Antysemityzm lewaków

avatar użytkownika elig

 

W numerze 48/2013 tygodnika "W Sieci" ukazała się niezwykła publikacja na temat odradzania się i rozkwitu antysemityzmu na Zachodzie. Staje się on modny w środowiskach lewackich wychowanków tzw. "Nowej Lewicy"

Tekst Barbary Stanisławczyk "Frankensteini lewicy" nie spotkał się z żadną reakcją pomimo tego, iż ukazał się on już pięć dni temu. Jak na razie jest dokładnie przemilczany, a w sieci nie ma po nim śladu /poza stroną "W Sieci"/ Autorka zaczyna od stwierdzenia:

"Sama groźba zarzutu antysemityzmu wystarczała, by skutecznie przed nim chronić, działała bowiem jak autocenzura; budząc lęk, czyniła z tematyki zydowskiej rodzaj tabu. Nowa Lewica, którą wzięli w opiekę i współtworzyli lewicowi Żydzi, dostrzegła w tym szansę na zbudowanie na świecie Nowego Ładu, w którym "postępowy" nowy humanitaryzm zastąpi stare nacjonalizmy i chrześcijańską moralność".

Poświęca potem mniej więcej pół kolumny dla opisu "starego" antysemityzmu i hegemonii Nowej Lewicy w nauce i mediach, by stwierdzić następnie, że Nowa Lewica wytworzyła nową ideologię i nową świecką religię według której prawda nie istnieje, podobnie jak uniwersalna moralność. Zastąpiły je indwidualizm, tolerancja i wielokulturowość. Etykę chrześcijańską zastąpiła "sprawiedliwość", w myśl której każdy ma prawo do własnego systemu wartości, musi tylko pozwalać także i innym na swobodny ich wybór.

Pojęcie "Wroga" zastąpiono pojęciem "Innego", którego nie wolno osądzać. Przez ponad 40 lat działalności Nowa Lewica doczekała się sporego grona wychowanków, zwanych potocznie lewakami. Jakie są efekty wpajania takich idei? Stanisławczyk przytacza zdanie amerykańskiego studenta zapytanego o Holocaust: "Oczywiście, nie cierpię nazistów, ale kto niby ma mówić, że to, czego dokonali, jest moralnie złe?"

Stanisławczyk twierdzi, że to "wypowiedź typowa dla młodego zachodniego pokolenia" Dalej w jej artykule czytamy:

"W ukamieniowaniu kobiety przez wspólnotę i rodzinę nie widzą niczego złego, gdyż to przecież element religijnego rytuału. "Nas przecież uczono nie osądzać" - tłumaczy jedna ze studentek (...) Sami nie osądzają i takiej samej tolerancji oczekują od innych. (...)

Nowa Lewica wpadła w sidła własnej ideologii i powoli staje się jej ofiarą. Widać to szczególnie we Francji, którą zamieszkuje największa w Europie liczba Żydów, a w której "Synagogi są podpalane, rabini nękani, cmentarze profanowane (...) Coraz więcej intelektualistów uważa syjonizm za zbrodnię, nauczanie o Shoah okazuje się niemozliwe właśnie teraz, gdy staje się obowiązkowe (...) obelżywe wyrażenie "brudny Żyd" powróciło niemal we wszystkich szkołach.".

"Postępowcy" zarzucają teraz Żydom "nacjonalizm". Powstała koalicja "postępowców" z islamistami skierowana przeciw Izraelowi. Popierajacym to państwo odmawia się prawa uczestnictwa w dyskursie /tak jak ongiś "antysemitom"/. Widząc, co się dzieje, dawni lewicowi żydowscy ideolodzy maja 1968 roku stali się niemal konserwatystami. Jak pisze Stanisławczyk :

"Finkielkraut i inni podobnie jak on myślący, dostrzega sprzymierzeńców wśród tych, którzy nie lubią Arabów. A więc wśród "rasistów", zdając sobie sprawę, że to ci sami, którzy nie lubili lub dalej nie lubią Żydów, ale teraz tylko oni mogą się sprzeciwić nowemu antysemityzmowi.".

Stanisławczyk pisze też o sytuacji w Polsce:

" W Polsce jest inaczej. U nas stara liberalno-lewicowa retoryka nawet się nasila. W obywatelach manifestujacych patriotyzm i świetujacych rocznicę niepodległości dostrzega sie "faszystów", straszy się narodowcami, a w każdym głosie sprzeciwu słyszy się głos antysemity (...) Polska Nowa Lewica, lewica liberalna, jest w trakcie pracy nad stworzeniem swojego Frankensteina. Tylko patrzeć, jak i polska "postępowość" stanie się anachroniczna i będzie musiała przywrócić do łaski stare wartości.

Realizując doraźne polityczne cele, liberalna lewica zraża do siebie, obrażając porównaniami do faszystów, nazistów i antysemitów, rzesze ludzi, na których mogłaby liczyć. W momentach krytycznych najwiecej poświęcali zawsze nie ci, którzy mieli okrągłe hasła na ustach, lecz ci, którymi kierowała chrześcijańska moralność.".

Tyle Barbara Stanisławczyk. Z jednej strony to zabawne patrzeć, jak Nowa Lewica wpada do wykopanego przez siebie dołu, ale z drugiej - trudno się nie zadumać nad głupotą i krótkowzrocznością lewicy, zwłaszcza żydowskiej. Przecież musiała ona wiedzieć, że wszystkie dwudziestowieczne antysemickie totalitaryzmy miały lewicowe korzenie /nazizm to narodowy socjalizm/, a mimo to spróbowała jeszcze raz stworzyć nową świecką religię i moralność. Nic dziwnego, że zaczyna teraz uzyskiwać podobne rezultaty. Można to było z góry przewidzieć.

 

Etykietowanie:

6 komentarzy

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Pani Elig

Szanowna Pani Elig,

Europa Zachodnia bez względu na to czy była lewacka czy prawicowa, zawsze była antysemicka.
Vide Rząd w Vichy.
Tyle, że Europa zawsze dzieliła Żydów na mięso i tych potrzebnych okazjonalnie.

Ukłony

Pogromy Żydów
Anglia: Żydzi wydaleni w 1290 r. przez Edwarda I oraz zakaz
powrotu do 1655 roku.
Francja: wydaleni w 1306 r. przez Filipa Pięknego. Paru pozwolono
na powrót aby ich powtórnie wyrzucić w 1394. Żydowskie osiedla
pozostały w Bordeaux, Avignon, Marsylii (skąd ich wydalono w 1682
r.) i w Alzacji.
Saksonia: wydaleni w 1349 r.
Węgry: w 1360 r. zostali wyrzuceni ale później powrócili. W 1582
r. zostali znowu usunięci z chrześcijańskiej części Węgier.
Niderlandy wyrzuceni w 1370 r. i do roku 1700
nie przebywali na tej ziemi. (dzisiejsza Holandia) usunięci z
Utrechtu w 1444 r.
Czechy: wyrzuceni z Pragi w 1380 r. Wielu osiedliło się po roku
1562.W 1744 r. Maria Teresa znowu ich usunęła.
Austria: wypędzeni w 1420 r. przez Alberta V
Hiszpania: wyrzuceni w 1492 r.
Litwa: wydaleni w 1495 przez Wielkiego Księcia Aleksandra. Później wrócili.
Portugalia: wydaleni w 1498 r.
Prusy: wydaleni w 1510 r.
Italia: wyrzuceni z Królestwa Neapolu i Sardynii w 1540 r.
Bawaria: usunięci w 1551 r.

Żydzi nie mieli prawa wstępu (m.in. pod groźba ciężkich kar) do
Szwecji do 1782 r. (sic!)
Żydzi nie mieli także prawa wstępu do Danii do XVII w. i do
Norwegii do 1814 r.

W roku 1500 wszystkie kraje zachodniej Europy z wyjątkiem północnych Włoch, małych części Niemiec i posiadłości papieskich wokół Awignonu były terenem zakazanym dla Żydów
Cała Europa, poza Polską i Portą wypędzała Żydów, aż do XVIIIw

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Unicorn

2. Antysemityzm lewicy był od

Antysemityzm lewicy był od samego początku. Lewacki element zakłamywał i skręcał dyskusje na wydumane anty- prawicy, stąd wiele nieporozumień. Narodowe komunizmy, co brzmi nad wyraz śmiesznie, były nie tylko skrętem w stronę środowisk narodowych ale reakcją na nadal silne wpływy środowisk "czysto" komunistycznych, czyli z żydowskim rodowodem.
Mnie od wielu lat bardziej martwi filosemityzm prawicy czy bardziej "żydowskość." Przypomina to w wielu przypadkach hasło "bardziej święci od..." a wchodzenie w tyłek środowiskom żydowskim czy przekonywanie ludzi, których się nigdy nie przekona jeśli nie dotyczy to kasy i mówienie o sprawach im obcych jest nad wyraz żałosne.

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'

avatar użytkownika elig

3. @Michal Stanisław de Zieleśkiewicz

To prawda, tak było, ale przykłady z artykułu p. Stanisławczyk pochodzą także z USA.

avatar użytkownika elig

4. @Unicorn

Polski filosemityzm to prawdziwa zaraza. Totalnie zakłamuje dyskusję.

avatar użytkownika Maryla

5. Antyfaszyzm w służbie komunizmu

http://niezlomni.com/?p=2963

Swoją zawrotną karierę antyfaszyzm zawdzięcza w pierwszym rzędzie potędze aparatu państwowego i propagandowego Związku Sowieckiego oraz jego przedłużenia w postaci „narodowych” sekcji Kominternu. O sile oddziaływania decydowała przy tym niezwykła elastyczność w posługiwaniu się tym hasłem, które w zależności od bieżących potrzeb i interesów państwa sowieckiego mogło błyskawicznie zmieniać treść i rozszerzać bądź zawężać zakres swoich desygnacji.

Trzeba jednak zaznaczyć, że na samym początku bolszewicy sami byli nieco zdezorientowani co do natury nowego i nieoczekiwanego (nie tylko dla nich) zjawiska, jakim był faszyzm, i wcale nie od razu zajęli wobec niego jednoznacznie negatywne stanowisko. Na każdym wszakże etapie dokonywane przez komunistów interpretacje faszyzmu były splotem kilku czynników: kurczowego trzymania się litery „talmudu” marksistowsko-leninowskiego, nakazującego postrzegać wszystko przez pryzmat układu sił klasowych i „bazy” ekonomicznej; irytacji spowodowanej stanięciem przez faszystów w poprzek drogi ogólnoeuropejskiej rewolucji bolszewickiej; wreszcie pragnienia ukrycia i zatarcia wszelkich podobieństw strukturalnych i ideologicznych rewolucyjno-masowego ruchu faszystowskiego do bolszewickiego.

Referent na IV Kongresie Kominternu, obradującego tuż po „marszu na Rzym”, w dniach 5 XI – 5 XII 1922 roku, Grigorij Zinowiew (właśc. Hirsz Apfelbaum) określił faszyzm jako zjawisko reakcyjne i kontrrewolucyjne, niemniej wyraził pogląd, iż w ostatecznym rachunku wyjdzie ono na dobre klasie robotniczej, jako że obalając (co przewidywał) zarówno monarchię, jak i demokrację burżuazyjną, stworzy on sytuację rewolucyjną.
Karol Radek

Karol Radek

Polemizował z nim Karol Radek (właśc. Sobelsohn), którego zdaniem zwycięstwo faszystów było największą porażką proletariatu od czasu rewolucji październikowej, sam zaś ruch faszystowski określił jako drobnomieszczański socjalizm małego człowieka. Jednak ten sam Radek, podczas konferencji komunistycznej we Frankfurcie w marcu 1923 roku, wygłaszając słynną „mowę o Schlageterze” (Niemcu z okupowanego Zagłębia Ruhry, rozstrzelanym przez Francuzów za sabotaż, sławionym również przez hitlerowców), zastanawiał się, czy ruch komunistyczny nie powinien wykorzystać rewolucyjnego potencjału niemieckiego nacjonalizmu. (Nawiasem mówiąc, już po wielu latach, pisarz komunistyczny Giorgio Amendola przyznał, że aż do roku 1924 włoscy komuniści porozumiewali się jeszcze z Mussolinim.).

Oficjalne stanowisko Kominternu wyrażał wszelako referat Klary Zetkin na konferencji Komitetu Wykonawczego z 12-13 czerwca 1923 roku, gdzie faszyzm oceniono jako szczególnie niebezpiecznego i groźnego wroga proletariatu, przyznając wszelako, iż nosicielem faszyzmu nie jest nieliczna kasta, lecz szerokie warstwy społeczeństwa, wielkie masy, obejmujące również część samego proletariatu, oraz że zawiera on elementy rewolucyjne, tyle tylko, iż zostały one zwyciężone i spętane przez elementy reakcyjne.

W przeciwieństwie do rezolucji tej konferencji, podkreślającej, że faszyzm, choć stał się niebezpieczną siłą kontrrewolucyjną w służbie burżuazji, to jednak do pewnego stopnia wykorzystywał żądania i programy proletariatu, późniejsza o rok rezolucja V Kongresu Międzynarodówki Komunistycznej stwierdzała już pryncypialnie, iż faszyzm jest narzędziem w ręku burżuazji dla zwalczania proletariatu, a VII Plenum Komitetu Wykonawczego z 1926 roku sformułowało również pojęcie socjalfaszyzmu, uznając, że w dobie zaostrzania się walki klas każde państwo burżuazyjne musi przybrać formę faszystowską.

Przedsmak najbardziej „dojrzałej” retoryki interpretacyjnej epoki stalinowskiej dał – już w samym tytule: Faszyzm jako dyktatura rozpadającego się kapitalizmu (1934) – brytyjski bolszewik Rajani Palme Dutt, piętnujący szukanie wyjaśnienia zjawiska faszyzmu w jakichkolwiek innych kategoriach poza obnażenie[m] jego podstawy klasowej, i odkrywający, iż był on od samego początku karmiony, żywiony, utrzymywany i subsydiowany przez wielką burżuazję, wielkich właścicieli ziemskich, finansistów i przemysłowców.

Przypieczętowaniem tej interpretacji i ustaleniem „kanonicznej” definicji faszyzmu w komunizmie był słynny referat Georgija Dymitrowa na VII Kongresie Kominternu (25 VII – 20 VIII 1935), gdzie faszyzm został określony jako jawna terrorystyczna dyktatura najbardziej reakcyjnych, najbardziej szowinistycznych i najbardziej imperialistycznych elementów kapitału finansowego. W spectrum zaś samych faszyzmównajbardziej reakcyjną odmianą faszyzmu mianowany został niemiecki narodowy socjalizm, zidentyfikowany jako średniowieczne barbarzyństwo i szturmowa kolumna międzynarodowej kontrrewolucji.

Przy okazji, wymienioną z nazwisk triadę najbardziej wściekłych faszystów stanowili: Mussolini, Piłsudski i Hitler.

Georgi Dymitrow

Georgi Dymitrow

W okresie zmiany taktyki walki komunizmu z cywilizacją chrześcijańską na budowę „Frontu Ludowego” oraz (1941-1945) współtworzenia tzw. koalicji antyfaszystowskiej, a następnie od czasu tzw. destalinizacji, oficjalna wykładnia faszyzmu i jej terminologia podlegały znamiennym fluktuacjom.

Nowa, „jednolitofrontowa” strategia miała ułatwić eksport rewolucji i podbój Europy, przeto ilość faszystów musiała radykalnie się zmniejszyć, skoro do grona antyfaszystów zostali awansowani i zaproszeni nie tylko socjaldemokraci, ale również mieszczańscy demokraci i humaniści, a nawet postępowi katolicy.

Brzemiennym w skutki następstwem takiego zawężenia było jednak trwałe skojarzenie faszyzmu (ochoczo podjęte przez demoliberałów) z tradycyjną, kontrrewolucyjną prawicą. Ze szczególnym powodzeniem ów propagandowy eksperyment wypróbowano na największym poligonie antyfaszyzmu, jakim w latach 30. XX wieku stała się Hiszpania, skutkiem czego mit faszysty Franco został przyjęty w nie mniejszym stopniu przez liberalne demokracje Zachodu niż przez komunistyczną i niekomunistyczną lewicę.

Nowa formuła antyfaszyzmu uległa jeszcze rozszerzeniu po agresji Hitlera na ZSSR, kiedy zachodnie demokracje zostały zaszczycone uznaniem ich za pełnoprawnych antyfaszystów. Po zwycięstwie nad III Rzeszą i nastaniu „zimnej wojny” wahadło antyfaszyzmu wychyliło się ponownie w przeciwną stronę, by osiągnąć stan porównywalny z jego najwcześniejszym zakresem.

Faszystami stali się automatycznie żołnierze formacji niepodległościowych w krajach podbijanych przez Armię Czerwoną oraz funkcjonariusze wszystkich szczebli suwerennych przed wojną państw (w PRL skazywani na podstawie dekretu o faszyzacji kraju), a nadto między innymi: niedawni alianci (Truman, Churchill, de Gaulle), papież Pius XII, chadeccy promotorzy zjednoczenia Europy (De Gasperi, Schuman, Adenauer), katoliccy poeci: P. Claudel i T. S. Eliot, w momentach drobnych nieporozumień nawet prosowieccy egzystencjaliści (J.-P. Sartre, M. Merleau- Ponty). Również socjalfaszyzm powrócił w nieco zmienionej formule, obejmującej teraz wykazujących przejawy niesubordynacji lokalnych kacyków komunistycznych (faszystowska klika Tito).

Odkąd jednak – czyli od destalinizacji i chruszczowowskiej odwilży – propagandowe natężenie antyfaszyzmu zaczęło słabnąć, wówczas okazało się, że zupełnie nowy wigor antyfaszyzm odzyskał w środowiskach lewicy niekomunistycznej oraz demoliberalnych.
Antyfaszyzm demoliberałów

Podstawową cechą owego antyfaszyzmu nowego typu jest przesunięcie w interpretacji akcentu z ekonomicznej „bazy” na ideologiczną „nadbudowę”, wszelako obficie korzystającej z takich „ustaleń” poczynionych przez „klasyków”, jak reakcyjny czy skrajnie prawicowy charakter faszyzmu. To właśnie ta rozmyta w ogólnym sosie postępowości interpretacja faszyzmu – zidentyfikowanego nadto z niemieckim narodowym socjalizmem jako jego kwintesencją, oraz zdefiniowanego przez skrajny nacjonalizm, rasizm i antysemityzm – jakoskrajnej prawicy, stała się standardem wbijanym codziennie do milionów głów przez mass media, system publicznej edukacji i inne ośrodki indoktrynacyjne.

Dlatego jeśli nawet komunizm (chętniej zresztą eufemistycznie zawężany do stalinizmu) bywa czasami i nader ostrożnie porównywany do faszyzmu i/lub nazizmu, to i tak okazuje się być mniejszym złem, nie tylko dlatego, że usprawiedliwia go po części „szlachetność idei”, ale również dlatego, że komunizm, przynajmniej ze swojej istoty, nie jest nacjonalistyczny.

Personifikacjami Złego („Drugimi Hitlerami”) mogą być zatem tacy faszyści, jak Pinochet czy Le Pen, ewentualnie także Stalin (ale nie z powodu, że bolszewik, lecz dlatego, że Wielkorus i antysemita), ale nie mogą być nimi prawdziwi internacjonaliści, jak Lenin, Trocki czy „Che” Guevara. „Złym” może być dopiero (post)komunistyczny nacjonalista Miloševič, bo dzięki niemu można „udowodnić”, że ostatnim stadium totalitarnego komunizmu jest nacjonalizm.

Nieocenioną wartość dla nowego antyfaszyzmu – tego właśnie, który jest obecnie monetą obiegową – miały te, odbiegające od „ortodoksji” leninowsko-stalinowskiej, interpretacje faszyzmu, które łączyły marksizm z freudyzmem. Pośród nich najbardziej kuriozalna (co w naszych, zdeprawowanych do cna, czasach stanowi nie wadę, lecz zaletę) jest bez wątpienia Psychologia masowa faszyzmu (1933) Wilhelma Reicha, który w faszyzmie odkrył psychologię polityczną mas sfrustrowanych przez wielowiekowy ucisk seksualny, a ściślej – tłumienie seksualności przez społeczeństwo oparte na gospodarce prywatnej, małżeństwie monogamicznym i rodzinie patriarchalnej.

Głównym winowajcą okazuje się tu mistyczna filozofia moralna oraz organizacja seksualno-polityczna Kościoła, której celem jest wytępienie – w interesie burżuazyjnej klasy panującej –rozkoszy seksualnej człowieka, a zatem i zmniejszenie szczęścia ludzkiego na ziemi. Ma to ponoć sens socjologiczny w związku z rozkwitającym odtąd wyzyskiem ludzkiej siły roboczej. W państwie klasowym Kościół i rodzina (będąca fabryką struktury i ideologii państwa) sprzysięgły się celem upośledzenia genitalnej seksualności małego dziecka, aby uczynić je bojaźliwym, nieśmiałym, bojącym się autorytetów, posłusznym, a w dalszym życiu – obywatelem dostosowanym do społeczeństwa gospodarki prywatnej, który by je znosił bez względu na nędzę i upokorzenia;

dziecko, które przejdzie w fazie wstępnej przez autorytarne miniaturowe państwo, jakim jest rodzina pod władzą ojca – przedstawiciela wielkiego państwa autorytarnego, reprodukuje miliony drobnomieszczan mających bierny, poddańczy stosunek (…) do postaci wodzów, takich jak Hitler.

Nie tylko dziś dopiero widać doskonale, że andronów Reicha (który zresztą zakończył żywot w obłędzie, a wcześniej zdążył popaść w konflikt z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości z powodu eksperymentów w wymyślonym przez siebie laboratorium orgazmu) nie można tak po prostu zbyć puknięciem się w czoło, albowiem te i podobne im wymysły, na czele z „odkryciem” tzw. osobowości autorytarnej, „rozcieńczone” i zarazem „unaukowione” przez neomarksistowską Szkołę Frankfurcką, stały się zaraz po wojnie intelektualną podstawą zastosowanej przez anglo-amerykańskie władze okupacyjne strategii denazyfikacji Niemców.

Przyjęcie z gruntu fałszywego założenia, że podłożem faszyzmu, a zwłaszcza nazizmu są te pierwiastki ładu cywilizacyjnego (religia i oparta na niej moralność, naturalne autorytety ojca, władcy, oficera, duchownego etc., wzorce tradycyjnej kultury itp.), które brunatny nihilizm bezwzględnie zwalczał, doprowadziło do ukształtowania społeczeństwa wykorzenionego z tradycji, religii, moralności, patriotyzmu, i wydanego całkowicie na łup „kultury” masowej.

Jeszcze jeden przedstawiciel tej szkoły (i uczeń Reicha) – Herbert Marcuse stał się zaś „ojcem” i głównym ideologiem nowej, kontrkulturowej postaci rewolucji, która sama siebie nazwała rewolucją seksualną. „Owocami” walki z osobowością autorytarną są tedy między innymi: terroryzm Frakcji Czerwonej Armii, teoria i praktyka antypedagogiki, Love Parades w Berlinie i innych stolicach europejskich, legalizacja „związków jednopłciowych”. W świetle „teorii” faszyzmu jako ucisku seksualnego zrozumiałe staje się więc, dlaczego w obecnej dobie faszystą jest każdy, kto nie akceptuje nieograniczonego promiskuityzmu, seksualnych dewiacji, czy jakiejkolwiek innej niegodziwości.

Drugi obszar nieznanych wcześniej, a nieprzebranych złóż faszyzmu odkrył tzw. postmodernizm, który zidentyfikował jako faszystowski każdy system metafizyczny i epistemologiczny, zakładający obiektywność i „prawdziwość” prawdy, oraz możność jej odkrycia drogą poznania zreflektowanego. Tym samym odsłonięte zostało faszystowskie oblicze Heraklita, Platona, Arystotelesa, św. Tomasza z Akwinu, Kartezjusza, a właściwie całej europejskiej kultury autorytarnej, patriarchalnej i represywnej.

(Raczej nieznanym postmodernistom zachodnim prekursorem takiego podejścia był warszawski marksista Tadeusz Kroński, który już w 1942 roku źródła faszystowskiej wrogości do człowieka dostrzegł w promacedońskim stronnictwie greckim i w scholastyce katolickiej).

Paradoksalnie dyskurs antyfaszystowski zbiega się w tym punkcie z interesami i poglądami autentycznych faszystów, którzy (jak na przykład sir Oswald Mosley) z satysfakcją przyjmują twierdzenie o faszystowskich korzeniach cywilizacji zachodniej, nadając mu jedynie odmienny, dodatni znak wartości.

Antyfaszystowska kosmogonia

Siła propagandowej („perswazyjnej”) skuteczności antyfaszyzmu polega na jego jednoczesnej totalności i intelektualnym prostactwie. Przekracza on bowiem jeden z typowych wyznaczników polityczności, jakim jest rozróżnienie: „sojusznik – wróg”, określające jedynie (w ujęciu Carla Schmitta) stan obiektywnej wrogości egzystencjalnej (z faktu istnienia konkretnego wroga nie wynika jego niższy status bytowy, ohyda moralna czy brzydota), w antyfaszyzmie bowiem faszysta staje się odpersonalizowaną i zdemonizowaną figurą Zła nie tylko moralnego (faszystowska świnia) i „niehigienicznej” szpetoty (brudni faszyści), ale również ontologicznego (faszystowskie bestie, hydra faszyzmu, demony faszyzmu), a przy tym wszechobecnego, wielopostaciowego i emanacyjnego (w każdym drzemie faszysta; ty również możesz stać się faszystą; faszyści zmieniają koszule).

Groźba faszyzacji implikuje konieczność zachowywania antyfaszystowskiej czujności, zarówno w postaci samokontroli, jak i korzystania z pomocy doświadczonych antyfaszystów; z drugiej strony, demaskacja faszyzmu stanowi nietrudne i gwarantujące sukces pole działania. W warunkach strictemilitarnych zabicie faszysty jest nie tylko usprawiedliwione, ale zyskuje rangę obowiązku i stanowi tytuł do chwały; w okolicznościach formalnego pokoju normą staje się „mord symboliczny”: osobnik zdemaskowany jako faszysta winien podlegać ekskluzji z życia zarówno publicznego, jak i towarzyskiego. Jeśli faszystąokazuje się pisarz, publicysta, naukowiec, artysta, nie obowiązują w stosunku do niego powszechnie uznane kryteria oceny merytorycznej czy estetycznej; w zasadzie nie powinno się go recenzować czy z nim dyskutować, tym bardziej że faszyzm ex definitione jest także nicością intelektualną.

Równie ważna, co polemiczna, jest afirmatywna funkcja antyfaszyzmu. W tym zakresie spełnia on rolę legitymizującej psychologicznie i moralnie (jako uczestników rewolucyjnych zmagań z siłami Zła) autoidentyfikacji sił Dobra, a nadto pokrzepiania serc (faszyzm nie przejdzie!), magicznego zaklinania (nigdy więcej faszyzmu!), umacniania grupowej solidarności. Wymiar afirmatywny okazuje się szczególnie potrzebny w sytuacji porewolucyjnego marazmu, poczucia zagubienia antyfaszystowskich ideałów, albo wzrostu faszystowskiego zagrożenia. Wówczas zyskuje na znaczeniu etos heroiczny antyfaszyzmu, personifikowany przez „kombatantów”; wspomnienie walki z rzeczywistym bądź wyimaginowanym faszyzmem (na przykład „dąbrowszczaków” w Hiszpanii czy z reakcyjno-faszystowskim podziemiem o utrwalanie władzy ludowej) zyskuje quasi-sakralny wymiar czasu in illo tempore i budzi nadzieję bliskiej już regeneracji mitu założycielskiego grupy, opowiadającego o antyfaszystowskiej gigantomachii i rewolucyjnej kosmogonii.
Proteuszowy kształt faszyzmu

A jak do tego wszystkiego ma się faszyzm realny, faszyzm jako konkretne zjawisko ideologiczne i historyczne? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, a być może nawet skazane będzie ono na wieczną niekonkluzywność, skoro badacze faszyzmu nie są w stanie zgodzić się nawet co do tak podstawowej kwestii, jak przedmiotowy desygnat i zakres tego pojęcia.

Pozostawiając już na uboczu absurdalną jego rozciągliwość, znamienną dla opisywanego wyżej antyfaszyzmu, spectrum rozstrzygnięć poważnych rozciąga się od maksymalnego zawężenia do faszyzmu jako fenomenu specyficznie i wyłącznie włoskiego (stanowisko najwybitniejszego historyka faszyzmu we Włoszech, zresztą żydowskiego pochodzenia, Renza De Felice) po maksymalne rozszerzenie do „sygnatury epoki” (stanowisko najwybitniejszego z kolei historyka narodowego socjalizmu w Niemczech, Ernsta Noltego).

Po drugie, i co może nawet ważniejsze, faszyzm wymyka się wszelkim standardowym klasyfikacjom z tego powodu, że jedynym możliwym określeniem jego „natury” zdaje się być… brak natury, rozumianej jako stała i niezmienna istota. Bez w względu przeto na to, czy za jedyny prawdziwy faszyzm uważać będziemy ten włoski, czy też nie, bezsprzeczna wydaje się być teza, że ów rdzenny faszyzm zrodził się jako kolejny epifenomen swoiście włoskiego „stylu” wykształconego w epoce Risorgimenta, konkretnie zaś w dwumianie Giuseppe Mazziniego: Pensiero e Azione („Myślenie i Działanie”).

Akcentowali to wszyscy „doktorzy faszyzmu”, na czele z samym Mussolinim oraz pierwszym wybitnym intelektualistą przyłączonym do faszyzmu (postrzegającym w nim zresztą ukoronowanie liberalizmu!), Giovannim Gentile, który pisał: faszyzm nie jest filozofią. Tym bardziej nie jest religią. Nie jest nawet polityczną teorią, która może być udokumentowana szeregiem tez. Znaczenia faszyzmu nie można uchwycić w specjalnych tezach, które są od czasu do czasu przyjmowane. Kiedy faszyzm przy okazji ogłasza jakiś program, cel, koncepcję, to są one realizowane w działaniu. Faszyzm nie waha się ich porzucić, jeśli w praktyce okazały się nieadekwatne, lub niezgodne z zasadami faszyzmu. Inaczej mówiąc, „natura” faszyzmu jest temporalna, ponieważ myśli on to, i tylko to, co decyduje i natychmiast wykonuje.

Nie tylko jednak faszyzm włoski, ale wszystkie faszyzmy europejskie (lub co najmniej pokrewne mu ruchy) zdawały się realizować wezwanie faszysty krytycznego Giuseppe Bottaia, aby każdy miał swój „własny” faszyzm. Jego „natura” była więc zaiste „proteuszowa”, i realizowała się w „dialektycznym zaostrzeniu” oraz w typowym dla ducha moderny „przewartościowaniu wszystkich wartości”. Zależnie od okoliczności czasu i miejsca faszyzm mógł być, i bywał: lewicowy i prawicowy, rewolucyjny i zachowawczy, postępowy i reakcyjny, futurystyczny i tradycjonalistyczny, socjalistyczny i antykomunistyczny, antyplutokratyczny i prokapitalistyczny, demokratyczny i hierarchiczny, liberalny i antyliberalny, masoński i antymasoński, republikański i monarchistyczny, materialistyczny i spirytualistyczny, pogański i chrześcijański, antyklerykalny i klerykalny, klasyczny i romantyczny, „łaciński” i „nordycki”, nacjonalistyczny i internacjonalistyczny (europejski). Wszystko to łącznie czyni go fenomenem nie tylko typowo „modernistycznym”, ale również – avant la lettre – „postmodernistycznym”, z tak charakterystycznym dla postmodernizmu upodobaniem do „collage’owej” metody niezobowiązującego wykorzystywania nagromadzonych w kulturze symboli i do „dekonstrukcji” wszystkich ustalonych znaczeń (symbolicznym, poniekąd, zbiegiem okoliczności – a może i czymś więcej – „guru” krytyki dekonstrukcjonistycznej, Paul de Man był synem wybitnego belgijskiego teoretyka socjalizmu narodowego Henrika de Mana, i podobnie jak ojciec, sam w młodości był działaczem organizacji kolaborujących podczas wojny z III Rzeszą) oraz do nieustannych „transgresji” osobowości, w poszukiwaniu bardziej fascynujących doświadczeń.

Ta programowa faszystowska „lekkość bytu” wyklucza jego metafizyczność: nie jest możliwe zbudowanie metafizyki faszyzmu, a co najwyżej jego ontologii potencjalnej – tak jak to czynił, na bazie idealistycznego „aktualizmu” (attualismo), Gentile, gdzie jedyną rzeczywistością jest akt myślenia, w którym kształtuje się logika historii, zaś do dokonywanych przez człowieka aktów nie stosują się żadne zasady oceny poza subiektywną formą, objawiającą się jako działanie. Również akces do faszyzmu jest wówczas arbitralną decyzją, podejmowaną wedle czysto subiektywnych przesłanek, jak u Pierre’a Drieu La Rochelle’a: Jestem faszystą, ponieważ zmierzyłem postępy dekadencji w Europie.

Potwierdzenie owej proteuszowości faszyzmu znajdziemy również u tych, którzy współcześnie nie wahają się przyznawać do jego dziedzictwa, często – co najzupełniej z tym zgodne – w nowych, jeszcze bardziej zaskakujących konfiguracjach. Niedawno zmarły (w 2009 roku) włoski intelektualista, heretyk prawicy ifaszysta lewicy, Gianni Accame, pisał w związku z tym:

Faszyzm był ruchem superrelatywistycznym, bo nigdy nie usiłował ubierać w kształt definitywnego programu potęgi swojego stanu ducha, zdobywanego fragmentaryczną intuicją. (…) Ten relatywizm i uniwersalna ruchliwość sprawiły, że my, faszyści, możemy śmiało rozdzierać wszystkie tradycyjne kategorie polityczne i dokonywać ciągłych zwrotów: arystokratyczni i demokratyczni, rewolucyjni i reakcyjni, proletariaccy i antyproletariaccy, pacyfistyczni i antypacyfistyczni – jak prawdziwi syjamscy bracia, doskonale wymienialni. Jeszcze dalej posuniętą „transgresyjność” wykazujefaszyzm bezgraniczny i czerwony teoretyka rosyjskiego socjalizmu (bardziej wiejskiego niż proletariackiego), Aleksandra Dugina, który zresztą odwołuje się do dziwnej przepowiedni Roberta Brasillacha o świtaniu na Wschodzie, w Rosji, powstającego, takiego właśnie faszyzmu.
Ziemski absolut

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie można więc dziwić się, że pośród takiej obfitości interpretacji faszyzmu żadnej z nich – nawet tym najbardziej celnym i wyrafinowanym – nie można przyznać waloru kompletności i wypowiedzenia „ostatniego słowa”. Nie kusząc się tu przeto o ich pobieżną choćby prezentację, słuszne wydaje się przynajmniej wspomnienie o tej, która zdaje się docierać do najgłębszego (etiologicznego) rdzenia fenomenu faszyzmu, czyli do koncepcji wielkiego włoskiego filozofa katolickiego, Augusta Del Noce. Jego „transcendentalna” definicja faszyzmu zasadza się na wskazaniu, iż faszyzm jest (jedynym z wielu) przejawem „epoki sekularyzacji”, rozpoczynającej się wraz z oświeceniową ideą postępu. Tym samym faszyzm jest nie tyle „błędem przeciwko kulturze” (jak twierdzą demoliberałowie i komuniści), lecz „błędem w kulturze”, ponieważ znajduje fałszywą odpowiedź na prawdziwy problem – największy problem epoki – czyli problem ateizmu.

Zamiast rozwiązać ten problem przez ponowne ustawienie kultury na trajektorii wiodącej ku transcendencji, znajduje jej surogat w quasi-transcendencji historycznej, w próbie stranscendentalizowania tego, co immanentne. Ruch faszystowski to w ostateczności „oporność wobec transcendencji” (resistenza contro la transcendenza). I na tym właśnie polega niemożliwość faszystowskiej kontrrewolucji (czego nie dostrzegli liczni prawicowi sympatycy i „towarzysze drogi” faszyzmu), bo niepodobna rewolucji ateistycznej zwalczyć sakralizowaniem tego, co immanentne, doczesne i przemijające, deifikacją jakiegokolwiek pseudoabsolutu, jak na przykład Państwo.

Fałszywym prorokiem faszyzmu jest więc w ostateczności intelektualny autor i tego pseudospirytualistycznego immanentyzmu, i tej statolatrii – Hegel, którego dziedzictwo przekazali faszyzmowi włoscy neoidealiści i… liberałowie. Co się zaś tyczy Niemiec, to przecież tam żadnych pośredników już nie potrzebował.

Jacek Bartyzel

Pierwodruk (z niewielkimi zmianami) w: „Polonia Christiana”, nr 29, listopad – grudzień 2012, s. 36-41.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

6. Pani Elig

Szanowna Pani,

O antysemityzmie amerykańskim napiszę "na zubok" w oparciu o wypowiedzi Henry Ford`a założyciela Ford Motor Company

Może u Pani zamieszcze

Pozdrawiam

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz