A niech to wszystko mole zjedzą

avatar użytkownika kazef

W sobotę odwiedzili mnie niezwykli goście. Przyjechał ks. Tadeusz Kraszewski, który dawno temu uczył mnie wiary i przygotowywał do I Komunii Św. Wraz z nim przybył z żoną pan Tadeusz Olechowski - wydawca książki "A niech to wszystko mole zjedzą". Wziąłem do ręki z dawna oczekiwaną książkę, której nie doczekała Autorka...

Miałem swój udział w jej wydaniu. Napisałem Posłowie...
Fragmenty:

Niestety Krystyna Sławska nie doczekała publikacji. 14 maja 2014 r. w konsekwencji udaru mózgu trafiła do szpitala. Do ostatnich chwil żyła nadzieją, że weźmie do ręki wydaną książkę. Pytała, co z nią słychać. Zmarła 17 maja 2014 roku. Msza Św. pogrzebowa odbyła się 24 maja w Archikatedrze Chrystusa Króla. Została pochowana w grobie Rodziców na Cmentarzu przy ul. Henryka Sienkiewicza w Katowicach należącym do parafii pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła. W dniu pogrzebu ks. Tadeusz Kraszewski odprawił mszę za Jej duszę w Domu Kapłana Seniora w Sochaczewie.

(...)

W jaki sposób mielibyśmy odbierać Jej wspomnienia, Krystyna osobiście określa we Wstępie. Zdaje sobie sprawę, że opracowała pobyt w Kazachstanie w nieco odmiennej tonacji, niż ma to miejsce w pamiętnikach wielu innych Sybiraków. Ona też przeżyła choroby swoje, mamy i cioci; głód, ból i cierpienie. Krystyna znała publikacje, w których autorzy przedstawiali historie naznaczone wyłącznie zniszczonym życiem i cierpieniem. Przeżywała te losy, rozumiała. 

„Na szczęście życie to nie tylko cierpienie, ból, tragedia – czytamy we Wstępie - Życie ma dwa oblicza – cierpienie przeplata się ze szczęściem, łzy żalu ze łzami radości, choroby i ból ze zdrowiem, smutek z radością, a pesymizm z optymizmem. I właśnie to drugie, to optymistyczne oblicze życia na zesłaniu chciałam ukazać moim Czytelnikom”. Było jej łatwiej przekazać to „drugie oblicze życia na zesłaniu” także dlatego, że pisząc wspomnienia, wróciły jak żywe intensywnie przeżywane doświadczenia o różnym natężeniu emocji.

Swój zamysł podkreśliła wymyślając tytuł książki. Na pozór dziwny: „A niech to wszystko mole zjedzą”. O tym, że trafnie dobrała tytuł do charakteru treści, przekonujemy się czytając Jej wspomnienia. Kazach o imieniu Dosan, który używał powiedzenia o molach,  wyróżniał się pogodą ducha i otwartością w stosunku do innych, również  do Polaków. „Był bezpośredni, szczery, kulturalny i z poczuciem humoru” – pisała o nim Krysia. -  Gdy z ust Dosana padały słowa >Cztob was moli sjeli> wiadomo było, że go coś musiało poruszyć, do śmiechu też. Czuliśmy się przy nim, a on przy nas swobodnie. Rozmawiało się z nim na tematy polityczne bez specjalnego skrępowania, co tam i w tamtych czasach było ewenementem!”. Musiała jej imponować postawa Dosana, tak wyróżniająca go od innych. Z uśmiechem i słowami „A niech to wszystko mole zjedzą!”  zaprosił przecież zdumionych, polskich skazańców na swój ślub. Tymi samymi słowami skomentował też to, że go żona wkrótce porzuciła, a co gorsza kradnąc dwa konie.

--------------------

Takie są te wspomnienia z Kazachstanu pisane przez Krystynę Słabównę (jej stryj - Mieczysław Słaby był lekarzem na Westerplatte). Pisane ciepło, optymistyczne, widziane oczyma dziecka. I przez dzieci mogłyby być też być czytane.

Jeśli ktoś chciałby sprawić prezent sobie, komuś z najbliższych, ale przede wszystkich uczynić dobry uczynek dla Niej - dla Krysi, proszę o wiadomość. Pachnącą świeżością książkę (179 stron) prześlę za 25 złotych.


 

 

Etykietowanie:

21 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @kazef

Wieczne odpoczywanie racz jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci.
Amen.

Przypomnę Ci swój adres na PW i poproszę o wysłanie książki, sama sobie zrobię prezent .

"Takie są te wspomnienia z Kazachstanu pisane przez Krystynę Słabównę (jej stryj - Mieczysław Słaby był lekarzem na Westerplatte). Pisane ciepło, optymistyczne, widziane oczyma dziecka. I przez dzieci mogłyby być też być czytane."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

2. .

Mój e-mail:
rawkaz@wp.pl

avatar użytkownika kazef

3. Okladka 1

avatar użytkownika kazef

4. Okładka 2

avatar użytkownika Maryla

5. zachęcam do zakupienia książki

śp Krystyny Sławskiej, kazef podał maila, jeszcze raz powtórzę

rawkaz@wp.pl

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

6. @Maryla

Twoja wpłata doszła, bardzo dziekuję. W poniedziałek wysyłam wraz z dobrym słowem.

avatar użytkownika kazef

7. Rozdział 22

22. Miszka (miś)

 

W czasie gdy ładowano nas we Lwowie do bydlęcych wagonów, jak już wcześniej
wspomniałam, odprowadzający nas członkowie rodzin i znajomi uzupełniali naszą
odzież (pakowaną w pośpiechu) i prowiant. Dopiero drugiego dnia postoju
przynoszono dzieciom jakieś zabawki. Wcześniej nikt o tym nie pomyślał, bo nie
było to najważniejsze. Ciocia Janka przyniosła mi pluszowego misia – zabawkę
swojej 3 letniej córki Dzidzi i dała mi go ze słowami: „To jest od Dzidzi”. A
wiadomo, że miś to najsympatyczniejsza pod słońcem zabawka. Taka ciepła,
rozpraszająca wszelkie troski dziecka przytulanka. Bardzo się nim ucieszyłam,
ale miałam na uwadze fakt, że nie jest to mój miś (bo ja miałam białego
kudłatego pieska wielkości misia) i że jest to własność mojej ciotecznej
siostry Dzidzi Adamciówny, więc nie może być traktowany wyłącznie jako zabawka.
Z czasem mógłby się zniszczyć, a według mojego ówczesnego przekonania musiał
wrócić do Dzidzi, która dla mnie tego misia się pozbyła. Żeby upamiętnić dzień,
w którym nas wywieziono, wypisałam na tylnej łapie misia datę 13.IV.1940, druga
łapa czekała na datę powrotu! – bez względu na to, kiedy by to miało nastąpić.

Od
września 1939 r. do kwietnia 1940 r. mieszkałyśmy z Dzidzią i bawiłyśmy się
razem. Zabawki, z uwagi na różnicę wieku, miałyśmy różne i przechowywane
oddzielnie. Bawiłyśmy się w lekarza, nauczyciela, urzędnika itp., więc i do
tych zabaw miałyśmy odpowiednie „dokumenty” przechowywane w osobnych szufladach
toaletki na wysokich nóżkach i z dużym lustrem. Toaletka miała 3 równoległe
szufladki, które zamiast kluczyka miały uchwyty-kulki. Zamknięcie
„zabezpieczyłam” sama wiążąc sznurkiem kolejno (od lewej do prawej) wszystkie
szufladki a drugi koniec sznurka przywiązałam do prawej nóżki toaletki.
Zamknięcie było „sztywne” do czasu dopóki Dzidzia nie wpadła na to, że
szufladki można tak samo kolejno otwierać i sprawdzać ich zawartość. Kiedy
usiłowała przy mnie szukać swoich „dokumentów” w mojej szufladce, a ja
tłumaczyłam, że niczego nie przekładałam, grożąc mi paluszkiem stwierdzała:
„Oj, nie gadaj! boś szperdała”. Zdarzało się, że „szperałam” pod nieobecność
Dzidzi w jej szufladce szukając „wykradzionych” przez nią moich „dokumentów”.
Zdarzyło się kiedyś, że wróciłam wcześniej ze szkoły i będąc jeszcze w płaszczu
weszłam do pokoju. Dzidzia, która stała przy toalecie, bo właśnie „szperała” w
mojej szufladce, widząc moje odbicie w lustrze błyskawicznie odwróciła się,
zasłoniła sobą szufladkę i zdążyła tylko powiedzieć: ajjj! gdy w tym momencie
na podłodze pojawiła się …kałuża.

Zbawy
dzieci nie zmieniały faktu, że na świecie trwała wojna, która ze wszystkimi
swoimi skutkami miała wpływ również na dzieci i ich dalsze losy.

Ku
zaskoczeniu wszystkich Dzidzia, trzyletnie wówczas dziecko, miała prorocze sny.
Któregoś ranka, zaraz po przebudzeniu powiedziała, a mówiła powoli i wyraźnie:
„Po wujka Wila przyjdą w nocy i go zabiorą, a ciocia Kazia będzie go długo
szukała” (dotyczyło to moich rodziców). Było tak, jak Dzidzia powiedziała.
Mojego ojca aresztowano kilka dni później w nocy. A mama codziennie poszukiwała
go po więzieniach. O drugim swoim wujku – tym razem pytana, gdzie on jest,
odpowiedziała: „Wujcio Franio jest u Niemca w benzynie”. Nikt wcześniej nie
wiedział, że wujek jest w niemieckiej niewoli. A skąd się wzięła u Dzidzi
„benzyna”? Trudno powiedzieć. Nie lubiła, gdy ja pytano o sny. Wolała bez
pytania mówić. I tak powiedziała o nas: „Ciocia Kazia i Dzidzia i Krzysia
pojadą daleko, daleko. Ciocia Kazia nie będzie chciała, ale wezmą ją siłą. A
meble sprzedawane będą w bramie…”. 13 kwietnia 1940 r. powieźli nas daleko…
daleko. Meble zostały w mieszkaniu, z którego po kilku tygodniach wyrzucili
obie moje ciocie i Dzidzię. W tym czasie wujek – ojciec Dzidzi – ukrywał się w
różnych miejscach Lwowa.

W
Boryso-Romanowce wszyscy Polacy znali Dzidzię z opowiadania mamy i wszyscy
pytali: „Co mówi Dzidzia”. A Dzidzia któregoś ranka zapytana przez ciocię, czy
my wrócimy kiedyś do Lwowa, odpowiedziała: „Wrócą, gdy na dworcu wszystkie
światła będą się palić”. Wróciliśmy do Lwowa 3 lata później, tj. 6.I.1945 r., o
2-giej w nocy. Dworzec, mimo trwającej jeszcze wojny, był oświetlony.

Mama
pisząc listy do cioci zawsze pytała o wróżby Dzidzi. A kiedyś Dzidzia pytana
przez ciocię: „Co ci się śniło?” odpowiedziała: „Czy ja jestem Matka Boska,
żeby wszystko wiedzieć?”

I
słusznie! Skąd miała wszystko wiedzieć?

Moje
zabawy skończyły się w dniu załadowania nas na ciężarówkę stojącą pod naszym
blokiem we Lwowie. Misiek wprawdzie pojechał ze mną, ale on był raczej symbolem
niż zabawką. Zawsze siedział na honorowym miejscu i czekał na lepsze czasy. A
ja, poza nim, niczego więcej nie miałam. Iza też nie miała, więc nasze z nią
zabawy pozostawały w sferze marzeń. Ale na brak zajęć czy nadmiar czasu nie
mogłyśmy narzekać. Latem była praca w ogrodzie kołchozowym, w którym pracowały
wszystkie dzieci. Rosyjskie też. A ja jeszcze dodatkowo pomagałam u babuszki
Zadorożnej. Od września do wiosny chodziłyśmy do szkoły. Dnie były krótkie, a
przy koptiłce trzeba było się uczyć. Nie było warunków do żadnej zabawy.

W
Kustanaju córki Marusi nie miały nawet tak bardzo popularnej w tym kraju (w
całym Związku Radzieckim) matrioszki. Pożądliwie więc patrzyły na misia, ale on
był do oglądania tylko z daleka. Niurce nie musiałam tłumaczyć dlaczego. Ona
miała już 12 lat i nie była zainteresowana misiem. 8-letnia Wala była bardzo
ambitna i wystarczyło jej raz powiedzieć, że: „miś jest własnością mojej małej
siostrzyczki, a ja go muszę jej oddać. Nie może być zniszczony.” Od tego
momentu bardzo rzadko prosiła: „Krestia, daj posmatriet na miszku”. Prośba o
pozwolenie popatrzenia na misia była równocześnie pytaniem: „Czy można wejść?”,
bo Marusia z dziećmi zajmowała kuchnię, a my izbę, szumnie zwaną pokojem!
Bardzo często, a czasami kilka razy dziennie „miszkę” chciała zobaczyć Nina,
ale ona miała dopiero 3-4 latka. I pomyśleć, że te dzieci bały się patrzeć na
misia bez mojego pozwolenia!

W
Kustanaju, tak jak wcześniej w Boryso-Romanowce, zabawy dzieci mogły odbywać
się tylko w lecie, przy świetle dziennym. Lampa naftowa (nafta nie zawsze była
w sklepie, jak była to droga), czy koptiłka służyły wznioślejszym niż zabawy
celom.

W
lecie siadałyśmy z Niurką na kocu rozłożonym na podwórzu albo w kuchni na
podłodze i  grałyśmy w „kamyki”. Pięć
kamyków starannie dobranych wielkością wyrzucało się do góry i łapało na
odwrotną stroną dłoni. Po czym pozostawiało się jeden kamień na kocu,
podrzucało cztery, i tak dalej: dwa do góry, trzy na kocu. Leżące kamienie na
kocu należało błyskawicznie zdjąć i łapać spadające z góry. Następnie rzucało
się w odwrotnym kierunku. Jeśli jakiegoś kamyka nie złapało się w porę, grę
przejmował drugi uczestnik zabawy. To była całkiem niezła gra, bo wyrabiała
refleks i gimnastykowała ręce.

Najprzyjemniejsze
były dla nas letnie wieczory z rozgwieżdżonym niebem. Kładliśmy się wtedy z
Niurką na podwórzu i oglądałyśmy niebo, snując przy okazji różne marzenia. Po
jakimś czasie milkłyśmy i długą chwilę leżałyśmy wpatrzone w gwiazdy. Niebo
wydawało się spływać coraz niżej, aż otaczało nas całkowicie. Ponieważ zabudowa
Kustanaju była niska, a domy oświetlały lampy naftowe lub koptiłki, więc noc
szybko stawała się czarna. I wtedy rozgwieżdżone niebo obejmowało całą ziemię.
Z nami włącznie! Im dłużej wpatrywałyśmy się w niebo, tym więcej było gwiazd i
tym szybciej one nas „pochłaniały”. Wydawało się nam, że gwiazdy są tuż nad
nami i obok nas, że wystarczy wyciągnąć rękę i dotknąć. Ale nie wyciągałyśmy
ręki, bo ogarniał nas lęk! Mimo że byłyśmy w niebie. A może właśnie dlatego?
Nasze zainteresowanie astronomią nie kończyło się na obserwacji całego nieba.
Ciekawił nas przede wszystkim księżyc.

Marusia miała
kiedyś zieloną karafkę. Pozostał po niej tylko korek składający się jakby w
dwóch części. Dolna była walcem, a górna kulą. Korek był naszą dwuczęściową
„lunetą”. Drugą „lunetą” był szklany, przezroczysty, nie za duży graniastosłup.
Siadałyśmy z Niurką na przyzbie i oglądałyśmy księżyc, kolejno przez obie
„lunety”, czyli przez korek i graniastosłup. A że i jedno i drugie miało drobne
skazy, jakby wtopione łezki, stwarzało to dodatkowe, nieoczekiwane efekty. Na
naszym księżycu pływały statki, były góry, jakieś stwory…

W zimie jedyną
atrakcją było zjeżdżanie na zrobionym przez Marusię „ślizgaczu”. Żeby choć
trochę można było się poślizgać musiałyśmy z Niurką usypać ze śniegu górkę.
Przestrzeń była mała, z naszego podwórka zjeżdżałyśmy na podwórko sąsiadów. W
dodatku obok ich toalety. Oni nic na to nie mówili, a nam to nie przeszkadzało.
Miasto w wielu miejscach przecinał jar. Ale on się nie nadawał na tor
saneczkowy, bo w miejscu, w którym przecinał ulicę Turgajską, przy której
mieszkałyśmy, był za głęboki i za wąski.

I w
Boryso-Romanowce i Kustanaju nie było warunków do żadnych zabaw, ani nie było
zabawek. Misiek – własność Dzidzi - nie był dla mnie zabawką. Byłam za duża.

Kiedy zbliżał
się czas naszego odjazdu do Polski, poprzez pobyt na Ukrainie koło Kijowa,
dzieci Marusi prosiły o pozostawienie im „miszki”. Znowu musiałam tłumaczyć, że
muszę go oddać mojej siostrzyczce. Przywiozłyśmy go do Lwowa. Wypisałam na
drugiej łapie datę powrotu: „6.01.1945” i oddałam do Dzidzi.

Nie
przypominam sobie, żeby Dzidzia bawiła się nim. Za dużo wtedy było emocji
związanych z naszym powrotem do Lwowa.

„Miszka-Sybirak”  gdzieś się zawieruszył…

avatar użytkownika Maryla

8. @kazef

czytałam i słuchałam wiele wspomnień ocalonych z wywózki. Każda jest niesamowita, jedno je łączy - niesamowite trzymanie się jakiegoś drobiazgu, który łączył ofiary z poprzednim życiem, który dawał siły do walki o życie i powrót .

"Przywiozłyśmy go do Lwowa. Wypisałam na drugiej łapie datę powrotu: „6.01.1945” i oddałam do Dzidzi."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

9. Ja Ci tylko

jeszcze powiem, Marylko, że ten przytoczony rozdział odnalazł się już po śmierci Autorki w Jej rzeczach i szczęśliwie został dołożony do książki w ostatniej chwili. Zatem udało się "Miszkę" ocalić...

avatar użytkownika Maryla

10. @kazef

czekam na książkę, bo bardzo mnie zainteresowała data i miejsce powrotu ze zsyłki.

Dla tych, co wciąż sie nie maja pomysłu, co kupić dzieciom, kolejna pozycja warta polecenia!

Kolejny historyczny komiks IPN

Losy kresowego partyzanckiego Zgrupowania Stołpeckiego AK,
które w 1944 r. przedarło się kilkaset kilometrów do podwarszawskiej
Puszczy Kampinoskiej i uczestniczyło w walkach powstańczych, przybliża
nowy komiks IPN „W imieniu Polski Walczącej. Kampinos '44”.

„Kampinos '44” to kolejna pozycja z komiksowej serii IPN. –
Uznaliśmy, że należy poszukiwać najbardziej komunikatywnych form
poznawania, szczególnie młodego pokolenia, z historią. I biorąc pod
uwagę renesans komiksu, doszliśmy do wniosku, że będzie to najbardziej
skuteczny sposób. Wydaje się, że się nie pomyliliśmy, bo to już szósty
komiks, który wydajemy w Instytucie razem z panem Krzysztofem
Wyrzykowskim i Sławomirem Zajączkowskim, i są to jedne z naszych
publikacji, które sprzedają się najszybciej i w największych nakładach –
powiedział współtwórca serii i jej konsultant historyczny dr Tomasz
Łabuszewski.

Jak zaznaczył, celem tych komiksów jest przede wszystkim
zainteresowanie młodego pokolenia najnowszą historią Polski. –
Uznaliśmy, że historie, które opowiadają dwie nasze serie: „Wilcze
tropy” i „W imieniu Polski Walczącej”, są ważne dla młodych Polaków. Po
drugie, to opowieści naprawdę „komiksowe” – dynamiczne, pełne
jednoznacznych postaci, prezentujące osoby o wysokim poziomie moralnym,
do których odbiorcy mogą odwołać się w swoim życiu – ocenił Łabuszewski.

Fot.ipn.gov.pl

Komiks „Kampinos '44” przedstawia historię Zgrupowania Stołpeckiego
AK, które od 1943 r. toczyło walki z komunistyczną partyzantką w okręgu
nowogródzkim. – Zmuszone było jednak ewakuować się przed wkroczeniem
Armii Czerwonej. Pozorując współpracę z Niemcami, przeszli
kilkusetkilometrowy szlak bojowy aż do Puszczy Kampinoskiej. Tu zostali
podporządkowani VIII rejonowi Obwodu Warszawa-Powiat. I w ramach tego
rejonu toczyli walki zarówno w samym Kampinosie, jak i w połowie
sierpnia brali udział w atakach na Dworzec Gdański, płacąc wysoką daninę
krwi. W tych atakach zginęło ok. 400 żołnierzy, w większości kresowych –
opowiadał historyk.

Podkreślił, że oddziały Zgrupowania Kampinos, którego rdzeniem byli
żołnierze kresowi, mogły się poszczycić jednymi z największych sukcesów
wśród walk toczonych przez oddziały powstańcze.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. @kazef

dostałam książkę . Dziękuję za piękne "dobre słowo".

Książka "przekartkowana", dopiero zabiorę się do czytania. Wyjątkowa książka, "2 w 1". Zachowane w pamięci wspomnienia dziecka z wywózki , posłowie opowiadające o polskiej patriotycznej rodzinie Słabych. Dzięki takim rodzinom Polska przetrwała okupację niemiecką i sowiecką. Nie poddała się germanizacji ani rusyfikacji.

Zachęcam do kupienia w prezencie pod choinkę.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

12. zbiórka na świateczną pomoc dla Polaków, co zostali na Kresach


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

13. @Maryla

To ja Ci dziekuję za dobre słowo. To rzeczywiście dwa w jednym. Szkoda, że Autorka nie doczekała pochwal Czyteników.

avatar użytkownika gość z drogi

14. Szanowny @Kazef :)

dopiero teraz trafiłam na tą piękną pozycję...noce mają to do siebie ,że znajdujemy co nam w duszy gra...:)
mam pytanie ,gdzie można w Katowicach kupić tą Książke ? nazwisko Słaby jest mi wyjątkowo bliskie...:)
Dobrej i spokojnej Nocy i pięknych snów a Autorce Ksiązki Zdrowaś Maryja i w najbliższych dniach Znicz i Kwiaty
serdeczności nocne :)

gość z drogi

avatar użytkownika Krzysztof Henryk Dróżdż

15. A niech to wszystko mole zjedzą

Szanowny Panie,
Jestem zainteresowany kupnem książki. Czy jej zakup wciąż jest możliwy za Pańskim pośrednictwem?
Pozdrawiam

avatar użytkownika kazef

16. @Szanowna Pani Gość (z) Drogi

odpowiedziałem Pani na maila. Dziękuję za słowa modlitwy.

avatar użytkownika kazef

17. @Krzysztof Henryk Dróżdż

Szanowny Panie,
koszt 1 egz. z przesyłką 25 zł. Proszę pisać na maila: rawkaz@wp.pl.
Podam konto do wpłaty, a Pan mailowo adres, na który przesłać książkę.

Pozdrawiam

avatar użytkownika kazef

18. Jedna z osób, której wysłałem książkę,

napisała mi dziś następująco: 


Dziękuję za przesyłkę, świąteczne życzenia i autografy Autora posłowia. Tak
jak przypuszczałam - książka jest zachwycająca. Bije z niej ciepło i prawda.Może dlatego, że opisywany świat był widziany oczami młodej
dziewczyny, może dlatego, że taka już nasza natura, że pamiętamy to co
dobre, a wypieramy to co złe...
Ale przecież nie do końca, pani Krystyna
rzetelnie przytacza fakty mówiące o ogromnych trudach tamtego życia, a
jednak napisała o tamtych wydarzeniach w taki sposób, że na przykład mi w
głowie cały czas dźwięczy : Kazimiera Antonowna - katoryj cias? I wiele
innych zdarzeń. 
Prawda tej książki wyraża się choćby w stylu jakim jest
napisana: wartkim, potoczystym ale odnoszącym się raczej do konkretnych
wydarzeń a nie ocen i wewnętrznych przeżyć , tak właśnie zwykli się
wypowiadać przedstawiciele tamtego pokolenia.Czytałam gdzie tylko
mogłam, w miejscach typu przychodnia pediatryczna, zakład fryzjerski, korki
uliczne - to chyba najlepiej świadczy o tym jak bardzo wciągająca okazała
się być ta lektura.

avatar użytkownika gość z drogi

19. szanowny Autorze :)

przepiękna Niespodzianka :)i to w jakiej Formie :)
szkoda,ze już zdrowie nie to i nie pozwala na dawny tryb życia ,ale Niespodzianka była cudna :) i jeszcze dedykacja :) dzięki ,stokrotne dzięki...sprzątania przedswiąteczne poszły w kąt a ja siedzę nad Książkami i wspominam dawno miniony CZAS...Czas szczęśliwego dzieciństwa i
Tych ,
których już dawno nie ma z nami...
pierwsze na co trafiłam kartkując Książeczkę,to
stawianie kabały na dalekim "świecie" i zaraz przypomniała mi się moja Babcia ,która uwielbiała stawiać karty ale tylko sobie i dwie Repatriantki,które mieszkanie znalazły u Wuja Legionisty,bardzo już wtedy starszego Pana...i One właśnie stawiały karty...a Babcia posyłała mnie do nich z "poczęstunkiem" ponieważ nigdy za to nie brały pieniędzy...
i jeszcze raz stawianie Kart zdarzyło mi się w czasie wojny Jaruzela ,gdy nieżyjąca Przyjaciółka podobnie jak Jej Babcia stawiała nam karty...i o dziwo ...wszystko się sprawdzało :) a jaka wtedy była "zapłata"? cukierki rozsypywane przez naszego ukochanego,też nieżyjącego "dyra" bo działo się to w Jego gabinecie ,gdzie siedziałyśmy w kucki i zastanawiałyśmy się,czy
"przyjdą,czy nie przyjdą "?
Nazwisko Słaby jest mi bardzo bliskie,ale to chyba nie o tych "Słabych " idzie ,a może ?
kto to dzisiaj wie,gdy Oni śpią na naszych Katowickich Cmentarzach ?
Ukłony dla Pani Krystyny ,Autorki prześlicznej Książeczki...książeczki niczym perełki z Babcinego puzderka :)
może na niebieskiej chmurce...widzi nas zaczytanych w Jej wspomnieniach ?
Jak tylko zdrowie dopisze,to pobiegnę do Niej z Kwiatami...na Grób,by zapalić światełko Jej Pamięci..i tych którzy odeszli na drugą stronę :)
Dobrego Dnia :)

gość z drogi

avatar użytkownika kazef

20. @Szanowny Gościu (z) Drogi

Bardzo dziekuję za miłe słowa. Na katowickim Cmentarzu przy ul. Henryka Sienkiewicza w Katowicach pochowani są rodzice Krystyny Sławskiej- Słabówny: ojciec Wilhelm Słaby vel Adam Sławski i matka Kazimiera, oraz ona sama.
Proszę koniecznie zacząć spisywać swoje wspomnienia. Na pewno sa tego warte. A jak już Pani spisze - zgłosić się do mnie. Może zrobimy z tego piękną książkę.

Kłaniam się

avatar użytkownika gość z drogi

21. Drogi,szanowny Panie @Kazef :)

dzięki za wskazówki odnośnie miejsc spoczynku śp Autorki książki :) ten Cmentarz jest mi szczególnie bliski ,co raz więcej przybywa tam Znajomych ,co do wspomnień,to mąż namawia mnie na nie od dawna...:)
serdeczności wraz z życzeniami szczęśliwego Nowego Roku 2015,dużo zdrowia ,uśmiechu i powiewu Wolności :)

gość z drogi