Po prostu w i e m ...(4)

avatar użytkownika guantanamera

Rok 1985. Przełomowy, dziwny, niezwykły. W redakcji w której mnie zatrudniono – zamieszanie, walka o wpływy i o stanowiska... W Warszawie kłębowisko ciemnych mocy. Komunistyczny terror państwowy, działania PRL-owskich tajnych służb, Układ Warszawski i jeszcze na dodatek arabscy terroryści – w Polsce szkoleni, w Warszawie zakładający swoje firmy. O tych ostatnich dowiemy się po latach.
W kwietniu ulice Warszawy przemierzali wśród dźwięku milicyjnych syren przywódcy państw Układu Warszawskiego. Ich spotkanie w Warszawie zwołano na 28.04. z okazji 30-tej rocznicy podpisania paktu. A my znamy przekazywane w tajemnicy wiadomości, że układ planował i może dalej planuje atak na kraje Zachodu. Podczas takiego ataku Polska stałaby się ziemią spaloną, bo to na naszym terytorium miała się rozegrać główna bitwa. Tu na sunące z ZSRR wojska padałyby rakiety zamieniając Polskę w ugór. A teraz ci, którzy zakładali w swej doktrynie zniszczenie Polski, szwendają się po Warszawie utrudniając komunikację i burząc spokój Wilanowa. Kawalkada samochodów z potencjalnymi podpalaczami świata przejeżdżała niedaleko naszego kościoła świętej Anny. Podpisali w Wilanowie umowę, że ten układ będzie obowiązywał kolejne 30 lat.
To wtedy, patrząc na sznury samochodów wożące przedstawicieli Związku Radzieckiego i innych komunistycznych reżimów po zamkniętych dla normalnych ludzi warszawskich ulicach pomyślałam, że m u s z ę podjąć natychmiast modlitwę za Ojczyznę. A także o unicestwienie tego Układu.

W kościele Najświętszego Zbawiciela wisi ogromny obraz Archanioła Michała zwyciężającego szatana i w którymś momencie przyszło mi na myśl, że to właśnie On, Anioł Walczący, będzie w stanie rozprawić się z siłami militarnym komunizmu. W przedsionku innego warszawskiego kościoła pw. św. Anny - na Krakowskim Przedmieściu - trafiłam później na maleńkie stoisko z różnymi modlitewnikami. Między innymi kupiłam wtedy książeczkę „Nabożeństwo do św. Michała Archanioła i Aniołów”. Od tej chwili przez wiele lat każdego dnia modliłam się do św. Archanioła Michała podanymi tam modlitwami. Po kilku latach noszona nieustannie w torebce książeczka rozleciała się na części. Z tego powodu zaczęłam nosić już tylko kilka kartek, ale wkrótce i one rozpadły się na kawałki.
Więc kupiłam drugą taką samą książeczkę. Zanim zdążyła się rozpaść - rozpadł się Układ Warszawski. W lipcu 1991 rozwiązano jego struktury polityczne, co oznaczało ostateczną likwidację.
W tamtym dziwnym roku 1985 prawie codziennie wstępuję do Kościoła Najświętszego Zbawiciela. I zawsze zastaję tu zgromadzone dywizje Papieża. Jedni trwają w ciszy przed ołtarzem, inni klęczą przed tabernakulum po prawej stronie, gdzie zapalają się dwa migoczące płomyki, jeden wyżej, drugi niżej, na przemian. Jeszcze inni w ławkach odmawiają różaniec, przesuwając ziarenka strudzonymi palcami. Kiedykolwiek przychodzę - ktoś zawsze jest na posterunku.
Obserwuję twarze tych Duchowych Rycerzy, sługi Maryi na ordynansach u Chrystusa. I co? Wcale nie są to twarzyczki aniołów... Raczej twarze ludzi zaprawionych w codziennych sporach i kłótniach. Sądzę nawet, że niektórzy w codziennym życiu dobrze potrafili dać się domownikom we znaki. A jednak zostawiają swoje animozje i pretensje za drzwiami świątyni, a swoje myśli kierują ku Bogu. Wyśmiewane wojsko Papieża. Cisi i niezbyt liczni, zatopieni w jedności z Jezusem, zapewniają Ojcu świętemu i nam wszystkim nieustanną modlitewną opiekę. Kiedy do nich dołączam, to wspólnie już trwamy na modlitewnym szańcu i ku Bogu kierujemy myśli i modlitwy i nasze pragnienie dobra na tym świecie.
Do kościoła Najświętszego Zbawiciela idę jak broniący Ojczyzny żołnierz, który przed bitwą prosi Boga o wsparcie. I każdego dnia na nowo odczuwam jak wspaniała jest nasza cicha jedność, jak wielka cicha moc, którą wspiera nas Bóg i my siebie nawzajem. Znany mi już wcześniej duchowy język prawdy odkrywam na nowo tutaj - gdzie jest jeszcze cichszy, jeszcze bardziej wewnętrzny.

Chodząc wokół moich własnych spraw staram się modlić także na ulicach Warszawy, zwłaszcza w miejscach, w których być może niewielu ludzi o Nim myśli. Na przykład na bazarze Różyckiego między nieuprzejmymi i krzykliwymi handlarzami, kupującymi oraz krążącymi tu złodziejami. Z całą świadomością chwalę Boga wszędzie tam, gdzie bywa pozostawiony za drzwiami. Nie przestaję modlić się zawsze, gdy akurat nie muszę rozmawiać z innymi – na przykład stojąc w kolejce w sklepie, w banku, na poczcie, w targowych halach. Przez pewien czas wydaje mi się, że jestem w tej posłudze kompletnie sama. Później zaczynam się domyślać, że także inni świeccy podejmują modlitewną służbę, a kapłani modlą się na ulicach swoich parafii. Gdy w 1991 roku do moich rąk trafia Bożonarodzeniowe wydanie „Gościa Niedzielnego”, to czytam z zachwytem: „Dawniej chodziłem w ten wieczór po Warszawie i modliłem się za wszystkich samotnych i tak aż do Pasterki...” To ksiądz Jan Twardowski. Tak. Zawsze możemy liczyć na prawdziwych poetów!
Niedaleko kościoła Zbawiciela mieszka moja ciocia, bywam u Niej bardzo często. Wychodząc zawsze proszę ją o przeżegnanie mnie znakiem krzyża, ponieważ … No, właśnie. Opisanie tego co czuję sprawia mi trudność, ale przecież są poeci! U Cypriana Kamila Norwida, odnajduję stosowne słowa trafiając kiedyś - przecież nie przypadkiem - na zakończenie poematu „Niewola”:

Stojąc zapuszczam lampę, choć glinianą:
Powietrze badam błędnym światła trwaniem,
Jak człek, co, w otchłań nim stąpi nieznaną,
Dreszcz zrzuca pierwej z ramion - p r z e ż e g n a n i e m

Dokładnie tak. Naprawdę! I nie chodzi o żadne wyobrażenie zrzucania dreszczu, ale o dreszcz realny i prawdziwy, który opada z moich ramion. Znak krzyża uwalnia mnie od zła, które przyległo do mnie, gdy szłam ulicami Warszawy i od duchowego ucisku. Sprawia, że mogę się wyprostować i nabrać powietrza w ściśnięte jeszcze przed chwilą płuca. Chociaż moja ciocia wkłada w błogosławieństwo całe swoje serce, to jednak, kiedy traci mnie z oczu, natychmiast zaczyna uważać że coś się ze mną dziwnego dzieje. I pomyśleć, że kiedyś opatrywanie ludzi krzyżem na drogę było czymś powszechnym, nieodzownym, naturalnym, zwyczajnym. Myślałam o tym ze smutkiem gdy nasz odjeżdżający z Okopów autokar przeżegnała na drogę Mama księdza Jerzego Popiełuszki. To wtedy zaczęłam prosić najbliższych o przeżegnanie ...

Teraz, kiedy każdy dzień zaczynam od powierzenia wszystkich spraw Panu Bogu moje dni stają się o wiele bardziej sensowne. Dawniej czytałabym setki słów w książkach i gazetach, wchłaniając wszelkie potrzebne i całkowicie zbędne dane. Obecnie działa niezawodny nadajnik - Serce Boże.
Czuję się tak, jakby specjalnie dla mnie pisano artykuły w gazetach i przynoszono je specjalnie dla mnie do mojego domu, jakby dla mnie drukowano książki, których właśnie poszukuję i z myślą o mnie wykładano je na wystawy. I jakby specjalnie dla mnie setki albo tysiące lat temu najważniejsze przesłania spisywali prorocy, Ewangeliści i Święty Paweł. Nie umawiając się - spotykam tych, których naprawdę powinnam spotkać. To nie złudzenie - tak właśnie objawia się nasza cicha jedność, jedność Kościoła. Z początku dziwię się, ale niebawem dochodzę do wniosku, że przecież to takie z w y c z a j n e...

W redakcji zwykle musiałam umawiać się z różnymi osobami - współpracownicy przynoszą zamówione teksty, rysunki, fotografie. Są tacy, którzy spóźniają się nawet kilka godzin, narażając mnie na niepotrzebne marnowanie czasu. Poniekąd jestem na ich usługach - sama nie narysuję ilustracji, więc mogą mnie traktować w ten sposób. Ale mnie to irytuje. Pewnego dnia buntuję się. Postanawiam przestać się nimi przejmować – dość tego! Niech zostawiają co chcą w sekretariacie! Nigdy więcej nie biegnę już na umówioną godzinę. Wychodzę z domu gdy przychodzi myśl – „oj,chyba trzeba już wyjść...” I co? Zawsze spotykam się w drzwiach wejściowych redakcji z tymi niepunktualnymi, lekceważącymi mnie i mój czas ludźmi. Oni spóźniaj się godzinę - ja też. Oni - dwie godziny - i ja dokładnie tyle samo. Bardzo mnie to bawiło i naprawdę bardzo mi się to podobało!!

W maju 1985 roku Wanda bawiła w Szwajcarii albo Austrii. Zostawiła mi, jak to się często zdarzało, klucze od swojego mieszkania. Wracając po drodze zatrzymała się w naszym rodzinnym Wrocławiu, skąd zatelefonowała, żeby powiedzieć, że nazajutrz rusza do Warszawy. Następnego dnia piszę coś, gdy nagle konstatuję, że już czas iść do mieszkania Wandy, nastawić wodę na herbatę, przywitać ją i oddać klucze. Oczekując w jej mieszkaniu biorę z półki jakąś książkę i przez pewnie czas spokojnie czytam: w i e m, że dopiero dociera do Janek. Kiedy mija skrzyżowanie, stację benzynową, a potem Raszyn - odruchowo zaczynam krzątać się po mieszkaniu: wyjmuję filiżanki, łyżeczki, a herbatniki, które kupiłam na jej przyjazd wysypuję na talerzyk. Kiedy z Grójeckiej skręca w stronę Wilanowa nalewam wodę do czajnika, stawiam wodę na kuchence i zapalam gaz. Aha, teraz jedzie aleją Wilanowską - filiżanki stawiam na stole.

Pisząc te słowa zastanawiam się jak określić sygnał, który przekazuje mi położenie jej samochodu. Nie jest to wyobrażenie odwołujące się do zmysłu wzroku. To raczej moja życzliwość działa jak echosonda albo GPS. Po prostu w i e m kiedy Wanda wjeżdża w ulicę Sobieskiego i wiem kiedy skręca w osiedlową uliczkę. Cieszę się, gdy - wiem o tym oczywiście bez spoglądania przez okno - samochód Wandy zatrzymuje się pod domem na Sobieskiego. Szczęk ruszającej chwilę potem z dołu windy nie pozostawia cienia wątpliwości. Istotnie - po chwili na dziesiątym piętrze trzaskają drzwi i słyszę stukanie psich pazurków na posadzce korytarza. I już po chwili z radością witam się z moją koleżanką w drzwiach jej mieszkania. To było bardzo wesołe doświadczenie, ze względu na owe dokładnie określone punkty w przestrzeni – Janki, Raszyn, Grójecka, Wilanowska - które dobrze znam z własnych podróży...
Kilka lat później w ten sam sposób będę cieszyć się z nadejścia Pana Jezusa, pod postacią Chleba niesionego przez kapłana mojej chorej Mamie. Zawsze chwilę przed tym, nim pod dom przyjechali samochodem ksiądz Marek, albo nieżyjący już ksiądz Kazimierz, wiozący mojej Mamie Ciało Chrystusa, zaczynałam cieszyć się: Bóg, Pan Jezus się zbliża!
Ogromną radość sprawiało mi zawsze przygotowywanie mieszkania. Teraz pojmuję, że bukiety przy ołtarzach kościołów, to nie stroiki dla estetycznych przeżyć, tylko kwiaty przynoszone z serca żywemu Bogu. Że wystrój świątyń, to nie okazja do imponowania przepychem, a złoto, które widzimy w kościołach, to nie ozdoba - ale d a r – który my, ludzie uważamy za godny Obdarowanego, czyniony z potrzeby obdarowania.
No i wydaje mi się, że rozumiem już słowa Jezusa, że to On jest Drogą Prawdą i Życiem. Myślę, że chodzi właśnie o tę wspólnotę jednoczącej radości. Jeżeli z daleka odczuwam jedność z bliskimi osobami, to tym bardziej mogę stać się jednym z Chrystusem, który mi tę jedność przecież obiecał, który ofiarował za mnie swoje życie - i który zmartwychwstał. Stając się jednym z Nim - poprzez Jego uczucia, przez Jego myśl, Jego miłość, przyjaźń i radość - przechodzę do świata Jego Prawdy i Jego Życia. On, pozwalając nam jakby przejść przez Siebie - staje się dla nas Drogą....

Tamtego lata w gablocie naszego wilanowskiego kościoła zauważam któregoś dnia przepisany na maszynie fragment wiersza Juliusza Słowackiego, z zakończeniem:
W tej błyskawicy, Panie, ujrzym się i z daleka
Brat pozna swego brata
I wejdzie nieśmiertelność jako anioł w człowieka,
I staniem Ludem Świata!...
„… z daleka brat pozna swego brata ...” - czytam i odnajduję w tym wierszu moje doświadczenia. Więcej. Wydaje mi się, że z jakiegoś powodu ten wiersz jest dla mnie jakoś szczególnie ważny. Poznawanie się z daleka - bez słów, bez języków, stawanie Ludem Świata - tak, to naprawdę wspaniałe! Nie jako efekt osiągnięć technicznych człowieka, tylko odpowiedź Pana Boga na nasze błagania. Chodzi o prawdziwe poznanie - język apostołów, których bez tłumaczy rozumieli ludzie obcojęzyczni, język darowany im - i nam - w Pańskiej błyskawicy!
Czuję, że zamieszczony w gablocie kościoła fragment wiersza - prócz oczywistych skojarzeń - budzi we mnie jakieś jeszcze nie odkryte wspomnienie. Przez pewien czas niepokoję się, nie mogąc przypomnieć sobie o co chodzi, później o tym wrażeniu zapominam. Minie kilka lat, zanim wreszcie przypomnę sobie skąd znam tak dobrze te słowa i ich przesłanie ...
„Z daleka brat pozna swego brata...” Tak przeczuwałam zawsze nadejście papieża Jana Pawła II - podczas audiencji generalnych, albo kiedy - spóźniając się nieco - przyjeżdża do Wadowic albo po prostu gdy ma się ukazać na Anioł Pański w oknie swojej biblioteki. Czasem tak przeczuwam nadejście innych ludzi...
I chociaż opisuję tu własne przeżycia, a nie teologiczne prawdy, to wydaje mi się, że to o tym mówi Ewangelia: „wejść do radości Boga”, „być jednego ducha”, „współweselić się w prawdzie”. Wydaje mi się, że ta szczególna wewnętrzna radość jest zadatkiem, początkiem prawdziwej jedności i jest także sposobem porozumienia się między ludźmi.
Nie ze wszystkimi. Zrywam złe związki, a z wieloma osobami tracę kontakt. Żal mi czasu na beznadziejne spotkania. Ile razy można powtarzać te same tezy i wyrażać zdumienie z powodu tych samych zaskoczeń.... Nie dziwi też ich brak zrozumienia dla mojego nowego podejścia do życia, dla moich zwykłych i niezwykłych doświadczeń - tak niedawno sama byłam po tamtej stronie. Sama zostawiałam Boga we wnętrzu kościołów i - choć stał u moich drzwi i kołatał - nie otwierałam Mu... Mówiąc szczerze - nie za często w ogóle o Nim pamiętałam. Obowiązek pamiętania o Bogu zrzucałam na osoby duchowne, o kapłaństwie powszechnym zapomniałam, traktując swoją wiarę niedzielnie i odświętnie.
Teraz, latem roku 1985-go, niezwykłego i przełomowego, jest zupełnie odwrotnie - właściwie chcę pamiętać i mówić tylko o Nim. Więcej mnie łączy z nieznajomymi w kościele Najświętszego Zbawiciela niż z ludźmi do niedawna uważanymi za ważnych w moim życiu...

* * *
Wanda latem 1985 roku przygotowuje wyjazd w Himalaje, ma kłopoty z zebraniem potrzebnych funduszy i wiele innych obaw. Kilkakrotnie wyjeżdża na Zachód, gdzie spotyka się z przyszłymi sponsorami wyprawy oraz ze Stefanem Schaffterem - z którym zimą zdobywała Aconcaguę. Teraz wybierają się razem na Broad Peak.
„ - Jestem na skraju histerii” - powtarzała często przed wyjazdem na tamtą wyprawę, a w jej głosie brzmiały niepokój i rozdrażnienie. Od czasu do czasu rzuca mi krótkie informacje: „ - Jechałam całkiem bezpiecznie, raz tylko - już niedaleko Warszawy - o mało nie trafiła we mnie ciężarówka.” Albo: „- Kiedy jechałam Grójecką o mało brakowało, a zderzyłabym się z jakimś samochodem.” Mówi o tym znienacka, przerywając ciszę, gdy - zdawałoby się - spokojnie szuka jakiejś książki na regale. Sprawia to, że wiadomości podane niby mimochodem odbieram jako niezwykle ważne, pierwszoplanowe, a do tego niosące atmosferę zagrożenia. Jakbyśmy uczestniczyły w jakimś tajnym przedsięwzięciu i były narażone na niebezpieczeństwo, nie do końca wiedząc o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.

Tym razem i mnie - zwykle spokojnej w podobnych sytuacjach - udziela się ten nastrój. Ale tamtego roku było też trochę koszmaru. Bo okazuje się, że niosący radosne doświadczenie powrót Wandy z Zachodu w pierwszych dniach maja 1985 to właściwie jedno z ostatnich beztroskich wspomnień z naszej znajomości.
Do Wandy przyjeżdża z Zachodu znajoma, Polka mieszkająca stale za granicą i Wanda, zajęta przygotowaniami prosi, żeby się nią trochę zajęła. Jest to bardzo dziwna osoba.
Któregoś dnia jedziemy z tą znajomą na koncert do Żelazowej Woli. W pewnej chwili zauważam nad nami trakcję elektryczną. Przychodzi mi na myśl, że prąd nią w tej chwili nie płynie... Rozmawiamy akurat – to znaczy ja o tym mówię - o powinnościach człowieka wobec innych ludzi. - Gdyby przeze mnie miało się komuś stać coś złego - mówię - wolałabym umrzeć wcześniej sama!
No i w tym momencie w moim samochodzie przestają działać hamulce. Coś podobnego przydarza mi się po raz pierwszy w życiu. Spadamy sobie drogą wiodącą w dół przed siebie, a ja, niestety, mimo kolejnych prób nie mogę zahamować. Na szczęście droga jest pusta!!! Samochód rozpędza się coraz bardziej. - Nie działają hamulce... - mówię do znajomej Wandy. - To wojsko. Wojsko potrafi robić takie rzeczy! - odpowiada, śmiejąc się. Jeżeli mam naprawdę zginąć nim przeze mnie stanie się komuś coś złego, to w ogóle się nie martwię. Po półtorej minuty hamulce jednak zaczynają działać i wszystko wraca do normy - jakby się nigdy nic nie wydarzyło. Podobna sytuacja nie powtórzy się w tym samochodzie nigdy więcej.
Jest oczywiście zwyczajne wyjaśnienie – zapowietrzenie przewodów z płynem hamulcowym. No, ale jeszcze ten czas, ten moment, w którym bąbel powietrza dotarł tam, gdzie nie powinien...
Kiedy dojeżdżamy do Żelazowej Woli - niespodzianka. Koncert opóźni się. Musimy czekać. Nie ma prądu. Bez głośników dźwięki fortepianu nie dotrą do zgromadzonych na zewnątrz. Ale po chwili prąd się pojawia... To tylko wybrane epizody...
Nie wiem jak przeżyłabym tamte dni bez codziennej Komunii świętej. Bez Niej ciężar duchowych zmagań byłby nie do uniesienia. Po wielu błędach i poszukiwaniach zaczynam pojmować, że w sytuacjach poważnych nikt nie jest w stanie zapewnić mi tej pomocy, jaką otrzymam od Pana Boga. Sama nie dam sobie rady. Z Nim - pokonam wszystkie, najbardziej niebezpieczne sytuacje, największe trudności. Od 1985 roku każdego dnia - z wyjątkiem dni kiedy sama jestem chora, albo gdy ktoś wymaga mojej opieki - uczestniczę Mszy i Komunii Świętej. Odkrywam wówczas, że pomoc dana mi jest w Kościele. Tylko tutaj Jezus może wspomóc mnie swoim Ciałem, a przez to i swoją mocą, gdy muszę bronić się przed atakami, albo gdy bronię także innych. Jego pomoc otrzymuję dzięki kapłanom. Gdyby nie oni, gdyby nie ich posługa - pogrążyłabym się w lęku.

W redakcji się kotłuje. Pod silną presją ale z ogromną ulgą, składam w końcu wymówienie. Kiedy szykuję samochód do wyjazdu do Szwecji – znów jestem bez pracy - ma miejsce epizod drobny ale znaczący. Jest zapowiedzią późniejszych podobnych zdarzeń. W moim małym fiacie psuje się regulator napięcia - przed daleką podróżą muszę go koniecznie wymienić. Jeden sklep - regulatorów nie ma, drugi - nie ma, trzeci - są, od prywatnego dostawcy. Sprzedawca kładzie na ladę urządzenie, płacę, biorę regulator do rąk.... i no, po prostu w i e m, że ma wadę. Może zawieść w podróży... Stoję, bo jak mam powiedzieć sprzedawcy, że nie odpowiada mi ten akurat egzemplarz? To nie pluszowy miś z urwanym uchem, ani źle uszyta sukienka, której wady można zobaczyć gołym okiem! A do tego nie dowierzam własnym wahaniom - no bo czego ja się właściwie czepiam. Biorę regulator i wychodzę.
W Szwecji jest oczywiście wspaniale, ale ci, z którymi od lat byłam zaprzyjaźniona przestali mnie rozumieć. Oczywiści, mieszkamy razem i trzymamy się razem. A jednak daje się zauważyć zmianę naszych relacji. A regulator oczywiście psuje się w Szwecji. I to kiedy już zdążyłam o sprawie zapomnieć. Szczęśliwie zaczyna szwankować dopiero przy końcu pobytu, ale samochód jest jednak niepewny i w podróży powrotnej przez Szwecję, gdzie o części do małych fiatów raczej trudno, nieustannie grozi wyładowanie akumulatora. No i po powrocie do Polski muszę natychmiast kupić nowy.
Zmienia się charakter mojej znajomości z Wandą. Do tej pory znałam Wandę jako alpinistkę-rencistkę, której niegroźne hobby objawiało się w spisywaniu wspomnień. Od kontuzji w 1981 roku aż do wyprawy na Aconcaguę Wanda nie wspinała się na żadne szczyty. W roku 1985 wraca jednak do swoich niebezpiecznych zajęć. Organizuje wyprawy, zdobywa fundusze wygłaszając prelekcje za granicą, ma nowych znajomych, nowe plany i nowe zajęcia. Częściej wyjeżdża z Warszawy. Jej alpinizm teoretyczny był bezpieczny, prawdziwe atakowanie szczytów niesie zagrożenia. Wiem, że Wanda nie wybiera się w góry, żeby ginąć i nawet nie mam co do jej wypraw żadnych złych przeczuć, ale nie da się przecież zapomnieć o tym, że w Himalajach tragiczne wydarzenia dotykają nawet najlepszych.
Late, 1985 roku rozpoczynam post w intencji Polski atakowanej przez siły zła - międzynarodowe i tutejsze. (Mk 9,29) Początkowo poszczę o chlebie i wodzie, czasem tylko stosując post lżejszy - chleb z herbatą. Kiedy inni jedzą różne dania, ja z przyjemnością poznaję różne rodzaje chleba. Odkrywam na nowo smak tego wspaniałego pokarmu! Post o chlebie i wodzie w intencji Polski trwa kilka miesięcy. Zimą zaczynam jeść znowu owoce i jarzyny. Teraz odżywiam się niemal normalnie, ale nie jem mięsa. Ten post będzie trwał jeszcze dwa lata. No i po wielu latach palenia papierosów - w listopadzie dziwnego roku 1985 - wydobywam się z nałogu.

Etykietowanie:

16 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @guantanamera

Jezu, ufam Tobie !

mając pełne zaufanie w Boską Opatrzność i miłość, stawiamy pewnie nasze kroki.
Każdy z nas musi do tego dojrzeć, znaleźć swoją ścieżkę ....

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Jacek Mruk

2. Posiadasz skarb , choć inni go nie pragną

Boją się , pokory wobec przeznaczenia nie łakną
Ja chętnie odbieram sygnały- informacje choćby senne
Są częstsze niż takie jak Twoje codzienne
Nie zawsze potrafię je zinterpretować, czy odczytać
Ważne ze są i mogę siebie zapytać
Dziwne mam kontakty z tymi co odchodzą
Przylatują jako ptaki i melodie swoje zawodzą
Ciekawi mnie jak odczułaś Wandę gdy zaginęła
Czy miałaś sygnały , czy cisza Ciebie objęła
Modlitwa w walce ze złem , najlepiej działa
Ważne by myśl sedno modlitwy nie zaspała
Wspomnienia z przeszłości o przyjaciołach ,czy znajomych
Dobrze być samym zamiast wśród tzw. zagubionych
Też się izolowałem ,gdy zmieniłem styl życia
Sposób odżywiania, dodaje sił duchowych bliskiego bycia
Bliżej Boga choć może mi się zdaje
Ważne że łączność z Bogiem nie ustaje
To najważniejsze jest dla każdego świadomego człowieka
Wtedy dusza w zło nieświadomie nie ucieka
Pozdrawiam serdecznie:)

avatar użytkownika guantanamera

3. @Maryla

Mimo wszelkich zawirowań i mimo różnych wątpliwości, wiem, że tę ścieżkę znalazłam...
A jednak czasem się zastanwiam - skąd to wszystko?
Pozdrawiam.

avatar użytkownika guantanamera

4. @Jacek Mruk

Dziękuję za miłe słowa, ale nie wiem. Ten skarb bywał kilkakrotnie prawdziwym brzemieniem. O Wandzie miałam nie pisać - ale jednak napiszę.... Później.
Dzisiaj opowiem Ci o innym dniu. Był późny wieczór 4 kwietnia 2005 roku. W naszych kościołach trwały modlitwy w intencji Jana Pawła II. Wróciłam z kościoła. Chciałam coś zrobić zanim znów tam pojadę. Wzięlam do ręki płyn "kret" i miałam go wlać do zlewu. Wtedy pomyślałam: "Co ja tu robię!!!" Wybiegłam i pojechałam do kościoła. Kiedy zaparkowałam, na wielkim kościelnym zegarze zobaczyłam godzinę - była 21. 37. Albo 21. 36. Albo między 36 a 37. Wbiegłam do kościoła, ks. proboszcz prowadził modlitwę. Uklękłam w bocznej kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej - też Matki Boskiej Częstochowskiej jak wtedy, 13 maja 1981 u Świętego Krzyża. "- Nie możesz odejść - powiedziałam do Jana Pawła II - przecież zwołałeś spotkanie młodzieży do Kolonii.... " - A, o to, niech się już martwi nowy papież..." - usłyszałam odpowiedź wypowiedzianą bezgłośnie, ale głosem Jana Pawła II, bez cienia smutku, z uśmiechem. No, nie! pomyślałam, co ja... - i poszłam modlić się ze wszystkimi. Po kilku minutach przybiegł ministrant z kartką i ksiądz proboszcz odczytał wiadomość....

avatar użytkownika nadzieja13

5. @Guantanamera

Podczas czytania kolejnej części zawsze otwierają się dla mnie kolejne drzwi.. ogarnia przedziwny spokój..
Mam tylko jeden problem, zawsze:) Bardzo wolno przesuwam suwak, z obawą patrząc, by nie był to koniec kolejnej części.. Wciąż mi mało.
bardzo dziękuję

PS Nie myślałaś o tym, by wydać wszystkie części "Wiem"? W takiej właśnie postaci? Z przyjemnością czytałabym niejeden raz.. Tak wiele Najistotniejszych spraw poruszasz... i nie tylko..
Pozdrawiam nocnie..

avatar użytkownika guantanamera

6. @Nadzieja13

Tak bardzo cieszę się, że mimo dziwnych wydarzeń znajdujesz tu spokój. Bo nawet gdy się wszystko kłębi na powierzchni, to gdzieś w głębi zawsze jest ten spokój.
Ale uprzedzam: teraz będzie więcej niepokoju... Jednak nie zrażaj się - zaczekaj na wyjaśnienie :). Kiedyś się wszystko wyjaśni. Samej mi czasem trudno w to wszystko uwierzyć....
Pomyślałam o wydaniu książki, nawet w jednym wydawnictwie byłam - przestraszyli się...
A ja się ucieszyłam i do drugiego już nie poszłam - przyjaźni nie powinno się mieszać ze sprawami finansowymi.
Pozdrawiam i dziękuję.

avatar użytkownika nadzieja13

7. @Guantanemera

Nie zrażę się..:)
Ten spokój (i nie tylko) odnajduję również "pomiędzy wierszami"...
Nawet w zasygnalizowanym "niepokoju" będzie TO, co jest Istotą.... Dotychczasowa lektura nie pozostawia wątpliwości...
Jeszcze zanim wyjaśnisz... jestem o to spokojna.:)

"przyjaźni nie powinno się mieszać ze sprawami finansowymi"(...) - przepraszam, nawet przez mysl nie przeszły mi te względy..
Myślałam jedynie o tym, że chciałabym móc sięgać do Twych wspomnień również wtedy, gdy jestem "poza zasięgiem sieci"...

Pozdrawiam również i to ja dziękuję, bardzo

avatar użytkownika guantanamera

8. @Nadzieja13

Ja wtedy kiedy tej opowieści nie wzięli, pomyślałam z ulgą: - "I dobrze że nie chcą, nie będę na Wandzie zarabiać.... ". Ale cieszę się naprawdę, że publikuję tutaj te wspomnienia....Jestem to Wandzie winna - to jest inna Wanda, nie ta opisywana dotychczas. I cieszę się, że są osoby, do których ta opowieść przemawia.
Ale to jednak nie jest zupełnie bezinteresowne:). Będzie mi potrzebna pomoc w wyjaśnieniu spraw, o których niebawem....
Pozdrawiam. Dobrej Nocy....

avatar użytkownika nadzieja13

9. @Guantanamera,

Tak, Inna niż w powszechnym odbiorze... dla mnie była Kimś, Kto już wtedy spełniał moje marzenia... ale odbierałam jedynie w kwestii Gór (zawsze niezwykle mi bliskich)..
Gdy wyruszała na kolejne wyprawy, przesyłałysmy sobie na lekcjach kolejne karteczki, "żyjąc" Jej dokonaniami, śledząc drogę.. na tyle, na ile było to dla nas dostępne...
Teraz poznaję Inną stronę.. Ale chyba nie tak do końca inną..
Moja wdzięczność za to; dla Ciebie, jest ogromna..
A ta opowieść wiąże tak wiele... Zresztą Ty TO wiesz najlepiej..:)
Czy uda mi się pomóc w rozwikłaniu? Nie wiem:)
Dobrej Nocy...
Pozdrawiam:), wciąż dziękując.

avatar użytkownika gość z drogi

10. Witam jasnym przedpołudniem :)

piękne są te Twoje rozmyślania,wspomnienia,piękne i bardzo pouczające
i te Wszechobecne Modlitwy o Polskę....
w Warszawie,Krakowie,Zakopanem,Katowicach czy nad Polskim Morzem... :)
Zabiegani,zatroskani życiem Trudnym...byliśmy wszyscy RAZEM w jednej,nieustającej Modlitwie....
Piękna jest też Twoja przyjażń,nawet gdy już Pani Wandy nie ma w śród nas...
Nocne Rodaków Rozmowy....:Nigdy niedokończone ... :)

serdeczności :)

gość z drogi

avatar użytkownika Jacek Mruk

11. Quantanamera

Mimo że jest brzemieniem to daje możliwości
By poprowadzić ludzi przez wspólne życiowe trudności
Cieszę się że napiszesz o Wandzie wspomnienia
Bo tego pragnie wielu z naszego pokolenia
Dzień śmierci Papieża zapamiętam do końca życia
Wracałem od dentysty obolały nie do ukrycia
Złamany korzeń w trzonowym i grzebanie dokładne
Interpretacja jedna że nie pomogą modły żadne
Miał wyznaczoną porę odejścia na salony Boga
Dla nas została wskazana całkiem prosta droga
Niestety ludzie mają pamięć zbyt krótką niebywale
Stąd potem pod adresem krzyża szaleńcze żale
Pozdrawiam serdecznie:)

avatar użytkownika guantanamera

12. @Nadzieja13

"Gdy wyruszała na kolejne wyprawy, przesyłałyśmy sobie na lekcjach kolejne karteczki, "żyjąc" Jej dokonaniami, śledząc drogę.. na tyle, na ile było to dla nas dostępne..." Łza mi się w oku zakręciła kiedy to czytałam... Jaki to nowy dla mnie, zupełnie nieznany aspekt Jej sławy... Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy z tego, że była wzorem dla dzieci i młodzieży... Dobrze, że już teraz o tym wiem....:) Pozdrawiam.

avatar użytkownika guantanamera

13. @Jacek Mruk

Dzisiaj przed chwilą przeczytałam fragment o moich przeczuciach w maju 1992, który miałam pominąć. Postanowiłam, że jednak opublikuję. Ale jeszcze nie teraz. Teraz będę prosiła o interpretację wydarzeń opisanych w najbliższej części wspomnień....

avatar użytkownika Jacek Mruk

14. Quantanamera

Cieszę się, że nic nie będziesz pomijać
Bo to sedno treści mogło jakoś omijać
Czekam na następne części Twoich wspomnień przeszłości
Oprócz mnie , znajdzie się wielu zaglądających gości
Pozdrawiam serdecznie:)

avatar użytkownika gość z drogi

15. Jacku,masz Rację :)

czytelników wielu i oczekiwań TEZ
:)
ukłony dla Autorki i dla Czytających i Piszących
serdecznosci :)

gość z drogi

avatar użytkownika gość z drogi

16. Anno i co było dalej ?

już nam nie napiszesz,ale jakimś dziwnym przypadkiem przyprowadziłaś mnie dzisiejszej Nocy do tego miejsca,a pomagał w tym chyba Sw Archanioł Michał ,zaczeło sie od Aniołów u @ Intix i tak doszłam do Twojego wspomnienia pamietsz,
był Ktoś taki ,kto mówił,ze nie ma przypadków ,są tylko Znaki,
Ty tez wiele na ten temat pisałaś ,...
dlaczego Dzisiejszej Nocy ?
Nocy, gdy na Ukrainie znowu dzieje się żle,...
Anno ,serdeczna Modlitwa nocna w Twojej Intencji,
tak bardzo Sw Archanioł Michał był Ci pomocny i tym razem ,też
coś chciał nam przekazać w Twoim imieniu,czy Tak ?
jeszcze raz serdeczna modlitwa w Twojej Intencji,
własnie koncze kolejną Nowenne Pompejanska w intencji tych,ktorzy odeszli a wiec i Przyjaciół z internetu ,Twoim również,
wiedz, ze pamietamy i modlimy sie
pozdrów Pana Michała i pozostałych
Dobry Boże miej Polskę i Ukrainę w Opiece

gość z drogi