„CZYSTY INTERNET” , ROSYJSKIE PRAWO

avatar użytkownika Aleksander Ścios

Finansowany przez Komisję Europejską projekt „Czysty Internet” (CleanIT) wygląda niczym kopia pomysłów legislacyjnych, przyjętych w lipcu br. przez rosyjską Dumę. Można się zastanawiać, które z rozwiązań ograniczających wolność w Internecie dzierży palmę pierwszeństwa, ale nie sposób nie zauważyć zdumiewającego podobieństwa pomysłów unijnych komisarzy i kremlowskich siłowików.
Przed kilkoma dniami, Fundacja Panoptykon monitorująca zagrożenia wynikające ze współczesnych form kontroli i nadzoru nad społeczeństwem, ujawniła treść wewnętrznego dokumentu KE poświęconego projektowi CleanIT. Zawiera on koncepcję współpracy między rządami państw UE a firmami obsługującymi sieć internetową. Celem współpracy ma być „walka z terroryzmem”, prowadzona poprzez zastosowanie tzw. dobrowolnych środków kontrolowania aktywności użytkowników. Pomysł jest prosty. Dostawcy usług internetowych, kierując się wytycznymi KE oraz „własnymi zasadami i etyką biznesu” mają być zobowiązani do aktywnego nadzorowania klientów oraz blokowania i filtrowania treści, które sami uznają za kontrowersyjne. Prywatne firmy we współpracy z rządami państw UE mają zapewnić dodatkowy filtr bezpieczeństwa, chroniąc społeczeństwa przed treściami, których nie udało się wyeliminować przy wykorzystaniu dotychczasowych rozwiązań prawnych. Chodzi o treści nie zakazane przez prawo lecz – z jakichś względów – uznane za niepożądane.
Fundacja zwraca uwagę, że „Czysty Internet” powiela wiele rozwiązań promowanych przez koalicję szefów firm telekomunikacyjnych i technologicznych (CEO Coalition), która działa na rzecz ochrony dzieci w Internecie i również jest finansowana ze środków Komisji Europejskiej. Oba projekty, niezależnie i bez koordynacji prac, rozwijają takie technologie, jak „przyciski” do zgłaszania lub oznaczania (oflagowywania) treści w sieci, tym samym powielając badania nad dobrowolnymi metodami powiadamiania oraz usuwania potencjalnie nielegalnych treści z Internetu.”
Zdaniem Panoptykon, projekt KE zmierza do stworzenia prywatnych mechanizmów cenzury, które będą egzekwowane w oparciu o ogólne warunki umów i nie będą poddane żadnej kontroli sadowej.
Dokument poświęcony koncepcji CleanIT zawiera propozycje skierowane do rządów europejskich. Ich sens sprowadza się do głębokiej ingerencji w treści internetowe oraz poddanie sieci ścisłemu nadzorowi. Postuluje się m.in.: wprowadzanie  prawa zezwalającego policji na kontrolowanie przepływu informacji (włącznie z dyskusjami online), usunięcie wszelkiego ustawodawstwa, które zabraniałoby filtrowania treści, ułatwienie procedur usuwania treści internetowych (zgodnie z zasadą „zaobserwuj i zareaguj”), tworzenie  regulacji prawnych służących wprowadzeniu obowiązkowego systemu identyfikacji, celem zapobiegania anonimowemu korzystaniu z usług internetowych oraz budowanie sieci „zaufanych informatorów online”, zajmujących się zgłaszaniem „podejrzanych” przypadków. 
Państwom członkowskim rekomenduje się tworzenie baz danych, zawierających wykaz zakazanych treści oraz rejestr blokowanych  adresów i stron internetowych. 
KE chciałaby również, by dostawcy usług internetowych byli pociągani do odpowiedzialności za niewykorzystywanie w „rozsądny sposób” możliwości sprawowania nadzoru elektronicznego „w celu identyfikowania działalności terrorystycznej w Internecie” – przy czym nie proponuje się żadnej definicji, która miałaby taką działalność opisywać. Również firmy udostępniające technologie filtrujące oraz użytkownicy sieci powinni być pociągani do odpowiedzialności w przypadku niezgłoszenia „nielegalnych” treści rozpoznanych przez programy filtrujące. Za działalność cenzorską firmy mają być nagradzane. Zgodnie z projektem, rządy państw europejskich powinny brać pod uwagę stopień zaangażowania dostawców usług internetowych w filtrowanie i nadzorowanie treści internetowych przy rozstrzyganiu publicznych przetargów na usługi internetowe.
W dokumencie postuluje się także odstąpienie od systemu opartego na dotychczasowej zasadzie, iż to sąd decyduje o tym, czy dana treść narusza prawo oraz dążenie do rozwiązań, w których decyzje quasi-sądowe będą podejmowały organy egzekwujące, np. policja. One też będą mogły żądać od dostawców usług internetowych usuwania treści z sieci.
Projekt „Czysty Internet” może zostać wprowadzony w taki sposób, by zawartych w nim dyspozycji nie można było zablokować w oparciu o prawodawstwo istniejące w poszczególnych krajach UE lub sprzeciw organizacji społecznych.
Clean IT oparty jest bowiem o tzw. koncepcję samoregulacji, czyli może zostać wdrożony poprzez ustalenia na linii rządy – biznes z pominięciem konieczności ustanawiania dodatkowych rozwiązań legislacyjnych. To oznacza, że projekt nie trafi pod obrady lokalnych parlamentów i nie będzie tematem publicznych debat.
By zastosować pomysły zawarte w Clean IT wystarczy dobrowolne porozumienie stron: rządu oraz firm dostarczających usługi internetowe. Ponieważ „Czysty Internet” powiela rozwiązania wspierane przez grupę CEO Coalition, można mieć pewność, że przedsiębiorstwa tworzące tę grupę, przyjmą go bez żadnego sprzeciwu. W CEO Coalition znajdziemy największe firmy branży IT, m.in. Apple, Deutsche Telekom, Facebook, France Telecom-Orange, Google, LG Electronics, Microsoft, Netlog, Nokia, Opera Software, Research in Motion, RTL Group, Samsung, Telefonica, Telenor Group, Vivendi czy Vodafone. Przyjęcie projektu oznacza więc zastosowanie globalnej cenzury sieci internetowej.
Nietrudno zauważyć, że niektóre z propozycji CleanIT próbował niedawno wprowadzić rząd Donalda Tuska, gdy pod koniec ubiegłego roku forsował zmianę ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz ustawy kodeks cywilny. Nowelizacja wprowadzała dodatkowy rozdział 3a w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, w którym opisywano procedurę „powiadomienia i blokowania dostępu do bezprawnych informacji”.  Dzięki niej,  każdy, kto „posiada informację o bezprawnych treściach zamieszczonych w sieci Internet” mógł zwrócić się do usługodawcy internetowego z wnioskiem o zablokowanie takiej treści. Przepis skonstruowano w taki sposób, by rolę cenzora i decydenta spełniała firma - dostawca usługi internetowej. W uzasadnieniu nowelizacji, powoływano się na unijną Dyrektywę 2000/31/WE, która w istocie nie zawierała procedury blokowania informacji, pozostawiając jej wybór państwom członkowskim.
Z pewnością „Czysty Internet” zostałby powitany w Polsce entuzjastycznie, jako wychodzący naprzeciw intencjom rodzimych cenzorów.
Zawarte w nim rozwiązania muszą też satysfakcjonować Władymira Putina i kremlowskich decydentów. Ci bowiem (podobnie jak komisarze KE) kierowani potrzebą „walki z terroryzmem  i ochrony dzieci przed zagrożeniami płynącymi z sieci” uchwalili w lipcu br. nowelizację ustawy federalnej z dnia 29 grudnia 2010 N 436-FZ "O ochronie dzieci przed informacjami szkodliwymi dla ich zdrowia i rozwoju". Nazwa ustawy ma niewiele wspólnego z intencjami legislatorów i służy jako parawan dla wprowadzenia ścisłej kontroli sieci internetowej. Pomysły kremlowskich decydentów są wręcz identyczne z projektem CleanIT.
Zapisy nowelizacji dotyczą m.in. zmian w ustawie o  informacji, technologiach informacji oraz ochronie informacji, w której wprowadza się zapis w pkt. 15 umożliwiający stworzenie rejestru, w którym wpisane zostaną nazwy domen oraz adresów sieciowych zawierające treści zakazane do rozprzestrzeniania na terytorium Federacji Rosyjskiej. Podobny rejestr, pod nazwą  Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych – próbował wprowadzić niedawno rząd Donalda Tuska, a rekomendacje do tworzenia takich  wykazów  znajdziemy w projekcie Komisji Europejskiej.
Dla wpisania w rejestr nazwy domeny, odnośników do stron internetowych oraz adresów sieciowych, zobowiązani zostali dostawcy usług internetowych. Podstawą wpisu będą „kryteria stworzone przez rząd Federacji Rosyjskiej”, przy czym ustawa nie określa jakiego rodzaju będą to kryteria. Mowa jest jedynie o zakazie rozpowszechniania informacji dotyczących pornografii, narkotyków lub sposobów popełnienia samobójstwa oraz „każdych innych informacji, których rozprzestrzenianie jest zakazane na terytorium Federacji Rosyjskiej”. Podobnie więc, jak w przypadku „Czystego Internetu”, brak czytelnych reguł umożliwi całkowitą uznaniowość i arbitralność decyzji.
Strony internetowe będą blokowane bez decyzji sądu. Podejmie ją organizacja non-profit spełniająca opracowane przez rząd kryteria. Właściciel ocenzurowanej strony zostanie o tym powiadomiony przez dostawcę hostingu i w ciągu doby będzie musiał usunąć ją z sieci, w przeciwnym wypadku operatorzy usług internetowych otrzymają nakaz zablokowania jej adresu IP.
Ustawa wywołała w Rosji liczne protesty, do których przyłączyła się również firma Google. W oficjalnym oświadczeniu Google Russia  napisano m.in.- „Jesteśmy przekonani, że istnieją bardziej skuteczne sposoby zwalczania nielegalnych treści, niż te oferowane przez prawo. Oczekujemy konstruktywnego dialogu między ustawodawcami, przedstawicielami biznesu i społecznością użytkowników, w celu wspólnego opracowania skutecznych metod ochrony użytkowników Internetu”.
Jeśli zauważyć, że firma Google jest członkiem grupy CEO Coalition, zainteresowanej wprowadzeniem projektu „Czysty Internet” – ten sprzeciw powinien zaskakiwać. Unijny projekt zawiera przecież propozycje identyczne z rosyjskim prawodawstwem, a jedyna różnica polega na zastosowaniu przez KE kamuflażu w postaci zasady „samoregulacji” pozwalającej wprowadzić cenzurę Internetu bez konieczności zmian w systemie prawnym. W obu przypadkach, pomysłodawcom przyświeca ten sam cel – „wyczyszczenia” sieci z treści „kontrowersyjnych” i niepożądanych. Nowelizując ustawę „ o ochronie dzieci” - Putin zrobił dokładnie to, o czym marzą unijni komisarze, nie przejmując się jednak opinią publiczną. Nowe prawo zacznie obowiązywać w Rosji od 1 listopada br., co pozwala kremlowskim siłowikom poczuć się prekursorami rozwiązań unijnych, a wśród komisarzy powinno wywołać poczucie zazdrości. My na „czysty Internet” musimy jeszcze poczekać.


Artykuł opublikowany w nr 41/2012 Gazety Polskiej.

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. "czysty internet" mocarstw pod pozorem terroryzmu

Nowe zagrożenia, zakrojone
na skalę globalną, nie pozostawiają Ameryce żadnych szans na
przeciwstawianie się im w samotności. Widmo wojny cybernetycznej
skłoniło Stany Zjednoczone do wyrażenia poparcia dla propozycji strony
rosyjskiej odnośnie do norm postępowania państw w Internecie.

Prowokacyjne
materiały, umiejętnie umieszczone w Internecie, mogą spowodować wybuch
socjalny, natomiast dobrze zaplanowany atak informacyjny podejmowany w
sieci światowej może zniszczyć to bądź inne państwo bardziej skutecznie,
niż bombardowanie jądrowe. „Zrozumienie tego zmusza do podejmowania
niezbędnych kroków dla zapewniania bezpieczeństwa” — powiedział szef
kierunku wywiadu konkurencyjnego spółki „DialogNauka” Andriej
Masałowicz:

„Obecnie
trwa dawna historia dotycząca dążenia do dominacji w przestrzeni
cybernetycznej. Liczne państwa śpieszą się, gdyż obawiają się nie tyle
zmasowanych ataków wymierzonych w niezabezpieczoną infrastrukturę, ile
niekontrolowanej zmiany bądź osłabienia reżimów. Czyli tego, czego
świadkami byliśmy w Tunezji, Egipcie, Libii, Syrii. Wszystkim tym
wydarzeniom towarzyszyło zmasowanie „przygotowanie artyleryjskie” w
Internecie, tego właśnie obawiają są teraz również państwa
uprzemysłowione.„

Podczas międzynarodowej
konferencji w sprawie przestrzeni cybernetycznej, która obradowała w
Budapeszcie, sekretarz stanu USA Hillary Clinton poparła propozycję
Moskwy dotyczącą norm postępowania państw w sieci światowej. „Ten krok
ze strony administracji amerykańskiej podyktowany został w pierwszej
kolejności przez ich własne interesy” — zakłada dyrektor Centrum Badań
Politycznych Władimir Jewsiejew:

„Stany
Zjednoczone zgadzają się ze stanowiskiem strony rosyjskiej, zdają
bowiem sobie sprawą z tego, że to, co oni stosują przeciwko innym
państwom, może być przedsięwzięte przeciwko nim samym. Z tego punktu
widzenia stanowisko rosyjskie im odpowiada, gdyż zwiększa to
bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych”.

Władimir
Jewsiejew jest przekonany, że Ameryka usiłuje obecnie uniknąć losów
swych oponentów, przeciwko którym sama aktywnie stosowała broń
cybernetyczną. Jednakże Stany Zjednoczone zamierzają bronić się przed
tym niebezpieczeństwem kosztem innych krajów:

„Same
prowokują wojnę cybernetyczną, a jednocześnie usiłują maksymalnie
zabezpieczać się przed tym. Jest to jednak niemożliwe, nie sposób bowiem
prowokować wojny cybernetycznej i być wobec niej zabezpieczonym.
Prawdopodobnie, Amerykanie zainteresowani są w wykorzystywaniu zasobów,
jakie ma do dyspozycji Rosja i z tego punktu widzenia są gotowi do
współpracy. Jednakże należy dokładnie zdawać sobie sprawę z tego, że
jest to współpraca nie zmierzająca bynajmniej do zwiększenia spokoju na
świecie, chodzi jedynie o podnoszenie bezpieczeństwa własnego państwa”.

„Administracja
amerykańska bynajmniej nie po raz pierwszy oświadcza o gotowości do
współpracy z Rosją w sprawach dotyczących bezpieczeństwa zakrojonego na
skalę globalną, jednakże realny udział Waszyngtonu w tej pracy
pozostawia wiele do życzenia” — uważa Władimir Jewsiejew:

„Podejście
Stanów Zjednoczonych do przestrzeni cybernetycznej jest takie same, jak
wobec strategicznych broni ofensywnych – budują one globalny system
obrony przeciwrakietowej i przy tym prowadzą negocjacje w sprawie
redukcji zbrojeń. To podejście nie jest słuszne, gdyż jeśli takie
decyzje są podejmowane przez jedną stronę, to inna strona zawsze skłania
się do udzielenia należytej odpowiedzi. Sprawę bezpieczeństwa trzeba
ujmować szerzej. Trzeba mówić o tym, że nie trzeba zapewniać warunków
dla prowadzenia wojny cybernetycznej”.

Takiego
stanowiska Rosji w kwestii bezpieczeństwa cybernetycznego Stany
Zjednoczone mogą przecież nie zaakceptować – uważa ekspert.

http://polish.ruvr.ru/2012_10_10/90810512/

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Co zawiera Clean IT? Projekt

Co zawiera Clean IT?

Projekt raportu, który widział DGP, rzeczywiście zawiera wiele niepokojących rozwiązań. Przewiduje m.in. zniesienie w umowach z klientami zapisów, które zakazują wprowadzenia filtrów przesyłanych danych. Operatorzy mają się również zgodzić, aby władze mogły jednostronnie wycofać z sieci kontent, który uznają za „groźny dla bezpieczeństwa publicznego”.

„Świadome” przekierowanie użytkownika do „materiałów terrorystycznych” będzie od tej pory uznawane za równie poważne przestępstwo jak sam terroryzm. Z zasady do pseudonimów używanych w internecie miałyby być podłączone rzeczywiste dane osobowe użytkowników sieci, co ograniczy możliwość korzystania z fałszywej tożsamości. Firmy, które dostarczają systemy filtrujące kontent, mają przejąć odpowiedzialność prawną, jeśli ich rozwiązania filtrujące okażą się nieskuteczne.

W podobny sposób odpowiedzialnością prawną byliby obciążeni indywidualni użytkownicy internetu, którzy świadomie przesyłają materiały nielegalne. Operatorzy mediów społecznościowych mieliby dodatkowo wprowadzić system umożliwiający ostrzeżenie użytkowników przed przesyłaniem zabronionych treści oraz ich zablokowanie.

Najniebezpieczniejszy jest jednak zapis, który zobowiązuje firmy dostarczające usługi internetowe do zawierania możliwie ogólnych umów z użytkownikami. – To stwarza największe pole do nadużyć – przekonuje McNamee. Jego zdaniem przykładem są już dziś istniejące umowy z Microsoftem, które zakazują ściągania z sieci materiałów pokazujących nagość.

Zapis jest jednak na tyle mało precyzyjny, że można teoretycznie pociągnąć do odpowiedzialności karnej osoby dopuszczające się nawet najbardziej niewinnych operacji, jak zgrywanie kreskówek z kaczorem Donaldem, który przecież… nie nosi spodni. "

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl