Problemem w rozwoju duchowym jest odnalezienie wewnętrznej tożsamości która pozwoli stopić w jedno życie duchowe z życiem codziennym.
A przecież każdy z nas doświadcza pewnego dualizmu pomiędzy sacrum a profanum, rozumiane jako życie codzienne( praca, prowadzenie domu, rozrywka, itp) oraz niedzielną Msza Św., spowiedź,osobistą nodlitwę, które na mapie codziennych zajęć zajmują margines czasu jaki poświęcamy dla Boga.
Nie uprawiam tu teorii bo i u siebie to napięcie dostrzegam.
Nie dawno na jednym ze spotkań, usłyszałem takie zdanie, że jeśli Kościół nie jest misyjny to umiera. Podobnie jest z nami. Jeśli zatrzymam się w swoim rozwoju duchowym na jakimś etapie i poprzestanę na tym, poprostu obumieram.
To pojęcie "misyjny" odnoszę do samego siebie. Tzn., że jeśli Kościół przestanie być misyjny dla mnie dla mojego rozwoju duchowego, również ja zacznę obumierać.
Przecież droga do Boga prowadzi przez osobistą pracę, modlitwę, wzbudzanie w sobie pragnienia Boga i podążaniem za tym pragnieniem. Te właśnie przesłanki stanowią pewną bazę na której ja sam odnajduję swoją prawdziwą tożsamość. A jest nią zadanie podążaniem za Bogiem, podążaniem za pragnieniem Jego poznania, wierząc jednocześnie, że i ON tego pragnie.
Droga poszukiwania Go, daje jedną podstawową korzyść -> poznaję siebie, poznaję swoją tożsamość a moja codzienność staje się stopiona z moja duchowością.
A to dlatego, ze jeśli moje wnętrze, serce, rozum, zostanie nakierowane na pragnienie i poszukiwanie Boga, to i moja codzienność zostanie nią nasycona.
Gdyby o tym pisać na poziomie jednosci ciała i ducha osoby, trzeba byłoby napisać, że ów rozwój, to podporządkowanie ciała własnie poruszeniom ducha, odnalezienie jedności pomiędzy ciałem a duchem. Co oznacza, że ciało wyraża to, czym napełniony jest duch. Ciało więc nie pozostaje statyczne wobec ducha ale jest jego przedłużeniem. Wiara więc przestaje być tylko przezyciem wewnętrznym i cichym ale staje się rzeczywistością która ogarnia całego człowieka wraz z jego ciałem.
Wtedy człowiek czuje się wewnętrznie zintegrowany i szczęśliwy. Ma wreszcie poczucie, że Wiara ogarnęła w pełni jego osobę. Jest ona duszą jego duszy i duszą jego ciała.. . Wtedy może smiało wykrzyczeć: "Bóg mój - wszystko moje.. .
cdn
2 komentarze
1. poldek34
Znam to z własnego doświadczenia. Wiem również, że się zatrzymałam, bo uwagę poświęcam troskom doczesnym. Ale te rozważania przynajmniej obudziły moje dobre wspomnienia.
I może staną się bodźcem, żebym wreszcie przestała sie przjmować byle czym... A wtedy zapewne wróci temten niezwykły stan harmonii... Dziękuję i pozdrawiam.
2. quantanamera
Cieszę się, że Twoje doświadczenie jest podobne. Jestem również przekonany, że "stacje w rozwoju duchowym" czasem trwają nawet kilka - kilkanaście lat. Jesteśmy jak drzewa różnego gatunku - każe ma swój czas kwitnięcia, owocowania, obumierania. W każdym człowieku te cykle dzieją się w różnych odstępach.
Owszem, można częściej ale wtedy trzeba rzeczywiście na serio dać się ogarnąć pragnieniu Boga które jest tęsknotą duszy.. . To pragnienie jest w każdym człowieku ale nie każdy traktuje je serio j jako coś co cokolwiek istotnego dodaje do naszego bytowania na ziemi.
Moja dewiza na kolejny rok to: "trać czas dla Boga.." - cokolwiek to oznacza. Myślę, że nic sensowniejszego nie można na świecie robić. Bo nic ostatecznie nie przetrwa, poza Nim oraz śladem jaki pozostawia mojej życie pośród innych ludzi.. .
Pozdrawiam serdecznie.