Ostatnio rozgorzała dyskusja, czy dr hab. Grzegorz Motyka powinien
zasiadać w Radzie IPN. Kandydaturę Motyki skrytykowały organizacje
kresowe i patriotyczne. Natychmiast, jak nożyce po uderzeniu w stół, w
obronie Motyki odezwała się, w swoim stylu, Gazeta Wyborcza. W tej
sytuacji czuję się zobowiązany, by dorzucić swój głos do tej dyskusji.
Grzegorz Motyka niewątpliwie jest ekspertem w sprawach dotyczących
„ukraińskiego nacjonalistycznego podziemia” w czasie II wojny światowej i
po niej. Nie da się zaprzeczyć, że posiada być może największą wiedzę w
tym zakresie wśród polskich historyków. Niestety poważnym problemem
jest to, co Motyka robi z tą wiedzą, jak ją interpretuje i jakie wyciąga
z niej wnioski.
Polem, na którym dr Motyka ponosi druzgocącą klęskę, jest semantyka.
W pełni zgadzam się z kresowiakami, którzy wytykają Motyce stosowanie
nieadekwatnej terminologii do opisu rzeczywistości. Szczególnie razi
używanie przez niego całej palety eufemizmów dla opisu zbrodni OUN-UPA.
Ludobójstwo dokonane na bezbronnej ludności nazywane jest przez Motykę "akcją antypolską”, „depolonizacją”, „atakami na polskie miejscowości”, „usuwaniem Polaków”, „działaniami przeciwko Polakom”, „wydarzeniami wołyńskimi”, „przepędzeniem ludności polskiej”, „wojną”, „krwawym konfliktem, który rozgorzał” (bezosobowo, jak zjawisko pogodowe),  „powstaniem” itd., itp. Oburzenie budzi uparte posługiwanie się eufemizmem „antypolska akcja”,
wziętym z upowskich dokumentów (to jest „nazwa kodowa” – tłumaczy
Motyka). Gdyby jakiś historyk dla opisu Holokaustu upierał się przy
nazewnictwie stosowanym przez Niemców (przykładowo – wymordowane getta
nazywano „wysiedlonymi”), skończyłby szybko swoją karierę naukową!
Eufemizmy stosowane przez Motykę do opisu polskiej krzywdy rażą
szczególnie w konfrontacji z jego opisami polskich akcji odwetowych oraz
działań Wojska Polskiego wobec Ukraińców. Tu Motyka nie czuje się
skrępowany żadnymi „nazwami kodowymi”. Padają więc określenia „rzeź”,
„masakra”, „zbrodnia”, „mord”, „etnobójstwo” itp. Poprzez odpowiednio
sformułowany opis uzyskują one większe znaczenie niż było w
rzeczywistości, np. „nie wiadomo już było, jaka akcja jest odwetem za
jaką”[1], co szokuje wobec różnicy skali obu zjawisk (vide bilans ofiar po prawej stronie blogu).
Jeśli ktoś ma wątpliwości co do staranności doboru słownictwa przez
dr Motykę, polecam jego (i Rafała Wnuka) deliberacje na temat nazywania
wysiedleń/przesiedleń Ukraińców z południowo-wschodnich obszarów PRL. W
tej kwestii, by być precyzyjnym do bólu, Motyka nie waha się sięgać do
„Słownika języka polskiego”![2]
Tam, gdzie trzeba było powiedzieć prawdę wprost, Motyka kluczył. Do
opisu ludobójstwa ludności polskiej używał podwójnego przeczenia („nie
oznacza to, że zbrodnie UPA nie nosiły znamion ludobójstwa”)[3], które mogło konkurować tylko z wałęsowskim „jestem za a nawet przeciw”. Czy naprawdę tak trudno było powiedzieć prawdę wprost?
Nie tylko w przypadku zbrodni na Polakach dr Motyka stosuje
dwuznaczny opis. Jak wiadomo, ukraińscy nacjonaliści dokonywali masowych
zbrodni na Żydach. Jednak w opracowaniach dra Motyki problematyka ta
jawi się jako niejasna[4]Gdy
przychodzi do opisu stosunku OUN-UPA wobec Żydów, Motyka używa
sprawdzonej palety słów: „zapewne”, „niewykluczone”, „wydaje się”, „być
może”. Według niego „ukraińskie podziemie” było wobec Zagłady „co
najmniej obojętne”
[5]  To
kolejne wstrząsające stwierdzenie. Problematyka ta jest bowiem dobrze
opisana w literaturze; od wielu lat są znane antysemickie plany
ukraińskich nacjonalistów, w których banderowcy popierali „przeniesienie
na Ukrainę niemieckich metod eksterminacji żydostwa”
[6]. Tego faktu Motyka już nie odnotowuje… .
Przeoczenie? Mam wrażenie, że nie. Motyka, historyk „ukąszony” przez
OUN-UPA chce widzieć pewne fakty innymi niż są w rzeczywistości. Oto
inny fragment jego twórczości:
Posiadany przez nas protokół kończy się stwierdzeniem
Łenkawśkiego: „Jeśli chodzi o Żydów zastosujemy wszelkie metody, jakie
służą do ich zniszczenia.” Niezależnie od tego, czy Łenkawśkiemu
chodziło o fizyczną likwidację, czy raczej o wypędzenie, jego wypowiedź
brzmi złowróżbnie.[7]
Rozłóżmy na czynniki pierwsze powyższą wypowiedź. Oto Motyka cytuje
wypowiedź prominentnego ukraińskiego nacjonalisty, Stepana Łenkawśkiego,
który zapowiada „zniszczenie Żydów”. Następnie Motyka dywaguje, czy
wypowiedź ta mogła zapowiadać ich wypędzenie [!!!]. Niezrozumienie
znaczenia słowa „zniszczenie” u osoby, która z takim pietyzmem odwołuje
się do „Słownika języka polskiego” w przypadku gdy chodzi o ukraińską
krzywdę, stanowi fakt porażający. To są poglądy ocierające się o negację
Holokaustu! Czy historyk, który do tego stopnia nie chce rozumieć
znaczenia słów, zasługuje na zasiadanie w Radzie IPN?!
Gołym okiem widać, że dr Motyka stosuje w ocenie ukraińskich
nacjonalistów taryfę ulgową. Motyka zaczynał swoje badania od walk
OUN-UPA z Wojskiem Polskim w Bieszczadach. Czytając te opisy nie sposób
oprzeć się wrażeniu, że sympatia Motyki sytuowała się po stronie UPA, że
odbierał on UPA jako „ukraińską AK”[8] ,
lub podziemie poakowskie walczące z komunistami. Stąd przemycane do
dziś na karty jego prac wzmianki o „bohaterskiej walce UPA”
[9]„długoletniej niezłomnej walce o niepodległość” czy „jasnych kartach tej organizacji”[10].
To „ukąszenie” Motyki przez mit OUN-UPA, ten jego grzech pierworodny,
powoduje, że do dziś nie może się on wyzbyć prób patrzenia na
rzeczywistość z punktu widzenia ukraińskich nacjonalistów[11].  
Tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Od badacza zajmującego się
historią totalitarnego ruchu, który miał w planach zgotowanie piekła
milionom ludzi i który sprowadził to nieszczęście na setki tysięcy,
oczekujemy jednoznacznej oceny moralnej. Oczekujemy potępienia nie tylko
zbrodni, ale całego zbrodniczego ruchu jako z gruntu złego. Przykładowo
czyni tak kanadyjski historyk ukraińskiego pochodzenia John-Paul Himka[12],
który przeszedł długą ewolucję od fascynacji OUN-UPA do jej potępienia.
Tymczasem Grzegorz Motyka nie tylko od takiej oceny się uchyla, ale
także wprowadza do swojej narracji wątki relatywizujące[13].
Przypominam, że zgodnie z ustawą o IPN członek rady IPN powinien
wyróżniać się „wysokimi walorami moralnymi”. Czy osoba, która uchyla się
od oceny moralnej zbrodniczej organizacji, spełnia ten warunek ustawy?
Podsumowując: Grzegorz Motyka jest wybitnym znawcą przedmiotu.
Niestety ze zgromadzonej wiedzy nie potrafi wyciągnąć właściwych
wniosków. Fascynacja przedmiotem badań upośledza jego postrzeganie
rzeczywistości i sprowadza na manowce. Motyka jest jak dr Frankenstein,
który zamiast pożytkować swoją wiedzę dla leczenia żywych ludzi,
koncentrował się na próbach ożywienia trupa i w rezultacie wskrzesił
potwora. Trzeba powiedzieć wyraźnie – ożywianie upowskiego upiora jest
zajęciem skrajnie nieodpowiedzialnym i groźnym[14].
Nie oznacza to jednak, że Motyka zasługuje na całkowite odrzucenie. Z
uznaniem należy przyjąć mozolną ewolucję jego poglądów i czynione, choć
po omacku, próby dochodzenia do prawdy. Cenne to tym bardziej, że
wymaga odcięcia balastu, jakim jest środowisko
medialno-polityczno-naukowe, w którym się obraca. Jednak, zanim (i jeśli
w ogóle) to nastąpi, Motyka jeszcze nie raz zwiedzi manowce, o których
pisał niegdyś prof. Wiktor Poliszczuk[15]. A skoro ma błądzić, niech błądzi na własny rachunek, a nie na rachunek Instytutu Pamięci Narodowej.