Podczas gali wręczenia Fryderyków Jean Michel Jarre,
nieco zapomniany artysta z Francji, postanowił pouczyć wicepremiera
polskiego rządu Piotra Glińskiego.
Na scenie, w świetle
reflektorów i w przytomności setek tysięcy telewidzów Jarre zażądał
od Glińskiego wprowadzenia w Polsce opłat od czystych nośników.
W dzisiejszych czasach mało co dziwi, ale wystąpienie Francuza dziwić
powinno. I to bardzo. Postaram się w krótkich, żołnierskich słowach
wyjaśnić, dlaczego.

Po pierwsze forma. Jarre jest prezydentem CISAC,
organizacji zrzeszającej stowarzyszenia autorów i kompozytorów
z Europy, m.in. nasz ZAiKS. I tak jak ZAiKS trudni się lobbingiem,
zabiegając o rozwiązania najkorzystniejsze dla swoich członków (ale
zarządów i pracowników też). To nie czas, by dokładnie wyjaśniać,
o co chodzi w batalii o czyste nośniki. W skrócie: jeśli nowa danina
zostanie wprowadzona, każdy nabywca smartfonu, tabletu czy innego
urządzenia na którym można zapisać jakiś, utwór zapłaci nieco więcej.
To „nieco” trafi na konta organizacji zarządzającej zbiorowo prawami
autorskimi a stamtąd do artystów, tracących dziś zyski przez piratów.

W Warszawie Jarre uderzył w wysokie tony.

Stoję tu przed państwem jako artysta, jako Europejczyk – perorował. –
Chciałem powiedzieć kilka słów o przyszłości polskich artystów, bowiem
za kilka dni zostaną podjęte decyzje, które będą miały bardzo ważny
wpływ na przyszłość artystów i twórców. Wiemy, że dziś ich sytuacja jest
delikatna. Jest prosty sposób, by to zmienić.

Tym sposobem jest, według Jarre’a, właśnie opłata od czystych
nośników. Stwierdził on, że „nie wpłynie to na cenę, którą zapłaci
konsument” a pieniądze „zasilą fundusz, który wesprze twórców”.

Chciałem skorzystać z tej szansy, bo na sali jest z nami minister
kultury i dziedzictwa narodowego i powiedzieć mu: panie ministrze,
naprawdę na panu polegamy

— zakończył Jarre.

Piotr Gliński, od miesięcy podszczypywany i obrażany przez tzw.
środowiska artystyczne, nie zareagował na tyradę Jarre’a. Na szczęście,
bo scena to nie miejsce na uprawianie lobbingu a premier polskiego rządu
to nie jest facet, którego można ot tak sobie wywoływać do tablicy.
Nawet jeśli wywołującym jest dość znany artysta-Europejczyk.

Drugie pytanie, które nasunęło mi się w związku z występem Francuza, brzmiało następująco: czy on wie?
Czy Jarre wie, jak działa ZAiKS, który będzie gospodarował pieniędzmi
z nowej opłaty? Czy słyszał o milionach wydanych przez władze
stowarzyszenia na pałac w Janowicach? Czy ma świadomość, że średnia
płaca w ZAiKS grubo przekracza 10 tys. złotych miesięcznie (średnia
uwzględnia zarobki pracowników fizycznych)? Czy obiło mu się o uszy,
że członkowie władz ZAiKSu kasują co roku kilkaset tysięcy złotych
(według niektórych źródeł ponad milion) z tytułu tzw. zwrotu kosztów,
choć w teorii pracują społecznie? Czy Francuz zna dramatyczne
wystąpienia artystów, wskazujących na dolce vita prezesa Foglera i jego
świty przy jednoczesnej pauperyzacji szeregowych członków ZAiKS,
częstokroć żyjący po prostu w skrajnej biedzie?

Myślę, że Jarre o tym nie wie. Nie wiedzieli też, a może udawali że nie wiedzą, urzędnicy ministerstwa kultury za czasów PO-PSL,
którzy kontrolowali ZAiKS. Dziś prezes Fogler, miłośnik Bronisława
Komorowskiego i sygnatariusz histerycznego listu popierającego kandydata
PO, który został ogłoszony tuż przed drugą
turą ostatnich wyborów prezydenckich, próbuje intensywnie wkupić się
w łaski nowej władzy. Liczy zapewne, że współpraca na linii
stowarzyszenie-ministerstwo będzie układała się równie harmonijnie
i owocnie, jak za czasów Bogdana Zdrojewskiego czy Małgorzaty
Omilanowskiej. Zwłaszcza, że słodkie owoce tej współpracy z lubością
konsumuje on sam i kilkuset sowicie opłacanych pracowników ZAiKS.

PS. O sytuacji w ZAiKS
napisałem niedawno obszerny artykuł dla tygodnika „wSieci”. Odzew
po publikacji był ogromny. Zgłosiło się do mnie wielu twórców, którzy
chcą wreszcie mówić o tym, jak działa instytucja prezesa Foglera. A więc
ciąg dalszy tej historii z całą pewnością nastąpi.