. Bonifacego i Aleksego, prosząc, żeby go przyjął do zgromadzenia swoich Benedyktynów.

       Skoro Wojciech przybył do Rzymu, stolicy świata chrześcijańskiego, udał się do Leona opata, z oświadczeniem mu pozdrowienia od Nila; przy czym mu też list od niego wręczył. Leon przeczytawszy pismo, zaczął ściśle doświadczać zakonnego Wojciecha powołania, to groźną twarzą, to przekładaniem mu su­rowej ostrości zakonnej, to na koniec śledził tajne myśli jego. Atoli ani ostre wyrazy, ani obraz twardego życia nie zmieniły jego postanowienia; ale raczej roznieciły w sercu jego żywszy zapał do tego zakonu. Wtedy opat postanowił zasięgnąć rady papieża, co by miał czynić z ukorzonym biskupem. Po odebraniu przychylnej odpo­wiedzi, oblókł Wojciecha w habit zakonny w Wielki Czwar­tek, i zapisał go w poczet braci św. Benedykta. I Radzim, nie tylko rodzony, ale i duchowy brat jego i wierny od młodości towarzysz, zagrzany Wojciecha przykładem, uczynił razem z nim śluby zakonne. Tak więc pobożny Wojciech od razu położył w swym sercu posłuszeństwa i pokory niewzruszoną podstawę, by na niej osadził świątobliwe życie zakonne, którego by ani burza pokus za­chwiać, ani rozetlała żądza zniweczyć nie mogła. Tu, nie tylko własne usterki, ale nawet i myśli, jakie w nim budził nieprzyjaciel zbawienia, kornym sercem wyjawiał swemu spowiednikowi; a tak wyższy wytrwałością nad nawałę pokus, zdumiewającej się braci zakonnej przy­świecał cnotą i pobożnością, jak jasna pochodnia na świeczniku stojąca.

       Z jakimże to podziwem patrzyli wszyscy, kiedy mimo znakomitego swego pochodzenia, były biskup pełnił włożone na siebie przez opata obowiązki; a skrzętny w kuchennej usłudze, to nosił wodę w wiaderku, to znowu ochoczo obmywał braci swej ręce. Ale szatan nigdy nie przestaje zastawiać sideł nie tylko tajnie, ale i jawnie dla ułowienia sług Bożych, żarliwie drogą cnoty postępujących. Zdarzało się zatem, że niekiedy wypadały Wojciechowi z rąk i tłukły się gliniane naczynia wodą lub winem napełnione, które z polecenia starszych przy­nosił. Wtedy pokorny ten zakonnik, wstydem zalany, na klęczkach prosił przełożonych o przebaczenie. I tak razu jednego, kiedy niósł do stołu banię winem napeł­nioną, wywrócił się na nią, a uderzeniem jej o marmu­rową posadzkę takiego narobił łoskotu, iż się zdawało, że stłukł naczynie. I przeor, i bracia jego słyszeli ten upadek; ale opieka Boża zawstydziła tą razą nieprzyjaciela Wojciecha, bo i naczynie i wino ocalało, właśnie jakby się żaden wypadek nie był wydarzył. I tego po­minąć nie można, że kiedy pewnego dnia przywieziono do klasztoru córkę niejakiego Jana, prefekta Rzymu, ciężką chorobą febry trapioną, ta, skoro Wojciech rękę swoją na niej położył, natychmiast za jego rozkazem zdrowie odzyskała.

       Już piąty rok dobiegał od czasu, jak Wojciech przyjął był habit. Wtedy Willigis arcybiskup moguncki, pod którego metropolitalnym zwierzchnictwem zostawała diecezja praska, widząc ją przez tyle lat osieroconą, wyprawił do papieża poselstwo z prośbą o zwrócenie Wojciecha do Pragi. Gdy więc na to przełożenie papież zwołał w r. 994 starsze duchowieństwo w Rzymie na posiedzenie, podzielone były radzących zdania; posłowie bowiem domagali się powrotu biskupa, a opat i zakon­nicy z żalem opierali się uwolnieniu Wojciecha ze swego zakonu. Atoli przeważyło żądanie posłów arcybiskupich albowiem Jan XV papież uznał potrzebę, by Wojciech wrócił do swych diecezjan, pod tym atoli warunkiem, jeżeli słuchać go będą i porzucą przewrotność swoją; w przeciwnym bowiem razie będzie się mógł od nich uchylić dla ocalenia wiecznego życia swego. Zasmucony opat, rad nie rad, uwolnił go z klasztoru; a gdy posło­wie z wielką pociechą r. 994 do Pragi z nim wrócili, całe miasto uradowane wyszło naprzeciw niemu, a Pra­żanie podaniem ręki uroczyście przyrzekali mu poprawę błędów życia swojego. Ale niestety, niedługo potem, od­świeżając sobie w pamięci dawną lubość i nierządy, wra­cali do nich haniebnie, i lekceważyli sobie gorliwe ka­zania, usilną pracę i ojcowskie zabiegi pasterza swego.

       Pomiędzy innymi występkami, zdarzył się smutny wy­padek, że pewna małżonka jednego z Wrzeszowców do­puściła się cudzołóstwa, i o to publicznie była obwinio­na. Mąż i rodzice zhańbionej żony barbarzyńskim obyczajem życie jej odjąć chcieli. Nieszczęśliwa skrycie uciekła do biskupa, a ten, by ją wybawić z rąk zawzię­tych, zamknął ją w klasztorze zakonnic pod imieniem św. Jerzego, silnymi otoczonym murami, i ukrył w ko­ściele za ołtarzem, a klucz od świątyni powierzył zau­fanemu dozorcy, mniemając, że niewiasta znajdzie tu pociechę w swym nieszczęściu i za ołtarzem życie swoje ocali. Ale około północy, gromada mścicieli ze zbrojnymi ludźmi przyszła do biskupiego mieszkania, z groźbą i upornym krzykiem szukając Wojciecha, który, jak mó­wiono, przeciw przykazaniu Bożemu i prawu małżeństwa ukrył cudzołożnicę. Biskup usłyszawszy hałas, przerwał swe nocne modły, i wychyliwszy się z tajnego miejsca, polecił się modlitwie swych braci, a pożegnawszy się z nimi, gotowy na męczeństwo, wyszedł z mieszkania. Skoro się zbliżył do zbrojnego tłumu, rzekł do rozhu­kanych: "jeśli mnie szukacie, to jestem". Na to jeden z tej tłuszczy: "nie ciesz się, rzecze, nadzieją męczeństwa, bo na nas by grzech spadł, a ty byś się okrył chwałą; ale wiedz o tym, że jeżeli nie wydasz nam tej nierząd­nicy, pomścimy się na braci twojej, na ich żonach, i na całej rodzinie". Wśród tego szału zjawił się przeniewierca pieniędzmi ujęty, a uprowadziwszy ich z tego tłumu cichaczem, wiódł do świątyni, gdzie nieszczęśliwa była ukryta, i wskazał tego, któremu klucz był powie­rzony. Pochwycony przez rozhukaną zgraję dozorca na­krytej niewiasty, zagrożeniem utraty własnego życia, zmuszony został do wydania jej. Na próżno nieszczęśliwa oburącz jęła się świętego ołtarza; rozjuszony tłum por­wał ją gwałtem i żądał, by od ręki swego męża zginęła. A kiedy ten człowiek prawy nie chciał tego uczynić, nikczemny jego poddany mieczem uciął jej głowę.

       Na wiadomość o takiej zbrodni, rzewnie zapłakał św. biskup, a widząc, że ani mową, ani nauką, ani ża­dnym środkiem nie mógł zapobiec coraz bardziej szerzącej się zarazie występków, którymi mazał się ten lud bezbożny, postanowił znowu usunąć się z biskupstwa. Złożył zatem swą laskę pasterską i umyślił wrócić do Rzymu, by tam używał błogiego spokoju w klasztornym ustroniu; pierwej atoli, bo na początku 995 r. udał się do Węgier dla opowiadania krajowcom Świętej Ewangelii.

       Chartwik biskup ratyzboński, pisze w życiu św. Stefana króla węgierskiego, że Giejzie, ojcu jego, gor­liwemu o rozkrzewienie religii chrześcijańskiej w swym królestwie, ukazał się we śnie rzadkiej urody młodzieniec i pocieszył go, mówiąc: "przybędzie do ciebie mąż w duchownym posłannictwie, przyjmijcie go więc ze czcią i do nauki jego szczerze przyłóżcie serca wasze". Po upływie dni kilku odebrał król list od Wojciecha, biskupa praskiego, z oświadczeniem, iż przybywa do niego dla nawracania jego ludów. Z wielką pociechą oddał cześć Bogu Giejza za to zdarzenie, wyszedł na­przeciw Wojciechowi z niektórymi wiernymi i przyjął ze czcią apostoła, o którego przyjściu był we śnie uwia­domiony. Na wezwanie króla węgierskiego lud poboż­nością i nauką św. biskupa zagrzany, gromadnie się ci­snął do przyjęcia Chrztu Świętego. Stawiano naprędce na wielu miejscach kościoły, a Wojciech ochrzcił syna Giejzy i dał mu na imię Stefan.

       Przy schyłku 995 ro­ku udał się ten apostoł z Węgier do Rzymu, i tu za­mieszkał w klasztorze św. Bonifacego. Nadzwyczajnie radzi byli jego powrotowi ojcowie zakonni, a opat uściskał go serdecznie i pierwszym po sobie przełożonym uczynił. Ale Wojciech, aczkolwiek wyższym darem rze­czy duchownych ubogacony, tylko najmniejszym ich sługą być pragnął. Tak opat jak i zakonni bracia ma­wiali o nim, że i w klasztorze i za jego murami, nim jeszcze został męczennikiem, świętym już był człowie­kiem. Zbawiciel, by objawił Wojciechowi, jak miłe były mu jego zasługi, ukazał mu we śnie dwa szyki Świę­tych Bożych w Niebie: jeden w purpurowe, drugi zaś w śnieżne przybrany szaty, a każdy różnej postaci miał oddzielną zasługę i właściwą nagrodę, obu zaś pokar­mem i napojem była wieczna Stwórcy chwała. Podczas tego widzenia usłyszał Wojciech głos: "W obydwu tych szykach będziesz policzony, będziesz miał uczestnictwo stołu i stosowny zaszczyt". Pobożny biskup opowiedział opatowi to swoje widzenie, które podobnie jak św. Pa­weł przez skromność i pokorę nie do siebie, ale do kogoś innego stosował.

       W tym właśnie czasie Otto III, król Franków, doszedłszy dojrzałego wieku, przybył do Rzymu dla odprawienia uroczystego aktu swej koronacji. Młody ten i religijny monarcha, zawsze wysoko cenił i powa­żał prawdziwie pobożne sługi ołtarza, i miał około nich wielkie staranie; dlatego też bardzo często rozmawiał w Rzymie z Wojciechem, mieszkającym w klasztorze św. Bonifacego, i w szczerej zażyłości chętnie go słuchał we wszelkiej udzielanej sobie doradzie. Wraz z Otto­nem III na początku 996 r., zjechał był do Rzymu na jego koronację i Willigis, arcybiskup moguncki. Ten uczynił Grzegorzowi V nowo obranemu papieżowi prze­łożenie, z usilną prośbą, by Wojciecha do jego diecezji wyprawiono. Wywodząc żądania swego słuszne, bo na ustawach kościelnych oparte przyczyny, mówił ar­cybiskup wobec zebranego synodu w Rzymie: "że to jest ciężkim grzechem, że kiedy wszystkie kościoły ma­ją swych pasterzy, sama tylko praska katedra smutnym sieroctwem jest dotknięta". I po wyjeździe z Rzymu Willigis pisał z drogi, i mocno nalegał o to tak długo, aż papież naradziwszy się z kardynałami, przyrzekł mu, że niezawodnie wróci Wojciecha do jego owczarni. Z tej więc przyczyny biskup zakonnik niedługo cieszył się klasztorną a miłą sobie zaciszą. Myśl o przymuszonym do niewdzięcznych diecezjan powrocie, ściskała bole­snym smutkiem serce pobożnego męża, bo widział da­remny swój powrót do ludu twardego karku i zawzię­tego serca. Tym tylko koił swą żałość, że Grzegorz V papież, czyniąc zadosyć domaganiom się mogunckiego arcybiskupa w powołaniu Wojciecha, by do Pragi po­wrócił, na usilne przełożenie przyzwolił na to, że gdy­by Czesi i teraz niechętnie go przyjęli i nauk jego nie słuchali, wolno mu będzie udać się w kraje pogańskie, by tam opowiadał słowo wiecznego zbawienia.

       Tak więc po raz drugi i ostatni w r. 996 opuścił Wojciech zawsze miłe sobie klasztorne ustronie, i nie bez wiel­kiego żalu rozstał się z zakonnikami. Stąd udał się za Alpy ze czcigodnym Notkierem biskupem. Po dwumie­sięcznej blisko podróży przybył Wojciech do Moguncji i tu jako największy cesarski poufnik bawił na dworze Ottona III, który go dla jego pobożności wielce umi­łował, bo św. biskup dniem i nocą w religijnych roz­mowach rozżarzał w jego sercu miłość Bożą i nawodził mu na pamięć zbawienne uwagi, iż "aczkolwiek był potężnym monarchą i wyobrazicielem władzy Boskiej na ziemi, powinien był jednak pamiętać, że jest czło­wiekiem śmiertelnym i ojcem ludów swemu berłu pod­danych; żeby zatem bezstronnym i sprawiedliwym był ich sędzią, żeby często czynił rachunek sumienia swo­jego, bo według tego będzie musiał sprawić się kiedyś Stwórcy swemu z władzy sobie powierzonej i odbierze od niego niecofniony wyrok nagrody lub kary". Nadto zachęcał on cesarza do wzgardy rzeczami tego świata, które kruche i niestałe, na kształt dymu kłębią się przed oczyma człowieka i wnet znikają. Pobożny monarcha chował w głębi serca zbawienną biskupa naukę.

       Podczas swego na cesarskim dworze bawienia, Woj­ciech wiedziony ujmującą serca prostotą i głęboką po­korą, jakby sługa wszystkich dworzan, najgrubsze czy­nił usługi. Jakoż, kiedy ci miłego używali spoczynku, on, zacząwszy od odźwiernego aż do cesarza, wszyst­kich obuwie obmywał wodą, a tak oczyszczone na swym ustawiał miejscu. Nie przestając na tym, i inne w pałacu pełnił posługi, z których najpodlejsze, przez po­korę najchętniej wykonywał. Ta jego szczególna po­kora długo się ukrywała, aż go wyśledził niejaki Wolfariusz dworzanin cesarski. Bawiąc u Ottona, miał Wojciech pewnej nocy sen, w którym mu się zdawało, jakoby przybył do zamku swego brata. Tu na środku dziedzińca stał pałac prześlicznej budowy, a ściany jego i dach lśniły się jasną białością. Wewnątrz gmachu wi­dział on dwa łoża stojące, jedno dla siebie, drugie dla brata Radzima przysposobione; oba pięknie i bogato za­słane; ale dla niego przeznaczone łoże było wspanial­sze, albowiem całe purpurą i jedwabną materią zdo­bne, w głowach zaś prześlicznym złotogłowiem było pokryte; a u góry znajdował się złoty napis: "Ten upo­minek czyni ci królewna". (Munus hoc donat tibi filia regis).

       Wojciech opowiedział to widzenie swoim przy­jaciołom. Ci wyłożyli je w ten sposób, że według zrzą­dzenia Chrystusa Pana poniesie męczeństwo za wiarę świętą; i że owa królewna, dająca mu królewskie upo­minki, wskazuje Panią Niebios, Najświętszą Pannę Maryję. Nieskończenie uradowany z tego widzenia, kornym ser­cem dziękował za to Panu Bogu i Bogarodzicy. W tym czasie zwiedził pieszo w Turonie grób św. Marcina, a w Paryżu św. Dionizjusza. Był też i we Floriaku u zwłok św. Benedykta, gdzie ten sługa Boży tysiącem łask słynie; a oddawszy świętym szczętom cześć nale­żną, pełen radosnych uczuć, wrócił do cesarza. Potem w poufnej z Ottonem rozmowie, opowiedział mu cel swej podróży, i co, idąc za natchnieniem wszechmocnego Bo­ga, uczynić zamyśla; a tak, po wzajemnym serdecznym uściśnieniu się, z boleścią serca rozstał się z nim na zawsze.

       Poświęcając swe życie Wojciech dla miłego Jezusa, z polecenia arcybiskupa mogunckiego puścił się w dro­gę do rozhukanych diecezjan swoich. Przeczuł on to, że nie będą słuchali jego rady i nauki; ale z posłuszeństwa wykonał nakaz, tym się pocieszając, że jeśli mu swoi powolni nie będą, uda się do niewiernych narodów, by tam siać nasiona wiary świętej, lub też wieniec męczeński u nich osiągnąć. Stanąwszy na granicy czeskiej, dowiedział się, że ten naród zbrodniczy, do którego wra­cał, zbroczył swe ręce krwią jego rodziny; albowiem Czesi w szalonej swej wściekłości wymordowali bracią jego: Sobobora, Spitymira, Bohusława i Czasława wraz i ich żonami i niewinnymi dziećmi, krewnych zaś i wiele szlachty poranili, i całe hrabstwo libickie pożogą i mie­czem zniszczyli. Tylko najstarszy brat jego, imieniem Poraj, wysłany od cesarza Ottona w wyprawie wojennej przeciw poganom, bawiąc przy Bolesławie Chrobrym, ocalał w czasie tego zniszczenia. Dowiedziawszy się Chrobry o wymordowaniu całej rodziny św. Wojciecha, z miłości ku niemu pocieszał Poraja brata jego.

       Okru­tny ten wypadek zagrodził drogę Wojciechowi do Czech, który nie spodziewając się żadnego pożytku ze swego powrotu, postanowił udać się do Bolesława książęcia polskiego. W tym celu puścił się przez Węgry do Kra­kowa z bratem Radzimem nieodstępnym swym towarzyszem. Tu przez niejaki czas kazywał na rynku kra­kowskim, gdzie później po jego męczeństwie Krako­wianie na pamiątkę, jak pisze DŁUGOSZ pod r. 995, wystawili mały kościółek pod jego imieniem poświęcony, który i dotąd stoi. Wielce go to ucieszyło, że Polaków z Czechami i język i bratnia krew łączyła. Niedługo bawiąc w Krakowie, przy schyłku r. 996 przeniósł się do Gniezna. Tu Bolesław I książę polski, syn Mieczy­sława I tudzież przedniejsi panowie przyjęli go ze czcią należną. Potem wysłał poselstwo do Czech, oznajmując Prażanom, że z polecenia Grzegorza papieża i arcybiskupa mogunckiego ma do nich wrócić; i dlatego pytał się ich, czyli go przyjmą i poprawią niecne swe obyczaje? Tylu zbrodniami zmazani Czesi odpowiedzieli mu słowy pełnymi niechęci i grozy: "że są grzesznikami i narodem twardego karku, że takiego biskupa, jakim jest on, święty, ulubieniec Boży i prawdziwy Izraelita, nie ścierpią mieszkańcy i gmin bezbożny; że pojmują, co ta jego udawana pobożność w sobie ukrywa; że się boją, by ich nie karał za krzywdę jego braci i rodzinie wy­rządzoną; że zatem nie masz ani jednego, któryby go chciał przyjąć". Tak zawodna odpowiedź rozbudziła ra­dość w smętnej Wojciecha duszy, posępność znikła z jego oblicza; i święty Apostoł wylewał swe serce przed Bogiem, a dziękując Mu że go uwolnił od więzów pa­sterskich, "Tobie, rzekł, Panie złożę teraz ofiarę chwały".

       Wojciech zabawiwszy w Gnieźnie przez zimę, wy­jawił Bolesławowi I wolę i zamiar posłannictwa swo­jego, że, kiedy Czesi nie chcą go przyjąć, to pojedzie opowiadać poganom wiarę świętą. Właśnie graniczył z Polską naród pruski, wtedy jeszcze pogrążony w ciemno­ściach pogańskich błędów i zamiast prawdziwego Boga, stworzone przezeń słońce, księżyc, ogień, zwierzęta, lasy i gady czczący. Zawrzało serce Wojciecha silnym pragnie­niem opowiadania ewangelii temu narodowi; by tam albo powywracał jego obmierzłe bałwany, albo też poniósł mę­czeństwo za wiarę świętą.

       W miesiącu marcu r. 997, gdy już rzeki puściły, po Mszy Świętej Bolesław z wiel­kim żalem wyprawił go Wisłą na statku, przydawszy mu dla bezpieczeństwa trzydziestu zbrojnych ludzi. – Puścił się Wojciech w tę niebezpieczną podróż z Radzimem bratem i Benedyktem kapłanem, z pełną ufnością w Bogu, którego słowo zbawienia i światło prawdziwej wiary poganom opowiadać zamierzył. W towarzystwie przydanego sobie zbrojnego orszaku przypłynął Wisłą najprzód do Gdańska, gdyż wówczas granice Polski Bałtyku dotykały. Tu miłosierny Bóg pobłogosławił je­go przybyciu, bo lud zbiegał się gromadnie dla przyję­cia chrztu św., a on odprawiając Mszę Świętą, ofiarował Chrystusa Bogu Ojcu, któremu niedługo siebie samego miał złożyć w ofierze. Stąd postanowił udać się ku Prusom wschodnim; dlatego też nazajutrz po nabożeń­stwie, ze łzami pożegnał nawróconych, a udzieliwszy im błogosławieństwo, wsiadł z orszakiem na statek i pły­nąc ku ujściu Wisły, zmierzał na otwarte morze, i wnet zniknął z ich oczu na zawsze.

       Po szybkiej żegludze, przy pomyślnym wietrze, przy­bił do brzegów Hafu. Wysiadłszy na ląd, statek i zbroj­nych towarzyszy odesłał z powrotem, sam zaś z Radzimem i Benedyktem tutaj pozostał. Obawa, że zbrojni lu­dzie, z sąsiedniego narodu, który z Prusakami częste wiódł wojny, i dlatego był im groźny i obmierzły, nie tyle się do jego bezpieczeństwa przyczynią, ile zaszko­dzą jego powodzeniu w pobożnej pracy, budząc w miesz­kańcach szkodliwe podejrzenie, spowodowała, jak się zdaje, Wojciecha do odesłania tego orszaku. Tak więc pozbawieni wszelkiej pomocy ludzkiej, z sercem pełnym ufności w Zbawiciela opiece, wstąpili na wysepkę krę­tą rzeką oblaną i z wejrzenia kolistą. Było to, jak z opisu wnosić wypada, w bliskości pod owe czasy wcale odmiennego ujścia Pregli do Fryszhafu, naprzeciwko dzi­siejszego Brandenburga. Skoro mieszkańcy usłyszeli o celu zjawienia się przybyszów, zbiegli się tłumnie, by ich stąd wypędzić. Nieustraszony Wojciech i obojętny na krzyk zebranej zgrai, śpiewał pobożnie psalm, kiedy wtem jeden z tłumu, przy nim stojący silnie uderzył go wiosłem między łopatki. Psałterz wysunął się z rąk mo­dlącego się, a Wojciech jakby nieżywy padł na ziemię; atoli wnet zebrawszy swe siły, z serdecznym westchnie­niem te wyrzekł słowa: "Dzięki ci Panie, że dla Ukrzyżowanego Zbawiciela choć jeden raz odnieść zasłużyłem".

       Potem przeprawił się na drugą stronę rzeki. Było to w sobotę. Pod wieczór nadszedł dziedzic wioski i Woj­ciecha wraz z jego towarzyszami wziął do swej osady. I tu zbiegł się ciekawością wiedziony tłum z okolicznych mieszkańców. Pytano się przychodniów, kto by byli? skąd przyszli? i dlaczego tu wylądowali? Na to Wojciech:

"Jestem Słowianinem. Na imię mi Wojciech. Przedtem biskup, obecnie zakonnik, teraz z natchnienia Boże­go jestem waszym Apostołem. Powód mej podróży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy wasze głuche i nieme bałwany, poznali Stwórcę swojego, który sam tyl­ko jest jedynym Bogiem, a krom Niego nie masz innego Boga; abyście uwierzywszy w imię Jego, dostąpili wiecz­nego żywota i zasłużyli sobie na nagrodę w niezmiennym niebieskich rozkoszy przybytku".

       Zaledwie Wojciech wyrzekł te słowa, aliści wściekła tłuszcza jęła bluźnierczą gębą miotać zelżywość tak na niego, jak i na Boga, którego jej zwiastować przyszedł; a wielce rozjuszona groziła mu śmiercią, tupała, pałkami w ziemię biła, to nimi wywijała nad jego głową, i we wściekłym zapę­dzie krzyczała: "Twoje szczęście, żeś aż dotąd bezkar­nie przyszedł, ale jeżeli się spiesznym stąd odejściem nie uratujesz, to wnet tu zginiesz. Nad nami i nad ca­łym tym krajem, na którego krańcu mieszkamy, jedno panuje prawo, i jednym obyczajem wszyscy żyjemy. Wy zatem, co według innego, dla nas obcego żyjecie prawa, jeżeli się stąd jeszcze tej nocy nie wyniesiecie, jutro zginiecie". Na takie groźby pobożni apostołowie wsie­dli pod noc do łódki, a płynąc pod wodę, przybyli do południowo zachodniego Zemlandii wybrzeża, i tu w pe­wnej wiosce przez pięć dni zabawili.

       Właśnie w czasie ich tu bawienia sen, który miał Jan Kanaparz klasztoru benedyktyńskiego w Rzymie, gdzie przed laty Wojciech przywdział był św. Benedykta sukienkę, tudzież senne Radzima widzenie, zwiastowały bliski kres życia pruskiego apostoła. Jakoż Kanaparzowi śniło się, że widział dwa prześcieradła, tak białe jak śnieg, czyste bez skazy, z nieba na ziemię spadające, a następnie po jednym mężu na sobie unoszące, i oba szczęśliwym biegiem ponad obłoki i gwiazdy wzbija­jące się. Jednego z uniesionych mężów niewielu znało z klasztornej braci; drugim zaś był znany im Wojciech. Skoro zakonnik objawił opatowi Leonowi swoje widze­nie, ten mu je tymi objaśnił słowy: "Wiedz o tym ko­chany synu, że przyjaciel nasz Wojciech chodzi z du­chem Bożym, i że szczęśliwym skonem zakończy swe życie". Radzimowi zaś, gdy po przewiezieniu się na dru­gi brzeg rzeki sennego używali spoczynku, śniło się, że widział we śnie na ołtarzu stojący złoty kielich do po­łowy winem nalany, a nikt go nie strzegł. Ale skoro się zbliżył do ołtarza dla skosztowania wina, zastąpił mu jakiś sługa ołtarza, i z powagą wstrzymał go od do­tknięcia się kielicha, który, jak mówił, dla Wojciecha na jutro był przygotowany. Na te słowa przebudził się Radzim i ze drżeniem opowiedział Wojciechowi to senne widzenie. Na to Wojciech: "niechaj Bóg, rzecze, według swej świętej woli spełni to widzenie; ale zawodnym snom wierzyć nie należy".

       Z pierwszym dnia brzaskiem puścili się w drogę, którą sobie śpiewaniem psalmów skracali. Tak idąc przez lasy i dzikie knieje, około południa wyszli na otwarte i rozległe pole. Tu Radzim rozłożył na trawniku nakry­cie do służby Bożej i odprawił Mszę Świętą, a Wojciech przyjął z rąk jego świętą komunię; poczym przejadł nieco, aby po krótkim śnie do dalszej pokrzepił się po­dróży. Potem pobożni apostołowie udali się na spoczynek, Wojciech w odległości na rzut kamienia od towarzyszów oddalony. Ale tu straszne niebezpieczeństwo wisiało nad ich głowami. Nie wiedząc o tym, przedarli się przez las święty i wyszli na święte pole, które się stąd aż do Romowe ciągnęło. I tu jeszcze gdzie spoczywali, była święta ziemia, po której, według praw krajowych, niepoświęconym a tym bardziej chrześcijanom kroczyć nie było wolno (2). Tak więc pobożni misjonarze według mniema­nia ludu pogańskiego dopuścili się zbrodni, za którą nie było przebaczenia, i tylko śmiercią zmazana być mogła.

       Kiedy, nie wiedząc o tym, pobożni wędrowcy bez najmniejszej troski sennego używali spoczynku, nagle przeraził ich dziki krzyk. Rozjuszony tłum napadają­cych pogan uderzył na śpiących, otoczył ich i z dziką wściekłością pokrępował. Wtedy Wojciech stojący na­przeciwko skrępowanych towarzyszów z nieustraszonym sercem pocieszał ich, mówiąc:

"Nie smućcie się bracia! wszak wiecie, że to ponosimy dla Imienia Pańskiego, którego moc przewyższa wszelką siłę, którego piękność cudniejsza jest nad wszelkie kształty, a niewysłowiona Jego potęga i dobroć jest nieograniczona. Cóż może być wznioślejszego, co piękniejszego, jak umierać z rozkoszą za słodkiego Jezusa?".

        Gdy tak Wojciech przemawia do swych braci i towarzyszów ucisku, wypada ku niemu z dzikiego tłumu zagorzały ofiarnik Siggo i silnie topi włócznię w piersiach jego; a tak jako kapłan bałwanów i przywódca krwiożerczej zgrai zadaje świętemu cios śmiertelny. Olśniona wściekłością tłuszcza i zagrzana jego przykładem, rzuca się na apostoła i przeszywa go siedmią włóczniami. Leje się niewinna krew z zadanych ran śmiertelnych, a Wojciech, gdy mu się ręce rozwią­zały, z konającym wzrokiem wznosi je ku niebu, korną modlitwą błaga Zbawiciela o swoje i swych zabójców zbawienie, pada rozkrzyżowany na ziemię i Bogu ducha oddaje dnia 23 kwietnia 997 roku. Tak więc ta święta dusza przelaniem krwi za Wiarę świętą uwolniona z cie­lesnych więzów, osiągnęła od Chrystusa wieniec mę­czeński, którego zawsze i gorąco pragnęła.

       Na wieść o tym wypadku zbiega się zewsząd roz­hukana zgraja, rzuca się na zabitego zwłoki, dla nasy­cenia swej zemsty odcina członki i głowę, a wetknąwszy ją na żerdź, zostawia zabitego szczątki, i z okrzykiem wściekłej radości do swych odchodzi siedzib. Wierni zabitego towarzysze Radzim i Benedykt skrępowani i przez zabójców uprowadzeni, gdy im się z rąk pogańskich wydobyć udało, pospieszyli do Polski, niosąc Bo­lesławowi smutną wieść o żałosnym swego nauczyciela zgonie. Zawiadomiony Bolesław o śmierci świętego mę­czennika, postanowił zwłoki zabitego swego przyjaciela, jako drogi skarb u Prusaków, wykupić. Gdy się ci o tym dowiedzieli, wyprawili do księcia polskiego posłów z oznajmieniem, że wydadzą żądane ciało, ale za ilość srebra ciężkości jego wyrównywającą. Zaczem wysłał książę kapłanów i rycerzy z pieniędzmi do niewiernych Prusaków, którzy przybywszy do Romowe stołecznego ich miasta, kazali sobie pokazać ciało zabitego Wojcie­cha, a przekonawszy się o tożsamości zwłok męczennika, złożono je na wadze, ale te z Boskiego zrządzenia tak lekkie były, że bardzo mało srebra zaważyły (3). Skoro je przywieziono do Polski, wyszedł naprzeciw nim Bo­lesław wielki ze wszystkim duchowieństwem i prze­dniejszymi pany, i z wielką czcią wobec niezliczonego ludu, złożył je najprzód w Trzemesznie, w kościele xx. kanoników Augustyna świętego, a następnie z obawy, żeby podczas zaszłej z poganami wojny przez nieszczę­śliwe wypadki wojenne nie zostały uronione, do Gniezna je przeprowadził (4). Wnet też Bóg wszechmocny rozgło­sić raczył licznymi łaskami swymi tak święte życie jak i śmierć męczennika Wojciecha. Doszła o tym wieść i do cesarza Ottona III podówczas we Włoszech bawią­cego. Pobożny monarcha, który żyjącego biskupa wielce poważał i miłował, postanowił nawiedzić w Gnieźnie jego grób cudowny. Było to właśnie w roku 1000 po naro­dzeniu Chrystusa Pana, kiedy Otto w Wielkim Poście udał się w tę pielgrzymkę, jadąc z Magdeburga na Syrbię, której jedna część Milzawią nazywała się (5).

       Gdy się do Polski zbliżył, wyjechał naprzeciw nie­mu Bolesław i przyjmował go z taką wspaniałością, że współczesny dziejopis niemiecki THIETMAR, aczkolwiek książęciu i narodowi polskiemu wielce niechętny, powiada, że "tego ani wyrazić ani opisać nie podobno" (6). Przyprowadzony cesarz do Poznania, postanowił iść pie­szo i boso aż do samego Gniezna. Hojność Bolesława usłała mu drogę różnych farb materiami od zamku Ostrowa aż na miejsce (7). Tu zbliżającego się cesarza przyjęło całe duchowieństwo i panowie, mając na czele Ungera, poznańskiego biskupa. Wszystkie drogi, którymi przechodził, napełnione były uszykowanym wojskiem na różne hufce podzielonym, a różnością odmiennych kolo­rów znakomitym. Za nim stała na równinie licznie zgro­madzona narodowa szlachta, na różne także orszaki podzielona; a w najbogatsze szaty i futra drogie złotogłowiem powleczone odziana (8). Ujrzawszy cesarz z daleka upragnione miasto, zsiadł z konia, i z pokory szedł pieszo i boso. Wprowadzony do świątyni przez biskupa, pobożny monarcha padł przed szczętami świętego męża, gorąco ze łzami błagając, by się za nim u Zbawiciela przyczynić raczył (9). W czasie swego tu bawienia cesarz za zezwoleniem Sylwestra II papieża, na żądanie Bo­lesława, ustanowił arcybiskupstwo gnieźnieńskie, a dla uczczenia pamięci św. Męczennika, brata jego Radzima posadził na tej nowej stolicy (10). Wtedy też Otto III uczynił królem Bolesława Wielkiego i obdarzył go dzidą św. Maurycego, jako królewskiej władzy godłem, oraz gwoździem krzyża świętego, które dotąd w skarbcu ka­pituły krakowskiej są zachowane. Król polski, wywzajemniając się, ofiarował cesarzowi ramię ze szczętów Wojciecha świętego (11). Na koniec Otto III, by należycie uczcił pamięć swego niegdyś wielkiego poufnika, wzniósł dla jego zwłok ołtarz w arcykatedrze gnieźnieńskiej, w którym je z wielką wspaniałością złożył (12). Dopełniwszy swych pobożnych ślubów, hojnie, a co sobie najwięcej cenił, trzemaset pancernymi jeźdźcami od pol­skiego monarchy udarowany, cesarz powrócił do Magde­burga, dokąd go Bolesław ze swym świetnym odpro­wadził orszakiem (13).

       W czasie tej uroczystości, czyli też później, arcybiskup Radzim udzielił klasztorowi trzemeskiemu, w którym poprzednio święty Męczennik był złożony, kilka ułamków jego drogich szczętów, które aż dotąd w tym kościele z należną czcią są zachowane (14).

       Tak przeszło ćwierć wieku drogie te dla pobożnych relikwie spoczywały w ołtarzu, w którym przez cesarza Ottona były złożone, bo dopiero roku 1038 w czasie napadu na Polskę Brzetysława, czeskiego książęcia, który wtedy i Gniezno złupił, dla ocalenia ich, z miejsca do­tychczasowego spoczynku uchylone zostały. Kiedy bo­wiem Bóg wszechmocny, powściągając świętokradzki Czechów zamach, dotykał ich ślepotą i odrętwieniem, ilekroć do kościoła napad czynili, ci z polecenia przywódcy grabieży, swego biskupa Sewera, dla przebłaga­nia Stwórcy przez trzy dni pościli i skruchę czynili, a tak przez ten czas bez nowej obrazy Boga do świątyni Pańskiej zbliżać się nie śmieli (15). Pobożni kapłani miej­scowi korzystając z dogodnej chwili, wyjęli z ołtarza świętego szczęty i w skrytym złożyli je miejscu. Tu dla ciągłych wojen i niepokojów domowych, długi czas je chowano; aż na koniec w r. 1127 d. 23 lutego przez Jakuba ze Żnina, arcybiskupa gnieźnieńskiego, z tajnego ukrycia wydobyte, ku powszechnej czci na jawi złożone zostały (16). Tak więc chciwi łupu i zdobyczy Czesi pod przywództwem swego księcia i bezbożnego biskupa Sewera, ciało brata Radzima zamiast rzeczonych relikwij zabrali, i wraz z innymi zwłokami i bogatymi łupy do Pragi je uwieźli (17).

       Mimo tak długiego ukrywania świętych Męczennika szczętów, nie ustawała szczególna cześć dla naszego patrona, którą polscy monarchowie obyczajem ówczesnym i na bitych przez siebie pieniądzach uwiecznić pragnęli. Wszakże już za Władysława I (1080 do 1102 znajdują się monety z wizerunkiem św. biskupa i napisem Voceikus. Jego syn Bolesław III ze szczególną pobożnością odprawiał w r. 1130 w czasie Wielkiego Postu pokutną do grobu Wojciecha pielgrzymkę; bił pieniądze z głową tegoż biskupa i napisem: Sanctus Adalbertus (18). Ta okoliczność jest niezbitym dowodem prawdziwości po­dania dziejopisów tak naszych, jak i czeskich, że głowę tego męczennika za panowania tego księcia r. 1127 w Gnieźnie wynaleziono. I za jego następców znajdują się denary bite z wizerunkiem tego świętego (19).

–––––~~~~~~–––––

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 94-125.

Przypisy:
 (1) Niniejszy żywot Wojciecha świętego skreślony jest według po­dania JANA KANAPARZA benedyktyna, klasztoru śś. Aleksego i Bonifacego w Rzymie, gdzie Wojciech przedtem zakonne wiódł życie. Jest to ważna o tym Świętym piśmienna wiadomość, tym szacowniejsza, że ona, jak PERTZ nadmienia: omnium antiquissima et reliquarum fons praecipuus agnoscitur, intra biennium, aut triennium, post obitum Adalberti conscripta (a viro), qui ea aut ipse vidit, aut ab Adalberto et fratre ejus Gaudentio, qui sancto viro inde ab infantia fidelissimus comes adhaeserat, a S. Nilo et Leone, audivit, (et) ultimam Adalberti expeditionem et martyrii historiam a Gaudentio, itineris socio, quem praecipua observantia coluit, didicisse videtur. PERTZ, Monum. Germ. hist. Scriptor., T. IV, pag. 574-610.
 (2) HELMOLD, Chron. Slav., l. I, c. 1. LUCAS DAVID, T. 1, str. 31. SCHÜTZ, Chron. Pruss., str. 3.
 (3) Miracula S. Adalberti Martyris, ap. PERTZ, Script., T. IV, pag. 615.
 (4) Miracula S. Adalberti.
 (5) Vita MEINVERCI Episc., ap. PERTZ, Script., T. XI, pag. 109 et Annales Hildsheimenses, ibid., T. III, pag. 92. Ipso anno (1000) imperator tempore quadragesimali orationis causa ad S. Adalbertum Slaviam intravit.
 (6) THIETMAR, ap. PERTZ, Script., T. III, pag. 780. Decursis tunc Milsini (Milsaviae) terminis, huic ad Diedesisi pagum (między rzekami Odrą, Bobrą i Kacbachem) primo venienti Bolizlavus, qui major laus non merito, sed more antiquo interpretatur, parato in loco, qui Ilua (Halbau, czy Eilau nad Bobrą), suimet hospicio, multum hilaris occurrit. Qualiter autem caesar ab eodem tunc susciperetur, dictu incredibile ac ineffabile est.
 (7) Miracula S. Adalb., ap. PERTZ, Script., T. IV, pag. 615. Stravitque ei viam publicam de baldekinis et sammitis, diversisque pretiosis sericis ornamentis ad duo magna miliaria usque in Gnesen in templum ad tumbam sancti Adalberti. NARUSZEWICZ, Historia narodu polskiego, T. I pod r. 1000.
 (8) NARUSZEWICZ, Historia narodu polskiego, T. I pod r. 1000.
 (9) THIETMARI Chronicon, ap. PERTZ, Script., T. III, pag. 781. Videns a longe urbem desideratam, nudis pedibus suppliciter advenit, et ab episcopo ejusdem Ungero venerabiliter susceptus ecclesiam introducitur, et ad Christi gratiam sibi impetrandam martyris Christi intercessio profusis lacrymis invitatur.
(10) IDEM ll. Nec mora fecit ibi archiepiscopatum, committens eundem praedicti martyris fratri Radzino. Także Annales Hildesheimenses, ap. PERTZ, Script., T. III, pag. 92. Gaudentium fratrem B. Adalberti ordinari fecit archiepiscopum ob amorem et honorem sui venerandi fratris digni pontificis et martyris.
(11) Miracula S. Adalb., ap. PERTZ, Script., T. IV, pag. 616.
(12) THIETMAR, Chron., l. 1, pag. 781. Caesar facto ibi altari sanctas in eo honorifice condidit reliquias.
(13) IDEM l. l. Perfectis tunc omnibus, imperator a praefato duce magnis muneribus decoratus, et quod maxime sibi placuit, trecentis militibus loricatis. Hunc abeuntem Bolezlaus comitatu usque ad Magdeburg deduxit egregio.
(14) Chronica Conventus Tremesnensis. L. MS., pag. 15.
(15) COSMAE Chron. Boëmorum, ap. PERTZ, Script., T. IX, pag. 68.
(16) Annales Cracovienses w ŁĘTOWSKIEGO Katalogu biskupów krakowskich w Tomie IV na końcu str. 13. Anno MCXXVII. Inventio capitis Sancti Adalberti. Continuator COSMAE ap. PERTZ, Script., T. IX, pag. 133. Anno dominicae incarnationis 1127. 7. kalend. Martii, caput S. Adalberti martyris et pontificis in civitate Gnesden repertum est itd.
(17) DŁUGOSZ, Hist. pol., lib. II, pag. 196.
(18) STRONCZYŃSKI, Pieniądze Piastów od czasów najdawniejszych do r. 1300, w Warszaw. 1847. Zob. typy pod liczbami 15, 21, 23, 26, 28 i 34.
(19) Dowodnie okazaliśmy w dziełku naszym, któreśmy w r. 1858 wydali pod tytułem: "Żywot św. Wojciecha biskupa i mę­czennika, z uwagami nad podaniem Czechów, jakoby zwłoki jego w Pradze spoczywały", że nie w Pradze, ale w gnieź­nieńskiej katedrze, święte Wojciecha spoczywają szczęty; do tego zatem dziełka naszych odsyłamy czytelników.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

avatar użytkownika Maryla

2. @intix

Watykan: Msza w intencji Czech, Polski, Słowacji i Węgier

Dwudniowe
uroczystości ku czci świętego Wojciecha odbyły się w Watykanie i
Rzymie. W sobotę przy grobie Jana Pawła II w bazylice Świętego Piotra
mszy w intencji Czech, Polski, Słowacji i Węgier przewodniczył
emerytowany czeski prymas kardynał Miloslav Vlk.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika intix

3. @Maryla

Dziękuję...

...W sobotę przy grobie Jana Pawła II w bazylice Świętego Piotra
mszy w intencji Czech, Polski, Słowacji i Węgier przewodniczył.
..


Modlę się w tej intencji, aby  w Watykanie i wszystkich kościołach w Polsce była celebrowana Msza Święta Wszechczasów...
Msza Święta... Bezkrwawa Najświętsza Ofiara Pana naszego Jezusa Chrystusa..
.

Myślę też o tym...  co by dzisiaj powiedział Pasterzom... Święty Wojciech...?

Pozdrawiam serdecznie... i załączam:

skomponowaną w okresie międzywojennego dwudziestolecia
"Pieśń ku czci Św. Wojciecha - Biskupa".




Z butnej Pragi wypędzony,
bo piętnował możnych zbrodnie
idzie Biskup. Choć skrzywdzony,
idzie mężnie i pogodzie.

|: Wielka jest Winnica Pana,
nie brak pracy dla Kapłana:
Biskup idzie więc pogodnie :|

Przeszedł Odrę, Wisłę, Wartę;
polskie grody, polskie sioła są
gościnnie dlań otwarte,
słowiańskiego Apostoła.

|: Od Krakowa aż nad morze
Płyną Święte Słowa Boże
słowiańskiego Apostoła :|

A nad morzem z Krzyżem w ręku
Wnika w pruskie sioła, grody,
nawołując lud bez lęku
na Chrystusa Boskie gody.

|: Lud pogański, żądny Prawdy,
idzie za nim bez obawy na
Chrystusa Boskie gody. :|

Lecz zawistni wajdeloci,
widząc zmierzch pogańskich bogów,
nasyłają w swej niemocy
na Wojciecha hordę wrogów.

|: Wojciech ginie z ręki Prusa,
ginie Kapłan za Chrystusa,
wśród urągań hordy wrogów. :|

W Gnieźnie biją wszystkie dzwony,
lęk ogarnął polską ziemię.
Wojciech leży umęczony
za Chrystusa Święte Imię.

|: Król sprowadza jego ciało,
aby w Gnieźnie spoczywało,
sławiąc męczennika imię. :|

O Wojciechu, nasz Patronie
i orędowniku w Niebie,
bądź nam zawsze ku obronie,
a szczególnie w dusz potrzebie!

|: Obyś nam tak orędował,
jak niegdyś apostołował.
Wspieraj zawsze nas w potrzebie. :|


Święty Wojciechu... prosimy Ciebie...

***
Współczesny
Hymn do Świętego Wojciecha


https://youtu.be/fbfnUYQIq4Y

avatar użytkownika intix

5. Woj Chrystusowy

Woj Chrystusowy

Tysiąc lat temu chodził po ziemi człowiek, który dostąpił chwały świętości mimo, iż nie sprawdził się jako biskup, nie pozwolono mu zostać zakonnikiem, na koniec zaś okazał się nieskutecznym misjonarzem. W większości swych ziemskich usiłowań poniósł klęskę. Jednak już w chwili śmierci człowiek ów stał się legendą i wzorem, niezwłocznie został wyniesiony na ołtarze, a kult jego rozpowszechnił się w całej christianitas, szczególnie w Polsce, której jest pierwszym patronem. Takie było jego za grobem zwycięstwo.

Nascitur purpureus flos Boemicis terris – tymi słowy rozpoczyna swój Żywot świętego Wojciecha św. Bruno z Kwerfurtu – rodzi się purpurowy kwiat na ziemi czeskiej. Chłopiec, który zostanie później biskupem Pragi, męczennikiem i świętym przyszedł na świat około 956 r. z ojca Sławnika, księcia libickiego i matki Strzeżysławy, niewiasty ze znakomitego rodu. Ojciec pochodził najprawdopodobniej z chorwackich książąt plemiennych.

Pierwotnym zamiarem rodziców było przeznaczenie chłopca do stanu duchownego, jednak po urodzeniu oczarowani wyjątkową urodą dziecka zdecydowali, iż szkoda by było oglądać tak urodziwego młodzieńca w sukni duchownej i przeznaczyli go dla świata. Imię, które mu nadano miało potwierdzać rodzicielską decyzję; świadczyć o tym może chociażby jego etymologia: Wojciech (Woietech) to pociecha wojów (Woje-ciech – consolatio exercitus). Nic to jednak nie dało – chłopiec najwyraźniej został przeznaczony do życia w sutannie przez samego Boga. Wkrótce po urodzeniu ciężko zachorował i był bliski śmierci, dopiero ofiarowanie dziecka przez rodziców w kościele na ołtarzu Maryi i przeznaczenie go do stanu duchownego spowodowało powrót do zdrowia.

Być duchownym w wieku X znaczyło należeć do nielicznych, którym nieobca jest sztuka odczytywania znaków alfabetu. Kilkunastoletni Wojciech opuszcza około r. 972 rodzinne Libice i jedzie do Magdeburga, by tam pod opieką znanego wcześniej rodzicom arcybiskupa Adalberta (który w drodze na Ruś gościł na dworze Sławnika w r. 961 lub 962 udzielając m.in. małemu Wojciechowi sakramentu bierzmowania) wgłębiać się w arkana wiedzy w cieszącej się znakomitą sławą szkole katedralnej kierowanej przez jednego z największych luminarzy swego wieku, benedyktyna Oktryka. W Magdeburgu zostaje powtórnie bierzmowany przez swego opiekuna i przyjmuje jego imię. Imieniem Adalberta będzie odtąd nazywał go Zachód.

Opuścił szkołę wracając do Czech jako subdiakon, o czym zapewnia nas Kosmas, i tam dopiero z rąk biskupa świętego miasta Pragi przyjął zbroję rycerza Chrystusowego na przyszłe boje – czytamy u Kanapariusza.

W r. 982 zakończył życie biskup praski Dytmar. Umierał przedwcześnie, w potwornej rozpaczy i przerażeniu wykrzykując swe wyrzuty sumienia: nie był dobrym pasterzem, zaniedbał powołanie, nie zrobił nic dla krzewienia wiary w podległej mu diecezji. Podobno miał wizję swego potępienia. Wojciech, będący przy śmierci Dytmara, wyszedł z jego komnaty zdruzgotany. Tejże nocy worem odziany włosianym, z głową siwym popiołem posypaną, obchodził poszczególne kościoły, ubogim hojnie rozdawał, co miał i polecał siebie i sprawę swą w modlitwach Panu. Zmienił się tak, że nie poznawali go towarzysze zabaw i uciech. Sądzili jednak, iż szok wkrótce minie. Nie minął. Nie był to bowiem szok, chociaż przeżycie wryło mu się głęboko w pamięć, lecz opamiętanie. Pojął udzieloną mu lekcję – zrozumiał, jak nie wolno mu żyć.

Został wybrany następcą Dytmara. Wychowany w kulturze europejskiej, mówiący obcymi językami absolwent doskonałej szkoły miał po temu wszelkie predyspozycje zawodowe, może z wyjątkiem młodego wieku (około 26 lat). Niedawne „nawrócenie” i nowy sposób życia – imitatio Christi w duchu reformy kluniackiej czyniły zeń niekwestionowanego kandydata. Toteż 19 II 982 roku w Levý Hradec – miejscu gdzie wzniesiono pierwszy kościół w Czechach miał miejsce jednogłośny wybór: Kogóż innego jak nie ziomka naszego Wojciecha, którego czyny, szlachectwo, bogactwo i życie odpowiednie są dla tej godności. On najlepiej wie, dokąd sam winien dążyć, on również duszami roztropnie pokieruje.

O tak! Wiedział doskonale, dokąd dążyć należy i rad wiódłby tam dusze swoich diecezjan, gdyby tylko mu na to pozwolili. Jednak chrześcijanie w. X nosili krzyż na piersiach, ale rzadko kiedy w sercach. Kiedy konsekrowany 29 VI 983 roku w Weronie biskup Wojciech wrócił do Pragi zgotowali mu gorące powitanie. Cieszyli się, że jest jednym z nich. Ale on nie był taki sam jak oni. Wkrótce się o tym przekonali.

Nowy biskup nie zamierzał powtarzać błędów starego. Wypowiedział bezpardonową wojnę zepsuciu panującemu w Pradze i w całych Czechach, odzwierciedlającemu wiernie rozkład życia chrześcijańskiego, który po upadku państwa Karolingów sięgał niemal dna. Kronikarze zgodnie wyliczają występki, którym nagminnie hołdowano: nierząd, niewłaściwe zawieranie małżeństw, wielożeństwo, cudzołóstwo, pijaństwo, morderstwa, również na nienarodzonych, niezgodne z chrześcijańskimi obyczajami grzebanie zmarłych w lasach lub na polach, praktyki pogańskie, zabobony, handel niewolnikami. Stan moralności duchowieństwa był podobnie tragiczny: lekceważono powołania, nie przestrzegano celibatu. Mówi Kosmas: To są rzeczy, których Bóg nienawidzi, tym zrażony św. Wojciech nas, owieczki swoje opuścił i wolał iść nauczać obce ludy. Kiedy bowiem spróbował naprawiać obyczaje, wszedł w ostry konflikt ze swoją owczarnią. Praga znienawidziła go – nie chciała tak gorliwego biskupa. Może i po jego stronie było trochę winy, może brakło mu cierpliwości. Sam żył przykładnie, od innych wymagał tego samego. Swą niecierpliwą dezaprobatą wszystkiego, co owszem złe, ale dotąd nie potępiane, antagonizował otoczenie. Ówczesna Praga potrzebowała innego biskupa: zręcznego, cierpliwego i przyziemnego dyplomaty-realisty.

Wojciech nie był graczem, miał duszę żołnierza, ale nie wodza. Chciał służyć, walczyć ze złem i grzechem, nie zaś podejmować strategiczne decyzje. Był świadom swej nieudolności, widział, że wysiłki jego najtroskliwszych rządów idą na marne, że więcej nawet sobie samemu szkody przynosi niż pożytku ludowi – podaje Kanapariusz. Dlatego uznał, że najlepszym dla wszystkich rozwiązaniem będzie opuszczenie Pragi. On nie nadaje się na biskupa, będzie się starał, aby zastąpił go ktoś lepszy. Ruszył do Rzymu szukać rady u papieża. Od tego właśnie momentu aż do śmierci nie przestanie podróżować, nigdzie nie mogąc (nie ze swojej zresztą winy) dłużej zagrzać miejsca.

W Rzymie spotkał młodziutkiego cesarza Ottona III. Pobudził go do zainteresowania się sprawami Słowiańszczyzny. W mającym się odrodzić cesarstwie świat słowiański mógł i powinien stać się łącznikiem Zachodu ze Wschodem, więzią tworzącą jedność. Aby to się jednak stało, Sclavinia musi stać się samodzielną jednostką i jako taka znaleźć pełnoprawne miejsce w gronie innych. Opowiadał czeski duchowny swojemu młodocianemu niemieckiemu przyjacielowi o wielkim władcy jednoczących się plemion polskich, opiekunie książąt libickich, Bolesławie zwanym Chrobrym, który niebawem miał stać się serdecznym przyjacielem ich obu.

Biskup Wojciech był w samym centrum najważniejszych wydarzeń, z jego zdaniem liczono się w cesarskim otoczeniu, na dworach książąt i biskupów. Mógł odegrać ogromną rolę w życiu społeczno-politycznym przełomu X i XI w. Jako współpracownik cesarza, czy księcia polskiego mógł wywierać decydujący wpływ na kształtowanie europejskiego porządku, budować wielkie, uniwersalne chrześcijaństwo. Ale nie to było jego celem. Pomny na słowa Pana, iż Królestwo Jego nie jest z tego świata, nie chciał poświęcać się budowaniu ziemskich władztw, pociągało go oderwanie się od światowego zgiełku i całkowite zatopienie w Chrystusie.

Całych pięć lat był rycerzem Chrystusa w klasztorze. Pomysł schronienia się w miejscu poświęconym kontemplacji podsunął mu papież Jan XV. Właściwym miejscem okazał się klasztor św. Bonifacego i św. Aleksego na Wzgórzu Awentyńskim. Tam znalazł wszystko, czego mu brakowało na biskupstwie. Ora et labora – powtarzał codziennie słowa reguły, sumiennie się do nich stosując; studium et silentium – niczego więcej nie chciał i nie potrzebował. Wszystko to, połączone z surową ascezą, dawało mu stracone w Pradze poczucie sensu obranej drogi. Przyjął święcenia zakonne, zamierzał pozostać w klasztorze na zawsze. Dlatego też nakaz powrotu na opuszczone stanowisko wydany przez metropolitę Willigisa przeżył boleśnie jako niekłamaną tragedię. Nade wszystko jednak był posłuszny.

Wrócił, lecz nie na długo. Nie było dlań miejsca w Pradze, gdzie sprawy wyglądały jeszcze gorzej. Zanosiło się na wojnę domową próbujących jednoczyć ziemie czeskie Przemyślidów ze zorientowanymi na Polskę Sławnikowicami. Nie chcąc zaogniać konfliktu swoją osobą, odchodzi ponownie. Nie wpłynęło to jednak na poprawę stosunków między konkurującymi rodami. Bolesław najechał dziedzinę Sławnikowiców i obległ Libice, w których było wówczas czterech synów Sławnika. Zapewnieniem bezpieczeństwo skłonił książąt do kapitulacji. Ci jednak, nie ufając obietnicom, schronili się wraz z rodzinami w kościele. Nie zważając na święte prawo azylu woje Bolesława wtargnęli do świątyni i dokonali rzezi wszystkich tam obecnych razem z żonami i dziećmi. Ludność Libic rozpędzono lub wzięto w niewolę, sam gród zrównano z ziemią. Ocaleli tylko Wojciech i Radzim przebywający wówczas w Rzymie oraz Sobiebor wojujący pod cesarzem przeciwko Lucicom. Ten ostatni udał się potem na dwór gnieźnieński i przyjął służbę u Chrobrego.

W takich warunkach kolejny powrót Wojciecha do Pragi był niemożliwością. Wciąż jednak pozostawał biskupem i dlatego sprawę jego oddano pod obrady synodu papieskiego. Ustalono tam, iż o losie pasterza zadecyduje owczarnia. Jeżeli będą domagać się jego przybycia, pod karą klątwy ma obowiązek wracać do Pragi, czego żądał metropolita. Jest to grzech – dowodził – że gdy każdy kościół jest poślubiony, jedynie Praga jest jak wdowa bez swego pasterza. Jeżeli jednak go nie zechcą, nie wróci do klasztoru, lecz zostanie episcopus gentium – i uda się z misją do pogan. Prażanie jednak nie po to zmuszali swego biskupa do dwukrotnego wyjazdu, by go teraz zapraszać. Nie chcemy Wojciecha – odpowiedzieli. Przyjął to z ulgą.

Wojciech zaczął więc jeździć do pogańskich osad jako misjonarz pod osłoną zbrojnej drużyny. Pachołkowie obalali bałwany i wycinali święte gaje, palili na stosach figury diabła-Swarożyca, a woje walili w pysk każdego, kto próbował oponować. Powstania pogańskie krwawo tłumiono. Była to niewątpliwie metoda skuteczna – barbarzyńska mentalność odczytywała ją bezbłędnie: jakże potężny musi być ten Jezus, skoro wszyscy przerażający nas bogowie i demony pierzchają na sam dźwięk Jego imienia, skoro Jego kapłani nie lękają się ich zemsty, ba! gardzą nimi.

Ten sposób nawracania, jakkolwiek skuteczny, był jednak nie do przyjęcia. Czy tego bowiem uczył Jezus? Czy tak nakazał ludzi do siebie przyprowadzać? Ewangelizacja kroczyła złą drogą. Święty Wojciech był tego w pełni świadom, toteż zdecydował się wyruszyć do pogańskich Prusów bez eskorty, jedynie z bratem Radzimem-Gaudentym i prezbiterem Benedyktem-Boguszą.

Bolesław Chrobry próbował odwieść go od szaleńczego zamiaru – Prusowie to krwiożercze plemię i zdecydowanie wrogie krzyżowi. Na nic się to zdało, determinacji Wojciecha nie można było złamać, a przy tym determinacja i odwaga człowieka, który podejmował się tak niebezpiecznej misji bez broni i prawie samotnie mogła imponować a nawet napawać lękiem, gdyż była czymś większym niż odwaga zbrojnego woja. Odesłał przydaną mu przez Bolesława eskortę pamiętając co mówił Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się abym nie został wydany żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Pamiętał karcące słowa Zbawiciela skierowane do zbyt porywczego sługi: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Karolowe nawracanie mieczem rozprzestrzeniło się. Uczynieni w ten sposób chrześcijanami, Sasi zaczęli później gwałtem i bezprawiem nawracać Słowian. Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc… Nie tego pragnął świątobliwy mnich. Chcę pójść do nich jako woj Chrystusowy uzbrojony w Słowo Pana – powiedział przekraczając pruską granicę.

Zginął jak żołnierz Jezusa. Zatrzymany i pobity przez pruską straż a później postawiony przed sądem wiecowym w miejscowości Truso i deportowany z powrotem na polską stronę granicy z ostrzeżeniem, iż w przypadku powrotu czeka go śmierć, bynajmniej nie zamierzał rezygnować z misji. Pieszo ruszyli z powrotem do Prus. Najprawdopodobniej byli śledzeni, gdyż wkrótce zostali napadnięci przez zbrojną grupę pod przewodnictwem kapłanów, która dokonała rytualnego mordu na Wojciechu. Przyczyna tej śmierci nie daje się ostatecznie wyjaśnić. Najprawdopodobniej nie była nią jednak profanacja miejsca kultu pogańskiego jak chce najstarsza a zarazem najpopularniejsza teoria. Teza ta nie posiada uzasadnienia źródłowego. Przyjmuje się obecnie, iż zabójstwo było wykonaniem wyroku zawieszonego podczas sądu w Truso. W jej świetle Wojciechowy wybór męczeństwa był świadomy, wiedział bowiem, jakie konsekwencje grożą mu w razie wykrycia jego powtórnej obecności w Prusach.

Pierwsza fala kultu św. Wojciecha przeszła przez kraje Zachodu około roku 1000. Do grobu świętego męczennika zaczęły przybywać liczni pielgrzymi na czele z Ottonem III. Otrzymanymi od Bolesława Chrobrego relikwiami obdarował on wiele kościołów, ufundował również klasztor w Akwizgranie na cześć św. Wojciecha. Od niego wyszła inicjatywa kanonizacji.

Św. Wojciech został patronem Polski. Jego zasługi dla sprawy polskiej państwowości są nieocenione. To on, jeszcze za życia, zwrócił uwagę cesarza na polskiego księcia, w nim upatrując głównego wykonawcę uniwersalistycznych planów, co pozwoliło nieznanej dotąd Polsce zaprezentować swoje możliwości, bogactwo i znaczenie oraz wprowadziło ją w orbitę wpływów i interesów Zachodu. To on, po śmierci już, stał się czynnikiem sprawczym ustanowienia w Gnieźnie polskiego, niezależnego arcybiskupstwa, metropolii, która przetrwała mimo, iż wkrótce młode państwo przeżyło poważny kryzys wewnętrzny, najazd Brzetysława czeskiego spustoszył Wielkopolskę, a w zrujnowaną katedrę św. Wojciecha w Gnieźnie zamieszkały dzikie zwierzęta. Czesi uwieźli ciało świętego do Pragi, gdzie za życia nie było dla niego miejsca. Ale św. Wojciech na zawsze pozostał w Polsce – w dziełach, którym patronował.


Jerzy Wolak




http://www.pch24.pl/

***

Święty Wojciechu... módl się za nami...

Abyśmy z grzechów powstali, módl się za nami.
Abyśmy do stałości w Wierze świętej powrócili, módl się za nami.
Abyśmy otrzymali Miłosierdzie za Twoją przyczyną, módl się za nami.

Święty Wojciechu... módl się za nami...

avatar użytkownika intix

6. Święty Wojciechu... módl się za nami...

...
Abyśmy z grzechów powstali, módl się za nami.
Abyśmy do stałości w Wierze świętej powrócili, módl się za nami.
Abyśmy otrzymali Miłosierdzie za Twoją przyczyną, módl się za nami.
Abyśmy żyjąc według Przykazań Bożych, żywot wieczny otrzymali, módl się za nami.
Abyśmy razem z Tobą Boga chwalili, módl się za nami.

Święty Wojciechu... módl się za nami...


avatar użytkownika intix

7. Drzwi Gnieźnieńskie - Drzwi Świętego Wojciecha

Animacja jakiej nie było!
"Wyjątkowy film zrealizowany z wykorzystaniem współczesnych technik filmowych, które pozwoliły ożywić jedno z najpiękniejszych dzieł polskiej sztuki romańskiej – brązowe drzwi Katedry Gnieźnieńskiej. Historia przenosi widza w sam środek baśniowej sztuki romańskiej oraz w pierwsze wieki państwa polskiego.
Drzwi Gnieźnieńskie są jednym z najważniejszych zabytków sztuki romańskiej w Polsce. Ukazują one żywot biskupa Wojciecha, Męczennika i pierwszego polskiego Świętego. Dzieło bezimiennych średniowiecznych mistrzów robiło i nadal robi duże wrażenie tak na wiernych, turystach, jak i miłośnikach sztuki. Nie ma podręcznika historii, czy historii sztuki bez ilustracji ukazujących wydarzenia sprzed ponad tysiąca lat. Dzięki nowoczesnym technikom animacyjnym przenieśliśmy je w inny wymiar. Statyczne postacie ludzi i zwierząt „ożyły” i przemówiły, a poszczególne kwatery drzwi i bordiury zamieniły się w krótkometrażowy film animowany. W ten sposób powstała barwna i przejmująca opowieść o życiu i męczeństwie Patrona Królestwa Polskiego, o początkach Polski, religii, władzy i trudnych decyzjach. Utrzymanie romańskiej formy umożliwi dotknięcie odległej historii, dawnej kultury w romańskiej formie, stanowiącego element europejskiego dziedzictwa."


https://youtu.be/cs9X2RiKb2E


avatar użytkownika intix

8. Polska może znowu być wielka - Kazanie ks. Szymona Bańki FSSPX


W jaki sposób św. Wojciech kładzie podwaliny pod naszą tożsamość i w jaki sposób buduje on naszą cywilizację? Kazanie na uroczystość św. Wojciecha, Biskupa i Męczennika, Patrona Polski.

avatar użytkownika intix

9. Przesłanie Drzwi Gnieźnieńskich na XXI wiek


Św. Wojciecha, Biskupa i Męczennika
Ks. Piotr Świerczek
Warszawa / 23.04.2021

avatar użytkownika intix

10. Dlaczego my jesteśmy katolikami?

Św. Wojciecha, Biskupa i Męczennika

Ks. Konstantyn Najmowicz FSSPX
Gdynia / 23.04.2021

Religia katolicka i tylko ona – jedyna na całym świecie – jest dana przez Pana Boga po to, ażeby odwrócić ten proces, który się zapoczątkował podczas grzechu pierworodnego. Człowiek staje się katolikiem po to, ażeby naprawić w sobie skutki grzechu pierworodnego i stać się podobnym Chrystusowi.

… na wieki wieków. Amen.

.